afryka

fot. cathopic/dm

Nic wielkiego 

Republika Środkowoafrykańska to państwo położone w samym środku Afryki. Jedna ze świeckich misjonarek z Instytutu Świeckiego Misjonarek Chrystusa, która posługuje tam, na co dzień, Małgorzata, przeżyła swego czasu niezwykłą historię. Posłuchajcie!

Wielu ludzi, których poznałam w RŚA, na długo zostanie w moim sercu. Pozornie mogłoby się wydawać, że nie zrobili nic wielkiego, ale dla mnie to nic wielkiego było świadectwem ich ogromnej miłości i oddania drugiemu człowiekowi.  

Divin miał wówczas 17 lat i tuż przed wojną zdał maturę. Pełnił funkcję sekretarza diecezjalnego liturgicznej służby ołtarza. Należał do parafii pw. Św. Antoniego z Padwy w Bimbo, gdzie posługiwałam w Domu Dziecka. Obecnie jest aspirantem u Braci Franciszkanów.  

Gdy uciekinierzy zaczęli gromadzić się przy misjach i przy domach zakonnych, a humanitarne i pomocowe organizacje międzynarodowe były jeszcze na etapie organizacyjnym, jeździłam z nim motorem małymi, tylko jemu znanymi dróżkami przez osiedle. Pewnego dnia pojechaliśmy kupić jajka na fermę ojców karmelitów. Na miejscu okazało się, że  dzieci uciekinierów chorują, mają biegunkę z wysoką temperaturą. Wówczas szpitale przyjmowały tylko rannych w walkach. U siebie miałam zapas leków dla moich dzieci, więc wróciliśmy do parafii. Podzieliłam leki, spakowałam plecak i ruszyliśmy w drogę powrotną do Karmelu, aby zająć się maluchami. W międzyczasie przyszła ulewa, a ponieważ droga do Karmelu jest gliniasta, więc motor ślizgał się i nie mogliśmy dalej jechać. Divin poprosił jednego z muzułmanów, który miał swój sklepik przy drodze, abyśmy mogli zostawić u niego swój motor. Powiedział mu, że idziemy do Karmelu leczyć dzieci uciekinierów. Zgodził się chętnie i polecił swoim dzieciom starannie oczyścić motor i schować za domem tak, aby nikt z drogi go nie zauważył i nie ukradł.  

afryka

 

My pieszo ruszyliśmy w dalszą drogę. Buty grzęzły nam w glinie tak strasznie, że przy każdym kroku spadały z nóg, więc zdjęliśmy je i dalej maszerowaliśmy boso. Na miejscu umyliśmy się, wytłumaczyliśmy opiekunom dzieci dawkowanie leków, chwilę porozmawialiśmy z mieszkańcami misji i ruszyliśmy w drogę powrotną. Odebraliśmy motor, który lśnił bardziej niż wtedy, gdy go kupowałam. Kiedy powoli jechaliśmy w stronę domu, mijaliśmy mężczyznę, który niósł worek z chlebem na sprzedaż. Kupiliśmy dla naszych uciekinierów tyle chleba, na ile starczyło nam pieniędzy i jechaliśmy dalej. Nagle usłyszeliśmy odgłosy strzałów, które coraz bardziej się nasilały i zbliżały w naszą stronę. Przesuwając paciorki różańca w Godzinie Miłosierdzia, szczęśliwie dotarliśmy do domu. Powitano nas z ogromną radością, chociaż nie jestem pewna, czy cieszono się tak na nasz widok, czy ze względu na chleb, który przywieźliśmy. Ale przecież chleb powinno się przyjmować właśnie tak… z radością. 

Divin odprowadził motor do garażu i obiecał, że przyjdzie rano po mszy św., by go oczyścić, a jeśli przez noc woda trochę wsiąknie, to możemy zaraz rano ruszyć zobaczyć, czy dzieciom się poprawiło, czy może potrzebne będą silniejsze leki. Ani słowa o strachu, o obawie, o zmęczeniu… gotowy służyć… 

*** 

Więcej informacji na temat Świeckich Misjonarek Chrystusa pod tym adresem: www.ismch.vxm.pl, e-mail: [email protected] 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze