Fot. Piotr Ewertowski

Dominikanin z Mjanmy: nie postrzegam sytuacji Kościoła w Europie negatywnie [ROZMOWA]

– Tak, widać dekadencję Kościoła w Hiszpanii, dużo troski i zmartwienia, ale ja postrzegam rzeczy nieco inaczej– tłumaczy ojciec Stephen Saw Lej Kapaw Htoo, birmański dominikanin, studiujący w Hiszpanii.

Ojciec Stephen przebywa w klasztorze w hiszpańskiej Avili. Opowiedział między innymi o tym, dlaczego nie widzi sytuacji Kościoła w Hiszpanii i w Europie tak ponuro jak sami Europejczycy, a także o tym, że w wielu birmańskich rodzinach to mąż przejmuję religię żony, o sytuacji Kościoła w Mjanmie (dawnej Birmie) oraz o swoim powołaniu.

>>> Ta archidiecezja nie przeżywa kryzysu powołań. „Przyciąga nas bliskość księży z ludźmi” [ROZMOWA]

Czy ojca birmańskie imię coś oznacza?

– Normalnie nie używamy naszych chrześcijańskich (chrzcielnych) imion w sprawach urzędowych. Większość plemion nie używa nazwisk, raczej poszczególne plemiona mają swoje specyficzne wyrażające płeć i reprezentujące dane plemię lub szczep. Saw przed moim imieniem wyraża moją płeć – mężczyznę, a Lej reprezentuje moje subplemię (szczep). Po nim można rozpoznać, z jakiego plemienia i szczepu jestem. Większość naszych języków jest monosylabiczna, każdy dźwięk ma swoje znaczenie. Kiedy wypowiadamy ten sam dźwięk innym tonem, jego znaczenie się zmienia. Moje plemię się nazywa Karen (Kayin). Jestem z południowo-wschodniej części kraju.

W Mjanmie chrześcijanie stanowią mniejszość. Jak ojca rodzice stali się chrześcijanami?

– Po stronie mojej matki od dawna większość rodziny stanowią katolicy. W moim kraju większość ludzi praktykuje buddyzm. To główna religia, którą wyznaje 87 procent populacji, która wynosi 54 mln ludzi. 7-8 procent społeczeństwa to chrześcijanie, w tym 1,3 procenta to katolicy, co stanowi jakieś 54-55 mln osób, reszta to hinduiści, muzułmanie, taoiści lub animiści. Mój ojciec pochodzi ze społeczności animistów, ale w mojej wiosce i w moim plemieniu, kiedy dwoje ludzi bierze ślub, to mężczyzna zazwyczaj musi zostawić swoją religię i przejąć religię swojej żony. Przed ślubem mój ojciec uczęszczał na lekcje katechizmu i przygotowania przedmałżeńskie i w ten sposób został katolikiem jak reszta z nas.

Dzieci w szkole podstawowej w Birmie, fot. EPA/STRINGER

Mam dwóch braci i dwie siostry, więc dla mojej mamy jest jasne, że moje dwie siostry będą zawsze katoliczkami, a w przypadku synów to zależy od tego, jakiej religii będą ich wybranki. Kobiety zostawiają swoje rodziny, ale zachowują religię, mężczyźni odwrotnie – to do niego przeprowadza się żona, ale jednocześnie to on zmienia wyznanie. Mój tata musiał chodzić na zajęcia przygotowujące do chrztu, kiedy brał ślub z mamą. Teraz jest katolikiem, jak reszta z nas.

Zastanawiam się nad głębią wiary człowieka, kiedy musi zmienić religię nie ze względu na przekonanie, lecz z powodu kwestii rodzinnych. Jak to działa w Mjanmie?

– Normalnie to zabiera czas, czasem bardzo dużo czasu. Nie możemy jednak sądzić czyjejś wiary. W przypadku mojego ojca było to generalnie wypełnianie tego, co konieczne, jak spowiedź i komunia wielkanocna. Ale kiedy zdecydowałem się zostać księdzem i zakonnikiem, skłoniło to mojego tatę do pogłębienia wiary. Na początku nie był zbyt aktywny w Kościele, teraz się bardzo angażuje. W mojej wiosce jest więcej takich przypadków i na ogół zajmuje to trochę czasu. Na początku ci mężczyźni nie wiedzą za dużo, potrzebują czasu, formacji i uczestnictwa, lecz kiedy przyjęta wiara ich przemienia, stają się bardzo zaangażowani, oddani i wierni. Zdarza się też odwrotnie, że kobiety w małżeństwie z neofitą tracą swój zapał i ich wiara staje się płytsza.

Jak się narodziło ojca powołanie?

– Moja wioska jest bardzo mała. Mamy parafię, ale jest ona złożona z 30 wiosek. Większość katolików mieszka w mojej miejscowości i w jej okolicach, w innych wioskach to są może trzy, cztery rodziny. Dlatego u mnie w wiosce widziałem jedynie księży diecezjalnych oraz siostry zakonne. Nie miałem pojęcia o męskich zakonach. Nie wiedziałem nic o różnicach między kapłanem diecezjalnym a zakonnym. Mam też wujka ze strony mamy, który jest księdzem diecezjalnym.

Pragnienie bycia kapłanem rosło we mnie powoli. W 2011 r. skończyłem studia i powiedziałem rodzicom, że chce iść do seminarium. Byli bardzo szczęśliwi. Ojciec nie wiedział zbyt dużo na ten temat, więc nigdy nie dał mi w tym względzie żadnej rady ani opinii. Moja mama z kolei cieszyła się, ale jednocześnie mówiła mi, że to nie jest takie łatwe. Jej czterech kuzynów wstąpiło do seminarium i tylko jeden z nich zostało statecznie wyświęcony.

Następnego dnia poszliśmy do naszego proboszcza, by z nim porozmawiać. On stwierdził, że przed wysłaniem mnie do seminarium musimy sprawdzić, czy mam powołanie. Dlatego zdecydował, że będę z nim mieszkał w parafii przynajmniej przez jeden rok. Od tego dnia mieszkałem w parafii i pomagałem mu w pracy duszpasterskiej. Towarzyszyłem mu również w jego duszpasterskich wyjazdach do innych wiosek, które realizował trzy lub cztery razy w roku.

W tym czasie z mojej wioski trzy osoby zostały wybrane, żeby pojechać na kongres katolickiej młodzieży do innej diecezji. Wśród nich byłem i ja. Tam poznałem dominikanów. To był 2012 r. Zakon Kaznodziejski przybył do Mjanmy dopiero w 2010 roku, więc w moim kraju to młode zgromadzenie. Na początku XVII wieku niektórzy portugalscy dominikanie mieli krótki epizod ewangelizacji w Birmie, ale potem musieli ją opuścić. Po kongresie wróciłem do parafii i zapytałem się mojego proboszcza o dominikanów, ale nie potrafił mi nic więcej powiedzieć, bo zakon ten nie był jeszcze dobrze znany w Mjanmie. Mało wiedziałem, więc aż osiem miesięcy zajęło mi podjęcie decyzji, że tak, chcę wstąpić do dominikanów. Zadzwoniłem wówczas do wspólnoty w Yangon i oni stwierdzili, że jeśli chcę ich odwiedzić i poznać bliżej, to nie ma problemu. Zostałem z nimi przez jeden tydzień. Styl życia tej wspólnoty bardzo mi się podobał. Dlatego podczas tego krótkiego pobytu zdecydowałem się wstąpić do dominikanów. Kilka tygodni później przeprowadziłem się do klasztoru. Na początek wysłali nas do szkoły języka angielskiego, dlatego że wszyscy dominikanie z Mjanmy muszą mieć swoją formację i studia za granicą.

Czy Kościół w Hiszpanii czymś Ojca zaskoczył? Powszechnie mówi się, że jest kryzys Kościoła w Europe. Jak ojciec widzi Kościół w Hiszpanii jako katolik z Mjanmy?

– Będę szczery i uczciwy wobec Europejczyków. Jako ksiądz jestem nie tylko tutaj w klasztorze, ale odwiedzam również inne parafie, rozmawiam z ludźmi i dostrzegam, że jest wiele niepokoju o przyszłość Kościoła w Hiszpanii, zwłaszcza o obecność młodzieży. Ja swoją formację miałem w Makau. Nasz wydział jest afiliowany do katolickiego uniwersytetu w Portugalii. Wielu profesorów z Europy mówiło w ponurych słowach o sytuacji Kościoła w Europie. Twierdzili nawet, że nie ma już nadziei. Jako Birmańczyk, który pochodzi z kraju, w którym katolicyzm jest mniejszością, próbuję widzieć to z innej perspektywy. Większość Hiszpanów jest ochrzczona, ale może 30 procent tych osób jest bardziej aktywne w życiu Kościoła. Gdy porównamy do Mjanmy, to jest nas 1 procent, ale w ramach tego jednego procentu też są ludzie niezainteresowani wiarą, katolicy nominalni. To dzieje się na całym świecie.

Msza w sanktuarium Matki Bożej z Sonsoles w Avila w Hiszpanii/Fot. Piotr Ewertowski

Zazwyczaj mówię ludziom, że Bóg ma plan dla Hiszpanii, dla nas wszystkich. Czasem się martwimy, ale Bóg stara się zrobić coś, czego my teraz nie rozumiemy. Tak, widać dekadencję Kościoła w Hiszpanii, dużo troski i zmartwienia, ale ja postrzegam rzeczy nieco inaczej. Po pierwsze, pochodzę z państwa, w którym od XVI wieku Kościół stanowi małą garstkę wśród buddyjskiej większości i jakoś przetrwaliśmy. Po drugie – wierzę, że Bóg ma plan i zauważam jakiś duchowy głód wśród Europejczyków. Myślę, że może to wkrótce zaowocować.

Martwi mnie fakt, że jest wielu księży już bardzo starych, a młodych prawie nie przybywa. Starsi księża nie tylko są mniej mobilni, ale też raczej mają mniejszą zdolność do gromadzenia młodych, do prowadzenia ich. Kiedy słuchamy starszych ludzi i księży, to mają oni tendencję do obwiniania młodzieży, ale z mojej perspektywy brakuje nam po prostu młodych duszpasterzy, którzy mogliby lepiej zrozumieć współczesną młodzież i organizować coś, co by ją przyciągnęło do Kościoła.

Czy opowiedziałby Ojciec nieco o sytuacji katolików w Mjanmie? Dochodzą do nas raczej niezbyt wesołe informacje…

–Polityczna sytuacja pogorszyła się w 2021 r., kiedy wojsko ponownie przejęło władzę w wyniku zamachu stanu. Od 2022 r. jesteśmy praktycznie odcięci od świata, więc trudno dowiedzieć się więcej o tym, co tam się dzieje. Rząd usiłuje odciąć internet, połączenia telefonicznie. Wojsko zabija ludzi codziennie. Dotyka to nas, katolików, tak samo jak resztę społeczeństwa.

Przed wybuchem pandemii zmarło trzech biskupów. Od tego momentu ich diecezje nie mają swoich ordynariuszy. To też negatywnie wpływa na sytuację Kościoła. Wojskowi czasem atakują świątynie, bombardują kościoły, ludzie muszą z nich uciekać. Nie ma bezpiecznego miejsca. W niektórych rejonach można się gromadzić, w innych to wręcz niemożliwe, ponieważ sytuacja pogarsza się z dnia na dzień.

fot. EPA/STRINGER

Biskupi starają się nie mówić za dużo. Po pierwsze – jesteśmy mniejszością. Po drugie – mamy wojnę domową pomiędzy nielegalnym rządem wojskowym a obywatelami tego samego kraju. Te dwie grupy ze sobą walczą: bracia przeciwko braciom. Wojsko ma pieniądze, władzę, broń, społeczeństwo nie ma nic. Pod koniec ostatniego roku zakon dominikanów na poziomie globalnym zaczął regularne modlitwy za Mjanmę: organizowane są regularne modlitwy i konferencje, a także wysyłana pomoc materialna do Rodziny Dominikańskiej w Mjanmie. Dociera pomoc humanitarna do kraju ze strony różnych środowisk, lecz duża część tych darów jest rekwirowana przez wojsko i nigdy nie trafia w ręce ludzi.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze