A gdyby tak się stało, że będę ofiarą terroryzmu?
Kilka dni temu w redakcji dyskutowaliśmy o tym, czy gdyby przyszedł terrorysta i chciał nas zabić, to byśmy na to pozwolili. Czy w ogóle można na to pozwolić. Osobiście chciałabym mieć tę odwagę i wiarę w takim momencie, by powiedzieć: wierzę w Jezusa Chrystusa, który powołał cię do życia. Dlatego cię nie zabiję, chociaż ty chcesz mnie zabić. Bóg dał ci życie i dlatego ci go nie odbiorę, bo kocham wolę mojego Boga. Twoja twarz jest twarzą dziecka Bożego, dlatego ci wybaczam.
I przypomniałam sobie o ojcu Christianie de Cherge, który kiedyś zapoczątkował we mnie takie spojrzenie na sytuację, która oby nie musiała się wydarzyć.
23 maja 1996 r. Zbrojna Grupa Islamska (GIA) poinformowała: „Poderżnęliśmy gardła siedmiu mnichom”. Zamordowano siedmiu trapistów. Kilka dni później francuski dziennik „La Croix” opublikował testament przeora wspólnoty, Christiana de Cherge. I tak zamiast podsycania nienawiści wielu odkryło i rozpoczęło zupełnie inną, duchową drogę. Ponieważ stali się świadkami miłości rodzącej się i oczyszczanej przez modlitwę, wspólną pracę i życie dzielone z narodem, z którego pochodzili oprawcy.
Gdyby zdarzyło się kiedyś – a mogłoby to być i dzisiaj – że padłbym ofiarą terroryzmu, który zdaje się obecnie zagrażać wszystkim cudzoziemcom mieszkającym w Algierii, chciałbym, żeby moja wspólnota, mój Kościół i członkowie mojej rodziny pamiętali, że oddałem swoje życie Bogu i temu krajowi. (…)
Nie umiem pragnąć takiej śmierci. Myślę, że powinienem to szczerze wyznać. Nie wyobrażam sobie bowiem, jak mógłbym się cieszyć z tego, że w pewnym sensie cały ten naród, który kocham, zostałby oskarżony o zamordowanie mnie. Za coś co być może zostanie nazwane „łaską męczeństwa”, zbyt wysoką cenę musiałby zapłacić Algierczyk, kimkolwiek on jest, zwłaszcza jeśli mówi, że kieruje się wiernością czemuś, co w jego przekonaniu jest islamem. (…)
Moja śmierć oczywiście pozornie uwiarygodni rację tych, którzy nader szybko uznali mnie za naiwnego idealistę. „Niech teraz powie, co o tym myśli!”. Otóż powinni oni wiedzieć, że nareszcie będę mógł zaspokoić najgłębiej nurtująca mnie ciekawość. Jeśli Bóg zechce, zatopię wzrok w spojrzeniu Ojca, aby razem z Nim kontemplować Jego islamskie dzieci takimi, jakimi On je widzi: rozświetlone chwałą Chrystusa, odkupione Jego Męką, obdarowane Duchem Świętym, którego skrytą radością jest tworzenie wspólnoty i przywracanie podobieństwa przez radowanie się różnicami.
Decyzja, by ponieść konsekwencje miłosierdzia, także te najtrudniejsze, nie jest naiwnością. Nie jest tylko idealizmem czy ślepym optymizmem. Jest miłością, która jest większa niż lęk, trudności, czy śmierć. Chrześcijaństwo nie jest radykalne dlatego, że stosuje przemoc, ale dlatego, że Chrystus domaga się radykalnej miłości, takiej do szaleństwa. Radykalnego umierania dla siebie. Decyzji, czy ponad wszystko zaufam Bogu, czy pozwolę, bym teraz nie ja żył, ale żył we mnie Chrystus? Także ten prześladowany, niezrozumiany, odrzucony, wyszydzony i ukrzyżowany.
To prawda, że od nikogo nie można wymagać heroizmu. Do takiej postawy trzeba głębokiego zrozumienia paradoksów Ewangelii. Trzeba dojrzeć. Chrystus także tego nie żąda. On pyta: czy chcesz? On wie i my także wiemy, że możemy się bać, możemy uciec spod tego krzyża. Możemy zdradzić. Możemy się zaprzeć. Chrystus z nas nie zrezygnuje. Ale czy sami nie powinniśmy się nad tym zastanawiać, jak bardzo chcemy być podobni do naszego Mistrza?
Dziękuję Bogu za stracone życie, całkowicie moje i całkowicie ich. Bóg wydaje się chcieć go całego dla tej radości, wbrew wszystkie i mimo wszystko. Tym słowem „dziękuję”, wyrażającym wszystko, co stanowi moje życie, oczywiście obejmuję Was, przyjaciele z wczoraj i przyjaciele z dzisiaj, a także Was, przyjaciele stąd, i Was, moja matko i mój ojcze, moje siostry i bracia oraz ich rodziny – zgodnie z obietnicą otrzymałem stokroć więcej! I Ciebie też, przyjacielu ostatniej minuty, który nie będziesz wiedział, co czynisz. Tak, również i ciebie włączam w moje „dziękuję”, w moje „z Bogiem”, którego widzę także w twojej twarzy. Oby było nam dane spotkać się jak szczęśliwym łotrom, w raju, jeśli tak zechce Bóg, nasz wspólny Ojciec.
Chcę być dobrze zrozumiana. Nie przedkładam tutaj manifestu politycznego. Raczej podejmuję pewne duchowe poszukiwania. Chrześcijaństwo nie może bać patrzeć się w twarz żadnemu z wyzwań współczesności, w tym także terroryzmowi. Pytanie, wciąż powracające: co w tej w twarzy wyczyta? Co chciałby Chrystus, żebyśmy wyczytali?
Czy wystarczy mi szczerości, by pamiętać, że jestem dłużnikiem, za którego Chrystus zapłacił dług i dlatego ja powinnam zrobić podobnie? Czy strach i nienawiść nie sprawią, że oślepnę i pierwsza podniosę kamień, by uderzyć? Czy będę na tyle ufać Ojcu, by wypić ten kielich?
*Cytaty pochodzą z książki „Ludzie Boga. Chrisrian de Cherge, przeor z Tibhirine”, Warszawa 2011.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |