„Amerykański sen” nie istnieje, ale wielu imigrantów dla niego ryzykuje życiem [REPORTAŻ]
W Europie kryzys migracyjny postrzegamy głównie przez pryzmat migrantów przybywających na Stary Kontynent z Afryki i Bliskiego oraz Środkowego Wschodu. Jednak Ameryka Łacińska również przeżywa poważny kryzys – tysiące ludzi każdego roku starają się dostać z wielu krajów Ameryki do USA. Jeden z najniebezpieczniejszych szlaków świata wiedzie przez Kolumbię i Meksyk. W tym pierwszym kraju spotkałem się z ludźmi, którzy nie tylko pomagają imigrantom, ale i starają się ich odwieść od tej szaleńczej przeprawy.
Co roku w Stanach Zjednoczonych odnotowuje się coraz większą liczbę śmierci migrantów próbujących przekroczyć granicę między Meksykiem i USA. To jest kilkaset osób rocznie, ale zdecydowana większość z nich ginie po drodze lub po prostu „znika”. Poza tłumami z krajów Ameryki Środkowej, rośnie liczba osób chcących dostać się do Stanów Zjednoczonych z południowej części kontynentu. Narażają się oni na jeszcze poważniejsze niebezpieczeństwa. Można powiedzieć, że główny szlak zaczyna się w Medellín w Kolumbii. Tutaj przybywa wielu ludzi z Ameryki Południowej, wiedzionych dobrą famą tego miasta jako jednego z najbardziej stabilnych ekonomicznie w regionie. Wielu jednak woli udać się dalej na północ po „amerykański sen” do USA. Czeka ich przeprawa przez „piekło Darién”, a później rozległe i suche pustkowia północnego Meksyku.
>>> Biskup El Paso: imigranci „widzialnymi znakami Chrystusa pośród nas”
Hogar Monseñor Valerio Jiménez
Hogar Monseñor Valerio Jiménez to instytucja należąca do archidiecezji Medellín, założona w 2018 r. w 150-lecie istnienia diecezji w tym mieście. Znajduje się w historycznym centrum, znanym jako La Candelaria, zaraz obok katedry i dokładnie naprzeciwko kurii archidiecezjalnej umiejscowionej w centrum handlowym Villanueva. Dawniej był to budynek w całości należący do Kościoła, mieściło się w nim seminarium duchowne. Teraz pierwsze piętra opanowały sklepy i restauracje.
Hogar Monseñor Valerio Jiménez powstało z myślą o imigrantach tłumnie przybywających do Medellín. Dzisiaj zajmuje się także „osobami w sytuacji ulicy”, czyli ludźmi, którzy jeszcze nie mieszkają na ulicy, ale przez problemy finansowe i społeczne ku temu zmierzają. Ich życie już praktycznie toczy się na ulicy. Mnie głównie interesowali imigranci, z których wielu również znajduje się „w sytuacji ulicy”. – Przyjmujemy dziennie między 50 a 70 osób, ale są miesiące, w których możemy przyjąć do 100 osób dziennie – mówi Santiago, pracujący w Hogar Monseñor Valerio Jiménez. – Zależy od bieżącej sytuacji migracyjnej. Kryzys ekonomiczny Ameryki Łacińskiej jest duży i w wielu miejscach pogłębia się. Wielu wierzy, że Kolumbia jest dużo bardziej stabilna ekonomicznie niż inne kraje Ameryki Łacińskiej i dlatego tu przyjeżdżają – zaznaczył.
Potrzebujący nie tylko z krajów Globalnego Południa
Niemal codziennie od 6 rano przed budynkiem ustawia się duża kolejka, by zarejestrować się do skorzystania z pomocy. To nie tylko pożywne śniadanie, ale także miejsce do spania, prysznice, możliwość skorzystania z pomocy psychologa. To jedyne miejsce w całym mieście oferujące tak kompleksową pomoc. Jako pierwszy przywitał mnie Jhon, postawny, czarnoskóry mężczyzna w średnim wieku, który od 16 lat pracuje z imigrantami, wykluczonymi i młodocianymi przestępcami oraz zajmuje się kwestiami ekologicznymi. Od razu rozprawia się z moimi stereotypami dotyczącymi imigrantów w Kolumbii. – Przybywają do nas imigranci z naprawdę przeróżnych części świata – mówi. – To są oczywiście Wenezuelczycy, Haitańczycy, ale także Chilijczycy, Meksykanie czy Francuzi i osoby ze Stanów Zjednoczonych – wyjaśnił.
Nieco mnie zdziwiło, że takiej pomocy potrzebują tu także obywatele z tych „dostatnich” krajów, chociaż w USA przecież ubóstwo osiąga olbrzymie rozmiary, także wśród białych obywateli tego państwa, wbrew powszechnym wyobrażeniom. W każdym razie z różnych powodów imigranci z tych krajów także pozostają w Kolumbii bez środków do życia potrzebnych na takie podstawowe rzeczy jak jedzenie. Najbardziej chyba jednak przeraża widok wygłodzonych dzieci.
– Dobrze pamiętam chyba najtrudniejszy dla mnie dzień w tym miejscu – opowiada koordynatorka centrum, Maria del Pilar Messino. – Pewna kobieta w ciąży przyszła do nas ze swoim 7-letnim synem. Chłopiec zemdlał z głodu w bramie wejściowej. Nie jedli bowiem od trzech dni. Ten widok jest ze mną do dzisiaj – dodała.
Szansa na spokojny wypoczynek
W tym centrum dla imigrantów znajduje się sala, w której umieszczono materace. Potrzebujący mogą się spokojnie przespać. Ich życie to nie tylko trudności związane z brakiem jedzenia, czasem jeszcze trudniej o spokojny sen. – Ci ludzie często nie mogą spać normalnie, ponieważ muszą uważać na swoje rzeczy – wyjaśnia Jhon. – Nie mamy wielu materaców, ale przynajmniej mogą nieco odpocząć, bo to przestrzeń, w której mogą poczuć się bezpiecznie. Nikt nie będzie ich maltretował, zabierał im rzeczy, okradał. To odzyskanie straconych godzin snu jest niezmiernie istotne – tłumaczy.
Sen wpływa na kondycję psychiczną, która jest bardzo ważna w odnalezieniu się w nowym miejscu. Jest też istotna przy poszukiwaniu pracy, która pomoże w utrzymaniu i uniezależni ich od pomocy. – W tym momencie jest skomplikowana sytuacja jeśli chodzi o pracę – mówi Santiago. – Wielu ją znajduje, obecnie mamy pod naszą pieczą 40 mężczyzn, którzy znaleźli legalną i płatną zgodnie z prawem pracę w różnych sektorach – w restauracjach, firmach sprzątających, pracują w szkołach archidiecezji, zakładach miejskich. Ale nie wszyscy mogą znaleźć jakieś zajęcie. Znajdują ją tylko osoby, które potrafią dostosować się do przepisów, ich stan fizyczny pozwala na pracę, i j widzimy, że pod względem psychologicznym i emocjonalnym nadają się do pracy. Inni niestety nie. Z nimi rozpoczynamy proces polepszania kondycji psychofizycznej, by mogli sobie w przyszłości finansowo poradzić – podkreślił.
„Piekło Darién”
Bardzo wielu jest takich, którzy nie chcą zostać w Kolumbii, a tym bardziej nie chcą wracać do swoich krajów. Stawiają wszystko na jedną kartę i wyruszają w groźną i nieprzewidywalną przeprawę przez Darién. To przesmyk gęsto porośnięty dżunglą, stanowiący granicę między Kolumbią i Panamą. Jednak w normalnych warunkach nikt tej granicy w ten sposób nie przekracza. Na śmiałków czeka nieprzyjazna fauna i flora, która może nawet doprowadzić do śmierci człowieka, który jej nie zna. Łatwo się zgubić w tym gąszczu, przez który trzeba się przedzierać przez ok. 100 km. Plemiona indiańskie zamieszkujące te tereny niechętnie patrzą na intruzów. Na dodatek przebiegają tam szlaki przemytu narkotyków, kontrolowane przez uzbrojone grupy, ściągające bezwzględny haracz z tych, którzy chcą iść dalej.
– Wielu tutaj wraca z nieudanej przeprawy przez Darién – podkreśla Jhon. – Mówią, że inaczej sobie to wyobrażali. Zapłacili dużo i po miesiącu wracają. Napotykają inny program podróży niż na początku im przedstawiali przemytnicy. W czasie drogi widzieli śmierć dzieci, ludzi starszych i nie tylko. Śmierć może tam napotkać każdego. Często są okradani, a bywa że i zabijani przez przemytników Albo zostawiają cię w dżungli, nie znasz terenu, nie znasz tych rodzajów zwierząt, nie znasz gangów, które tam operują, ani nie wiesz, dokąd iść. Przed Darién przechodzi szlak narkotykowy i nie da się przez niektóre rejony bezpiecznie przejść, ale ty nie wiesz, które to są – wymienia zagrożenia Jhon.
– Darien to jedna z najgroźniejszych dżungli na świecie – dodaje Santiago. – Napotykają tam nieprzychylnie nastawione plemiona lub uzbrojone grupy. W celu przejścia przesmyku do Panamy potrzebują bardzo dużo pieniędzy, ponieważ muszą opłacić nie tylko nielegalnych przemytników, ale także haracz ściągany przez operujących tam przestępców. Kiedy napotkają taką grupę kryminalną muszą im dać na przykład 100 000 pesos (ok. 93 zł.) za rodzinę, potem muszą płacić kolejnej. I w ten sposób kolejne grupy pobierają od nich ten haracz – dodaje.
Dla nas kwota ta może wydawać się niewielka, ale potrzeba ciągłego opłacania bandytów przez ludzi uciekających przecież przed ubóstwem drenuje niemiłosiernie ich zasoby finansowe. W końcu niektórzy nie mają już z czego płacić. – Niektórzy tam umierają z głodu, inni ze zmęczenia, a inni po prostu znikają – nie mają jak zapłacić, żeby iść dalej, ani też, żeby wrócić, więc zostają bez niczego w dżungli – przestrzega Santiago.
Ułuda „amerykańskiego snu”
Wielu ulega desperacji oraz mirażowi „amerykańskiego snu”. USA jawi się jako kraj, który rzekomo opływa mlekiem i miodem, w którym życie jest bardzo łatwe. A przecież Stany Zjednoczone to państwo o ogromnych nierównościach społecznych, mierzy się z wielkim problemem ubóstwa. Niektórzy pracują ciężko, a i tak nie są w stanie zapewnić sobie wystarczającego minimum. Spotkałem wielu Meksykanów, którzy wracali z USA. Życie jest tam bardzo drogie, a zarobki mogą wydawać się wysokie w Nikaragui czy Kolumbii, ale często nie są wystarczające na miejscu. Brak rozwiniętych państwowych usług publicznych sprawia, że wizyta w szpitalu może doprowadzić do ruiny finansowej. Kiedyś widziałem w internecie nagłówek, że Stany Zjednoczone to „najbogatszy kraj Trzeciego Świata”. I coś w tym chyba jest.
– Staramy się zapobiegać przed tym, żeby szli dalej na północ i narażali swoje życie – opowiada Santiago. – Współpracujemy z różnymi organizacjami międzynarodowymi, które mogą im pomóc wrócić do krajów pochodzenia. Ale są tacy, którzy mają wbity do głowy tzw. american dream, więc wolą iść, ryzykując życie własne i swoich bliskich, do Stanów Zjednoczonych. Niektórzy zachodzą daleko, nie mają pieniędzy i płacą swoimi rzeczami osobistymi, ubraniami etc. Jak już nie mają niczego, to coyotes, przemytnicy, zabierają im wszystko, co mają, lub ich zabijają. Czasami rodzice sami zostają, żeby ich dzieci mogły przejść dalej. To prawdziwe tragedie – opisuje mój rozmówca.
Niebezpieczeństwa nie kończą się bowiem w Darién. Co jakiś czas słychać o imigrantach, którzy zostali zostawieni przez coyotes na śmierć z głodu i pragnienia na pustyni. Inni już w Meksyku staja się ofiarami handlu ludźmi, przymusowej prostytucji, jeszcze inni zostają po prostu zamordowani. Meksyk to kolejny szeroki temat, który będzie poruszony w kolejnej części z serii reportaży o imigrantach w Ameryce Łacińskiej.
Dzieci pierwszymi ofiarami
– Najtrudniejszy w pracy w Kolumbii jest handel niepełnoletnimi – podkreśla Jhon. – To czarny rynek, gdzie handluje się także organami dzieci albo wykorzystuje je seksualnie. Prostytucja dzieci istnieje tutaj i jest niechlubną kartą także naszego miasta Medellín – dodaje ze smutkiem.
W Hogar Monseñor Valerio Jiménez przyjęto zasadę, że nie przyjmuje się przychodzących samotnie dzieci. – Czasem imigranci używają dzieci, żeby je sprzedawać, albo wykorzystują je do żebrania. Dlatego u nas nie akceptujemy samotnych dzieci. Mogą przyjść tylko w towarzystwie rodziców. Kiedy przychodzi do nas samotne dziecko, powiadamiamy służby, które zapewniają im dach nad głową i wyżywienie – tłumaczy Santiago.
Są też historie pozytywne. Niektóre rodziny odnajdują się w Kolumbii. Maria del Pilar Messino z dumą opowiada o rodzinach, w których rodzice znaleźli dobrą pracę, a ich dzieci studiują teraz na uniwersytetach. To nie są wcale pojedyncze przypadki.
Przyszłość stawia jednak nowe wyzwania. – Od 25 maja obowiązuje nowe prawo. Ci, którzy po tym terminie przybyli bez oficjalnego paszportu, dokumentów, nie mogą zalegalizować swojego pobytu ani podjąć legalnej pracy w Kolumbii. A jeśli nie mogą pracować legalnie, to przybywa imigrantów „w sytuacji ulicy” – wyjaśnia koordynatorka Hogar Monseñor Valerio Jiménez. Pracownicy jednak pracują ciężko i są pełni nadziei. Najwazniejszy jest bowiem człowiek, a każda pozytywna historia pokazuje, że ich praca ma sens.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |