Obrady synodu – sesja watykańska, fot. PAP/EPA/VATICAN MEDIA HANDOUT

Abp Galbas: w synodzie nie chodzi o manipulacje, podlizywanie się światu i łapanie klienteli [ROZMOWA]

W synodzie nie chodzi o jakieś manipulacje, o podlizywanie się światu i łapanie klienteli; chodzi o to, w jaki sposób Kościół może lepiej w zmiennych czasach wypełniać swoją niezmienną misję, która polega na prowadzeniu ludzi do Chrystusa – powiedział PAP metropolita katowicki abp Adrian Galbas.

29 października w Watykanie zakończyła się pierwsza rzymska sesja Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów „Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo i misja”.

Abp Adrian Galbas był członkiem polskiej delegacji na synod, razem z przewodniczącym KEP abp. Stanisławem Gądeckim i wiceprzewodniczącym KEP abp. Markiem Jędraszewskim. Z nominacji papieża Franciszka w obradach wzięli również udział kardynałowie Grzegorz Ryś i Konrad Krajewski. Jednym ze świeckich reprezentantów Europy był prof. Aleksander Bańka.

PAP: Jakie wrażenia i wnioski wyniósł ksiądz arcybiskup z pierwszej rzymskiej sesji synodu?

Abp Adrian Galbas: Po raz pierwszy uczestniczyłem w zgromadzeniu kościelnym o takim charakterze. Na pewno zapamiętam to wydarzenie jako głęboko duchowe. Synod nie był zwykłą naradą. To było zgromadzenie ludzi, którzy przyjechali po to, by posłuchać głosu Ducha Świętego i posłuchać siebie nawzajem. Aby to było możliwe, na synodzie było naprawdę dużo modlitwy. Wszystko zaczęło się od rekolekcji, potem każdy dzień rozpoczynał się od medytacji Słowa Bożego. Była także modlitwa z papieżem w intencji migrantów, pokoju, jedności. Był wspólny różaniec i kilkukrotnie celebrowana msza św.

Może właśnie dlatego opinie, które były wypowiadane na synodzie, nacechowane były dużym szacunkiem dla siebie nawzajem. Podczas obrad nie było – przepraszam za wyrażenie – taniej pyskówki, bezwzględnej chęci przeforsowania swoich stanowisk i racji. Wypowiedzi były raczej spokojne i dość pogłębione.

>>> Kameruński biskup zapewnia po synodzie: nie zmienimy teologii małżeństwa i rodziny

Po zakończeniu tej sesji opublikowany został dokument podsumowujący obrady zatytułowany „Kościół synodalny w misji”. Jeden fragment mówi o języku używanym w Kościele. Czy, zdaniem księdza arcybiskupa, mamy w Kościele problem z językiem? Czy język, którego używamy, nie jest przystępny?

– Najpierw dwa słowa o samym dokumencie, który jest próbą opisania tego, co się działo w ciągu tego miesiąca. Dokument jest wielowątkowy i przez to może zbyt rozwlekły i miejscami niekonkretny, ale uczciwy. Dość wiernie oddaje to, co działo się w Rzymie.

Co do samego języka, którego używamy w Kościele, to oczywiście chodzi o to, żeby nie był zbyt hermetyczny, żebyśmy nie używali pojęć, których ludzie po prostu nie rozumieją. Chodzi też o to, by to był język argumentów, a nie propagandy, rzeczowy, a nie przemocowy. I oczywiście taki, który nikogo nie obraża. Słowem: język Ewangelii, przyjmujący, a nie wykluczający. Stara zasada komunikacji mówi, że człowieka trzeba odnaleźć w miejscu, w którym on jest.

Jeszcze przed rozpoczęciem synodu, ale także w jego trakcie, pojawiały się liczne głosy, że cały ten dialog, słuchanie, rozeznawanie, to tak naprawdę tylko przykrywka, a prawdziwym celem synodu jest doprowadzenie do zmiany nauczania Kościoła w najbardziej drażliwych kwestiach, takich jak: udzielanie komunii św. rozwodnikom żyjącym w nowych związkach oraz błogosławienie par jednopłciowych. Jak ksiądz arcybiskup to ocenia?

– Z obawami trudno dyskutować. Obawy trzeba usłyszeć i przyjąć. Byłoby to zresztą nieuczciwe ze strony uczestników synodu, gdyby z jednej strony zachęcali do słuchania każdego, a z drugiej, nie chcieli słuchać osób, które takie obawy formułują. Tym bardziej, że one motywowane są prawdziwą troską o Kościół. Powiedzmy też szczerze, że obawy te narastają wraz z publikacją kolejnych odpowiedzi Dykasterii Nauki Wiary, czy to na dubia kardynałów, czy – jak ostatnio – na pytania skierowane przez jednego z biskupów brazylijskich. Tym bardziej obawy te rozumiem, a czasem nawet podzielam. Tych obaw jest sporo także dlatego, że sam synod nie był dostatecznie dobrze przygotowany w najwcześniejszych jego fazach. Można było jaśniej wyrazić o co dokładnie w nim chodzi, bardziej precyzyjnie określić samo pojęcie synodalności, które wciąż nie jest dla wielu zrozumiałe.

Jednak będąc w Rzymie nie miałem wrażenia, że uczestniczę w jakimś teatrze, gdzie wszystko jest dawno ustalone i gdzie chodzi jedynie o jakąś grę pozorów. Chyba nikt na początku października nie wiedział, jak dokładnie przebiegnie rzymskie spotkanie i czym się zakończy.

Co zaś do spraw, o których pani wspomina, to gdyby papież Franciszek chciał wprowadzić tu jakieś zmiany w nauczaniu Kościoła, to nie potrzebowałby do tego synodu. Synod jest tylko ciałem doradczym, a nie ustawodawczym.

Synod Biskupów w Watykanie, pierwsza sesja, październik 2023r, fot. PAP/EPA/VATICAN MEDIA

Ale tematy udzielania komunii św. rozwodnikom żyjącym w nowych związkach, celibatu księży czy błogosławienia par jednopłciowych pojawiły się w czasie obrad?

– Abp Adrian Galbas: A nawet na długo przed obradami, bo to są sprawy, które ludzi zajmują. Ojciec Święty uważnie słuchał wszystkich opinii i argumentów.

W zasadzie jednak w tych dyskusjach nie pojawiło się wiele nowego. To wszystko, co mówili uczestnicy synodu, na przykład na temat udzielania komunii św. osobom rozwiedzionym, żyjącym w ponownych związkach cywilnych, zostało już powiedziane wcześniej, choćby w adhortacji Amoris laetitia.

Jeśli chodzi o celibat kapłański, to jedyna konkluzja była taka, że sprawa wymaga pogłębienia teologicznego. Wybrzmiewały zarówno stanowiska podkreślające wartość celibatu, jak i takie, że owszem, celibat jest ważny, ale czy musi być obowiązkowy w sytuacji, gdy w niektórych częściach świata brakuje księży? Nie mogę powiedzieć, że któraś z tych opinii dominowała. Raczej był tu protokół rozbieżności, a ślad tego można znaleźć w dokumencie końcowym.

>>> Kard. Gerhard Müller: Synod o Synodalności to wysoki poziom abstrakcji [ROZMOWA]

W tym dokumencie czytamy, że „jeśli używamy doktryny w sposób surowy i osądzający, zdradzamy Ewangelię; jeżeli praktykujemy tanie miłosierdzie, nie przekazujemy Bożej miłości”. Jak uczestnicy synodu zamierzają rozwiązać ten dylemat?

– Dużo mówiliśmy o starym przecież problemie, jakim jest spotkanie miłości i prawdy. Jak to zrobić, by jednocześnie być wiernym prawdzie i być wiernym miłości? Odpowiedź Kościoła jest jedna: to jest nierozdzielne, bo prawda i miłość spotykają się w osobie Jezusa Chrystusa. Prawda bez miłości jest okrutna, z kolei miłość bez prawdy jest iluzoryczna. To zagadnienie jest kluczowe dla komunikowania Ewangelii i właściwego jej aplikowania do tych wszystkich szczegółowych kwestii, o których mówiliśmy wcześniej. Potrzeba tu dużej wiedzy z zakresu teologii dogmatycznej, pastoralnej, prawa kanonicznego. Głębokiej refleksji filozoficzno-teologiczno-antropologicznej. I temu także będzie poświęconych tych następnych dwanaście miesięcy, które dzielą nas od kolejnej, zaplanowanej na październik przyszłego roku, sesji synodu.

Niektórzy komentatorzy synodu są zdania, że podczas obrad było za dużo skupienia na naukach społecznych, psychologii i socjologii, a za mało refleksji teologicznej, która jest – ich zdaniem – na synodzie pomijana. Co ksiądz arcybiskup na to?

– Nie wydaje mi się, żeby korzystanie z osiągnięć nauk szczegółowych było błędem. Przeciwnie, to obowiązek Kościoła. Kościół jest wezwany do czytania znaków czasu, do interpretowania niezmiennego i pełnego Objawienia Bożego także w świetle tego, co nam mówi współczesna kultura, w tym nauki szczegółowe. Papież Franciszek mówi, że „łaska bazuje na kulturze”. To mało odkryte jego zdanie, a jest chyba jednym z ważniejszych w tym pontyfikacie. Papież mówi, że w sytuacji każdej zmiany kulturowej, a taką właśnie przeżywamy, Kościół jest wezwany do tego, by Objawienie odczytać w świetle tych zmian. I potrzeba tego bardzo mocno wybrzmiewa w czasie tych dwóch lat synodu. Z drugiej strony, ważna jest relacja między teologią a praktyką duszpasterską. To z dobrze rozumianej teologii powinny płynąć dobre praktyki duszpasterskie, a nie odwrotnie.

W dokumencie końcowym jest także fragment mówiący o „maskulinizmie” i niewłaściwym traktowaniu kobiet w Kościele. Czy mógłby ksiądz arcybiskup powiedzieć o tym coś więcej?

– W czasie obrad temat kobiety w Kościele był mocno podnoszony. Być może także ze względu na liczny w nich udział kobiet świeckich i konsekrowanych, z różnych części świata. Kobiety mówiły jasno i wyraźnie, że często nie czują się w Kościele podmiotowo traktowane. O ile kwestia klerykalizmu wybrzmiewała podczas synodu już wielokrotnie, o tyle ten wątek jest dość nowy. Trzeba to usłyszeć, przyjąć i zmieniać, zaczynając choćby od tego, by więcej kobiet było w tych gremiach synodalnych, które już mamy w Kościele. Myślę tu o różnego rodzaju radach, np. parafialnych czy diecezjalnych, które mogą być istotną pomocą w zarządzaniu Kościołem.

To powinno zostać dobrze usłyszane także w Polsce. Każdy chyba widzi, że wśród uczestników nabożeństw jest zdecydowanie więcej kobiet, niż mężczyzn, ale w rozmaitych radach stanowią chyba mniejszość.

A co z postulatem dopuszczenia kobiet do posługi diakonatu?

– Tutaj bez konkretów. Raczej było powiedzenie już powiedzianego. Uczestnicy synodu nie umieli się z tym tematem zmierzyć, nie mieli ku temu odpowiednich narzędzi, a temat nie jest publicystyczny, tylko teologiczny. I znów: wymaga on solidnego pogłębienia, nie tylko, jeśli chodzi o sam diakonat, ale w ogóle – o teologię sakramentu święceń, który składa się z trzech stopni: diakonatu, prezbiteratu i episkopatu. Tu jest wiele pytań, na które lepiej by nie dawać byle jakiej odpowiedzi.

>>> Węgierski uczestnik Synodu Biskupów: nie zaniedbywać własnych korzeni

Czy można powiedzieć, że synod był katalizatorem tematów, które gdzieś pobrzmiewały w Kościele, ale dotąd były jakby uśpione, a teraz wypłynęły na wierzch?

– To dobra intuicja. Przy czym te sprawy wypłynęły nie dlatego, że taki jest teraz świat, a Kościół musi się wreszcie do niego dostosować. Źródłem, z którego wypływa ta dyskusja, jest pytanie: w jaki sposób Kościół może lepiej w zmiennych czasach wypełniać swoją niezmienną misję, która polega na prowadzeniu ludzi do Chrystusa? Nie mam wrażenia, że chodzi tu o jakieś manipulacje, o podlizywanie się światu i łapanie klienteli.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze