Fot. archiwum prywatne

Ewelina Nowak: różnorodna Afryka. Kawa z Etiopii i dzieci ulicy z Kenii

Wiele osób, gdy usłyszy słowo „Afryka”, to myśli, że to jeden wielki jednolity kraj. Podczas mojego półrocznego wyjazdu misyjnego udało mi się odkryć, że nawet kraje leżące blisko siebie w Afryce, jak Etiopia i Kenia, są zupełnie różne. Ale jak to się stało?

Po ponad roku przygotowań  we wrześniu wylądowałam wraz z moją współwolontariuszką Dominiką  w Addis Abebie (Etiopia). Był to nasz  pierwszy kontakt z Afryką. Pomimo zmęczenia w drodze na nasza docelową placówkę do sióstr salezjanek w miejscowości Zway z zaciekawieniem  obserwowałyśmy otaczającą nas rzeczywistość. Jest to duża  miejscowość, licząca ok. 65 tys. mieszkańców  oddalona 3 godziny drogi samochodem od stolicy. Choć miasto jest tak liczne, to bardzo różni się od europejskich. Tutaj, kiedy wychodzimy na ulicę, to obok niewielkiej liczby samochodów widzimy zaprzęgnięte osły i konie, a na poboczu biegające wolno krowy i kozy. Idąc między domami zrobionymi z jakichkolwiek dostępnych materiałów – jeśli mamy szczęście i droga jest utwardzona kostką brukową – możemy potknąć się o liczne śmieci, materiały plastikowe, kości, odchody i skóry zdechłych zwierząt. Ciekawostką jest to, że parę dni przed naszym przyjazdem w Etiopii był obchodzony Nowy Rok. 13 września (naszego kalendarza) rozpoczął się dla Etiopczyków rok 2014, więc zostałyśmy odmłodzone o 7 lat. Co prawda wiedziałyśmy o tym od poprzednich wolontariuszy, ale miło było przenieść się w czasie. 

Fot. archiwum prywatne

Mleko, suchary i balsam

Siostry na terenie swojej placówki prowadzą Feeding Center, gdzie mogą udać się mamy wraz ze swoimi dziećmi, by uzyskać bezpłatną pomoc w zakresie leczenia oraz dożywienia. Siostry starają się jak najlepiej pomóc każdej osobie. Do każdego podchodzą indywidualnie i długość leczenia w ośrodku dobierają do potrzeb mamy i dziecka. Zadania ośrodka podzielone są na dwie części. Pierwszą ze świadczonych pomocy można rozpoznać po kolejce kobiet z dziećmi, które ustawiają się tuż za bramą, przed budynkiem Feeding Center. Kolejka ta prowadzi do siostry Anity, która posiada wykształcenie medyczne. Słucha pacjentów i każdemu stara się pomóc. Musi to jednak robić ze świadomością bardzo małego zasobu dostępnych leków. Problemy bywają różne: od otartej nogi (być może przyszłego piłkarza), przez bóle brzucha, aż po przewlekłe choroby. Wchodząc głębiej do środka budynku można poznać bliżej drugą część działalności Feeding Center. W salach ozdobionych malunkami poprzednich wolontariuszy przebywają mamy wraz z pociechami korzystające ze stałego programu dożywiania. Dostają mleko, suchary, pieczywo, a ich dzieci również syrop wspomagający zdrowie i odporność. W sali z małymi łóżeczkami mamy mogą spokojnie położyć dzieci spać. W specjalnym miejscu z dużymi kranami mogą zrobić też pranie lub umyć swoje pociechy, dostają również balsam do pielęgnacji ciała najmłodszych. 

Fot. archiwum prywatne
Fot. archiwum prywatne
Fot. archiwum prywatne

Pokaźna gromadka

Pierwsze dni spędziłyśmy właśnie w tym ośrodku. Pomimo braku wykształcenia medycznego to tam znalazło się dla nas miejsce przy animowaniu czasu wolnego, nie tylko dzieci, ale również mam. Pomimo bariery językowej (mamy najczęściej mówiły w języku lokalnym oromo) nie było problemu z komunikacją, ponieważ szczery uśmiech i ciepłe gesty zawsze zostaną dobrze zrozumiane. Wraz z początkiem października rozpoczął się nowy rok szkolny. Naszym zadaniem było nauczanie języka angielskiego. Zadanie to nie należy do najłatwiejszych, ponieważ językiem urzędowym dzieci jest język amharski, do tego Etiopczycy używają ponad 80 lokalnych języków. W Zway językiem regionalnym jest oromo, więc dla każdego dziecka w szkole język angielski jest trzecim nauczanym językiem. Sprawy nie ułatwia najmłodszym całkiem odmienny alfabet amharski. Dzieci, bardzo zafascynowane i podekscytowane nowymi wolontariuszkami, często zapominają o dyscyplinie, a liczba uczniów w klasie (45-55 dzieci) jest dodatkowym utrudnieniem. Jednak w porównaniu do innych szkół w Etiopii, gdzie liczba uczniów jest dwu lub trzykrotnie większa możemy powiedzieć, że i tak nam się poszczęściło!

Fot. archiwum prywatne

Oprócz szkoły podstawowej kompleks Mary Help Catholic School zawiera również przedszkole i liceum. W weekendy pomagałyśmy w oratorium, czyli w miejscu, gdzie dzieci mogą przyjść, pobawić się, wspólnie spędzić czas, nauczyć się czegoś nowego. Dzieci w oratorium były bardzo otwarte, radosne i wdzięczne.

Fot. archiwum prywatne
Fot. archiwum prywatne

Wspólnota

Najdłużej w mojej pamięci zostanie  otwartość mieszkańców Etiopii. Ciężko to opisać, ale ludzie bardzo pielęgnowali więzi, wspólnie świętowali i spędzali ze sobą bardzo dużo czasu. Widać, jak ważna jest dla nich wspólnota. Zaskoczeniem było dla mnie to, jak parafianie ze Zway jechali razem autobusem do wioski oddalonej godzinę drogi od miasta, aby wspólnie świętować przyjęcie do wspólnoty nowo ochrzczonych dzieci. Po tej mszy braliśmy udział we wspólnym posiłku i radosnym świętowaniu.

Fot. archiwum prywatne

Przed wyjazdem nieraz słyszałam powiedzenie, że Europejczycy mają zegarki, a Afrykańczycy mają czas i zdecydowanie mogłam tego doświadczyć w Etiopii. Długość mszy świętej, przemówień, czasu spędzanego ze wspólnotą, w której nikt nigdzie się nie spieszy, zdecydowanie to potwierdzają. Msza święta w Afryce też jest inna. W niedziele są to minimum dwie godziny z dużą liczbą śpiewów, tańców i instrumentów, zdecydowanie innych niż te używane w naszych kościołach. Kraj ten również znany jest z odkrycia kawy. Mieszkańcy są z tego są bardzo dumni i muszę przyznać, że znają się na rzeczy. Kawa jest tutaj przepyszna i idąc ulicą często można poczuć unoszący się w powietrzu zapach świeżo parzonej kawy i zobaczyć obok stoliczek z malutkimi filiżankami. Wystarczy chwilkę poczekać i zaraz można delektować się smakiem intensywnej kawy. Liczne są tez stragany ze świeżymi owocami, a na nich pyszne papaje, awokado czy banany.

Fot. archiwum prywatne
Fot. archiwum prywatne

Zwrot akcji: Kenia!

Wyjeżdżając na misję byłyśmy przygotowane na spędzenie sześciu miesięcy w Etiopii.  Jednak  podczas tego wyjazdu bardzo szybko mogłyśmy doświadczyć prawdziwego znaczenia słowa „misja”. Jak się okazało, Pan Bóg przygotował dla nas zupełnie inny plan. Na początku listopada polska ambasada w Etiopii poinformowała nas, jakie ryzyko wiąże się z pozostaniem w tym kraju podczas zaostrzającego się tam konfliktu. Po rozmowach z naszą organizacją zdecydowałyśmy o zmianie placówki. Otwarte i przygotowane na wszystko czekałyśmy na dalsze informacje. Jeszcze w tym samym dniu  znalazło się dla nas miejsce w placówce misyjnej w Kenii, w Nairobi. Wdzięczne, że możemy kontynuować naszą misję, ale jednocześnie rozdarte, musiałyśmy zaakceptować całkowitą zmianę wydarzeń i pożegnać się z tamtejszymi dziećmi i przyjaciółmi. Tak duża i gwałtowna zmiana nie była dla nas łatwą sytuacją, ale po raz kolejny postanowiłyśmy zawierzyć Panu Bogu.

>>> Etiopia: zakonnice zwolnione z aresztu

Trafili tu z ulicy

Naszym drugim domem stał się ośrodek Don Bosco Boys Langata Center for Children in Need w Nairobi. Jest to miejsce, w którym swój nowy dom znajdują chłopcy z ulicy, slumsów czy więzienia. Mają od 10 do 20 lat. Chłopacy mieszkają tu, uczą się, bawią i modlą, ale przede wszystkim największą uwagę zwraca się  na proces resocjalizacji chłopaków. Uczeni są oni tutaj wszystkiego tego, czego nie mieli szansy nauczyć się w domu rodzinnym i oduczani są tego, czego nauczyła ich ulica. Codziennie, ściśle przestrzegając harmonogramu, chłopcy celowo cały czas mają jakieś zajęcie. Każdemu z nich przydziela się drobne zadania, za które jest odpowiedzialny – sprzątanie klas, prace w ogrodzie lub w kuchni, opieka nad zwierzętami. Chłopcy spędzają tutaj minimum 3 miesiące i jeśli są już na to gotowi to zostają przeniesieni do położonej niedaleko szkoły podstawowej wraz z internatem Don Bosco Kuwinda lub do szkoły technicznej Don Bosco Boys Town.

Fot. archiwum prywatne

Naszym głównym zadaniem tutaj jest po prostu bycie z podopiecznymi – w ich codzienności. Pomaganie im w mniej czy bardziej istotnych kwestiach, rozmawianie, bycie dla nich oparciem, dawanie im dobrego przykładu. Zważając na to, jaką chłopcy mają za sobą trudną i bolesną przeszłość zadanie to jest czasami trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Podobnie jak w Etiopii, w Kenii także jest bardzo dużo lokalnych języków, ale językami urzędowymi są suahili oraz angielski. Tego drugiego używają dlatego, że Kenia była skolonizowana przez Wielką Brytanię. Dzięki temu większość dzieci potrafi mówić po angielsku, dlatego nie ma większego problemu z komunikacją. Łatwiej było nam wdrożyć się w pracę w tym miejscu. Przyznam jednak, że początki tutaj nie były łatwe, ale w trudnościach człowiek się doskonali. Ale już po krótkim czasie mogę zaobserwować dużą transformacje u chłopców.

Fot. archiwum prywatne
Fot. archiwum prywatne

Aby zapomnieć…

Co najbardziej zapamiętam z pobytu w Kenii? Tydzień po tym, jak nasi chłopcy poszli do szkoły, aby tam kontynuować swoją edukację i nauczyć się zawodu, my wraz z innymi wolontariuszami i pracownikami udaliśmy się na ulicę Nairobi – do miejsc, w których żyją chłopcy ulicy, aby zachęcić  ich do dołączania do naszej placówki. Wtedy mogłam zobaczyć, w jakich warunkach oni żyją. Niestety, najczęściej byli oni pod wpływem narkotyków. Najtańszą substancją, którą dzieci się narkotyzują jest buletka z lepidlem,  substancją, którą dzieci przez cały dzień wąchają. Inne narkotyki są droższe, ale jeśli chłopcom uda się zdobyć pieniądze – to też sięgają po cięższe narkotyki. Dlaczego?  Mówią, że po to, aby zapomnieć o otaczającym ich świecie. Aby zapomnieć o tym, dlaczego znaleźli się na ulicy oraz aby zabić „nudę”. Po takim spotkaniu i ciągłym kontakcie  naszego pracownika socjalnego z tymi chłopcami do  naszej placówki dołączyło 35 nowych chłopców i codziennie mogę obserwować, jak dużą przechodzą przemianę.

Fot. archiwum prywatne

W Kenii mocno odczułam wpływ kolonizacji brytyjskiej. Wielu mieszkańców mówi po angielsku – dzieci i dorosłych. Już nawet po wyjściu z lotniska mogłam zobaczyć, że ruch samochodowy jest lewostronny. Chłopcy u nas, tak jak w Wielkiej Brytanii, piją kawę z mlekiem, a w stolicy można zaobserwować bardziej konsumpcyjny styl życia.

>>> Kenia. Dzieci są dla nas najważniejsze [MISYJNE DROGI]

Było warto?

Za co jeszcze lubię Afrykę? Za to, że jest to roztańczony kontynent. Czy to małe dziecko, czy duże, czy dorosły – to  każdy z chęcią, jak słyszy muzykę, od razu zaczyna śpiewać, tańczyć, nie boi się wyrażać siebie w ten sposób.

Fot. archiwum prywatne

Moja misja nadal trwa, ale już dziś mogę powiedzieć, że jeśli ktoś by się zastanawiał, czy warto uczestniczyć w wolontariacie – misyjnym czy jakimkolwiek innym – to zdecydowanie polecam! Gdy 4 lata temu na rekolekcjach ktoś opowiadał mi o misji, to pomyślałam, że to nie dla mnie! Przecież nie jestem lekarzem, a najczęściej kojarzyłam, że to właśnie medycy wyjeżdżają na misje. Ale pamiętajmy, że każdy z nas ma umiejętności, którymi może z radością dzielić się z innymi.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze