Naznaczeni cierpieniem i niemocą 

Oslaydis i José są jednym z nielicznych małżeństw w parafii, które przyjęło sakrament w Kościele. Pan Bóg ostatnio doświadcza ich chorobami i nie ma jak im skutecznie pomóc. 

Poznałem ich krótko po przyjeździe na Kubę, czyli cztery lata temu. Należą do jednej z parafialnych wspólnot w miejscowości El Horno, gdzie regularnie uczestniczyli w Mszach św. czy spotkaniach i zawsze są gotowi pomagać z uśmiechem, choć sami nie mają dużo.

Są rodzicami dwóch córek. Pierwszą kilka lat temu zabił pijany mąż, więc, jako dziadkowie, naturalnie przejęli wychowanie wnuczki, bo jej ojciec siedzi w więzieniu. Druga córka z dwiema córeczkami mieszka w domu teściów. 

Około rok temu u José zdiagnozowano raka płuc i początkowo zaczęto leczyć go lekami na… astmę! Teraz jedyne, co przyjmuje regularnie, to witaminy, lekarstwa stosowane na rozedmę płuc oraz inhalacje. Dzisiaj już właściwie większość czasu spędza w szpitalach, gdzie dodatkowo dostaje kroplówki i podaje się mu tlen. Aparat tlenowy mógłby mieć też w domu, ale nie ma go gdzie podłączyć, ponieważ nie mają prądu – bieżącej wody również. Oslaydis gotuje na tzw. cocina rústica – palenisku z rusztem na zewnątrz domu. Staraliśmy się o podłączenie ich domu do sieci energetycznej lub zainstalowanie panelu baterii słonecznej, jednak okazało się to niemożliwe, ponieważ nie mają aktu własności. I zupełnie nie pomógł argument, że nikt z ich sąsiadów nie ma takiego dokumentu, a prąd i wodę mają. Od radnego gminy usłyszeli, że nie ma takiej możliwości. Możliwe, że faktycznym powodem jest to, że ich dom zbudowany został przez Kościół z funduszów przekazanych przez poprzednich proboszczów… 

Sytuacji w domu nie ułatwia zdrowie ich wnuczki, która niedawno też wylądowała w klinice z symptomami choroby, która się nazywa sica (duszności, wysoka gorączka, wymioty, ogólne osłabienie…). Po badaniach okazało się, że dziewczynka ma chore oskrzela i przełyk. Lekarze stwierdzili, że konieczna byłaby operacja. Przy ostatnich odwiedzinach w ich domu Oslaydis przyznała się, że jakieś dwa miesiące temu w jednej z piersi wyczuła dwa małe guzki! Jak dotąd nie była u lekarza, bo… się boi, że też będzie musiała się leczyć, iść do szpitala, a przecież musi opiekować się mężem i wnuczką. – Jak to wszystko pogodzić? Mąż jest w szpitalu w Bayamo, a małą położyli w Guisie, więc jak być w dwóch miejscach równocześnie? Muszę się opiekować nimi, a samą sobą zajmę się później, teraz nie mam na to czasu ani siły – usłyszałem. 

José pracował jako pomocnik rolny, a Oslaydis zbierała kawę lub inne plony. Nigdy nie mieli dużo, ale teraz ich sytuacja ekonomiczna jest tragiczna. Właściwie wszystkie ubrania i rzeczy użytkowe dostają z parafii, w ramach regularnych działań Caritas. Pieniędzy nie mają właściwie żadnych, a te które ostatnio dostali, ktoś im ukradł. – W nocy ktoś przełożył rękę pomiędzy deskami w ścianie i wziął wszystko. Zabrał też moje prawie nowe buty – opowiadał zrozpaczony José. – To musiał być ktoś kto nas zna, kto bywał w naszym domu, bo wiedział, gdzie chowamy pieniądze! Jak ludzie mogą robić coś takiego? – pytał zrozpaczony. 

Pomimo swej tak bardzo trudnej (by nie powiedzieć beznadziejnej) sytuacji, jeszcze nigdy nie udało mi się wyjść z ich domu z pustymi rękami. Obdarowanie czymś, najczęściej awokado, traktują jako punkt honoru i coś zupełnie naturalnego. – Jesteśmy przecież jedną rodziną, a w rodzinie normalne jest, że dbamy o siebie nawzajem – z szerokim uśmiechem wyjaśniła mi Oslaydis, wręczając owoce. 

Na razie oprócz regularnej pomocy wewnątrz wspólnoty parafialnej znaleźliśmy jednego dobrodzieja z Kanady. Wysłaliśmy mu informacje o ich sytuacji, wysłaliśmy też zdjęcia… Przyjedzie za dwa tygodnie i zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie. Jednak na Kubie pieniądze nie rozwiązują wszystkiego. Trzeba mieć również odpowiednie znajomości i „moc przekonywania” urzędników. Trzeba mieć również dużo szczęścia, by potrzebne rzeczy były akurat dostępne w sprzedaży. 

Służba zdrowia i pomoc socjalna, którymi tak szczycą się władze kubańskie, w wielu wypadkach nie funkcjonują dobrze. Zwłaszcza ludzie żyjący na wsi nie mają łatwo. Podstawowa opieka medyczna działa jeszcze jako tako, ale dostanie się do specjalisty to już wyższa szkoła jazdy. Normalnie, gdy ktoś zachoruje, to najpierw szuka kogoś znajomego, który ma kontakty w szpitalu lub zna konkretnego lekarza, bo bez tego dostanie się do gabinetu specjalisty graniczy z cudem. I chociaż faktycznie leczenie jest darmowe, to jednak zawsze czegoś brak: a to wolnego łóżka (chory musi mieć własną pościel, a nawet wiaderko, bo w toalecie często nie ma wody), a to odpowiednich lekarstw (większość chorób leczy się tylko witaminami), a to zwykłej dobrej woli lub sprawnej karetki (w Guisie istnieje specjalna linia taksówek państwowych, które wożą chorych do szpitala, bo jedyny ambulans dla naszego miasta ma bazę w miejscowości oddalonej o 25 km).  

Proszę Was wszystkich o modlitwę, to duchowe wsparcie sióstr i braci jednej rodziny Kościoła, jednego Boga. Módlcie się za Oslaydis i José, ale też za wszystkich Kubańczyków, by… było im lepiej, łatwiej, tak normalnie. 

Galeria (7 zdjęć)

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze