Kubańska droga krzyżowa
Wielki Post to między innymi czas, w którym łączymy nasze codzienne doświadczenia z cierpiącym Chrystusem. Bardzo dobrze jest to widoczne na naszych ulicach, gdzie zmaganie o godziwe życie jest udziałem tak wielu potrzebujących.
W mojej nowej parafii w każdy kolejny piątek Wielkiego Postu drogę odprawiamy krzyżową w innym zakątku miasta. Wiem, że w Polsce to normalne, jednak na Kubie droga krzyżowa odprawiana na ulicach miasta jest czymś wyjątkowym, a gdy robi się to co tydzień, to ewenement na skalę kraju. W Jiguaní tę formę nabożeństwa zainicjował trzy lata temu poprzedni proboszcz. Za każdym razem, gdy chce się zrobić coś poza kościołem, trzeba prosić o zgodę sekretariat ds. religijnych w regionalnym biurze partii komunistycznej, ale dzięki temu, że istnieje już mała tradycja, w tym roku z pozwoleniem nie było problemu. Od tego roku nabożeństwo łączymy z cotygodniowymi rekolekcjami w duchu św. Ignacego z Loyoli, które prowadzi s. Asunción ze Zgromadzenia Córek Jezusa.
Ostatni szlak drogi krzyżowej wiódł po obrzeżach parafii, m.in. obok fabryki płytek ceramicznych. Znam dobrze ten region, ponieważ mieszka tam rodzina, którą odwiedzam już od ponad czterech lat. Tym razem jednak, gdy przechodziliśmy z krzyżem i modlitwą obok tego zakładu z wielkim napisem „Socialismo o muerte” (Socjalizm lub śmierć), rozejrzałem się wokół, spojrzałem na osoby, które były obok mnie i uświadomiłem sobie groteskowość sytuacji.
Z jednej strony Jezus dźwigający krzyż. Co chwilę upada i znów się podnosi. Pociesza płaczących nad Jego dolą, ale i przyjmuje od nich pomoc… Z drugiej życie Kubańczyków, których ostatnie miesiące nie rozpieszczają. Długie, codzienne kolejki po chleb, mąkę, kurczaki, olej, a ostatnio nawet po ryż, którego dotąd nigdy nie brakowało… I teraz ten napis „Socjalizm lub śmierć”! Władza jest z siebie zadowolona… bo jej to wszystko nie dotyczy. Nadzoruje. Umierają albo wichrzyciele – jak to było w przypadku Jezusa, albo zwykli szarzy obywatele.
Od rozpoczęcia kryzysu w Wenezueli, od której produktów w dużej mierze jest uzależniona Kuba, znacznie pogorszyła się dostępność wielu artykułów, zwłaszcza żywności i paliwa. Już się przyzwyczailiśmy do tego, że w dniu przyjęcia towaru sklepów pilnuje policja. Wcześniej niekiedy dochodziło do rękoczynów, a czasami nawet do demolowania sklepów (wybijania szyb czy przewracania regałów). Zdarza się też, że matki odpłatnie wypożyczają swoje małe dzieci, bo z nimi na ręku można kupić coś bez kolejki, a to daje możliwość obrócenia dwa razy. Czasami się udaje i wystarczy towaru na podwójne zakupy. Wczoraj usłyszałem też o aresztowaniu jednego z miejscowych lekarzy, który anonimowo (mimo to go znaleźli) krytykował obecną sytuację w kraju. Zarzut? Działalność antyrewolucyjna!
A co robi władza? Ostatnio do Jiguaní przyjechali „z Hawany”! Pomalowano krawężniki, w dwóch miejscach pojawił się nowy asfalt, a w centrum miasta zorganizowano masówkę i koncert. Tego dnia zapełniły się również sklepy. Jednak pozostawały zamknięte aż do wieczora, do zakończenia uroczystości związanych z przybyciem przedstawicieli władzy. Nagroda dla wytrwałych… W telewizji pokazał się również Raul Castro jedzący… strusia! Zapowiedział, że w obliczu przejściowych trudności rząd rozpocznie dystrybucję mięsa tych ptaków. Oczywiście ludzie potraktowali to odpowiednio i już krążą różnego rodzaju kawały lub memy ze strusiem z głową prezydenta mówiącego „bierzcie mnie”. „Oj, Padre, a co mamy robić? Albo śmiać się z tego wszystkiego i radzić sobie jakoś, albo usiąść i płakać. Lepsze to pierwsze” – powiedziała mi parafianka, która mi je pokazała. Naprawdę szczerze podziwiam gospodynie domowe. Nie mam pojęcia, skąd zdobywają artykuły potrzebne codziennie. Dla mnie to przynajmniej ociera się o nadprzyrodzoność, jeśli już nie jawnie o cud.
W tym wszystkim nigdy jednak (chyba że wyłączą prąd) nie brakuje alkoholu i głośnej muzyki na ulicach. Karnawał trwa. Do złudzenia przypomina mi to Titanica.
To wszystko piszę z perspektywy, małego, 40-tysięcznego miasta położonego około 800 km od stolicy. Im dalej od Hawany tym trudniej. Dla turystów, którym w hotelach i kurortach niczego nie brakuje, ta perspektywa jest zupełnie niewidoczna. Trzeba znaleźć się na prowincji, w małej miejscowości, wioseczce, by to zobaczyć. Trzeba porozmawiać z ludźmi na ulicy, a jeszcze lepiej w ich domach, bo na ulicy nie można mówić o wszystkim. Władza dobrze umie ukrywać codzienne problemy mieszkańców Kuby. Lata praktyki w tym pomagają. Niestety.
Oj tak, Chrystus i dziś przechodzi naszymi ulicami w wielu udręczonych codziennością Kubańczykach. On sam dźwigał wszystkie nasze niedole, grzechy i słabości, więc jest nadzieja! Nadzieja, że po bólu, cierpieniu i śmierci nadejdzie chwila zmartwychwstania, odrodzenia.
Niech Pan da nam wszystkim udział w swym odnowionym życiu i wieczność w chwale Jego domu. Proszę o modlitwę i o niej pamiętam. W Wigilię Paschalną mszę św. będę sprawował w intencji wszystkich naszych dobrodziejów.
Bóg zapłać za wszelkie wsparcie – to duchowe i to materialne.
Galeria (9 zdjęć) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |