Bazując na sentymentach. „Sami swoi. Początek” [RECENZJA]
Co stało się zanim Kargul i Pawlak pojawili się na Ziemiach Odzyskanych? Jak narodził się ich konflikt? Odpowiedzi na te pytania postanowili poszukać twórcy filmu „Sami swoim. Początek”. Czy to udany powrót do uniwersum, które powstało wszak jeszcze w „głębokim PRL-u”?
Idąc do kina na film „Sami swoi. Początek” niezbyt pamiętałem trzy poprzednie filmy o Kargulach i Pawlakach. Kojarzyły mi się jednak przede wszystkim z dobrymi, PRL-owskimi komediami, z których śmiały się kolejne pokolenia Polaków. Kojarzyły mi się z żartami opartymi przede wszystkim na animozjach między Kazimierzem Pawlakiem a Władysławem Kargulem. I spodziewałem się, że film „Sami swoi. Początek” – prequelu tej opowieści – będzie w równie komediowym tonie. Okazało się jednak, że początek historii nie był taki wesoły – film ma raczej gorzki charakter.
Mało Kargula, dużo Pawlaka
Jak wiemy, Kargulowie i Pawlakowie zostają po wojnie wysiedleni na Ziemie Odzyskane i tam ze sobą sąsiadują – jak wcześniej na Kresach Wschodnich. W „Samych swoich. Początek” przyglądamy się temu, jak przez kilkadziesiąt lat żyli obok siebie właśnie w tej pierwotnej lokalizacji. Film miał nam pokazać genezę opowieści, którą znamy z trylogii Sylwestra chęcińskiego z lat 60. i 70. Scenariusz nowej części – prequela – napisał Andrzej Mularczyk, a więc scenarzysta także trzech pierwszych filmów. Wyświetlany właśnie w kinach film miał nam opowiedzieć o tym, jak to wszystko się zaczęło, skąd się wziął konflikt między Kargulem a Pawlakiem. I owszem, odpowiedź na to pytanie otrzymujemy, choć jednocześnie możemy być rozczarowani. Ja przynajmniej byłem. Bo tak jak pierwsze komedie opierały się na sprzeczkach, animozjach między wspomnianymi bohaterami – tak w nowym filmie wątek ten jest co najwyżej drugo-, a może i trzecioplanowy. Przede wszystkim dlatego, że ta historia bardzo marginalnie traktuje o Kargulu. To Władek Pawlak jest tutaj głównym bohaterem i to z jego perspektywy obserwujemy kolejne wydarzenia. Kargula jest tu jak na lekarstwo. Aż prosi się w takim razie o to, by z nowej historii stworzyć dyptyk – i zrobić drugi film, tym razem stawiający w centrum Kargula. Szkoda, że nowy film jest tak mocno Pawlakocentryczny.
Historycznie i z goryczą
Jestem też rozczarowany, bo nastawiłem się, że będzie to komedia i że będę śmiał się do rozpuku (czasem trzeba nam obejrzeć taki film!). Owszem, trochę humoru było, opartego głównie o legendarny konflikt Kargula z Pawlakiem, ale i o relacje Pawlaka z innymi bohaterami. Ale zdecydowanie nie zaklasyfikowałbym tego filmu jako klasycznej komedii. Przede wszystkim – za dużo było w nim goryczy. Okazuje się, że początek historii, którą znamy w bardzo komicznej wersji jest gorzki i pełen trudnych doświadczeń, zawiedzionych nadziei, niespełnionych oczekiwań. Także tych nadziei związanych z miłością – bo po seansie trudno nie mieć wrażenia, że u Pawlaka nie wygrała prawdziwa miłość. I jest też mocno związany z historią – tą pisaną przez wielkie H. Pierwsze kilkadziesiąt lat XX w. (w sumie jak prawie cały ten wiek) to szczególnie burzliwy czas dla Polaków. I twórcy filmu de facto opowiadają nam właśnie o tym czasie, o dziejącej się wówczas historii – pokazując perspektywę chłopów żyjących na Kresach Wschodnich. Mamy więc w filmie „Sami swoi. Początek” wiele nawiązań do tego, co kształtowało wtedy (ale i wcześniej – przez wieki) polską kulturę ludową, tradycje, zwyczaje, ale i codzienność. Nie dziwi wiec, że ważny w tej historii jest też lokalny kościół – w role księdza brawurowo wcielił się Wojciech Malajkat. Widz szuka podczas seansu momentów, kiedy mógłby się trochę pośmiać – ale częściej dotyka go gorycz – że kiedyś to zwykłe życie było znacznie trudniejsze.
Z sentymentu
To jeden z tych filmów, z którym nie warto wiązać wcześniej jakichś oczekiwań. Bo wtedy wyjdzie się z kina trochę jak ja – rozczarowanym. Myślałem, że idę na lekką komedię, a dostałem tymczasem gorzki (no, może trochę słodko-gorzki) obraz o zawiązaniu się konfliktu Kargula z Pawlakiem na tle burzliwej historii Polski pierwszych dziesięcioleci XX w. Warto przed seansem więc zresetować swoją dotychczasową wiedzę o filmach Sylwestra Chęcińskiego i Andrzeja Mularczyka – i potraktować ten film jako nowe otwarcie. Wówczas zapewne więcej wyciągniemy z tego obrazu. Bo ta opowieść jest bardzo przejmująca, gdy się w nią odpowiednio zagłębimy. Warto też podczas seansu skupić się na szczegółach wizualnych – bo uważam, że scenograficznie to bardzo udana produkcja. Widz przenosi się w czasie i czuje, jakby sam znajdował się sto lat temu gdzieś na Kresach Wschodnich. Dla kogo jest ten film? Raczej nie dla młodych. Będą mieli nie tylko problem ze zrozumieniem języka (z tym czasami to nawet i dojrzali widzowie mogą mieć problem), nie wciągnie ich pewnie też skupiona wokół historii fabuła. To przede wszystkim obraz stworzony z myślą o tych, którzy z sentymentem patrzą na trylogię o Kargulach i Pawlakach: „Sami swoi”, „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”. Tylko musimy pamiętać, że choć tamte filmy darzymy sentymentem – to ten nowy ma zupełnie inny klimat.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |