Tanzania. Nie pamiętam takiego głodu [MISYJNE DROGI]
Ludność skończyła zbierać plony z pola, ale była susza, więc prawie nic nie urosło.
Od 16 lat pracuję w wiosce Nanjota. To jedna z najuboższych części kraju. Prowadzimy przychodnię dla chorych. Robimy podstawowe badania: na malarię, HB, UTI, syfilizm, UPT, HIV, prowadzimy klinikę porodową dla matki z dzieckiem. Często jest tak, że mamy po porodzie nie mają pokarmu, albo są chore na HIV, i żeby ratować dziecko przed zarażeniem trzeba karmić je mlekiem z butelki. Do naszej przychodni należy pięć wiosek, ale przychodzą też ludzie z miejscowości oddalonych o 20, a czasem i 30 kilometrów. Czasami, by do nas dotrzeć, muszą iść nawet dwa dni z Mozambiku. W Nanjocie prowadzimy również przedszkole, w którym obecnie jest 125 dzieci. Do placówki przychodzą również dzieci muzułmańskie. Uczą się i przyjmują zasady katolickie, a jak trzeba, to nawet idą do kościoła. Opłata za przedszkole jest bardzo niska, ale mimo to nie wszystkie rodziny stać na taki wydatek – na szczęście udaje nam się znaleźć miejsce dla pociech z takich rodzin. Siostry uczą w szkołach katechezy, pracują w parafii z młodzieżą. Obecnie w Tanzanii dużo się zmienia na lepsze, ale zapomina się o ludziach żyjących na wioskach. Nie mają w szkołach światła, brakuje studni, trzeba tracić dużo czasu i bardzo wcześnie iść po wodę. Obecnie jest bardzo ciężko. Ludność skończyła zbierać plony z pola, ale była susza, więc prawie nic nie urosło. Do przychodni ciągle przychodzą ludzie z prośbą o żywność, mówiąc, że nie mają co dać jeść rodzinie, często nie mają również pieniędzy na leki. Przychodzą nie tylko chrześcijanie. Odkąd tutaj jestem nie pamiętam takiego głodu. Ludzie czekają na październik, wtedy jest zbiór orzeszków korosio. Liczą, że może coś urośnie i zapłacą w odpowiednim czasie. Cóż, życie nie jest łatwe, wymaga ofiary, ale z drugiej strony pięknie, gdy coś się robi i widać potem efekty pracy. Gdy jest radość bycia dla innych, służenia im. Największą boleścią dla mnie jest, gdy nie mogę komuś pomóc, muszę odesłać chorego do większego szpitala, bo np. dziecko potrzebuje krwi. Słyszę wtedy „ale my nie mamy pieniędzy na podróż, na leczenie”, wówczas serce mi się kraje. Najwięcej radości dają mi dzieci, które mimo głodu są uśmiechnięte. Jak słyszą muzykę, już są gotowe do tańca i tylko chcą dostać cukierka albo ciastko.
Pragnę z całego serca podziękować w imieniu swoim jak i ludności za pomoc, dziękuję Fundacji „Redemptoris Missio” i Fundacji „Malak”. Składam serdeczne podziękowania ludziom, którzy włożyli swoje serce i pracę, żeby pomóc innym. W tym ciężkim czasie pandemii koronawirusa, niełatwym również dla Polski, znalazły się serca, które potrafią się dzielić i pamiętają o innych. Gdy w naszych stronach pojawił się koronawirus, w przychodni wybuchła panika. Co teraz zrobić? Uciekać? Nie mamy żadnego wyposażenia, nawet masek ochronnych. Zaczęliśmy więc wraz z pracownikami szyć maseczki. Z otrzymanych pieniędzy z Polski zakupiłam fartuch, termometr, rękawice, leki i trochę środków do dezynfekcji oraz inne środki chemiczne. Zakupiłam również mąkę, mleko, fasolę dla biednych. Obecnie czujemy się trochę bezpieczniej, to wszystko dzięki Waszej pomocy. Tutejsza ludność w większości nie rozumie zagrożenia.
S. ZOFIA ŁADNIAK SMI
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |