fot. EPA/ABIR SULTAN

Czy Etiopczycy widzą wspólną przyszłość?

Czy Etiopia podzieli los byłej Jugosławii? I tak jak ten bałkański kraj w latach 90. podzieli się na kilka mniejszych? I co gorsza – mocno między sobą zwaśnionych? Jest taki realny scenariusz. A wewnętrzny i etniczny konflikt w samej Etiopii już ma ogromne skutki regionalne, kontynentalne, a nawet globalne.

Wojna trwa tam już niemal półtora roku. Siły rządowe walczą z Tigrajskim Ludowym Frontem Wyzwolenia, który jeszcze pod koniec ubiegłego roku był w ofensywie i zbliżał się do stolicy kraju – Addis Abeby. Premier kraju Abiy Ahmed Ali ogłosił, że staje na czele wojsk i pokieruje nimi na froncie. Tigraj to region leżący na północy kraju, graniczy z Erytreą.

Flaga Etiopii, fot. EPA/WAEL HAMZEH

Znamiona ludobójstwa

Premier Abiy Ahmed jest laureatem Pokojowej Nagrody Nobla z 2019 roku, którą otrzymał za zakończenie 20-letniego konfliktu między Etiopią a Erytreą. A już niecały rok później to on osobiście podjął decyzję o ataku na Tigraj, który według organizacji międzynarodowych może nosić znamiona ludobójstwa. Walki spowodowały śmierć tysięcy ludzi i zmusiły do ucieczki ponad 2 miliony osób. Sytuacja w Etiopii może być jednym z głównych źródeł kolejnej fali migracyjnej z Afryki. Dokładna sytuacja nie jest jednak znana, bo w Tigraju od ponad roku jest wyłączony internet, a inne formy komunikacji są bardzo utrudnione. Premier Etiopii przez część opinii międzynarodowej określany jest jako ten, „który przeszedł przeobrażenie z orędownika pokoju w potwora kreującego wojnę”. Nie można jednak zapominać, że również po stronie walecznego Tigraju sporo jest przemocy i agresji. Rząd federalny stosuje – znaną zresztą z wielu innych krajów – taktykę antagonizacji etnicznej. Wszystkich Tigrajczyków określa się mianem „tych obcych”, wręcz terrorystów. A nie jest przecież tak, że wszyscy mieszkańcy tego regionu wzięli broń do ręki i ruszyli do walki. Eksperci podkreślają, że takie podsycanie złych emocji przypomina tragiczne wydarzenia z Rwandy, w której doszło do czystek etnicznych.

>>> ONZ ostrzega: Etiopia może przestać istnieć

fot. EPA/ABIR SULTAN

Wykluczenie Tigrajczyków

Konflikt rozpoczął się w listopadzie 2020 roku, jednak żeby go zrozumieć trzeba się cofnąć do 1991 roku i końca etiopskiej wojny domowej. To wtedy władzę przejął Etiopski Ludowo-Rewolucyjny Front Demokratyczny, który był koalicją mniejszych ugrupowań. Najważnijeszą rolę pełnili w nim politycy z północnego regionu Tigraj, a dokładnie z Tigrajskiego Ludowego Frontu Wyzwolenia. Wielu Tigrajczyków przez ostatnie kilkadziesiąt lat stanowiło elitę polityczną Etiopii. Wszystko zmieniło się w 2018 roku, kiedy stanowisko premiera objął Abiy Ahmed Ali, który jest członkiem sojuszu głównych partii, ale pochodzi spośród plemienia Oromów z południa kraju. Po rozpoczęciu jego rządów Tigrajczycy szybko zaczęli tracić na znaczeniu w administracji, a sam premier dystansował się od dokonań jego poprzedników. Dodatkowo utworzono nową koalicję, do której nie weszli Tigrajczycy, przez co znaleźli się poza rządem. Władze Tigraju zdecydowały się przeprowadzić we wrześniu 2020 roku referendum, mimo sprzeciwu władz centralnych, które odwołały głosowania w całym kraju ze względu na pandemię koronawirusa. To z kolei spowodowało ostrą reakcję ze strony premiera i administracji rządowej, która skończyła się uznaniem Tigrajskiego Ludowego Frontu Wyzwolenia za organizację terrorystyczną. W listopadzie rozpoczął się atak sił rządowych, ale w ostatnim czasie przewagę zaczęli zyskiwać Tigrajczycy. Co ciekawe, sojusznikiem rządu Etiopii nagle stała się Erytrea, która wcześniej wiodła ze swoim sąsiadem poważne spory. Teraz Erytrea również poczuła się zagrożona aspiracjami Tigrajczyków.

Fot. EPA/STR

Szansa na negocjacje?

Od jakiegoś czasu mówi się o ewentualnym okrągłym stole i negocjacjach, ale do nich jednak ciągle nie doszło. Sprawę komplikuje fakt, że Etiopia składa się z około 80 różnych grup etnicznych i językowych. Mają one często rozbieżne interesy. W pomoc angażują się siły międzynarodowe, jednak te unijne czy amerykańskie nie są ostatnio w Etiopii mile widziane. Doszło nawet do tymczasowego aresztowania pracowników ONZ-tu, który zajmowali się dowożeniem leków i żywności (kraj ten zmaga się także z kryzysem humanitarnym). Dochodzi też do aresztowań duchownych. Zdaje się, że najwięcej mogą zdziałać tu afrykański politycy i przywódcy. Wysłannikiem Unii Afrykańskiej do Etiopii był były prezydent Nigerii (to były wojskowy, który zdemokratyzował Nigerię i pokojowo oddał władzę wojska w ręce cywilnych polityków). Do Etiopii przyjechał też prezydent Kenii. Sytuacja nie jest więc beznadziejna, ale dużo zależy także od wielkich graczy spoza Afryki. Rosja i Chiny nie chcą zgodzić się na jakiekolwiek polityczne czy gospodarcze sankcje, które ONZ mógłby nałożyć na rząd federalny Etiopii. Zresztą od tych państw, także od Turcji, Etiopia kupuje nowoczesne sprzęty wojskowe, które wykorzystuje w obecnym konflikcie.

>>> Dramat w Tigraju. Etiopia błaga o pomoc papieża

Nada Al-Nashif, Zastępca Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka, wygłasza swoje oświadczenie podczas specjalnej sesji Rady Praw Człowieka na temat „poważnej sytuacji w zakresie praw człowieka w Etiopii”, fot. EPA/SALVATORE DI NOLFI

Premier Abiy Ahmed miał w planach budowę nowoczesnego i demokratycznego państwa. I przez pewien czas mu się to nawet udawało. Jednak w pewnym momencie postawił na budowę państwa narodowego, a nie opartego na etnicznej różnorodności. I to był początek obecnego, bardzo skomplikowanego konfliktu. Nikt nie chce bałkanizacji Etiopii; nie leży to w interesie społeczności międzynarodowej, afrykańskich sąsiadów i samych Etiopczyków. Pytanie jednak, czy oni potrafią jeszcze ze sobą rozmawiać. I przede wszystkim – czy potrafią rozmawiać nie z pozycji siły.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze