fot. facebook.com/piligrymkabelarusau

Gdy pielgrzymka nieco się wydłuża…

Pierwsza taka pielgrzymka, pierwsza raz taka trasa. Z Warszawy do Kostomłotów, na polsko-białoruską granicę. W intencji pokoju, na Białorusi, w Ukrainie i Polsce i na całym świecie. Białorusini, którzy mieszkają w Warszawie przeszli pierwszą taką pielgrzymkę. Po drodze odwiedzili oblackie sanktuarium maryjne w Kodniu.

Wrócili już do stolicy i opowiadają jak było. Zwracają uwagę na otwartość i gościnność ludzi, których spotkali na drodze. – W jednej wsi, gdy dowiedzieli się, że idziemy niedaleko, zadzwonili do nas i poprosili żebyśmy przyszli też o nich. Nadrobiliśmy nieco drogi, może z kilometr albo dwa, ale koniecznie musieliśmy ich odwiedzić. Przygotowali stół, dużo jedzenia – wspomina Artiom Tkaczuk, współorganizator pielgrzymki. Śmieje się, że pielgrzymka się przez to trochę wydłużyła.

>>> Jerzy – w wieku 70 lat – po raz pierwszy poszedł w pielgrzymce na Jasną Górę

fot. facebook.com/piligrymkabelarusau

Słowiańska gościnność

Na trasie gościnności i jedzenia było tyle, że pątnicy w ogóle nie musieli się o nie martwić. – Ludzie przygotowywali dla nas na obiad pierwsze i drugie dania. W czasie pielgrzymki raczej więc nie schudliśmy – żartuje Tkaczuk. Podkreśla, że wszyscy Białorusini doświadczyli słowiańskiej otwartości i gościnności.

A jakie przeżycia towarzyszyły pielgrzymom na samej granicy? W Kostomłotach widzieli już swoją ojczyznę – Było to trudne… Większość z nas nie może wrócić na Białoruś… Towarzyszyło nam wzruszenie. Jedna dziewczyna podzieliła się refleksją… Wyjechała z kraju. Jest dziennikarką, więc groziły jej represje (obecnie mamy już ponad trzydziestu więźniów politycznych – dziennikarzy). Gdy przyjechała do Polski, to nie chciało jej podejmować żadnej aktywności związanej z Białorusią. Czuła, że to nie ma sensu. A na pielgrzymce poczuła, że można być ze swoimi rodakami także na odległość. Zobaczyła, że Białorusini są tutaj, w Polsce, w Warszawie. Zobaczyła swoją sytuację z innej perspektywy – wyjaśnia Artiom.

fot. facebook.com/piligrymkabelarusau

W pielgrzymce szło dwudziestu kilku Białorusinów – katolików. Towarzyszył im ich duszpasterz – ks. Wiaczesław Barok. W sumie przeszli około 200 kilometrów. Pogoda dopisała, raz był deszcz, raz słońce, ale obyło się bez ekstremalnych warunków. W Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej (Królowej Podlasia – Matki Jedności) uczestniczyli we mszy świętej. Później przeszli siedem kilometrów dalej do Kostomłotów – tam, w cerkwi, był wieczór uwielbienia, któremu towarzyszył koncert białoruskiego katolickiego zespołu.

Rozmowy w drodze

Artiom Tkaczuk mówi, że ten tydzień był dla nich bardzo ważnym czasem. – Po drodze bardzo dużo rozmawialiśmy, potrzebowaliśmy tego. – Zastanawialiśmy się, jaka jest słuszna postawa chrześcijanina, także w kontekście trudnej sytuacji na Białorusi. Jaka postawa jest Boża? Kiedy trzeba coś przemilczeć, a kiedy podnieść mocny głos? Gdzie leży granica? Rozmawialiśmy o tym, czy mamy współczesnych proroków, kto dziś jest takim prorokiem. Dyskutowaliśmy o prorockiej misji Kościoła – wylicza.

fot. facebook.com/piligrymkabelarusau

W jednej wsi padła propozycja, by ideę tej pielgrzymki rozszerzyć. By w przyszłym roku była wspólna – Białorusinów i Polaków. – Nic nie jest wykluczone – odpowiadają organizatorzy tegorocznej modlitewnej wyprawy. Przyznają, że blisko granicy z Białorusią czuli się prawie jak u siebie w domu. – Jest tam dużo cerkwi unickich. Ludzi mówią już prawie jak my. To było miłe doświadczenie – mówi Artiom. Dodaje, że kiedyś życie na tym terenie wyglądało inaczej; granica była bardziej otwarta, ludzie jeździli do siebie, było więcej kontaktów. Dziś oba kraje są jakby dalej od siebie. Może się to kiedyś zmieni?

Galeria (9 zdjęć)
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze