Día de Muertos – meksykańskie zaduszki. Rzecz o folklorze i święcie, którego nie było [+GALERIA]
Día de Muertos, czyli Dzień Zmarłych, rozpala wyobraźnię licznych turystów, którzy w tym czasie specjalnie odwiedzają Meksyk. Wielu nie zdaje sobie sprawy z tego, że ta „egzotyka” to katolickie święto przesiąknięte folklorem, którego i w Polsce dawniej nie brakowało. Nie wszyscy też wiedzą, że jeszcze nie tak dawno w niektórych rejonach Meksyku… nikt nie słyszał o takich obchodach.
Nie ulega oczywiście wątpliwości, że meksykański Dzień Zmarłych ma swoje silnie lokalne odcienie. Możemy dopatrzyć się tutaj fuzji katolickich celebracji przywiezionych z Hiszpanii z pewnymi rdzennymi praktykami. Nie ma jednak co dyskutować, że samo święto jest katolickie, choć kultury Azteków czy Majów – jak wszystkie kultury na całym świecie – miały swoje zwyczaje związane ze śmiercią. Niektóre z nich mogły się włączyć do katolickiego Día de Muertos, gdzieniegdzie powstały synkretyczne zwyczaje. Poszukiwanie korzeni różnych tradycji sprawia jednak liczne trudności. Zwłaszcza, że obecna forma obchodów dzisiejszych Zaduszek i legenda o indiańskim pochodzeniu święta została stworzona… w XX w. przez meksykański rząd. Po uzyskaniu niepodległości kraj poszukiwał tożsamości i czegoś, co nie tylko odróżni go od innych państw, lecz także połączy wszystkie klasy społeczne i regiony tego rozległego państwa. Wówczas Meksykanie z różnych rejonów i warstw społecznych nie czuli bowiem ze sobą wspólnoty. Padło na Día de Muertos.
>>> Chciał śmierci swojego oprawcy. Modlitwa pomogła mu przebaczyć [ROZMOWA]
Meksykańska duma
Projekt obudzenia meksykańskiego patriotyzmu udał się znakomicie. Meksykanów wyróżnia niezwykły patriotyzm i duma z własnych tradycji. Nie ma tutaj znaczenia różnica poglądów czy religii. Właściwie wszyscy kochają swój kraj i uważają jego obyczaje za wyjątkowe i unikatowe. Mimo wieloletniego, rządowego antyklerykalizmu meksykańscy katolicy mają silne przywiązanie do flagi i narodowych symboli. To buduje pewną wspólnotę narodową, której brakuje w Polsce. A spróbuj się człowieku źle się wyrazić o meksykańskiej kuchni!
Obawiam się niestety, że w naszym kraju taki poziom patriotyzmu byłby uznany przez niektóre osoby za skrajny nacjonalizm lub nawet faszyzm. Praktykowanie pewnych tradycji z kolei wydaje się im „ciemnotą”. Ci sami ludzie jeżdżą potem na wakacje do dalekich krajów i podziwiają, że takie piękne zwyczaje tam przetrwały. Zastanawiają się, dlaczego w Polsce nie jest tak kolorowo. Drugie oko mają przymknięte na ludowe, choćby góralskie, zwyczaje, które gdzieniegdzie jeszcze przetrwały. Niestety, zdaje się, że brakuje im czasem już dawnego ducha. Paradoksalnym dowodem na to jest fakt, że w Europie dobrze zagościł się pewien nihilistyczny konserwatyzm, który chce konserwować tradycje, najlepiej w niezmienionej formie. Zaraz wyjaśnię, o co mi chodzi.
Najpierw zauważę jednak, że liczne tradycje, choćby z meksykańskiego Dnia Zmarłych, były szeroko obecne w Europie, w tym w Polsce. Nawet budowanie ołtarzyków dla zmarłych czy przynoszenie im jedzenia nie było obce na Starym Kontynencie. Maskarady czy pochody w przebraniach jak najbardziej miały miejsce w Europie od czasów średniowiecza. Kultura ludowa zawsze ceniła dobrą zabawę. Niekoniecznie oznaczało to jednocześnie brak przykładania należytej wagi do rzeczy świętych czy swawolnego, wręcz nieludzkiego, podchodzenia do śmierci. Podobnie Meksykanie, ceniący dobrą zabawę, jak najbardziej traktują śmierć z wielką powagą i płaczą za swoimi zmarłymi. Wcale nie mają do niej wesołkowatego i infantylnego stosunku. Przypisywanie takiej postawy ludziom w kraju tak dotkniętym współcześnie przez przemoc i ludzkie tragedie zakrawa o absurd.
Radość folkloru
Wielu Meksykanów szczęśliwie żyje jeszcze w atmosferze bogatego folkloru i zachowało religijność naturalną, która jest – uważam – dobrą bazą do budowania wiary. Religijność naturalna zdaje się nie ma dobrej passy w pewnych środowiskach Kościoła posoborowego. Paradoksalnie dużo życzliwiej do niej podchodzą tradycjonaliści, z reguły niechętni temu, co odbiega od normy.
Z dużym dystansem niektórzy traktują też pobożność ludową. Stanęła ona w pewnych kręgach Kościoła na ławie oskarżonych za swoją rzekomo zawsze występującą „płytkość” czy nawet „magiczność”. Nie raz mogłem usłyszeć o „pogańskich” naleciałościach w katolicyzmie przedsoborowym, których „trzeba się pozbyć” (sam tak kiedyś uważałem), czy też „ofiarniczym kulcie mszy”, który zrewidował Sobór Watykański II (nic takiego nie widzę w tekstach soborowych). Jakże to paradoksalne w obliczu mocno promowanej po soborze inkulturacji.
Niemal ramię w ramię te środowiska idą z radykalnymi protestantami ewangelicznymi, którzy bezwzględnie tępią przejawy lokalnych tradycji. Niektórzy z nich przecież nie obchodzą nawet urodzin, bo to „pogańska naleciałość”! Całe szczęście nie usłyszałem jeszcze tego z ust żadnego katolika bohatersko wracającego do „nieskażonych” tradycji wczesnego chrześcijaństwa. Bardzo źle stałoby się, gdybyśmy zmierzali w kierunku Genewy Jana Kalwina z XVI w., która zamieniła się w smutne miejsce, pozbawione radości ludowego folkloru.
Taka postawa wobec religijności naturalnej oraz ludowego folkloru może wynikać też z tego, że iście oświeceniowy racjonalizm przeniknął właściwie całe życie współczesnych społeczeństw europejskich. Czasem ta naturalna religijność daje o sobie znać w postaci wróżek czy horoskopów, ale z ogólnej świadomości „przepędzono” poczucie sacrum czy nadprzyrodzoności, tak obecne w pobożności ludowej. Mówiąc językiem Maxa Webera, nasz świat został „odczarowany”. Powiedziałbym, że był pełną przygód i tajemnic bajką, a stał się śmiertelnie poważnym (i nudnym) filmem dokumentalnym.
Pochwała bajkowego świata
Uważam, że naturalne poczucie nadprzyrodzoności obecne w pobożności ludowej może ułatwiać budowanie wiary. W społeczeństwach, w których jest ono wciąż silnie obecne, słyszy się to nawet w języku. W Meksyku używa się si Dios quiere (jeśli Bóg chce) czy w krajach Bliskiego Wschodu inshallah. Pokazuje to świadomość czegoś większego. Pokazuje, że nie wszystko zależy od nas. Nam, Europejczykom, chyba trudniej dostrzec „palec Boży” w otaczającej nas rzeczywistości.
Oczywiście, w tradycjach ludowych nierzadko objawia się to w zabobonach, których nie da się pogodzić z katolicyzmem. Ale przecież przez wieki liczne symbole czy zwyczaje zostały skutecznie schrystianizowane. Jestem dumny z religii katolickiej, która potrafi budować na tym, co zastała. Niestety nie zawsze, ale niejednokrotnie nie wzgardziła całkowicie zwyczajami, które ewangelizowała. To nie prawda, że pobożność ludowa zazwyczaj ma charakter magiczny i transakcyjny (ja dam Bogu coś, żeby otrzymać coś w zamian). Myślę, że mocno zdziwilibyśmy się, słuchając świadectwa wiary wielu starszych ludzi ze wsi. Historycznym dowodem na głębię religijności ludowej jest przykład Joanny d’Arc, prostej dziewczyny ze wsi, która odznaczyła się niezwykłą wiarą, nawet w obliczu ogromnych przeciwności.
W Meksyku nadal po wioskach ludzie przekonują, że słyszeli jęki llorony – ducha kobiety, która zabiła własne dzieci. Moi znajomi (młodzież!) z małego miasteczka w stanie Oaxaca z powagą wyjaśniali mi, że krasnoludki porywające dzieci mogą istnieć, bo sąsiedzi mówili, że „ktoś je widział”. Można się z tego śmiać, ale tego bajkowego świata nie należy niszczyć, lecz go chrystianizować. Dowodem na to są meksykańskie wioski, takie jak Matatlán, w których występuje niezwykła i zupełnie ortodoksyjna katolicko religijna żarliwość, a ludowy folklor objawia się w kolorowych i hucznych fiestach. Co więcej, ten niezwykle barwny folklor obecny jest również w religijności mieszkańców miast, poza pewnymi enklawami niektórych „bogatych i wykształconych ludzi”. Czy nie to imponuje licznym turystom z zachodniego świata?
>>> Pomaganie pomaga również tym, którzy pomagają [REPORTAŻ]
Tradycja żywa, nie spetryfikowana
Mi na pewno imponuje to, że jest to religijność i folklor żywy oraz naturalny. Nie są to jedynie czule i urzędowo pielęgnowane tradycje, których „lepiej nie zmieniać”. Prawdziwą tradycję się przeżywa, nie pielęgnuje; praktykuje, nie konserwuje. Tradycja bez treści i szczerego zaangażowania w to, co ona niesie, staje się skansenem, na który patrzymy z tęsknotą za dawno minionym światem. Wydaje mi się, że wiele tradycji europejskich takim skansenem się stało. Kiedyś usłyszałem, że powstała w XIX w. szczególna dbałość o zabytki to oznaka dekadencji i upadku. Kultura wciąż żywa cały czas tworzy bowiem coś nowego i buduje na starym. Nie odrzuca tego co dawne, a jednocześnie ciągle się rozwija. Tradycja przeżywana nie stoi w miejscu. Nigdy nie stała. Średniowieczny Kościół był tak barwny, ponieważ liczne jego tradycje nie tyle były zachowywane, co przeżywane, przez co podlegały zmianom, różnorakim wpływom i cały czas powstawały nowe, choćby procesje na Boże Ciało czy bożonarodzeniowa szopka.
Niektórych dziwi, że słynne Día de Muertos dotarło do wielu rejonów Meksyku całkiem niedawno. Zaryzykowałbym też tezę, że w obecnej formie to święto nowe, ale oparte na regionalnym folklorze. Jego świeżość dowodzi jedynie tego, jak żywotna jest wciąż kultura meksykańska. To nie pilnie strzeżony skansen. Hucznie obchodzone jest święto, którego „nie było”. Dowodzi też pewnej błyskotliwości miejscowego Kościoła, który wielu ludowym zwyczajom związanym z Dniem Zmarłych nadał katolickie znaczenie.
Nie oznacza to bezkrytycznej akceptacji wszystkiego. Część duchownych dość krytycznie patrzy, podobnie jak w Polsce, na popkulturowe trupie czy mroczne stroje. To napięcie istniało od zawsze. Ale też z tego napięcia powstają nieraz piękne rzeczy. Jak przy okazji Halloween w wielu krajach powstały korowody czy bale świętych.
Galeria (7 zdjęć) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |