Spotkanie powołaniowe Drogi Neokatechumenalnej na stadionie Ajaksu Amsterdam w 2006r. Fot. ks. Michał Trzaskowski

Chodziłem w nocy dookoła boiska i pytałem Boga, co mam robić? Musiał dodać odwagi, bo powiedziałem: tak

– Gdybym miał najkrócej i najpełniej określić nasze seminaria to powiedziałbym, że są diecezjalne, misyjne, międzynarodowe i neokatechumenalne. I tacy powinniśmy być jako księża: dyspozycyjni wobec  biskupa, z misyjnym zapałem, otwarci na każdego i zakorzenieni we własnej wspólnocie […]. Obyśmy też byli pokorni, świadomi swojej ludzkiej słabości tzn. oparci bardziej o Bożą moc niż o własne siły – mówi Michał Trzaskowski, ksiądz, który w 2016 roku ukończył Diecezjalne Seminarium Misyjne Redemptoris Mater w Warszawie.

Ksiądz Michał Trzaskowski jest wikariuszem w parafii pw. św. Zygmunta w Warszawie. Jest na Drodze Neokatechumenalnej i właśnie dlatego opowiada o tym, jak zostać księdzem w seminarium Redemptoris Mater i jakie są cele takiej formacji.

Justyna Nowicka: Przy okazji ostatnich Światowych Dni Młodzieży w Lizbonie w 2023 roku widzieliśmy młodych mężczyzn związanych z Drogą Neokatechumenalną, gdy po katechezie niektórzy z nich wstali i poszli do przodu, do głoszących, dając w ten sposób odpowiedź na pytanie, kto chciałby zostać kapłanem. Czy tak właśnie decyduje się o wstąpieniu do seminarium Redemptortis Mater, czyli seminarium, które formuje przyszłych kapłanów na Drodze Neokatechumenalnej?

Ksiądz Michał Trzaskowski: – Faktycznie, tak to wygląda podczas spotkania organizowanego przez inicjatorów Drogi Neokatechumenalnej – zawsze tuż po Światowych Dniach Młodzieży – choć warto tu dodać, że nie zawsze jest to tak spektakularne jak wtedy, bo takie wołania odbywają się także w mniejszych zgromadzeniach i przy innych okazjach np. na początku każdego roku naszej formacji i dotyczą nie tylko chłopaków do seminariów, ale także dziewczyn do klasztorów, czy w ogóle wszystkich, którzy czują wezwanie do misji, nawet całych rodzin na tzw. misje „ad gentes”. To Boże wezwanie „słyszy się” jednak najczęściej już wcześniej, podczas formacji na cotygodniowych liturgiach, czy Eucharystiach, gdzie mamy intensywny kontakt z Pismem Świętym. Oczywiście Bóg mówi na różne sposoby, także przez wydarzenia, przez innych ludzi, a czasami przez nieoczekiwane natchnienia. Nie raz zdarzało się bowiem, że ktoś jechał na Światowe Dni Młodzieży z dziewczyną, a wracał jako kandydat do kapłaństwa. U mnie był to proces, który trwał około 3 lata. Gdy zacząłem słyszeć w to wewnętrzne wołanie początkowo je odpychałem, bo wprowadzało pewien niepokój, dyskomfort, zagrożenie dla moich planów, w których w ogóle nie brałem pod uwagę takiej opcji chociażby dlatego, że byłem zbyt nieśmiały; już szybciej wyobraziłbym sobie siebie zamkniętego w jakimś klasztorze kontemplacyjnym, niż z posługą wśród ludzi. Z czasem, gdy to wezwanie stawało się coraz wyraźniejsze, najpierw na spotkaniu z inicjatorami Drogi: Kiko Argüello, Carmen Hernadez i o. Mario Pezzi w Amsterdamie na stadionie Ajaksu (fot. 1) musiałem mocno trzymać się krzesła, by nie wstać i nie ruszyć na to „wołanie głoszących”, by kilka miesięcy później na Światowych Dniach Młodzieży w Kolonii – a dokładnie właśnie następnego dnia na spotkaniu dla Drogi w Bonn – „skapitulować”. Może dlatego, że siedziałem wtedy na trawie i nie było się czego chwycić… Oczywiście żartuję – myślę, że przez tych kilka miesięcy musiałem dojrzeć na tyle, by zdać sobie sprawę, że jak nie zaryzykuję, to może odrzucę Boży plan na moje życie i w efekcie nie zaznam prawdziwego pokoju lub nigdy nie będę w pełni szczęśliwy. Dziś, po prawie 20 latach od tamtego momentu, bardzo się cieszę, że wtedy nie zrejterowałem. Przez następny rok, pracując jeszcze w Wojskowych Zakładach Motoryzacyjnych Nr 5 w Poznaniu (z wykształcenia jestem informatykiem), uczestniczyłem w spotkaniach tzw. centrum powołaniowego dla kandydatów, którzy – jak to mówimy w naszym slangu – „wstali”. Pojechaliśmy też do domu rekolekcyjnego w Magdalence pod Warszawą, by z kandydatami z całej Polski modlić się, podzielić się historią naszego powołania w obecności ojca duchownego z seminarium i tym samym poddać ją pod wstępne rozeznanie Kościoła.

Czyli nie polega to na tym, że mężczyzna – może w porywie serca, w jakichś emocjach – wstaje, mówi, że chce iść do seminarium, a kilka dni później jest już w seminarium?

– Osobiście nie znam takich przypadków. Na drodze odpowiedzialnego rozeznania z pewnością potrzebny jest jakiś czas i pomoc z zewnątrz, choć każdy przypadek traktowany jest indywidualnie. Regułą jest to, że decyzja kandydata poddana jest weryfikacji osób, które mają w tych sprawach doświadczenie i rozeznanie. Nierzadko zalecają oni np. dokończenie studiów, by po ewentualnej rezygnacji z seminarium – a przecież i tak bywa – nie zostać z niczym. Ostateczna decyzja zapada przed wakacjami na specjalnej „konwiwencji” (tak z języka włoskiego nazywamy swoiste neokatechumenalne rekolekcje), gdzie katechiści odpowiedzialni za Drogę Neokatechumenalną w danym kraju, po wcześniejszym zaopiniowaniu i osobistym wysłuchaniu kandydatów, podejmują decyzję. Mnie, mimo całego roku przygotowań, dopadł wtedy spory lęk, a katechiści musieli go dostrzec, bo powiedzieli, że z ich strony nie ma zastrzeżeń, ale potrzeba mojej wyraźniej decyzji, którą miałem przedstawić następnego dnia – widocznie musiałem tak się zdeklarować, że się de facto nie zdeklarowałem… Pamiętam jak w ośrodku pod Puławami, w którym wówczas byliśmy, chodziłem w nocy dookoła boiska i pytałem Boga, co mam robić? Musiał dodać odwagi, bo ostatecznie powiedziałem „tak” już bardziej zdecydowanie.

>>> Neokatechument na ŚDM: młodzi w spotkaniu z Jezusem decydują, jak żyć

Fot. pixabay/theharpreetbatish

A potem trafia się do jednego z seminariów.

– Tak, przy czym decyzja, gdzie się trafi zapada w drodze losowania na konwiwencji aspirantów z całego świata, która odbywa się we wrześniu we Włoszech, w ośrodku Neokatechumenatu w Porto San Giorgio. Trzeba być gotowym pójść na cały świat! Po ludzku, to jest prawdziwe szaleństwo, ale po Bożemu – powiew Ducha Świętego. Pamiętam jednego chłopaka z Kolumbii, czy Dominikany, który gdy został wylosowany do Polski, nawet nie wiedział, gdzie ona leży…

Można się trochę wystraszyć tej niepewności.

– O tak! Dziś widzę, że gdyby w tym wszystkim nie było „mocy z wysoka”, to ja bym nie dał rady. Może się zdarzyć, że się trafi na drugi koniec świata, albo w miejsce, którego po ludzku by się nie chciało. To jest życiowa rewolucja, bo wielu chłopaków wyświęconych w krajach misyjnych, tam pozostaje. W 2016 roku – o ile pamiętam – było ok. 150 kandydatów, w tym 16 z Polski. Dokładnie połowa z nas trafiła poza Europę np. do Indii, Brazylii, czy USA. Podczas losowania byłem bardzo przejęty, choć Pan mnie oszczędził, i dla mnie wszystko skończyło się dosyć szybko. Seminaria losowane są bowiem w porządku powstawania, a ponieważ warszawskie powstało jako piąte na świecie, dalsze zmagania większości kolegów obserwowałem już z przydzieloną destynacją. Dodam tylko, że dziś widzę ten los jako opatrznościowy, choćby dlatego, że idąc do seminarium musiałem zostawić mamę samą, zapewne także z jej niespełnionymi oczekiwaniami (jestem jedynakiem i wychowałem się bez taty), a dzięki temu, że zostałem w kraju, mogłem częściej bywać w domu. Wtedy, seminarium warszawskie było jedynym seminarium Redemptoris Mater w Polsce. Dziś jest jeszcze w Łodzi. Niektórzy mylą nas ze zgromadzeniem Redemptorystów, tymczasem pierwsze seminarium Redemptoris Mater powstało dopiero w 1987 r. w Rzymie, a nazwę otrzymało za sprawą kard. Dziwisza, który zasugerował Janowi Pawłowi II, by nazwać je od napisanej w tym roku przez ojca świętego encykliki, tak właśnie zatytułowanej. Co ciekawe, to warszawskie powstało na skutek osobistej decyzji prymasa Józefa Glempa, mimo obaw całej Rady kapłańskiej zgłaszającej swoje wątpliwości, czy nie wprowadzi ono podziału w warszawskim klerze. Jednak prymas po wysłuchaniu wszystkich powiedział podobno: „oni mają dobrego ducha i trzeba otwierać”.

A ile trwa formacja w seminarium Redemptoris Mater?

– Bardzo różnie. Ja byłem 10 lat, ale średnia wypada pewnie koło 9-ciu: 6 lat studiów i ok. 2 lata praktyki misyjnej, a w przypadku obcokrajowców dodatkowo rok nauki języka. Ja, oprócz 6 lat studiów, które musiałem przerwać na 4 roku, by zająć się chorą mamą, odbyłem jeszcze 3 lata praktyki misyjnej w ekipie odpowiedzialnej za Neokatechumenat na Warmii.

Jakie są elementy formacji w seminarium Redemptoris Mater?

– Oczywiście, jak wszędzie jest formacja intelektualna i duchowa. Tu, w Warszawie, mamy regularne zajęcia na kleryckiej sekcji Papieskiego Wydziału Teologicznego wraz z klerykami diecezjalnymi, ale w mniejszych seminariach, gdzie jest tylko kilku seminarzystów, zwłaszcza na terenach misyjnych, zajęcia organizowane są zazwyczaj w inny sposób. Przyjeżdża wykładowca i w trybie ciągłym prowadzi zajęcia z jednego przedmiotu trwające np. przez cały miesiąc, zakończone egzaminem. Mamy oczywiście codzienną modlitwę Liturgią Godzin i Eucharystię, konferencje ojców duchownych i stałych spowiedników. Jest też wspaniała kuchnia, w której posługują także osoby świeckie z Drogi, rekrutowane do tej posługi także podczas wołań, o których wspominałem wcześniej. W momentach kryzysów powołania niektórzy z nas funkcjonowali w trybie: od posiłku do posiłku…

Fot. Justyna Nowicka/Misyjne Drogi/misyjne.pl

A jest jakaś specyfika seminariów neokatechumenalnych?

– Zapewne są to wspomniane praktyki misyjne, kiedy na 2-3 lata przerywamy studia, by iść na tzw. „wędrowanie”.  Także w czasie wakacji mamy co najmniej miesiąc praktyk misyjnych – dzięki nim byłem na Białorusi, w Gruzji, w Moskwie i kilka razy we Włoszech. Oczywiście specyfiką naszych seminariów jest też formacja neokatechumenalna. Każdy z nas, oprócz wspólnoty rodzimej, ma przydzieloną na miejscu wspólnotę na odpowiednim etapie swojej formacji, by przynajmniej dwa razy w tygodniu jechać na liturgie. W środku tygodnia jest liturgia słowa, a w sobotę wieczorem Eucharystia. Z kolei w niedzielę rano idziemy po dwóch do parafii posługiwać na Mszy św., a następnie na obiad do osób lub rodzin z naszych wspólnot, którzy nas zapraszają na niedzielne popołudnie. Mam z tym wszystkim wiele pięknych wspomnień, ale nie sposób teraz ich opowiedzieć. Wspólnoty także troszczą się o nasze utrzymanie, opłacając składki ZUS-owskie, robiąc nam zakupy, gdy zachodzi taka potrzeba, a nawet piorąc nasze rzeczy. Co jakiś czas mamy też wspólnotowe konwiwencje. W seminarium raz w tygodniu „skrutujemy” tj. badamy Pismo Święte. Najczęściej są to perykopy z nadchodzącej niedzieli; w oparciu o marginalia i przypisy w Biblii Jerozolimskiej szukamy sensu Bożego przesłania próbując jednocześnie odnieść je do własnego życia. W okresie Bożego Narodzenia mamy koncerty kolęd świata w warszawskich parafiach. Ponieważ tworzymy środowisko wielonarodowe, każdy przychodzi do seminarium z kulturą własnego narodu – także tą religijną. Nagraliśmy już trzy płyty. W tygodniu mamy też pewnego rodzaju nocną „sztafetę adoracyjno-modlitewną”; każdej nocy chętni budzą się według ustalonego harmonogramu, by spędzić godzinę na samotnej adoracji przed Najświętszym Sakramentem modląc się, między innymi, w intencji naszych darczyńców. Co jakiś czas zapraszani jesteśmy też na niedziele misyjne do różnych parafii z całej Polski, gdzie na poszczególnych mszach dzielimy się historią naszego powołania, a jeden z formatorów głosi przez cały dzień homilie. W ważnych momentach formacji seminaryjnej tj. przed tzw. ad missio (dopuszczenie do noszenia stroju duchownego), przed lektoratem, akolitatem, diakonatem, czy wreszcie przed samymi święceniami do prezbiteratu mamy skrutynia, na których zapadają decyzje, czy dopuścić nas do rekolekcji przygotowujących do danej posługi. Wówczas gromadzi się całe seminarium, przyjeżdżają katechiści odpowiedzialni za Polskę, odpowiedzialni z naszych wspólnot – wszystko po to, by rozeznać, czy jest się gotowym pójść dalej.

Czyli na przykład pani kucharka może także wypowiedzieć się na temat kandydata do kapłaństwa?

– Tak, choć nie pamiętam, by to się zdarzyło, ale na co dzień tworzymy wspólnotę i wszyscy mogą się wypowiedzieć zwłaszcza, gdyby byli świadkami jakichś niepokojących, czy gorszących zachowań. Te spotkania odbywają się w niesamowitej szczerości. Zresztą sami seminarzyści mówią o sobie bardzo szczerze, także o swoich trudnościach, bo wszystkim nam zależy na tym, by dobrze rozeznać, czy to Bóg woła, by potem dobrze służyć Kościołowi. Osobiście mogę zaświadczyć, że byłem w tak wielkim zmaganiu przez cały okres seminarium, że gdyby mi powiedziano, że się nie nadaję, przyjąłbym to nawet z radością… Dopiero po przyjęciu diakonatu nabrałem nieco ufności, że Bóg „się nie pomylił”, a po święceniach kapłańskich doświadczyłem wręcz wyraźnie odczuwalnej łaski, chociażby w głoszeniu, podczas publicznych wystąpień, czego zawsze bardzo się bałem. 

Jaki ksiądz powinien wyjść z seminarium? Innymi słowy – jaki jest cel formacji?

– Gdybym miał najkrócej i najpełniej określić nasze seminaria to powiedziałbym, że są diecezjalne, misyjne, międzynarodowe i neokatechumenalne. I tacy powinniśmy być jako księża: dyspozycyjni wobec  biskupa, z misyjnym zapałem, otwarci na każdego i zakorzenieni we własnej wspólnocie,  gdzie każdy z nas odkrył swoje powołanie i gdzie zawsze może wrócić, chociażby po to, by się wzajemnie pokrzepić doświadczeniem wiary i działania Boga. Ja, w każdym razie, zawsze wracam przy różnych okazjach np. wakacji, do moich braci i sióstr w Chrystusie, z wielką radością. Oni znają mnie, a ja ich, od początku, gdy razem zaczynaliśmy tę Drogę ku wierze dojrzałej. Obyśmy też byli też pokorni, świadomi swojej ludzkiej słabości tzn. oparci bardziej o Bożą moc niż o własne siły.

A czy po seminarium także jest jakaś formacja kapłańska, oprócz formacji we wspólnocie?

– Tak. Tu w Warszawie spotykamy się z zasady w każdy poniedziałek w ramach formacji permanentnej. Gromadzimy się wtedy, albo w seminarium, albo u kogoś w parafii, by wspólnie skrutować Pismo Święte, albo celebrować Eucharystię. Potem zawsze mamy dobry obiad. Możemy wtedy porozmawiać ze sobą, podzielić się na bieżąco doświadczeniem radości i smutków naszej posługi, przeżywanymi trudnościami i duchowymi walkami, ale i duszpasterskimi „sukcesami”. Wiem, że także ci z nas, którzy już są na misjach w różnych zakątkach świata, starają się regularnie spotykać, nawet co tydzień – jeśli się da – a czasami wymaga to sporej wyprawy, jak np. w Kazachstanie, czy w USA. Najważniejsze, by wracać do korzeni i raz po raz być razem, zarówno wśród księży, jak i wśród naszych świeckich braci i sióstr ze wspólnot. Także oni bardzo często dają cudowne, pokrzepiające świadectwa wiary i wierności Bogu i Kościołowi.

Więcej informacji na stronie internetowej Seminarium Redemptoris Mater w Warszawie:  https://redemptorismater.pl/

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze