Fot. Arkadiusz Ziemba

Rytm życia wyznaczają posiłki i słońce. Codzienność na Madagaskarze [MISYJNE DROGI]

Gdy żywioł na to pozwoli, wypływają na ocean. On daje im życie, jedzenie. Daje im zarobić. Ale czasem kogoś zabiera na zawsze. Kanał Pangalanes i zamieszkujące jego okolice plemię Betsimisaraka to esencja Czerwonej Wyspy.

Madagaskar jest jednym z ostatnich miejsc na świecie, które opiera się globalizacji. To odizolowana wyspa, bez połączeń morskich z Afryką. Miejscowi, czyli Malgasze, dotarli tutaj przez Ocean Indyjski. Nie dowiemy się, kiedy postawili tu pierwszy raz stopę. Nie pozostawili po sobie trwałych artefaktów, które pozwoliłyby dokładnie określić czas ich przybycia. Stąd bardzo rozbieżne szacunki naukowców. Miejscowym dokładna wiedza o tej odległej dacie nie jest potrzebna. Przekonałem się wielokrotnie, że tu, w odróżnieniu od świata zachodniego, nie opisuje się rzeczywistości liczbami. „To miasto ma około 50 tys. mieszkańców”. Tutaj taka wypowiedź jest całkowicie abstrakcyjna i nic nikomu nie mówi. Otaczającą rzeczywistość określa się opisowo. Gdy chcemy powiedzieć o wielkości miasta, scharakteryzujemy typowe domostwa, sklepy, nawierzchnię dróg. Więcej słów. Tak. Każda okazja do rozmowy jest dobra, tu się nie patrzy na zegarek. Rytm życia wyznaczają posiłki i słońce. Każdy z trzech posiłków musi zawierać ryż. Doskonały, nieoczyszczony maszynowo, jak ten dostępny w Europie. Wyśmienity ryż do każdego posiłku nie jest udręką. Tak jak dla Ciebie nie ma kanapki bez chleba, tak dla Malgasza nie ma posiłku bez ryżu. Nie da się! Ryż to jedno ze świadectw azjatyckich korzeni Malgaszy.

Wioska widziana od strony Kanału Pangalanes – spokojnej wody słodkiej
Fot. Arkadiusz Ziemba

Nieznane korzenie

Nie wiemy, kiedy przypłynęli, wiemy jednak skąd. Pochodzenie Malgaszy jest bezdyskusyjne. Przypłynęli z terenów dzisiejszej Indonezji. Dziś używany na wyspie język malgaski należy do grupy języków austronezyjskich (jedyny język azjatycki w Afryce) i wiele łączy go z językiem jawajskim. Brzmienie pojedynczych słów w jawajskim i malgaskim nie zmieniło się na przestrzeni wieków wzajemnej izolacji (np. ręka, kamień). Afrykańskość Madagaskaru, przynależność do tego kontynentu, to zatem jedynie forma kategoryzacji, spojrzenie stricte geograficzne. Do Afryki najbliżej, więc tu Madagaskar „dopisano”.

Kobieta przesiewająca ziarno
Fot. Arkadiusz Ziemba

Betsimisaraka

Ludzie z tego plemienia zamieszkują obszerny odcinek wschodniego wybrzeża. Wybrzeża, które swój unikalny charakter zawdzięcza Pangalanes. Kanał Pangalanes. Myląca nazwa. Ponad 600 km lagun, jezior, rzek – oddzielonych od oceanu mierzeją o szerokości od kilkunastu metrów do pięciu kilometrów. Naturalna droga wodna z niewieloma sztucznymi przekopami pomiędzy jeziorami. Sieć dróg jest tu niezwykle rzadka, część z nich istnieje wyłącznie na mapach, nie zostały nigdy zbudowane. Tego kraju nie stać na nowoczesne projekty inżynieryjne. Co kilkadziesiąt kilometrów uchodzą do oceanu bardzo szerokie rzeki, które uniemożliwiają budowę zwartej sieci drogowej. Górzysty Madagaskar zatrzymuje obfite opady znad oceanu. Barwy Pangalanes to zieleń roślinności i upraw, błękit wody i biel piasku. Obfitość wody i łagodny klimat bez dużych amplitud temperatury pozwalają tu na względnie bezstresowy żywot. To nie górskie tereny, w których grupa etniczna Betsileo musi ciężko pracować, by zapewnić sobie przetrwanie w ciężkich, zimowych miesiącach, gdy w nocy temperatura spada do 5 stopni powyżej zera.

Malgascy rybacy własnoręcznie rzeźbią swoje wiosła
Fot. Arkadiusz Ziemba

Esencja Madagaskaru

Od ponad 10 lat kilka razy w roku jestem na Pangalanes. Zależnie od potrzeby ducha wracam w znane mi miejsca, do znanych mi miejscowych, z którymi łączy nas wieloletnia zażyłość i zaufanie, albo też udaję się w nieznane mi okolice. Te tereny to dla mnie esencja Madagaskaru. Najbardziej poukładane zakątki w spokojnym i poukładanym kraju, którego większa część populacji żyje w nieznanych Europejczykom realiach społecznej plemienności. Przejrzyste, twarde reguły wypracowane na przestrzeni setek lat. Na pozór bieda i bałagan. W rzeczywistości brak głodu, budownictwo perfekcyjnie przystosowane do uwarunkowań klimatycznych i porządek, który nie opiera się na chytrych potyczkach prawników na paragrafy. Gdy pojawia się kłopot, to zwyczajowo sprawę załatwia się powszechnym zebraniem społeczności pod przewodnictwem starszyzny i króla wioski. Przekonałem się nieraz, że publiczne napiętnowanie, dajmy na to złodzieja, jest niezwykle skuteczną formą zaprowadzenia porządku.

Fot. Arkadiusz Ziemba

Morscy rybacy

Ogromnym szacunkiem i podziwem darzę „morskich rybaków” z Pangalanes. W mojej ukochanej wiosce na wybrzeżu wspólnie z Kasią Grocholą i Krzyśkiem Zaorskim spędziliśmy ponad dwa tygodnie, próbując poznać nieco bardziej tutejszy świat. Na jakieś 200 rodzin jest tu około 30 rybaków, którzy podobnie jak ich przodkowie z wyspy Java wyruszają na połów na rozszalałe wody oceanu. Spokojne wody to te słodkowodne, tu mniejszą czy większą rybę złowi dziecko i starsza pani brodząca przy brzegu. Tutejszy ocean to rozszalałe fale, które uniemożliwiają kąpiel w słonej wodzie. To chroni te tereny przed zniszczeniem przez nieodpowiedzialną, masową turystykę. Natura skutecznie broni terenów Betsimisaraka.

W wyciąganie łodzi na brzeg po połowie angażuje się cała rodzina.
Zmęczony rybak może wtedy chwilę odpocząć. Potem rodzina oprawia ryby
Fot. Arkadiusz Ziemba

Walczący z oceanem

Walka z oceanem rozpoczyna się w blasku pierwszych promieni słonecznych, gdyż po wschodzie słońca fale z godziny na godzinę robią się coraz większe. Rybacy walczą często do dwóch godzin, by przebić się przez fale przyboju i na otwartych wodach rozstawić jedną czy dwie sieci. Mordercza walka w lakana, w dłubankach z wydrążonego pnia drzewa. Jeśli któremuś uda się wypłynąć na połów, to wraca na brzeg koło południa. Krótki odpoczynek, a potem rodzinne sortowanie ryb. Kobiety patroszą połów i podwędzają przez kilka godzin. Nazajutrz pójdą z nimi na targ do wioski gminnej. Ryba morska jest cenniejsza od słodkowodnej, bo można ją dłużej przechowywać. Popołudniami rybacy pracują w swych „stoczniach”. Dłubanka po każdym wypłynięciu wymaga większych lub mniejszych napraw. Trzeba też rozłożyć i naprawić sieci, wysuszyć je, poskładać do worków, by były gotowe do użycia nazajutrz.

Wypływanie na połów na wody oceaniczne
Fot. Arkadiusz Ziemba

Małomówny Eugène

Najtwardszym rybakiem w tej wiosce jest Eugène. Jeśli części śmiałków uda się wypłynąć, to można być pewnym, że wśród nich jest on. Eugène jest małomówny, przy czym nie krępuje go obecność innych ludzi czy kamery. Robi swoje. Przemoczony, zziębnięty, dochodzący do siebie po połowie nie zaprząta sobie głowy aparatem. Jego kompan, z którym rozstawiał na oceanie sieci, utonął w 2017 r. Tego dnia tylko oni dwaj przebili się za przybój. Obu na otwartych wodach wyrzuciło z łodzi, jeden dopłynął do brzegu. Gdy jedni rybacy walczą z falami, to zawsze ci drudzy, z brzegu, dają umówione znaki gwizdkami i uniesionymi wiosłami. Gdy ocean jest wściekły, a Eugène i jemu podobni mimo to nie rezygnują z walki, to kompani z mierzei wyganiają ich czasem zdecydowanie na brzeg. Z powierzchni wody nie widać wielu niebezpieczeństw… – Eugène, twoja praca jest niewiarygodnie ciężka. Czemu to robisz? Po co ci te pieniądze? – pytam go. – Moje dzieci chodzą do prywatnej szkoły. W mieście. Czesne niby niewysokie, ale dolicz coroczną wyprawkę, wynajętą chatkę do spania, bilety na łódź, gdy odwiedzają nas w wiosce. Jeśli chcemy żyć – nie ma innego wyjścia.

Stocznia, w której Malgasze naprawiają łodzie i budują kolejne
Fot. Arkadiusz Ziemba

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze