Deisy Alvarez: w Kolumbii zdecydowanie bardziej pro-life są kobiety
Dzisiaj ciąża stanowi jakiś problem. Człowiek ma współmałżonka, ma rodzinę, stabilizację ekonomiczną, ale ciąża to wciąż coś niepożądanego. Jedno dziecko i koniec. Dwoje dzieci to dużo, a trzecie to jakieś szaleństwo – mówi Deisy Alvarez, dyrektorka Red Provida Latam.
Red Provida Latam to kolumbijska fundacja promująca kulturę życia, wspierająca kobiety w ciąży i pomagająca osobom, które przeżywają traumę po doświadczeniu aborcji. Organizacja jest siecią różnych pomniejszych organizacji z departamentu Antioquia w Kolumbii, które zorganizowały się w większy związek. Obecnie działa nie tylko na terenie Kolumbii, ale i wielu innych krajach Ameryki Łacińskiej, współpracując z miejscowymi stowarzyszeniami i instytucjami.
Piotr Ewertowski (misyjne.pl): W Kolumbii obecnie aborcja jest legalna do 6 miesiąca ciąży bez żadnych ograniczeń, a więc w każdym przypadku.
Deisy Alvarez: – 16 lat temu aborcja była dozwolona tylko w trzech przypadkach – gwałt, deformacja płodu, zagrożenie dla zdrowia lub życia matki. Potem feministki i aborcjoniści stwierdzili, że w trzecim przypadku mieści się wszystko, co negatywnie oddziałuje na matkę, także w sposób psychologiczny, jak np. zagrożona ciąża, wyrzucenie z domu, stres. A więc przeżywanie trudnych chwil i emocji mogło być przesłanką ku aborcji.
W lutym 2022 r. ustanowiono prawo, które wprowadziło aborcję na życzenie do 24 tygodnia, czyli do 6 miesiąca. Do 40 tygodnia wciąż funkcjonują te trzy wspomniane wyżej przesłanki. Jak już powiedzieliśmy, można w nich zmieścić bardzo dużo, jakiekolwiek domniemane szkody psychologiczne. Powiedzmy, że kobieta mówi, że ojciec dziecka ją zostawił. Idzie do kliniki aborcyjnej, ma spotkanie z lekarzem, który stwierdza, że ucierpiało jej zdrowie psychiczne i już – można zabić dziecko nawet po 6 miesiącu ciąży.
Jak działacie w sferze pro-life?
– Mamy takie trzy linie strategiczne. Pierwszą jest promowanie kultury życia i formowanie w niej ludzi. Jest to bardzo obszerne, bo nie mówimy tylko o dzieciach w łonach matek, lecz o każdym życiu ludzkim, o człowieku od poczęcia do naturalnej śmierci. Od samego początku zaczęliśmy robić to przez środki masowego przekazu, wówczas jeszcze „tradycyjne” – takie jak telewizja, radio czy gazety. Mieliśmy program, który się nazywa „5 minut dla życia” w telewizji katolickiej Televida (dzisiaj – Televid). Ten program teraz można oglądać na naszym kanale w serwisie YouTube.
Chcieliśmy przekazać szeroką wiedzę na temat kwestii związanych z życiem. Ludzie bowiem nie wiedzieli zbyt wiele na temat aborcji, eutanazji, bioetyki itd. Trzeba było ich uświadamiać. Z tą wiedzą szliśmy także do szkół, parafii, wspólnot. Nie chodzi tylko o wiedzę teoretyczną, lecz także o konkretną formację. Jej brak jest przyczyną wielu problemów i aborcji. Dlatego staramy się formować ludzi w czystości, inteligencji emocjonalnej i innych podobnych obszarach.
Czyli pewna działalność prewencyjna.
– Rozwiązania oferowane przez rząd to prezerwatywy, sterylizacja, tabletki. My idziemy głębiej. Mówimy do młodych: ok, zaczynasz życie seksualne w wieku 12 lub 13 lat. Masz środki antykoncepcyjne, tabletki „po”, czujesz się zabezpieczony, ale co się dzieje z twoim sercem, jakie nawyki budujesz, jakiego stosunku do płci przeciwnej nabierasz? Czy nie zaczynasz traktować drugiej osoby przedmiotowo? Czy uczysz się brać odpowiedzialność za swoje decyzje seksualne? Bierzesz ślub w wieku 30 lat i z iloma osobami miałeś wcześniej doświadczenia seksualne? Jak to wpłynie na Twoją wierność?
Aborcjoniści często patrzą płytko, mówią, że potrzeba aborcji, żeby biedni w Kolumbii się nie rozmnażali. Trzeba spojrzeć głębiej. Tam gdzie spotykamy się z osobami wierzącymi, mówimy też oczywiście o Bogu, ale w innych środowiskach niekoniecznie. Ostatecznie przecież kwestia aborcji nie jest sprawą religijną.
>>> Wzrost liczby aborcji w Hiszpanii
Drugą linią strategiczną jest opieka nad kobietami w ciążach kryzysowych. Z czasem zobaczyliśmy silną potrzebę pomocy kobietom, które rozważały aborcję. Przychodziły do nas i zaczęliśmy im pomagać na różnych polach. W pobliżu jest Klinika Pro-familia, w której kobiety mogą przeprowadzić aborcję i staramy się je ratować przed popełnieniem tego błędu. W ciągu 6 lat uratowaliśmy przed zabiciem ok. 700 dzieci. Nie jest tak, że po prostu przekonujemy do zaniechania aborcji i już. Nie, towarzyszymy tym kobietom, zapewniamy wsparcie na wielu polach – materialnym, psychologicznym, emocjonalnym. Najważniejsze, żeby ta kobieta nie była sama w swoich codziennych zmaganiach.
Wiem, że pomagacie dojść do siebie także ludziom, którzy przeżywali traumę po dokonanej aborcji. Dobrym przykładem jest należąca obecnie do waszej fundacji Maria del Pilar Alvis, która ma za sobą 5 aborcji. Przeszła prawdziwe piekło. Dzisiaj pomaga innym, którzy doświadczają podobnej traumy.
– Prosili nas o pomoc także ludzie – mężczyźni i kobiety – którzy mają już za sobą doświadczenie aborcji i potrzebowali uzdrowienia po tym, co zrobili lub czego doświadczyli. Opracowaliśmy więc całą metodologię uzdrowienia. Zapewniamy tym osobom pomoc psychologiczną i wsparcie. Robimy to także w duchu katolickim, na przykład przez spowiedź i modlitwę. Mieliśmy wolontariusza, który w czasie swojego procesu uzdrowienia płakał jak małe dziecko. Wymagało to od niego dużego otwarcia, bo w naszej kulturze okazywanie emocji przez mężczyzn nie jest powszechne. Maria del Pilar Alvis jest przykładem, że z każdej sytuacji jest wyjście. Miała wszelkie 0bjawy syndromu poaborcyjnego i kilka razy próbowała odebrać sobie życie. Dzisiaj promienieje i chętnie pomaga innym przejść przez podobne doświadczenia.
Czyli „syndrom poaborcyjny” naprawdę istnieje?
– Oczywiście, że istnieje! Każdego dnia widzę, że dotyka to kobiet i mężczyzn. Zaskoczył mnie fakt, że traumę po aborcji przeżywają także osoby, które nie były bezpośrednio zaangażowane w zabieg. Przykładowo: twoja siostra pewnego dnia mówi, że miała aborcję w wieku 17 lat, ty zaczynasz to przeżywać, bo uświadamiasz sobie, że abortowali twojego siostrzeńca. Pomagałam w procesie uzdrowienia także tym, którzy ani nie towarzyszyli w aborcji, ani nie wspierali jej finansowo, ale zdecydowała się na nią bliska im osoba.
Normalnie, kiedy otrzymujesz jakiś produkt, który nie spełnił oczekiwań lub przyniósł jakieś szkody, możesz go reklamować. W Pro-familia, klinice aborcyjnej, która ma siedzibę zaraz obok nas, mówią, że aborcja to 15-minutowy zabieg, bezpieczny i niemający żadnych negatywnych konsekwencji. Po jakimś czasie przychodzisz z depresją, próbami samobójczymi i mnóstwem innych rzeczy. Oni wtedy nie przyjmują tej „reklamacji” i każą iść gdzieś indziej, choćby do nas. Wtedy ci ludzie przychodzą, a my ich przyjmujemy.
Jak mamy reagować, gdy ktoś bliski chce dokonać aborcji? Zwłaszcza, gdy jest to ktoś z poglądami całkowicie proaborcyjnymi?
– Po pierwsze: trzeba wysłuchać tej osoby, nie krytykować, nie zaczynać od pouczania. Warto poznać powody. Często poczęte dziecko obarczamy odpowiedzialnością za czyny innych osób, czy to za przypadkowy seks czy nawet za gwałt. A to przecież nie jest wina tego dziecka! Warto osobą, która chce zdecydować się na aborcję spokojnie przekonać, że w jej łonie jest żywy człowiek.
Dlaczego kobiety w Kolumbii decydują się na aborcję? Związane jest to z ich statusem ekonomicznym?
– Aborcja dotyka wszystkie warstwy społeczne i ekonomiczne, ale możemy powiedzieć, że w 70% decydują się na nią biedni, a w 30% zamożni Kolumbijczycy. W przypadku ubogich to są oczywiście trudne, a czasem tragiczne warunki ekonomiczne. Ci ludzie ledwo mają za co kupić jedzenie. Niektórzy żyją naprawdę w nędzy i nie wiedzą, za co mają utrzymać dziecko. W przypadku bogatszych to współczesna kultura. Ci ludzie po prostu nie chcą mieć dzieci, mówią, że to „ich ciało” i mogą robić z nim, co chcą. Jednak nie wydaje mi się, żeby kwestie ekonomiczne były najważniejsze. To tylko jedna z trzech głównych przyczyn aborcji w Kolumbii. Drugą jest niewierność – wielu mężczyzn porzuca kobiety.
Przez maczyzm?
– Bardziej przez mentalność pt. „użyję i wyrzucam”. To jest to, o czym mówiliśmy wcześniej w kontekście czystości i formacji. Ludzie nie biorą odpowiedzialności za swoje decyzje seksualne i traktują drugiego człowieka przedmiotowo. Mężczyzna psychologicznie wzmacnia parę, daje siłę i bezpieczeństwo. Jeśli mężczyzna tego nie zapewnia przez swój swobodny i nieodpowiedzialny styl życia, to kobieta może stracić grunt pod nogami.
Trzecia przyczyną są osądy społeczne, ponieważ niektórzy dokonują aborcji ze względu na presję społeczną. Mogę opowiedzieć smutną historię. Była pewna dziewczyna, która miała tyle braków emocjonalnych i uczuciowych, że stwierdziła, iż zabije swoje własne dziecko, bo boi się reakcji sąsiadów. Obawiała się, że będą ją osądzać i wytykać palcami. Powiedziałam, że nie, może nie będą cię wspierali, ale przecież ty mówisz za siebie, nie jesteś zależna od opinii innych ludzi.
Problemem jest także fakt dewaluacji macierzyństwa, co akurat ma miejsce na całym świecie. Dzisiaj ciąża bywa traktowana jak problem. Człowiek ma współmałżonka, ma rodzinę, stabilizację ekonomiczną, ale ciąża to wciąż coś niepożądanego. Jedno dziecko i koniec. Dwoje dzieci to dużo, a trzecie to jakieś szaleństwo! Ja jestem w małżeństwie od 8 lat i chciałam 10 dzieci. Kiedy to mówię, to rozmówcy są w szoku. Teraz mam dwie córki, właściwie to czworo dzieci, bo dwójka jest w niebie, straciliśmy je w sposób naturalny – Maria Camila i Mateo.
Przykro mi.
– Mówimy, że ta sytuacja boli mocno, ale wierzymy, że ma swój sens. Kiedy zmarła Maria Camila w 12 tygodniu ciąży, to mocno to przeżyłam. Było to ciężkie doświadczenie. Kłóciłam się dużo z Bogiem. Przecież nie tylko chciałam mieć dzieci, ale też czułam się powołana do dawania świadectwa za życiem. Nie rozumiałam tego wtedy, ale dało mi to poczuć ból matki, która traci dziecko nienarodzone. Jeśli mnie bolała tak utrata dziecka, to co musi czuć kobieta, która sama je zabiła. Zrozumiałam wtedy, jak ważny jest proces uzdrowienia dla tych kobiet. A ból, którego doświadczałam, ofiarowałam Bogu w intencji tych wszystkich aborcji, które są dokonywane.
Luciana ma 4 lata, Celeste 2, oczekuję kolejnego dziecka. Nie uwierzysz, ale nie mogłam powiedzieć tego spokojnie swoim rodzicom, ponieważ nie będą z tego powodu zadowoleni. Moja mama dużo mówi o tzw. odpowiedzialności czy stabilizacji ekonomicznej. Społeczeństwo nie akceptuje wielodzietności. Mam przyjaciół, którzy mają 8 lub 10 dzieci. Ludzie patrzą na nich na ulicy jak na jakieś dziwadła czy zwierzęta w cyrku. Macierzyństwo nie cieszy się szacunkiem. Mówi się, że z dzieckiem życie jest gorsze, a wręcz się je traci. Ja nigdy nie myślałam w tych kategoriach. Dzieci cię doskonalą, pomagają tobie wzrastać, przynoszą szczęście rodzinie. Oczywiście macierzyństwo nie jest tylko różowe i jest naznaczone również bólem, poświęceniem, ale ma więcej aspektów pozytywnych niż negatywnych. Dzisiaj więc kobiety dokonują aborcji często ze względu na strach przed ciążą i macierzyństwem, które ma tak niskie poważanie.
Zawsze mnie ciekawi, że feministki, które uważają się za obrończynie kobiet, negują najważniejszą cechę kobiety – dawanie życie. Przez kobietę życie przychodzi na świat!
Jeśli dobrze zrozumiałem, twoi rodzice nie są za bardzo pro-life.
– Pochodzę z tradycyjnej rodziny katolickiej. Chodzimy na mszę w każdą niedzielę. Jest jednak pewna różnica między byciem katolikiem z tradycji, a byciem katolikiem z przekonania. Moja mama jest katoliczką z tradycji i przekonania, tak jak ja. Mój tata i brat z tradycji. Ani moja mama, ani tata nie są jednak mocno pro-life.
Oni nie powiedzą mi oczywiście wprost – abortuj. Ale będą podkreślać, że znów jestem w ciąży. Noszą w sobie bowiem wiele niepewności i lęków, choćby o sytuację ekonomiczną czy mój stan zdrowia. Mam od dziecka deformację biodra. Miałam już dwie operacje. Dlatego rodzice boją się, że kolejna ciąża zaszkodzi mojemu zdrowiu. Dlatego przy każdej mojej ciąży przypuszcza się, że nie będę mogła urodzić naturalnie. Tak było z Lucianą, która przyszła na świat przy pomocy cesarskiego cięcia. Jednak Celeste przyszedł w sposób naturalny, co było cudem danym od Boga. Moje ciąże przebiegały bardzo spokojnie i w zdrowiu. Nigdy nie działo się nic złego. Tylko w ostatnich miesiącach jest nieco ciężej przez problemy z biodrem. Mam protezę prawego biodra, ale to nie przeszkadza mi w posiadaniu dzieci. A przecież „niezdolność” czy „ułomność”, która rzekomo uniemożliwia bezpieczne doniesienie ciąży jest jednym z głównych argumentów aborcjonistów w Kolumbii.
Kiedy zatem stałaś się osobą tak zaangażowaną w obronę każdego życia ludzkiego?
– Na mój pierwszy marsz pro-life zabrał mnie mój obecny mąż. Poznaliśmy się w grupie modlitewnej Josua i należeliśmy też do wspólnoty, której członkowie przestrzegali czystości, było to dla nich bardzo ważne. Wcześniej miałam chłopaka i myślałam, że jestem z nim w ciąży. Powiedziałam mu o tym przypuszczeniu, a on stwierdził, że w takim razie mam abortować, bo teraz nie ma warunków, żebyśmy posiadali dziecko. Kompletnie mnie to rozbiło. Odpowiedziałam mu, że jak może chcieć zabić swoje własne dziecko. Kiedy więc mój kolejny chłopak, a obecny mąż, zaprosił mnie na marsz dla życia, zgodziłam się. Wkrótce zaczęłam działać w dziedzinie pro-life, co mnie całkowicie wciągnęło.
Jak my, mężczyźni, możemy być bardziej pro-life w naszym codziennym życiu i zmieniać tę rzeczywistość wokół nas? Nie chodzi mi o aktywizm.
– W Kolumbii zdecydowanie bardziej pro-life są kobiety. Mężczyźni raczej są pro-life w „podziemiu”. Nie działają w tej sprawie. Jest to nieco skorelowane z wiarą. W 80% w kościelnych ławkach w Kolumbii spotkasz kobiety.
Przede wszystkim mężczyźni powinni brać odpowiedzialność za swoje decyzje seksualne. Jeśli spłodziłem dziecko, to jestem za nie odpowiedzialny. Nie powinni traktować kobiet jak obiektów seksualnych, lecz je szanować. Mogą promować kulturę życia w swoim otoczeniu.
Czy widzisz duże szanse na to, że sytuacja w Kolumbii się zmieni? Jak na waszą działalność reagują ludzie?
– Jest więcej osób, które nas wspierają, niż tych, którzy są przeciwko nam. Takie wsparcie otrzymujemy na przykład wtedy, kiedy modlimy się pod klinikami aborcyjnymi. W Dniu Kobiet protestują feministki, ale nie doświadczamy szczególnej przemocy z ich strony. W Bogocie feministki są bardzo agresywne, próbowały podpalić katedrę. W Medellin jest spokojnie, wyzywają nas, ale nie jakoś szczególnie agresywnie.
Powiem na koniec tak: jeżeli w USA mogli zmienić prawo na sprzyjające życiu, to jest to możliwe wszędzie!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |