Fot. Fundacja Dr Clown

Dr Frania (Fundacja Dr Clown): kiedy zaczynamy się uśmiechać, problemy nie wydają się takie straszne

Wszelkie badania udowadniają, że uśmiech ma pozytywny wpływ na nasze zdrowie i samopoczucie. Dlatego terapia śmiechem jest tak skuteczna. W Polsce wolontariusze przebrani za kolorowe, zabawne postaci przynoszą uśmiech do miejsc, które zazwyczaj nie są z nim kojarzone.

Fundacja Dr Clown powstała w 1999 r. Zajmuje się ona wspieraniem leczenia i „terapią śmiechem” poprzez animacje w szpitalach, domach pomocy społecznej czy w szkołach specjalnych. Rozmawiałem z wolontariuszką fundacji Martyną Koniecką, która za swoją działalność w fundacji jako Dr Frania została w 2019 r. wyróżniona w XX edycji konkursu Poznański Wolontariusz Roku.

>>> Najważniejsze ćwiczenie duchowe to poczucie humoru

Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Kiedy zaczęłaś działać w fundacji? Widziałem, że poza wizytami w szpitalach czy w DPS-ach, realizujecie także działania online jak  Śmiechofon czy Wirtualny Instytut Dobrej Zabawy. Czy działasz na jakimś konkretnym polu?

Martyna Koniecka „Dr Frania” (Fundacja Dr Clown): – W Fundacji jestem od 7 lat, zaczynałam jeszcze na początku moich studiów. Zajmuję się wszystkim po trochu. (różnymi obszarami) Odwiedzamy dzieci w szpitalach, seniorów w domach pomocy społecznej. W okresie pandemii przenieśliśmy się pod szpitalne okna gdzie organizowaliśmy wesołe tańce.  Wtedy zrodził się też pomysł dotarcia do dzieci w szpitalu przez internet i tak powstał Śmiechofon, czyli bezpłatna usługa dla dzieci i rodziców umożliwiająca wirtualne spotkania z Doktorami Clownami. Aktualnie, poza szpitalami, odwiedzamy również szkoły specjalne oraz miejsca, gdzie przebywają dzieci z Ukrainy.  

Taniec pod oknami to bardzo ciekawy pomysł. Nie miało to pewnie takiej „efektowności” jak zwykle. Przyjęło się?

– To była pierwsza próba dotarcia do małych pacjentów w czasie obostrzeń i reżimu sanitarnego. Chcieliśmy pokazać nasze wsparcie i przesłać im trochę pozytywnej energii. Tańce i zabawy pod szpitalem spotkały się z pozytywnym odbiorem nie tylko dzieci i rodziców, ale także personelu szpitala. Rodzice otwierali okna w szpitalach, dzieci machały do nas, pytały kiedy będziemy następnym razem. Nierzadko też tańczyły razem z nami (tyle, że po drugiej stronie, w środku szpitala).

Fot. Fundacja Dr Clown

Domyślam się, że dzieci różnie reagują na waszą obecność. Macie jakieś szczególne techniki, które stosujecie?

– Każde dziecko jest inne, a pobyt w szpitalu może się wiązać  z różnymi, skrajnymi emocjami. Niektóre dzieci od razu reagują na nas bardzo entuzjastycznie, cieszą się z  naszej obecności, chcą się z nami bawić. Zdarzają się również i takie sytuacje, kiedy dzieci są przestraszone, chowają się za rodziców.

Wydaje mi się, że dużo pomagają nasze role i postaci, jakie odgrywamy. W tym momencie chciałabym podkreślić bardzo ważną dla nas kwestię – my nie jesteśmy klownami! Jesteśmy Doktorami Clownami, postaciami pozytywnymi, wesołymi, kolorowymi. Nie malujemy twarzy, a nasze stroje są fantazyjne i barwne. Wiem, że postać klowna ma trochę negatywną otoczkę i  kojarzy się niezbyt pozytywnie, zwłaszcza dorosłym ze strasznymi postaciami z horrorów. Dlatego chciałam zaznaczyć tę różnicę – nas nie należy się obawiać!

Fot. Fundacja Dr Clown

Dużo zależy również od tego, jak sami podchodzimy do drugiego człowieka. Nawet taki przelotny kontakt w tramwaju, w windzie czy w sklepie z kimś obcym może być czasami stresujący. Szczególnie dla małego człowieka, który może się przestraszyć, bo ktoś akurat ma specyficzny wyraz twarzy, nie tak się uśmiechnie albo powie coś donośnym głosem. Czasem na takie nieoczywiste rzeczy dziecko może źle zareagować. Wydaje mi się więc, że najlepsza jest metoda małych kroczków. Kiedy wchodzimy do szpitalnej sali, to  nie jesteśmy nachalni i nie wołamy na cały głos, że o to przyszliśmy dla nich i teraz wszyscy muszą się z nami bawić. Przeciwnie, robimy pewne podchody – taka zabawa w kotka i myszkę. Robimy to delikatnie, na początku widać nasz nos albo but zza drzwi i powoli oswajamy dzieci z naszą obecnością. Kiedy pracujemy z nieśmiałymi dziećmi to czasem widać tylko naszą rękę z jakąś kolorową zabawką. W niektórych wypadkach łatwiej jest dotrzeć do danego dziecka przez rodzica. Jeśli widzi ono, że mama czy tata są zrelaksowani i traktują nas z otwartością, to ich pociecha dochodzi do wniosku, że można nam zaufać.

Czy praca z dziećmi z Ukrainy, które znalazły schronienie w Polsce, różni się jakoś? Czy przez stres i przeżycia trudniej jest dotrzeć z uśmiechem do tych dzieci.

– Pojawiamy się w takich punktach od ok. miesiąca. Przed rozpoczęciem działań przygotowaliśmy się, bo wiedzieliśmy, że dzieci mogą mieć w pamięci różne przykre obrazy z wojny. Wiedzieliśmy, że rozłąka z bliskimi osobami i obecność w nowym miejscu mogą być dla tych dzieci bardzo stresujące. To jednak wciąż dzieci. Dzieci potrzebujące zabawy, uśmiechu, powrotu do beztroskiego dzieciństwa.  

Fot. Fundacja Dr Clown

Mieliśmy także wątpliwości czy poradzimy sobie z barierą językową. Tak się tylko wydaje, że ukraiński jest bardzo podobny, ale różnic jest dużo. Myślę jednak, że uśmiech i życzliwe podejście do drugiego człowieka są pod wieloma względami wystarczające. Nauczyliśmy się po ukraińsku podstawowych zwrotów i pytań np. „jaki lubisz kolor?”, dzięki czemu kiedy przychodzi do wyboru noska – czy ma być czerwony, niebieski, czy jeszcze inny, dzieci zaskoczone otwierają szeroko oczy, ale ich uśmiech staje się szeroki i promienny. Dzieci wtedy czują, że naprawdę chcemy się do nich zbliżyć i je lepiej poznać.

Uśmiech wszedł Tobie w nawyk, bo widzę, że cały czas się uśmiechasz!

–  (Śmiech) Te rzeczy są tak przyjemne, że człowiek się uśmiecha, jak o nich mówi.

Jaka jest rola uśmiechu w Twoim życiu?

– Myślę, że uśmiech pomaga mi w codziennych zagwozdkach. Wydaje się, że nawet kiedy mierzymy się z dużym problemem, trudną sytuacją, to gdy zaczynamy się uśmiechać, patrzymy na ten problem już w inny sposób, z większym dystansem.

Czyli nie tylko uśmiech pochodzi z samego uczucia radości, ale sam uśmiech już wpływa na nasze samopoczucie!

– Tak! Dużo naszych wolontariuszy to powtarza. Czasami – wiadomo – nie da się oddzielić grubą linią naszych trudności w pracy i stresu od naszego wolontariatu. Mimo że wchodzimy w rolę naszego Doktora Clowna, to jakaś cząstka mnie, cząstka tego zdenerwowania może zostać. Muszę jednak przyznać, że kiedy zakładam swój strój, to zaczyna się jakieś takie „magiczne” przeobrażenie, a kiedy wchodzę na szpitalny oddział i widzę, że na mój widok czyjeś kąciki ust się podnoszą, to od razu poprawia się samopoczucie i pojawia się szczery uśmiech na mojej twarzy. Wiem, że robimy dużo dobra i zarażamy pozytywną energią i uśmiechem, ale my, wolontariusze, też na tym korzystamy, to też ma dobry wpływ na nas. Tak więc – dołącz Piotrze do naszego zespołu (śmiech)!

Fot. Fundacja Dr Clown

Dziękuję! Może przedstawiłabyś nam dr Franię? Kim ona jest?

– Dr Frania jest starszą panią, która mówi, że ma 100 lat, ale wygląda bardzo młodo. Dzięki pewnym rytuałom uśmiechu i ciała, codziennej gimnastyce, utrzymuje młodość w sercu i wyglądzie. Jednocześnie zaraża dzieci uśmiechem oraz uczy co robić, żeby uśmiech w życiu się pojawiał jak najczęściej. Bardzo skupiam się na roli uśmiechu w życiu. Na tym, że jest on nam potrzebny i pełni niesamowicie ważną rolę.

Jak wygląda taka typowa wizyta Doktorów Clownów?

– Generalnie jest to jednak trudne pytanie. Kiedy wchodzimy do sali szpitalnej, nie wiemy, kto jest za tymi drzwiami. Nie znamy wieku dzieci, ani ich zainteresowań, ani tym bardziej charakteru. Musimy trochę improwizować i być bardzo uważnymi obserwatorami. Na przykład, kiedy zauważymy, że dziecko ma cały zestaw piżamek lub gadżetów o „Psim Patrolu”, to nawiązujemy do tej baki i urządzamy poszukiwania jakiegoś bohatera. Na dobrą sprawę nie ma takiego scenariusza i złotego sposobu na wejście do sali szpitalnej, bo to jest jedna wielka niewiadoma – jak zareaguje dziecko, w jakim będzie humorze i czy w ogóle ma dzisiaj ochotę spędzić z nami trochę czasu. Mamy w ramach fundacji specjalne szkolenia, na których ćwiczymy improwizację. Każdy wolontariusz tworzy własną postać swojego Doktora Clowna.  Nikt nam tego nie narzuca, sami sobie wybieramy, kim chcemy być i jaki pseudonim będziemy nosić  oraz jaką „specjalizację lekarską” praktykować.

Trzeba pamiętać, że dzieci są „super wykrywaczem” prawdy. Faktycznie trzeba wejść w rolę doktora clowna, żeby to, co chcemy im przekazać, przyjęły z zaufaniem. Musimy być w tym naprawdę autentyczni, bo dzieci dość szybko wyczuwają fałsz.

Fot. Fundacja Dr Clown

Naszą misją jest też oswojenie dzieci z lękiem szpitalnym. Może i obecnie szpitale nie wyglądają aż tak szaro i ponuro jak dawniej, jest więcej kolorów, ale istnieje stereotyp szpitala, którym się straszy jako miejscem wyjątkowo nieprzyjemnym. Dodatkowo dla dzieci znalezienie się w obcym miejscu, w nieznanej dotąd sytuacji, może być wyjątkowo trudne i stresujące. Nasze wizyty pozwalają dziecku oswoić trochę ten lęk. Ubarwiamy rzeczywistość szpitalną. Przyjmujemy, że to nie jest plac zabaw, ale pokazujemy dziecku, że szpital wcale nie musi być taki zły, jak mogło się wydawać. Jedną z naszych zabaw jest organizowanie „clownowych” badań np. sprawdzamy, jak mocno bije serce, czy głowa ma dzisiaj szarobure myśli, czy może raczej kolorowe, albo przykładamy termometr do nosa zamiast pod pachę. Dzieci się wtedy bardzo śmieją, bo jak możemy nie wiedzieć jak używa się termometru?! Przecież tu trzeba mierzyć pod pachą albo w buzi, albo przybliżyć do czoła, a nie trzymać przy nosie!

Dzieci muszą poczuć się ważne. Nasze wizyty nie polegają na tym, że to my jesteśmy w centrum zainteresowania i wchodzimy do sali jako wielkie gwiazdy. To mali pacjenci są najważniejsi i to oni są gwiazdami.

Podałabyś przykład jakieś improwizacji w czasie animacji?

– Często trzeba działać bardzo spontanicznie i kreatywnie. Kiedyś wracałam z krótkiej podróży z małą walizką i byłam umówiona z koleżankami na wyjście do szpitala. Przyjechałam tam z tą walizką. W miejscu, w którym się przebieraliśmy nie mogłam jej zostawić – nie mieściła się do szafy, a był tam m.in. mój laptop, więc nie chciałam zostawiać jej „na widoku”. Musiałam zabrać ją ze sobą na oddział, ale trzeba było wymyślić jakiś plan! W kilka sekund wymyśliłam, że będziemy podróżnikami, którzy szukają pokoju w hotelu. Wchodziliśmy do sali, na przykład nr 3, i mówiliśmy, że w „pokoju nr 3” mieliśmy mieć dwa wolne łózka, a tu zajęte! Pytaliśmy ze zdziwieniem o przyczyny takiego stanu rzeczy i szukaliśmy recepcji. Wybuchały salwy śmiechu na salach. Dzieci tłumaczyły nam, że to przecież jest szpital, a nie hotel. Wśród żartów dochodziliśmy do tego, w jakim w ogóle jesteśmy miejscu i dlaczego my trafiliśmy tutaj zamiast do hotelu. Często na bieżąco tworzymy zabawne historie. Trzeba być bardzo elastycznym i reagować na to, co się dzieje w sali.

Domyślam się, że nieco inaczej wygląda praca z osobami starszymi.

– Wygląda podobnie, choć rzeczywiście są pewne różnice. Także tutaj nie wiemy, kogo spotkamy za drzwiami szpitala. Trzeba pamiętać, że idziemy do zupełnie innego pokolenia i należy uważać na pewne drażliwe tematy. Lubię stawiać ich w roli eksperta, żeby poczuli, że są potrzebni, że my możemy coś od nich dostać, na przykład wiedzę. Przed świętami mieliśmy sytuację, kiedy dyskutowaliśmy o tym, jak najlepiej robić sernik: z dwóch czy z czterech jajek, z rodzynkami czy bez. Spowodowało to wielkie ożywienie. To przywołało wiele wspomnień, jak wypiekało się te ciasta dawniej. Konkluzja była taka, że teraz to te serniki do sernika (śmiech).

Staramy się odpowiednio formułować pytania. Nie pytamy bezpośrednio o samopoczucie, lecz o to, czy pojawił się dzisiaj uśmiech na twarzy. Czasem oni odpowiadają, że dzisiaj z tym uśmiechem ciężko, ale jak przyszliśmy, to od razu poprawił się humor.

Fot. Fundacja Dr Clown
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze