kościół

Fot. pixabay.com

Dług spłacony za darmo. Takie rzeczy tylko w Kościele [FELIETON] 

Każdy grzech jest trochę jak zaciągniecie kredytu. Zanim dopadnie nas komornik, można spotkać się z właścicielem banku i… poprosić o darowanie długu. Na tym w skrócie polega odpuszczenie grzechów i zbawienie.

Wielu katolików nie lubi się spowiadać. Trochę trudno się dziwić. Opowiadanie księdzu o swoich porażkach, problemach, wadach nie jest niczym przyjemnym. Ale tylko pozornie. Bo kiedy uświadomimy sobie, że to nasze całe zło, o którym mówimy w konfesjonale, Bóg chce wziąć na siebie, ocena sytuacji diametralnie się zmienia. Spowiedź traktujemy czasem jako przykry obowiązek. Bo tak trzeba. Przynajmniej raz w roku. Kiedyś sam z drastycznie niewielkim entuzjazmem klękałem przed kratkami konfesjonału. Dopiero, kiedy olśniło mnie, że to nie jakaś rutynowa wizyta w stacji oczyszczania duszy tylko spotkanie ze Zbawicielem, całkowicie zmieniłem swoje myślenie i podejście do tego sakramentu.  

Miłość – a nie grzech 

Ze spowiedzią jest trochę tak jak ze spłatą kredytu przez… kogoś innego. Nie lubimy chodzić do banku, ale gdyby ktoś powiedział nam, że jeśli pójdziemy do oddziału, powiemy ile mamy długów, a właściciel banku osobiście nasz dług spłaci, to do banków ustawiałyby się ogromne kolejki. Z sakramentem pojednania tak właśnie jest. Idziemy, aby powiedzieć o tym, w jakich sytuacjach sobie nie radzimy, gdzie potrzebujemy pomocy, co nam nie wyszło, wreszcie – gdzie popełniliśmy zło. A Bóg mówi: „OK, biorę to na siebie. Idź i żyj pełnią życia”. Trochę szok. Ale jak to? Nic się nie stało? Owszem, stało się. Zrobiłeś cos okropnego. Nie rób tak więcej. Ale nie zadręczaj się już przeszłością. Teraz powinno Ci być łatwiej.

fot. catophic

Piszę o takiej perspektywie patrzenia na spowiedź, bo ona jest kluczowa. Jeśli podchodzimy do tego sakramentu stricte formalnie, albo ze strachem, to niestety nic dobrego z tego nie wyjdzie. Najpierw trzeba porzucić iluzje i złe rozumienie spowiedzi. Czasem bywa to trudne, gdy w konfesjonale nie trafia się na czułych duszpasterzy, a na gnębicieli.

„Kiedy idę do spowiedzi, to po to, aby doznać uzdrowienia, uleczyć swoją duszę. Aby wyjść z większym zdrowiem duchowym. Aby przejść od nędzy do miłosierdzia. A centrum spowiedzi nie są grzechy, które wypowiadamy, ale Boża miłość, którą otrzymujemy i której zawsze potrzebujemy. W centrum spowiedzi jest Jezus, który czeka na nas, słucha nas i nam przebacza. Pamiętajmy o tym: w sercu Boga jesteśmy wcześniej niż nasze błędy. I módlmy się, abyśmy przeżywali sakrament pojednania z nową głębią oraz zaznali Bożego przebaczenia i nieskończonego miłosierdzia. I módlmy się, aby Bóg dał swojemu Kościołowi miłosiernych kapłanów, a nie gnębicieli” – mówił papież Franciszek podczas jednej z audiencji generalnych.

Konfesjonał to nie sala tortur 

W innej swojej wypowiedzi na ten temat papież Franciszek podkreślał, że konfesjonał nie jest salą tortur. 

„Pójście do spowiedzi nie jest udaniem się na sesję tortur. To wyruszenie, by chwalić Boga, bo jako grzesznik przez Niego zostałem zbawiony. Czy czeka On na mnie, aby mnie obić kijami? Nie, czeka na mnie z czułością, aby mi wybaczyć. A jeśli jutro uczynię to samo? To idź raz jeszcze, i jeszcze, jeszcze, idź! On zawsze na nas czeka. To jest czułość Pana, pokora, łagodność. Boże przebaczenie jest darmowe, bo Chrystus zapłacił cenę za nas” – naucza papież.

To niesłychanie ważne, żebyśmy w konfesjonałach spotykali spowiedników, którzy są autentycznymi ambasadorami Pana Boga, którzy czekają z miłosierdziem, a nie surowością, ze zrozumieniem, a nie płytkim moralizowaniem. Wiele zależy także od nas. Od tego, na ile rozumiemy samych siebie i swoją relację z Bogiem.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze