fot. pixabay/ponce_photography

Dagmara Lis, Szkoły Pokoju: widzimy w dzieciach ogromny głód spotkania [ROZMOWA]

– To nie jest też tak, że my wymyśliliśmy sobie misję zbawiania świata i teraz narzucamy się akurat romskim dzieciom. Ale w tych dzieciach widać, że one czekają na te spotkania i widać w nich ogromną potrzebę spotkania z dorosłym człowiekiem. Zwłaszcza traktowania z uważnością i w taki sposób, że one czuję się wartościowe i docenione – mówi Dagmara Lis, odpowiedzialna za Szkoły Pokoju w Poznaniu.

Justyna Nowicka: Całkiem niedawno usłyszałam o Szkołach Pokoju, które są projektem wspólnoty Sant’Egidio. Na czym polega ta inicjatywa?

Dagmara Lis: – Szkoły Pokoju rozsiane są po całym świecie. Ze względu na różne środowiska i kraje, w których się znajdują, każda z nich ma trochę inną specyfikę i nieco inną misję. Aczkolwiek wszystkie mają wspólny fundament, wspólną ideę. Szkoła Pokoju ma być bezpiecznym miejscem dla dzieci, które w danym regionie są w jakiś sposób wykluczane.

Trzema filarami Szkół Pokoju są: nauka języka, stworzenie przestrzeni do zabawy oraz integracja. Praktycznie wygląda to w ten sposób, że organizujemy spotkania z dziećmi raz na tydzień albo raz na dwa tygodnie. Wówczas spędzamy z nimi czas, organizujemy im zabawy. W naszej poznańskiej Szkole kluczową sprawą jest także nauka języka, ponieważ chodzą do niej dzieci romskie, którym jest to potrzebne. Oczywiście niektóre dzieci romskie nauczyły się języka od rodziców, którzy potrafią mówić po polsku, ale jednak sporo z nich nie zna naszego języka

Czyli poznańska Szkoła Pokoju powstała dla dzieci romskich?

– Tak, pracujemy z dziećmi, które mieszkają na byłych ogródkach działkowych przy ulicy Lechickiej. Nazywamy to miejsce „romskim fyrtlem”. Fyrtel w gwarze wielkopolskiej oznacza jakiś rejon, obszar, część dzielnicy.

Jednak tak naprawdę jest to bardzo różnorodna grupa. Jest kilkoro dzieci, które już od kilku lat korzysta z zajęć w ramach Szkoły Pokoju, ale też trzeba przyznać, że w tej grupie jest bardzo duża migracja dzieci. Jest to związane ze specyfiką ich życia. Dzieci przyjeżdżają albo wracają do Rumunii, inne jadą do innego kraju, by połączyć się z jakąś inną rodziną. Rzeczywiście, trzeba powiedzieć, że ta społeczność prowadzi taki trochę koczowniczy tryb życia. Bardzo rzadko pozostają gdzieś na dłużej. Zdarzają się rodziny, które chcą wyjść z takiego trybu życia i szukają stałości. Znamy takie historie, w których zaczynaliśmy współpracę na „romskim fyrtlu” a teraz żyją już w mieszkaniach socjalnych i z pomocą pracowników socjalnych całkiem nieźle radzą sobie z takim nieco innym dla nich życiem.

Dzieci, które uczestniczą w Szkole Pokoju także są bardzo różne. Staramy się, żeby przychodziły takie, które mają co najmniej 6 lat, żeby nie były młodsze. Chodzi o to, by były to dzieci zwłaszcza w wieku szkolnym. Udało się stworzyć w jednej z poznańskich szkół taką możliwość, żeby dzieci romskie mogły w niej uczestniczyć w lekcjach. Szkoła ta ma i przeszkolonych pracowników, i asystentów, którzy potrafią pracować z tymi dziećmi, więc większość dzieci chodzi do szkoły albo przynajmniej ma taką możliwość. To jest też misja Szkoły Pokoju, żeby dbać o edukację i tłumaczyć, przypominać, że jest to ważne i potrzebne.

>>> Warto kochać drugiego człowieka, bo to przywraca nadzieję [ROZMOWA]

Fot. pixabya/pay

A w jaki sposób znajdujecie dzieci, którym mówicie o zajęciach? Jak to wygląda?

– W każdą środę, kiedy są zajęcia, któraś z osób zaangażowanych idzie na „romski fyrtel” po dzieci, a po zajęciach oczywiście je odprowadzamy. Osoby, które tam idą chodzą od domku do domku, pukają, witają się i pytają, czy dzieci mogą iść dzisiaj na zajęcia z nami. Zwykle udaje nam się uzbierać od kilku do kilkunastu dzieci. Trochę to zależy od tego, czy dzieci w tym czasie mają inne zajęcia – np. związane z pilnowaniem młodszego rodzeństwa. Choć jest wiele różnych czynników.

Później idziemy z nimi do Domu Kultury „Wiktoria” na osiedlu obok i tam przez około półtorej godziny mam zajęcia. W tym czasie staramy się, by dzieci usiadły na chwilę i trochę poćwiczyły pisanie, czytanie i liczenie. Jest także czas na zabawę – na puzzle czy klocki Lego. Jeśli widzimy, że jest przestrzeń na to, to staramy się spędzać czas z nimi. Siadamy w kole i wówczas mamy różne zabawy integracyjne. I zawsze na końcu przygotowujemy zdrowy i smaczny posiłek. Staramy się, żeby tutaj również były obecne elementy edukacyjne i wiedza na temat zdrowego odżywiania.

Chciałabym jeszcze zapytać o to, w jaki sposób społeczność „romskiego fyrtla” reaguje na Szkołę Pokoju i na zajęcia z dziećmi?

– To nie jest też tak, że my wymyśliliśmy sobie misję zbawiania świata i teraz narzucamy się akurat romskim dzieciom. Ale w tych dzieciach widać, że one czekają na te spotkania i widać w nich ogromną potrzebę spotkania z dorosłym człowiekiem. Zwłaszcza traktowania z uważnością i w taki sposób, że one czuję się wartościowe i docenione. I myślę, że to jest bardzo ważne. One po prostu czują, że mogą nam zaufać, że mogą nam mówić o rożnych rzeczach.

Kiedy po nie przychodzę do miejsca, w którym żyją, to one wybiegają i krzyczą: „Czy dzisiaj będzie Wiktoria?”, „Czy idziemy do Wiktorii?”, „Czy idziemy dzisiaj na plac zabaw?”. I oni rzeczywiście czekają na te zajęcia. Z niektórym mam też kontakt w mediach społecznościowych i tam także w wiadomościach głosowych dopytują, czy dzisiaj będzie Wiktoria. Widzimy w nich głód spotkania z dorosłymi, którzy są nimi żywo zainteresowani i chcą z nimi spędzać czas, tak jak oni chcą, a nie tylko w czasie domowych obowiązków czy podczas nauki, tak jak w szkole.

Dzieci mają po kilka lat, ale mają świadomość, że ich spółczesność jest wykluczana. Są przeganiane z różnych miejsc, na przykład kiedy idą po wodę na osiedle, ale także kiedy jadą do centrum miasta. Zdają sobie sprawę z negatywnego obrazu Romów, jaki funkcjonuje w społeczeństwie. Widać to chociażby w zabawach, kiedy jedno dziecko do drugiego mówi: „Zabierasz mi tę kredkę bez pozwolenia, jak ty się zachowujesz. A potem się dziwisz, że inni mówią, że Romowie kradną”. Myślę też, że oni czują, że pomimo tego, że są osoby w społeczeństwie, które ich nie przyjmują, odrzucają, to jednak są też takie, które specjalnie do nich przychodzą i chcą być z nimi blisko. A z naszej strony jest to próba zaproszenia ich do życia w społeczeństwie i danie im promyka nadziei na to, że oni mogą być w społeczeństwie, że mogą do niego pasować. I nawet jeśli miałoby się to udać tylko z kilkoma dziećmi, to myślę, że jest to tego warte.

dziecko, chłopiec
fot. Courtney Kirkland/unsplash

Przy okazji kontaktu z dziećmi mamy także okazję nawiązać relacje z ich rodzicami. Niektóre osoby ze wspólnoty mają trochę więcej czasu i mogę pobyć na „fyrtlu” trochę dłużej, wypić kawę z którąś mamą, porozmawiać, posiedzieć. Stąd też wiemy, że wielu ludzi, który żyją w tym miejscu chciałoby innego życia dla swoich dzieci, niż to którego oni doświadczają. Wielu z nich uciekło z Rumunii przed biedą i totalnym brakiem perspektyw. Dla nich mieszkanie socjalne, normlana praca, szkoła dla dzieci są bardzo kuszące i jak tylko będą mieli okazję z nich skorzystać, to na pewno to zrobią. Wśród wielu z nich widzę walkę o lepsze życie i o dobro dzieci.

Są też rodzice, którzy nie życzą sobie, żeby ich dzieci uczestniczyły w zajęciach, z jakichś powodów. Pewnie po prostu nam nie ufają czy też mają jakieś złe doświadczenia.

Niebawem zaczną się wakacje. Może ktoś poczuł, że chciałby oddać trochę wolnego czasu i dołączyć się do pomocy w Waszym projekcie. Czy jest to możliwe? Czy potrzebujecie takich osób?

– Notorycznie cierpimy na braki w zespole i serdecznie zapraszamy. Na początku można przyjść na zajęcia w domu kultury. Chętne osoby mogą tam poznać dzieci i zobaczyć, czy jest to dla nich. Nie wprowadzamy od razu nowych osób na „fyrtel”, ponieważ Romowie nam ufają i nie chcielibyśmy tego nadużyć.

W wakacje będzie też wakacyjny projekt – półkolonie. Otrzymaliśmy dofinansowanie od jednego z darczyńców i dzięki temu będziemy mogli zorganizować dzieciom rozmaite atrakcje i wycieczki. I wówczas, jeśli ktoś będzie chciał nam pomóc chociażby tak, że będzie trzymał jedno z dzieci za rękę, żeby się nie zgubiło, na przykład w czasie wyjazdu do Muzeum Rolnictwa w Szreniawie, to dla nas będzie już to bardzo cenne. I na takiej wycieczce można samemu miło spędzić czas, ale też poznać nas i spokojnie zastanowić się, czy chciałoby się zaangażować w przyszłości jakoś bardziej.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze