Bóg obmywał mi nogi [FELIETON]

To jest moje przykazanie… To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali (J 15,12-17). 

Pierwsze pytanie, które może się rodzić, kiedy słyszymy te słowa Jezusa, brzmi: czy Bóg może nakazać miłość? Na pierwszy rzut oka wydaje się to absurdalne. 

Spontaniczny odruch buntu wobec tego przykazania może nieco ugasić uświadomienie sobie, że nie jest ono wojskowym rozkazem, bezdusznym, autorytarnym nakazem ani nawet moralizowaniem. Przede wszystkim chodzi o to, by wytrwać w obdarowaniu. Nieco wcześniej w Ewangelii przeczytamy słowa Jezusa: wytrwajcie w mojej miłości (15,9). 

W języku greckim, w którym została spisana ewangelia Jana, istnieją cztery słowa na określenie miłości. Jan posłużył się słowem agape, które oznacza miłość, której człowiek nie może dać sam z siebie, bo jej w sobie nie ma. Jest to miłość całkowicie bezinteresowna, czysta. Nie jest ona dla człowieka czymś naturalnym. Taką miłość człowiek otrzymuje jako dar od Boga. Dlatego Jezus mówi o wytrwaniu w Jego miłości – w tej, która on Niego otrzymaliśmy. 

Podobnie człowiek nie jest w stanie sam z siebie wykrzesać gestu umycia nóg drugiemu. Może jedynie przekazać to, co sam wcześniej otrzymał. Bo nie chodzi w tym teście o odegranie biblijnej scenki, żeby pokazać , co Jezus robił uczniom w czasie Ostatniej Wieczerzy, ale o zanurzenie się, uczestniczenie razem z Jezusem w tym uniżeniu i ogołoceniu siebie, które kulminację będzie miało za moment na krzyżu. To Chrystus i ty, ja i Ty, ja razem z Tobą przebaczam Judaszowi i Piotrowi, którzy za moment Cię zdadzą. Tak – zgadzam się oddać innym moją cierpliwość, zaufanie, pragnienie prestiżu… 

Fot. flickr.com/johnragai

 

Chrystus nie stawia się ponad grzesznikiem, by go pouczyć i popatrzeć z wyższością, że „ja nie jestem taki jak ty”. Ale klęka u stóp. Tam powinniśmy szukać Jezusa, kiedy grzeszymy. On się uniża dla nas i w nas, żeby nas nie poniżał grzech. On obmywa nas z prochu ziemi, z marności, żebyśmy mogli mieć nadzieję na świętość. 

Wzajemne miłowanie nie jest więc jakimś heroicznym wytworem ludzkim, ale trwaniem w tej miłości Boga, w jakiej jesteśmy zanurzeni, jaką od Niego otrzymujemy, chociażby w każdej Eucharystii. Oczywiście nie chodzi o emocje, bo one często mogą być różne, ale o elementarne pragnienie, że ja chcę dla tego człowieka dobra, chcę dla niego zbawienia. Każde dobro, które jest w nas, jest ostatecznie odpowiedzią i przekazaniem tego, czego sami doświadczyliśmy od Boga. 

Trzeba samemu doświadczyć, że to ja często mam w sercu zdradę Judasza i Piotra, małoduszność i znużenie śpiących w Ogrójcu uczniów, chęć odwetu, rozczarowanie Mesjaszem. A On wtedy bierze miednicę z wodą, klęka i obmywa mi stopy, chociaż zupełnie na to nie zasługuję. I może właśnie dlatego, że na to nie zasługuję, może do mnie dotrzeć. Dlatego że On – Chrystus – zrobi wszystko, żebym mógł godnie uczestniczyć w już nie Ostatniej, ale tej Ostatecznej Wieczerzy, w Wiecznym Jeruzalem, na Godach Baranka. 

Fot. Catholic Diocese of Saginaw / Flickr

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze