Bp Jan Kot OMI: lepiej wyświęcić jednego dobrego księdza niż pięciu byle jakich [ROZMOWA]
– Z mojego doświadczenia wynika, że powołań nie brakuje, ale trzeba za nimi iść i je realizować. Tu tkwi problem i kryzys. Nie każdemu się chce. Nie każdy chce to podjąć – mówi bp Jan Kot OMI, biskup diecezji Zé Doca w rozmowie z Michałem Jóźwiakiem.
Przeglądałem Ojca zdjęcia, które są dostępne w internecie. Można znaleźć Ojca w dżinsach, gdzieś w pełnym błota amazońskim lesie. Praca biskupa to nie czysta praca w apartamencie? Większość wiernych tak tę posługę postrzega, a jak ona wygląda w rzeczywistości?
– To nie jest inna posługa. To posługa biskupia i misyjna. Tyle że nasza rzeczywistość jest inna. Muszę się dostosować do warunków misyjnych. W Polsce moja praca wyglądałaby inaczej, bo i realia są inne. Żeby odprawić mszę świętą, muszę czasem jechać dwie godziny. Odległości tutaj są spore, a w diecezji jest jedna główna droga. Pozostałe trzy to drogi gruntowe. Jak byłem w Polsce na wakacjach, to się gubiłem, bo u Was jest tyle dróg, że nie wiadomo, którą jechać. A w mojej diecezji nie mam za bardzo wyboru (śmiech).
Jak rozpoznał Ojciec Biskup swoje powołanie zakonne i także powołanie misyjne? Jak to się stało, że oblat z Polski został biskupem w Brazylii?
– Skończyłem technikum budowalne. Przez dwa lata pracowałem jako mistrz budowy. Moją specjalizacją były drogi i mosty. Później dostałem się na prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Studiowałem jednak tylko przez kilka miesięcy, nie podszedłem już do sesji letniej, bo trafiłem na czasopismo „Misyjne Drogi” i zafascynowałem się misjami.
Czyli impulsem do obudzenia powołania był oblacki dwumiesięcznik?
– Można tak powiedzieć. Wtedy podjąłem decyzję o wstąpieniu do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. To właśnie charyzmat misyjny był dla mnie najbardziej pociągający. Marzyłem o tym, aby wyjechać do Kamerunu lub na Madagaskar. Prowincjał chciał mnie wysłać na studia w Warszawie, ale trudno było to pogodzić z pracą duszpasterską w Siedlcach. Byłem tam wikariuszem. Później, w 1994 r., pojawiła się propozycja wyjazdu do Brazylii. Nie wahałem się, bo to było trochę inne, ale jednak spełnienie tego zamiaru, jakim była praca na misjach. Pracowałem w parafiach i przez rok także w formacji. A w 2014 r. zostałem biskupem diecezji Zé Doca.
Poznaje Ojciec ten lokalny Kościół już od trzydziestu lat. Papież Franciszek w adhortacji Querida Amazonia pisał, że księży nie brakuje, ale są w złych miejscach, że należy pobudzać ich zapał misyjny. Po kilku latach od synodu widać jakiś efekt apelu papieża?
– To bardzo złożony temat. Byłem na Synodzie dla Amazonii, widziałem go od kuchni. Obecne były na nim głosy, że w pewnych regionach Brazylii jest sporo powołań, zwłaszcza w rejonach miejskich, i należałoby prosić ich, aby posługiwali właśnie w Amazonii. Tyle, że to teoria, a w praktyce wygląda to tak, że nie każdy ksiądz czuje takie powołanie, żeby ruszyć do dżungli, w jej najodleglejsze zakątki, i tam sprawować swoją posługę. Księża diecezjalni żyją jednak nieco innym charyzmatem niż zgromadzenia misyjne. Dobrze byłoby, żeby biskupi zachęcali do pracy na terenach misyjnych, ale to nie zawsze działa.
Czyli misyjnego zapału ciągle w Kościele brakuje?
– Z mojego doświadczenia wynika, że powołań nie brakuje, ale trzeba za nimi iść i je realizować. Tu tkwi problem i kryzys. Nie każdemu się chce. Nie każdy chce to podjąć. Jestem w takich sprawach bezkompromisowy. Uważam, że nie powinniśmy święcić byle jakich księży. Lepiej wyświęcić jednego dobrego niż pięciu byle jakich. Ten jeden zrobi więcej przez swój zapał i dobrze przeżytą formację niż tych kilku.
Ważna wydaje się także rola diakonów stałych, którzy pomagają w pracy duszpasterskiej.
– Jedyna liczba, która dość wyraźnie rośnie w statystykach Kościoła to liczba diakonów stałych. Kiedy zaczynałem pracę jako biskup, nie miałem żadnego diakona stałego. Dzisiaj mam ich dziesięciu, a jak wszystko dobrze pójdzie – to za rok będę miał ich osiemnastu. Ich praca z punktu widzenia diecezji jest bardzo istotna.
To dobry kierunek dla całego Kościoła, nie tylko dla Brazylii?
– Jeśli Kościół pozwala, to dlaczego ich nie święcić? (śmiech). Podczas wspomnianego już synodu podejmowany był także temat święcenia żonatych mężczyzn, tzw. viri probati. Papież bardzo roztropnie stwierdził, że to nie jest rozwiązanie konieczne. W adhortacji nie ma o tym ani słowa.
Zamiast tego jako receptę papież Franciszek podał wzbudzanie zapału misyjnego w Kościele.
– Otóż to. I to wydaje się dzisiaj kluczowe w Kościele – zapał misyjny, chęć ewangelizacji i pracy duszpasterskiej. Papież nie szuka dróg na skróty – i to najlepszy dowód na to, że jest z nim Duch Święty. A jeśli kiedyś zajdzie taka konieczność – to ko wie, może dobrym rozwiązaniem będzie udzielanie święceń właśnie diakonom stałym – przeszli odpowiednią formację, mają doświadczenie pracy z ludźmi w Kościele. Ich dobra praca może skutkować później tym, że zostaną powołani do kapłaństwa. Ja też najpierw zostałem prezbiterem, a do biskupstwa wybrano mnie po latach pracy duszpasterskiej. Może z diakonami stałymi powinno być tak samo.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |