#DwieNawy: kto ważniejszy? Rodzina czy uchodźcy?
Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po dwóch latach wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli.
Jesteśmy właściwie na kościelnych antypodach: jeden z nas czyta „Tygodnik Powszechny”, drugi „Christianitas”. Jeden inspiruje się Tischnerem, drugi Ratzingerem. Jeden chodzi na Msze św. do parafii, drugi na trydenckie. Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po ponad roku wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli. Jesteśmy jak dwie nawy jednego kościoła. Właśnie to doświadczenie wspólnoty pomimo dzielących nas różnic zainspirowało nas do rozpoczęcia nowej serii felietonów #DwieNawy, w których pokazywać będziemy, jak w całej kościelnej różnorodności można odnaleźć jedność.
Michał Jóźwiak
Święty Tomasz w „Sumie teologicznej” pisał o porządku miłości. Bo to jasne, że nie wszystkim jesteśmy w stanie pomagać jednakowo i w tym samym momencie. Problem pojawia się jednak wtedy, kiedy tę teorię próbuje się wykorzystywać do… niepomagania.
Kiedy Europa zaczęła mocno odczuwać skutki tzw. kryzysu migracyjnego, podniosło się wiele głosów, także w Kościele, odwołujących się właśnie do ordo caritatis, czyli porządku miłości. Święty Tomasz i jego zapisy miały być argumentem przeciw przyjmowaniu uchodźców z Bliskiego Wschodu.
Św. Tomasz pisał: „gdyby od razu przyjęto jako obywateli obcych przybyszy i dopuszczono do obrad nad sprawami narodu, mogłyby z tego powstać wielkie niebezpieczeństwa. Obcy nie mając jeszcze silnego przywiązania do dobra publicznego mogliby pokusić się o działanie przeciw narodowi”.
Akwinata zwraca uwagę, ze integracja może trochę potrwać. I trudno się z nim nie zgodzić. Kiedy ktoś przyjeżdża do naszego kraju, musi najpierw zrozumieć, w jakim miejscu się znalazł, jaka obowiązuje tu kultura i reguły funkcjonowania. Nikt chyba nie ma zamiaru polemizować z oczywistym faktem, że imigranci nie od razu stają się integralną częścią społeczeństwa. Problem jednak w tym, że powołując się na nauczanie św. Tomasza chce się przekonywać, że w ogóle nie warto wpuszczać „obcych” do swojego kraju lub nie należy pomagać obcokrajowcom dopóki u nas problem ubóstwa nie zostanie całkowicie rozwiązany.
Kwestia integracji, nadawania obywatelstwa, czy praw politycznych to jednak nie najważniejszy aspekt ordo caritatis. Ten najważniejszy dotyczy nie tyle reguł życia społecznego co właśnie pomagania. Tutaj trzeba sobie powiedzieć jasno: pomoc należy się każdemu! – Kiedy ktoś obok umiera, mam obowiązek mu pomagać niezależnie od tego, czy to mój przyjaciel, czy wróg – podkreśla ks. dr hab. Antoni Bartoszek, dziekan wydziału teologii Uniwersytetu Śląskiego, komentując zapisy św. Tomasza na temat porządku miłości.
Ordo caritatis ma nam pomagać we właściwym rozumieniu miłości, a nie służyć jako uspokojenie sumienia. Jasne, że nasze myśli najsilniej zwracają się ku najbliższym. To nie oznacza jednak, że możemy zapominać o innych, dalszych, zwłaszcza jeśli pilnie potrzebują pomocy.
Aleksander Barszczewski
Kiedy rozmowa schodzi na temat przyjmowania uchodźców niezmiennie pojawia się argument z tzw. „porządku miłości”. Święty Tomasz z Akwinu wiedząc, że nie jesteśmy w stanie kochać wszystkich ludzi tak samo stworzył hierarchię którą powinniśmy się kierować. Na pierwszym miejscu oczywiście jest Bóg, później rodzina, sąsiedzi, krajanie i inni.
W debacie często podnosi się jednak, że jest to argument wadliwy, służący do wymigania się od odpowiedzialności. Podnosi to np. ojciec Grzegorz Kramer, kontrowersyjny jezuita i zwolennik przyjmowania uchodźców. Na swoim blogu pisze:
„Ważne jest jednak to, że Tomasz mówi o porządku MIŁOŚCI, a nie porządku POMOCY. Tu rzecz ma się inaczej. W pierwszej kolejności pomagać należy temu, kto tej pomocy potrzebuje jako pierwszy. (…) Rzecz idzie o to, że można pięknie wykorzystać formułę Tomasza, która zresztą wynika z Biblii, do tego, żeby niektórym osobom nigdy nie udzielić pomocy, bo zawsze są ludzie, których muszę kochać »najpierw «.”
Hierarchia przebiega więc tak: po Bogu najbardziej kochać rodzinę, pomagać jednak najpierw tym, którzy tego potrzebują, czyli uchodźcom. Co jednak jeśli ci którym pomagamy stwarzają zagrożenie dla najbliższych? Jeśli chcemy być odpowiedzialni nie możemy przecież zamykać oczu na to co dzieje się za naszymi granicami: we Francji, w Niemczech, w innych krajach które prowadzą bardziej liberalną politykę migracyjną. Poświęcić bezpieczeństwo własnej rodziny czy być bezdusznym i ślepym na wołanie potrzebujących?
Ach, jakże łatwo jest być odpowiedzialnym tylko za siebie! Rodzina jednak kompletnie zmienia punkt widzenia, trzeba więc znaleźć sposób na pogodzenie dwóch sprzecznych, jak może się zdawać stanowisk. Nic jednak bardziej mylnego. Zadajmy sobie pytanie: czy jedyna pomoc jaką jesteśmy w stanie zapewnić to przyjęcie uchodźców pod dach? Oczywiście, że nie – wręcz przeciwnie. Jeśli chcemy pomagać efektywnie nie możemy być ślepi na zagrożenia. Brutalna prawda jest taka, że nie pomożemy wszystkim. Nie jest to unik, ale stanięcie w prawdzie – potrzebne jako punkt wyjścia.
Należy zaangażować się w pomoc uchodźcom, bo tego wymaga od nas zwykła ludzka empatia. Nie możemy też bezmyślnie wpuścić ich do środka. Należy więc zaangażować się w pomoc poza granicami naszego kraju – w organizowanie transportów medycznych, humanitarnych, w misje pokojowe itd. Tak rozumiem zasadę „ordo caritatis”.
Przeczytaj pozostałe felietony z cyklu „#Dwie Nawy”!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |