Parafialna codzienność
W ostatnich tygodniach sporo się dzieje. Dotyczy to zarówno spraw duszpasterskich, jak i tych związanych tylko ze mną, proboszczem. Radości przeplatają się z trudnościami – jak to w życiu. Najważniejsze, że robimy kolejne kroki.
Po covidowym zastoju już ruszyliśmy ze wszystkim grupami duszpasterskimi. Wznowiliśmy też katechizację dzieci i dorosłych przygotowujących się do kolejnych sakramentów. Wróciłem też do normalnych odwiedzin parafian w domach oraz w tzw. casas de misión (w domach misyjnych), w których katechizuje się mieszkających daleko od kościoła. Bogu dzięki!
Synod w parafii
Od listopada realizujemy założenia najnowszego synodu. Po kilku spotkaniach przygotowawczych z parafialną grupą synodalną, rozpoczęliśmy „retiros” w poszczególnych miejscowościach, w których mamy kościoły i kaplice – w sumie sześć. Na dzisiaj została już tylko jedna! Modlitwa i medytacja przeplatają się ze słuchaniem słowa Bożego i rozmawianiem na najbardziej wrażliwe tematy. Cieszy mnie, że atmosfera jest dobra, a zaangażowanie animatorów daje nadzieję na przyszłość. Wychodzą zadawnione, trudne sprawy, ale gorzej jest z patrzeniem w przyszłość. Propozycji konkretnych zmian jest jak na lekarstwo… Parafianie nie wiedzą, co zrobić i jak wprowadzić zmiany. Brak kontaktów czy nawet wiadomości z innych krajów i tradycji powoduje, że Kościół kubański zamknięty jest w dużej mierzy między dwoma słowami: „zawsze” i „nigdy”. Zdania: „Zawsze robiliśmy tak i było dobrze” oraz „Nigdy wcześniej nikt od nas tego nie wymagał” niweczą wiele propozycji wprowadzenia czegoś nowego lub skorygowania starych zwyczajów. Jednak jestem dobrej myśli, że te spotkania i wsłuchiwanie się w „głosy z dołu” – jak tego chce papież Franciszek – zaowocują też w innych sprawach. Niech Duch Święty prowadzi!
>>> Kuba: zastraszani są biskupi, księża, zakonnicy
Dom malowany
Po kilku latach zdecydowałem się pomalować dom. Zaledwie po pięciu miesiącach szukania udało mi się kupić farbę. Kolor kremowy. Ale było jej tylko na… jeden pokój i łazienkę. Dzięki Bogu zawsze znajdą się dobrzy ludzie, którzy pomogą. Angélica zdobyła farbę, Susi pomagała mi malować, a na sprzątanie dołączyła jeszcze do nas Adalín. Same kobiety, bo facetów w parafii jest jak na lekarstwo. Kilka dni pracy i przynajmniej ten pokój prezentuje się lepiej.
Szlachetne zdrowie…
Ostatni czas to zmaganie się też z problemami zdrowotnymi. Jest na tyle kiepsko, że zdecydowałem się iść do lekarza. Robię to zawsze w ostateczności, bo chociaż kubańscy lekarze są cenieni w Ameryce Południowej i Afryce, to jednak standardy sporo odbiegają od tych znanych nam z Europy. Ponad tydzień czekałem na prześwietlenie RTG, bo brakowało klisz w czterech szpitalach znajdujących na terenie parafii. Gdy wreszcie dostałem „zielone światło” okazało się, że mają, ale tylko małe… a ja potrzebowałem zrobić zdjęcie kręgosłupa. Boli! Podróż do szpitala nie okazała się jednak daremna, bo zrobiono mi USG. I… po raz trzeci w ciągu siedmiu lat mam kamienie w nerkach – kiepska i zapiaszczona woda daje o sobie znać. Natomiast plecy bolą, bo mam zapalenie mięśni „okołokręgosłupowych”. Ale za to, na pocieszenie, prostata w normie! W innym szpitalu muszę jeszcze zrobić analizę krwi i moczu… a na rentgen będę czekać do stycznia, bo limity klisz na ten rok się skończyły. Dzięki przyjaciołom szybko udało się znaleźć w Niemczech lekarstwa i jeszcze przed Bożym Narodzeniem mam je otrzymać.
Nieprzewidywalny samochód
Również mój samochód, toyota corona, rocznik 1993, niedomaga. Byłoby lepiej, gdyby można było kupić do niego części. Nie mogę jednak zbytnio narzekać, bo i tak działa super w porównaniu ze znanymi z turystycznych fotek aut z lat 50. czy 60. ubiegłego stulecia lub pamiętających czasy komunistyczne ład, zaporożców, polskich „maluchów”. Jednak biegnące lata dają o sobie znać również i mojej toyocie. Najczęstszym problemem jest wciąż zapychający się filtr – to efekt bardzo zanieczyszczonej ropy – oraz eksplodujące opony – to z kolei problem kiepskiej chińskiej gumy i wysokich temperatur. Ostatnio dodatkowo wysiadł mi prędkościomierz i licznik kilometrów. Cóż to jest! Drobnostka! Sama w sobie tak, ale gdy dodamy, że również wskaźnik poziomu paliwa nie działa, to zaczyna się problem, bo nigdy nie wiem, czy dojadę do celu. Ostatnio w nocy wracałem z najbardziej oddalonej miejscowości i 3 km przed domem samochód najpierw zwolnił, później prychnął dwa razy i… stanął! Oczywiście – brak paliwa. Przy permanentnym braku paliwa na stacji benzynowej sporym problemem było zatankowanie czegoś, by dojechać do domu. Ostatnio legalnie na stacji kupiłem paliwo… 4 września. Muszę kupować „na lewo”, by dojechać do kaplic. Podzwoniłem i… już trzy godziny później przyjechał ksiądz z sąsiedniej parafii z kierowcą ciężarówki i 5 litrami ropy. „Padre, przepraszam, że tylko tyle, ale sam nie mam” – usłyszałem od André. To jednak wystarczyło, by dojechać do garażu.
>>> Kuba: reżim grozi duchownym
To tylko kilka „fotografii” z mojego misjonarskiego życia na Kubie. Jedne dodają skrzydeł, inne je podcinają. Jedno jest jednak niezmienne. Ludzie nigdy nie zostawią potrzebującego w potrzebie, chociaż sami nie mają wiele. Zawsze znajdzie się ktoś, kto przyjedzie z pomocą, załatwi potrzebną rzecz, czy po prostu wesprze obecnością lub rozmową. Tym właśnie Kubańczycy od początku chwycili mnie za serce i wciąż na nowo dają mi tego dowody. O, jak dobrze, gdy bracia mieszkają razem!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |