#DwieNawy: zakaz wypowiedzi dla ks. Bonieckiego
Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po dwóch latach wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli.
Jesteśmy właściwie na kościelnych antypodach: jeden z nas czyta „Tygodnik Powszechny”, drugi „Christianitas”. Jeden inspiruje się Tischnerem, drugi Ratzingerem. Jeden chodzi na Msze św. do parafii, drugi na trydenckie. Wydawałoby się, że na swój widok powinniśmy rzucać się sobie do gardeł, jednak po ponad roku wspólnej pracy i dziesiątkach dyskusji odkryliśmy z niemałym zdziwieniem, że więcej nas łączy niż dzieli. Jesteśmy jak dwie nawy jednego kościoła. Właśnie to doświadczenie wspólnoty pomimo dzielących nas różnic zainspirowało nas do rozpoczęcia nowej serii felietonów #DwieNawy, w których pokazywać będziemy, jak w całej kościelnej różnorodności można odnaleźć jedność.
Michał Jóźwiak
Aby uniknąć zbyt mocnych kontrowersji, już na samym początku chcę zaznaczyć, że przyjmuję decyzję prowincjała księży marianów dotyczącą ks. Adama Bonieckiego. Nie ma sensu się jej sprzeciwiać czy nadto polemizować. Napiszę jednak o swoich odczuciach, bo przyjmuję ją ze smutkiem. Wielu sympatyków duchownego (do grona których od dawna należę) używa mocnych słów. Zbyt mocnych. O zamykaniu ust, o kneblowaniu, o braku zgody na wolność myślenia w Kościele. Czy takie komentarze są uzasadnione?
Jestem wielkim orędownikiem wolności myślenia – nawet, a może raczej zwłaszcza – w Kościele. Przeżywanie wiary i swojej relacji z Bogiem można prowadzić różnymi drogami. Trzeba też czasem odważyć się na zweryfikowanie zasad, zgodnie z którymi żyjemy w dialogu czy w relacji ze środowiskami, którym niekoniecznie jest po drodze z Kościołem. I nie chodzi wcale o budzenie kontrowersji, ale o głoszenie Ewangelii również tam, gdzie jest to trudne. Moim zdaniem ks. Adam Boniecki to potrafi. Rzadko zdarza się, że ksiądz ma autorytet u osób lekko „skłóconych” z Kościołem, a redaktor senior „Tygodnika Powszechnego” potrafi budzić w nich podziw – zaciekawia i przyciąga. Ta sztuka udaje się niewielu.
Trzeba jednak przyznać, że zrobienie sobie zdjęcia, które sugeruje wspieranie środowisk LGBT bez żadnego komentarza, jest dla każdego duchownego ryzykowne. Naraża się w ten sposób na opinię, że aprobuje zachowania homoseksualne, a nauczanie Kościoła wyraźnie mówi o odróżnieniu orientacji seksualnej od czynów homoseksualnych. Może zabrakło odpowiedniej i jednoznacznej wypowiedzi na ten temat, a może już sama homilia wygłoszona podczas pogrzebu Piotra Szczęsnego nie spodobała się prowincjałowi. Jedno jest pewne: ks. Boniecki przyjął zakaz tak, jak powinien, czyli z pokorą.
Zdaję sobie sprawę, że retoryka i sposób myślenia ks. Bonieckiego nie musi trafiać do wszystkich. Podobnie było przecież choćby z ks. Józefem Tischnerem. Pozwólmy jednak, aby w Kościele było miejsce na dialog, interpretacje lub nawet wątpliwości. Byłoby intelektualną nieuczciwością, gdyby księża chociaż czasem nie poddawali w wątpliwość tego, co wydaje się oczywiste. Ksiądz Adam to nie tylko teolog, to również filozof, a to wiąże się ze szczególnym podejściem do własnego kapłaństwa. Zobaczmy w tym korzyść, a nie zagrożenie.
Aleksander Barszczewski
Były redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego” niezbyt długo cieszył się swobodą wypowiedzi. Cofnięty pod koniec lipca zakaz aktywności medialnej ponowiony został po niecałych czterech miesiącach. Jak nietrudno się domyślić, podniósł się straszny kwik: że cenzura, że prześladowania, że zamykanie ust, a w ogóle to Kościół jest pełen pedofilów i tylko wyłudza pieniądze.
Nic nowego. Za każdym razem, gdy Kościół, korzystając ze swoich uprawnień, ogranicza swobodę wypowiedzi jakiemuś duchownemu, podnosi się larum. Zabawne tylko, jak zmieniają się strony krytykujące Kościół. Za Lemańskiego krytykowali liberałowie, za Międlara – narodowcy, za Bonieckiego – znów liberałowie. Ci sami ludzie, którzy wieszają teraz psy na Kościele, bronili „prawa do cenzury” jak lwica młodych, gdy chodziło o zakaz dla ks. Międlara. Psy szczekają, karawana idzie dalej.
Nie chcę rozwodzić się ani nad wcześniejszym, ani nad obecnym powodem ograniczenia swobody wypowiedzi ks. Bonieckiego – jest mi on bowiem zupełnie obojętny. Wstępując do zgromadzenia zakonnego i uroczyście przysięgając posłuszeństwo i ubóstwo, ks. Adam dokonał życiowego wyboru, którego konsekwencje są często dla współczesnych wolnomyślicieli po prostu niewyobrażalne. Oddając życie służbie Bogu i Kościołowi, zakonnicy wyrzekają się wyłącznego prawa do stanowienia o swoim życiu. W konstytucjach Zgromadzenia Księży Marianów, do którego należy ks. Boniecki, możemy przeczytać: „wyrzekłszy się wszystkiego, na ile tylko zezwala ludzka ułomność, współbracia mają się tak całkowicie zaofiarować, oddać i poświęcić Bogu i Jego sprawom, ażeby Bóg stał się wyłącznym ośrodkiem życia zarówno dla poszczególnych członków, jak i dla całego Zgromadzenia”.
Zawsze niezwykle szanowałem taki wybór. Cenię sobie swobodę myślenia, lubię konfrontować poglądy, zadawać graniczne pytania. Ale darzę ogromnym szacunkiem ludzi, którzy – zdając sobie sprawę z tego, że nie są to wartości najważniejsze – potrafią z nich dobrowolnie zrezygnować. Taką właśnie drogę wybrał przed laty ks. Adam Boniecki i pokornie kroczy nią do dziś. Ma swoje poglądy, lubi myśleć nieszablonowo i wypowiada się kontrowersyjnie. Choć najczęściej się z nim nie zgadzam, ma do tego prawo. Ale kiedy przełożony decyduje inaczej, ten podporządkowuje się jego woli. Może to właśnie posłuszeństwo i zgoda na podporządkowanie się u tak „postępowego” księdza wywołuje tę furię w mediach?
Przeczytaj pozostałe felietony z cyklu „#Dwie Nawy”!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |