Fot. Paweł Gomulak OMI/oblaci.pl

Adam Jończak OMI: jako kapłan nie pozwolę się odczłowieczyć i zrobić z siebie magika [ROZMOWA]

Diakon Adam Jończak OMI pochodzi z diecezji siedleckiej. Tam w parafii diecezjalnej rozeznawał powołanie, ważnym miejscem na jego drodze był również Kodeń. O wierze, charyzmacie oblackim, spojrzeniu na kapłaństwo i „planami” na przyszłość – z diakonem, który za 19 dni przyjmie święcenia prezbiteratu rozmawia o. Paweł Gomulak OMI. Rozmowę opublikowano na stronie oblaci.pl.

Paweł Gomulak OMI: Za nieco ponad dwa tygodnie przyjmiesz święcenia prezbiteratu. Czy przeżywasz jakieś emocje, obawiasz się?

Adam Jończak OMI: Powiem szczerze, że największe emocje towarzyszyły mi podczas ślubów wieczystych, bo to była taka konkretna decyzja, od której nie ma już odwrotu. Jeśli chodzi o święcenia, mam w sobie spokój. Wiadomo, że jeśli chodzi o przygotowania, to jest pewien stres, który wywołują szczególnie rodzice, dla których to jest bardzo ważne, żeby wszystko było jak należy. Ja staram się do tego podejść duchowo, żeby do kapłaństwa dobrze się przygotować. Przede mną rekolekcje, które chcę dobrze przeżyć.

Pamiętam swoje rekolekcje przed diakonatem, które prowadził o. Andrzej Juchniewicz OMI. Pamiętam, że dobrze spędziłem ten czas, ponieważ odciąłem się praktycznie od wszystkich mediów, telefon zostawiłem w seminarium i rzeczywiście spotykałem się tylko z Bogiem i z samym sobą. Teraz też tak zamierzam zrobić, chcę dobrze przeżyć ten czas.

Jaki cytat wybrałeś na obrazek prymicyjny?

Z Listu św. Piotra – „Wzrastajcie zaś w łasce i poznaniu Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa! Jemu chwała zarówno teraz, jak i do dnia wieczności! Amen” (2 P 3,18). Są to dla mnie bardzo ważne słowa, ponieważ Pana Jezusa będę poznawał cały czas, Jego osoba cały czas mnie inspiruje. Lubię czytać o Jezusie różne książki, zarówno teologów jak i ludzi duchowych z różnych dziedzin.

To co jest najważniejsze, to żeby w życiu Go szukać, poznawać, ale nie w książkach czy mistycznych uniesieniach, tylko w rzeczywistości. Spodobał mi się wywiad z ojcem Oszajcą, jezuitą, który powiedział, że niektórzy mówią o Eucharystii, że jest oknem na niebo, jakieś niebiańskie doświadczenia – a on mówi, że to jest okno na rzeczywistość, bo tutaj Pan Bóg działa, tutaj spotykam mojego Boga, w drugim człowieku, w różnych nawet trudnych sytuacjach.

Kolejną rzeczą z tego cytatu jest łaska. O łaskę każdy z nas codziennie walczy, żeby w niej trwać. To jest dla mnie istotne, na to przyszłe życie kapłańskie, żeby poznawać Jezusa, walczyć o Jego łaskę, ale też by głosić Go innym. Jego orędzie zbawcze – to się tak ładnie nazywa, no ale tak jest – Pan Jezus przychodzi i nas zbawia: w swoim Słowie, sakramentach świętych. Do tego chcę się dobrze przygotować.

>>> O. Paweł Zając OMI o swoim powołaniu: miałem już indeks na studia, ale zamiast na wydział prawa pojechałem do nowicjatu

Wiadomo, że mówimy o pewnej przyszłej perspektywie, bo będziesz kapłaństwa uczył się przez całe życie, ale patrząc trochę na Twoje marzenia, czym dla Ciebie jest kapłaństwo, czego od niego oczekujesz, przez jaki pryzmat patrzysz na kapłaństwo?

Ja to jestem posoborowiec, tak powiem. Nie patrzę tradycjonalistycznie. Kapłaństwo to jest moja tożsamość, ale to też jest jakieś kolejne powołanie w Kościele. Są świeccy, są kapłani, ale razem uczestniczymy w kapłaństwie Chrystusa.

Czym dla mnie jest kapłaństwo? Tym, co mówił Pan Jezus w Ewangelii św. Marka (zob. Mk 3,14), żeby być z Chrystusem i Go głosić. Najpierw być z Nim. Dla mnie kapłan to jest człowiek związany z Jezusem, on nic swojego nie daje, tylko ma przekazywać Jego. To jest dla mnie istotą, żeby Go głosić, posługując słowem Bożym, co teraz już robię i daje mi to jako diakonowi wiele radości, ale później także jako kapłan.

Wiadomo, że ze stanem kapłańskim wiążą się różne obowiązki i zadania. Ale dla mnie to jest służba. Tak, ja to wszystko rozumiem, że „alter Christus” podczas Eucharystii… ale to jest takie konkretne zadanie dla mnie, żeby cały czas konfrontować się ze sobą jako człowiekiem. Kapłan to jest też człowiek.

Czego nie pozwolę sobie zrobić jako przyszły kapłan? Nie pozwolę się odczłowieczyć i zrobić z siebie magika. Bo wiara to nie jest magia. Jestem na początku człowiekiem. To co mówił Eugeniusz, że najpierw formacja musi być na poziomie człowieczeństwa, później formacja chrześcijańska i do świętości. Te trzy filary są dla mnie istotne i to jest bardzo mądre. Gdybym zapomniał jako ksiądz, że jestem człowiekiem, to robię z siebie nie wiadomo kogo, a też podlegam grzechowi, też jest we mnie korzeń pożądliwości. Ale myślę, że jeśli odkryję w sobie stronę ludzką i gdzieś mam kontakt sam ze sobą, to będę tym lepiej służył innym jako kapłan.

Powtarza to jeden z obrzańskich formatorów, że we współczesnym świecie nie da się być świadomym, dojrzałym chrześcijaninem bez wiedzy o człowieku. Myślę, że w seminarium też nas do tego przygotowywali i podkreślali wartość strony ludzkiej, żebym się dobrze poznał jako Adam, Żebym później jako Adam-ksiądz znał swoje miejsce, wiedział, kim jestem, zachował swoją tożsamość i służył.

Bardzo spodoba mi się to, co napisał Franciszek, chyba we „Fratelli tutti” – tak jak św. Franciszek poszedł do sułtana, to poszedł jako chrześcijanin, nie wyparł się swojej tożsamości i wrócił od niego też jako chrześcijanin.

Fot. oblaci.pl

A co po święceniach? Tak konkretnie.

Uważam, że my teraz w rzeczywistości Kościoła za dużo sobie racjonalizujemy. Za mało jest ducha. Z momentem przyjścia do zakonu oddałem Panu Bogu wszystko, teraz też zdaję się na Jego wolę. Co będzie, to będzie. Tam gdzie będzie drugi człowiek, tam jest sytuacja, która woła o zbawienie, o Pana Boga, gdziekolwiek to nie będzie. Ja jestem gotowy do tego, żeby posługiwać w Polsce, zagranicą… Wiadomo, mamy marzenia, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Czyli nie prosiłeś ani o misjonarkę ludową, duszpasterstwo, ani o misje zagraniczne?

Prosiłem, przez sześć lat prosiłem o wyjazd zagranicę. Prosiłem o pracę w Anglii, w takim społeczeństwie bardziej zsekularyzowanym, gdzie są wspólnoty, ale jest mało księży. Mamy Prowincję Anglo-Irlandzką, w której są oblaci, pracują. Ktoś może powiedzieć, że to oblaci w podeszłym wieku, ale naprawdę im zależy.

Ale rozumiem, że jak po święceniach zostaniesz posłany na przykład na kapelana do więzienia, to nie będziesz kręcił nosem?

Nie, przyjmuję wszystko, do czego Kościół mnie pośle. Nie będę kręcił nosem.

Zapewne w Twoim życiu był taki moment, w którym zrozumiałeś, że Pan Bóg zaprasza Ciebie do kapłaństwa. Dlaczego życie zakonne a nie kapłaństwo diecezjalne?

Na pewno nie otworzyłem Pisma Świętego i nie przeczytałem wezwania: „Pójdź za Mną”, ani z Księgi Izajasza: „Oto ja, poślij mnie”. Tak nie było. To nie było nic nadzwyczajnego. Po prostu Pan Bóg jakoś mnie tak kierował, że zapragnąłem tego życia. Ale nie działo się to bezwiednie, bo miałem wspaniałych ludzi na swojej drodze.

Kawał serca zostawiłem w mojej parafii. Były tam siostry Służki Maryi Niepokalanej, które pracowały w mojej parafii. Siostry bezhabitowe, rodzina Honorata Koźmińskiego. Siostry pracowały w mojej parafii, katechizowały i wnosiły do mojej parafii taką świeżość. Przyszła siostra Kasia Pyl, rodzona siostra bp. Jacka Pyla OMI, zaczęła grać na gitarze, założyła scholkę, naprawdę przyciągała młodzież do parafii. I myśmy się tam angażowali. Przed tą siostrą służki prowadziły krąg biblijny, była taka siostra Bożenka. Chodziliśmy do sióstr, to były naprawdę liczne grupy. Najpierw była modlitwa u nich w kaplicy, ucałowanie relikwii Honorata i szliśmy rozważać niedzielną Ewangelię, czytania na niedzielę.

Byłem ogólnie bardzo zaangażowany w parafię. Pochodzę z Kocka. To jest parafia diecezjalna. Miałem dobrych księży, którzy też przyciągali. Angażowałem się w wielu grupach, byłem szalony – nie wiem, jak znajdowałem na to czas. Nie miałem nigdy zagrożenia z jakiegokolwiek przedmiotu, ale angażowałem się w KSM [Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży – przyp. red.], później zostałem prezesem KSM-u, byłem odpowiedzialnym za ministrantów, śpiewałem w chórze, było mnie pełno w  parafii. Co ważne, księża stwarzali taką atmosferę, która sprzyja samorozwojowi, dojrzewaniu chrześcijańskiemu. Bardzo podoba mi się formacja w KSM-ie, bo tam ksiądz jest nazwany księdzem-asystentem, czyli nie kręcimy się wokół niego – on jest alfą i omegą i wszystko wie – tylko są konspekty spotkań i my je prowadzimy, wymieniamy się. To nas motywowało, żeby coś z siebie dać i przybliżało tak do Pana Boga. Służyć Bogu i Ojczyźnie. Gotów? Gotów! To jest to hasło KSM-u.

Ten dobry klimat w parafii sprzyjał rozwojowi powołań. Jestem którymś z kolei powołaniem z mojej parafii. Z mojej rodzinnej parafii pochodzą też misjonarze. Pochodzi jeden oblat i świętował tam swój jubileusz kapłaństwa – śp. o. Krzysztof Kopeć OMI, zmarł na posłudze. Miałem przyjemność go poznać, zamienić kilka słów. Dalej, ojciec Tomasz Pawelec, dominikanin, który pracował w Japonii – już wrócił, jest teraz w Poznaniu. Nasz wikariusz, ks. Andrzej Kubalski, który pracuje w Boliwii, w wiosce Bulo Bulo… Jako młodzież mieliśmy z nimi spotkania, wiele dobrych spotkań.

Dla mnie zakonnik-misjonarz to ktoś, kto daje z siebie jeszcze więcej. Na mojej drodze Pan Bóg postawił siostry, swego czasu przyjeżdżał ojciec Jacek Pyl. Z młodzieżą kolędowaliśmy po domach, na gitarze graliśmy kolędy. Zbieraliśmy ofiary na misje – była to Syberia, inne kraje byłego Związku Radzieckiego i była to Ukraina, gdzie ojciec Jacek Pyl był wtedy superiorem delegatury. W ramach podziękowania za te ofiary, przyjechał i głosił rekolekcje u sióstr. Widziałem oblata, z takim krzyżem – to było dla mnie wizualnie pociągające. Inspirowało mnie to życie, opowieści misjonarskie. I zapragnąłem potem tak żyć. Poznawałem oblatów m.in. na rekolekcjach powołaniowych w Kodniu.

Kodeń to jest dla mnie święte miejsce. Najbardziej bliskie mojemu sercu ze wszystkich sanktuariów, nawet przed Częstochową. Tam poprosiłem o dokumenty do Zgromadzenia, tam się rozgrywały moje dramaty, bo trzeba było naprawdę zmienić swoje życie. Nie od razu po maturze wstąpiłem, bo tak prywatnie jeszcze uczyłem się chemii – starałem się dostać na medycynę. To nie jest tak, że mi się nie udało, tylko zawsze z tyłu głowy miałem: „Będę księdzem”. Kodeń – u mnie w parafii było troszeczkę sztywno, a tutaj oblaci byli tacy bardzo pozytywnie szaleni. Pierwsze takie konkretne spowiedzi to były w Kodniu, trzymałem oblacki krzyż. To było takie mocne doświadczenie. Adoracje eucharystyczne. I to zbliżało do Niego.

Masz już pewne doświadczenie życia zakonnego. Był ten moment, że zdecydowałeś się związać z Bogiem i Zgromadzeniem przez oblacje wieczystą. Co najbardziej cenisz w charyzmacie oblackim?

Ubogich. Najbardziej cenię ubogich, że my jesteśmy tam, gdzie inni nie chcą pójść. Misje. Dzisiaj na kazaniach w Lublińcu mówiłem o Franciszku, który powiedział, że kapłan ma pachnieć owcami, a nie drogimi perfumami. To wyryło się we mnie i tak ma być, że ja mam być blisko ludzi. Zawsze blisko ludzi – to jest coś, co wyznacza mi perspektywę na przyszłość. I to cenie, że oblaci są zawsze blisko ludzi. Te wszystkie posługi, które pełnimy chociażby w Polsce – szpitalnictwo, posługa w więzieniach, misjonarka ludowa… Pisałem magisterkę z misji ludowych, z ojca Hajduka. Wygłosił 1054 kazania. To jest konkretne świadectwo tych ojców, którzy oddali się Panu Jezusowi na różne sposoby.

Nasz charyzmat jest tak szeroki, że naprawdę odnajdziemy się w posłudze temu światu. W różnych, wielu dziedzinach.

Źródło: oblaci.pl

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze