Rwanda. Kraj tysiąca wzgórz

Na miejscu musiałem szybko nauczyć się nowych umiejętności oraz samodzielnego podejmowania decyzji terapeutycznych.

Jestem pielęgniarzem i od trzech lat pracuję na Oddziale Intensywnej Terapii Pediatrycznej w Szpitalu Klinicznym im. K. Jonschera w Poznaniu. W tym roku przez kilka miesięcy przebywałem w Rwandzie. Takie przedsięwzięcie nie udałoby się bez pomocy Fundacji Pomocy Humanitarnej „Redemptoris Missio”, z którą współpracuję od lat i projektu Wolontariat Polska Pomoc. Rwanda to kraj o powierzchni zbliżonej do województwa wielkopolskiego, nazywany przez mieszkańców krajem „tysiąca wzgórz”, co doskonale odzwierciedla jego położenie. Klinika, w której pracowałem, brała udział w kilku programach dożywiania lokalnej ludności finansowanych przez rząd lub organizacje pozarządowe, w tym Kościół. Najczęściej programy dotyczyły dzieci, kobiet ciężarnych lub karmiących piersią. Wiele z dzieci było skrajnie niedożywionych. Ich widok nie należy do najłatwiejszych. Przychodnia zajmowała się również osobami żyjącymi z wirusem HIV. Pod ich opieką było aż 1151 takich osób. Do naszych zadań należało kontrolowanie wiremii, wydawanie leków oraz dbanie o sprawy socjalne chorych. Praca z tymi ludźmi pomogła mi w przełamaniu barier psychicznych stworzonych przez europejskie obawy o zarażenie wirusem. Wśród osób chorujących były również dzieci, które urodziły się zakażone. Ich dorastanie i edukacja stanowiły największe wyzwanie dla opiekunów. Jeśli dziecko przyjmuje leki, każdy w większym lub mniejszym stopniu jest w stanie zrozumieć, jak to się stało, że jest chore – zostało zarażone przez matkę.

O osobie w wieku 16 lat i starszej nikt nie pomyśli, że urodziła się z HIV, tylko że się zaraziła. Osoby te skazane są często na samotność, i to nie z własnego wyboru. Klinika posiada porodówkę, gdzie przyjmowane są porody mniej skomplikowane. Personel lokalny wykonywał episjotomie. Osobiście przed przyjazdem nigdy nie wykonywałem tego zabiegu, jednak szybko zostałem przyuczony do tej do pracy. Edukacja ta obejmowała również prawidłowe zszycie narządów rodnych kobiet, które z nazwy brzmi bardzo prosto, w rzeczywistości jest bardziej skomplikowane. Obok porodówki znajdował się też gabinet prenatalny dla kobiet, a każda pani musiała odbyć minimum cztery wizyty. Jako dla pielęgniarza, a nie położnika, prawidłowe zbadanie kobiety stanowiło dla mnie nie lada wyzwanie. W sumie przyjąłem tam 81 porodów, większość w asyście. Do kliniki należy również część dla pacjentów leżących – sześć sal czteroosobowych. Najczęstszymi powodami przyjęć były malaria, wypadki, poparzenia, długotrwałe biegunki i odwodnienie. Pacjent mógł być hospitalizowany maksymalnie trzy dni, a jeżeli po tym okresie jego stan się nie poprawiał, był odsyłany do szpitala. Od poniedziałku do piątku w godzinach pomiędzy 9.00 a 10.00 w części hospitalizacyjnej odbywał się obchód. Takie godziny podyktowane były tezą, że wyspany pacjent to zdrowszy pacjent. Zajmowałem się również obrzezaniem chłopców. Ten zabieg nie był obowiązkowy, ale podyktowany czynnikami higienicznymi. W skład moich zadań wchodziło również zajmowanie się drobnym szyciem, opatrywaniem ran i zmianą opatrunków. Na koniec chciałem się podzielić refleksją: dwa kolana nie wystarczą, by wziąć na nie wszystkie dzieci podczas mszy św., dwie ręce nie wystarczą, by wszystkich chwycić podczas spaceru, jednak jeden uśmiech wystarcza, byśmy wszyscy się zrozumieli.

Artur Chmielewski

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze