fot. arch. prywatne Grzegorza Czerwickiego

Grzegorz Czerwicki: to w więzieniu nabrałem odwagi, by klęknąć i się pomodlić [ROZMOWA]

Grzegorz Czerwicki spędził w więziennych murach 12 lat. Postanowił jednak zmienić swoje życie i pomagać innym. Dziś ten szczęśliwy mąż i ojciec spotyka się z więźniami, młodzieżą szkół dając świadectwo tego, że można zmienić swoje życie, jako przykład pokazując swoje własne, bardzo trudne doświadczenia. 

Grzegorz Czerwicki jest także autorem książki pt „Nie jesteś skazany”, która, jak sam określa, jest „historią byłego skazańca, który najpierw wszystko stracił: rodzinę, wolność, o mało nie stracił życia, trafił na 12 lat za kraty, a potem, po wyjściu z więzienia… wszystko wygrał”. W rozmowie z Maciejem Kluczką opowiada o swoim osobistym zmartwychwstaniu, o tym jak wyglądał cały proces, który do tego doprowadził i jaką rolę odegrało w nim Pismo Święte.

Grzegorz Czerwicki i jego książka „Nie jesteś skazany”

Maciej Kluczka (misyjne.pl): Pana historia to dowód na to, że nawrócenie to proces, który może zakończyć się sukcesem nawet wtedy, gdy potrzeba do tego wiele wysiłku i sporo czasu. Ale czy nawrócenie to proces, który się kiedyś kończy?

Grzegorz Czerwicki: – Nawracanie to proces, droga, która trwa tak naprawdę do śmierci. U mnie ten proces trwa już 14 lat, to wtedy wyruszyłem w drogę. Proces nawracania toczy się każdego dnia, zachodzi w moim sercu, głowie, ale tak naprawdę wszystko opiera się na budowaniu relacji. Moje nawrócenie zaczęło się pod wpływem impulsu, tym impulsem było Pismo Święte, ale tak naprawdę moje nawrócenie mogło zacząć się nawet wcześniej, gdy chciałem zmiany swojego życia. Tylko wtedy nie byłem jeszcze świadomy, że potrzebuję nawrócenia. Proces nawrócenia nie jest też jednorodny, zawsze taki sam. Są w nim lepsze, a niekiedy trudniejsze momenty, ale każdy dzień to proces przemiany.

Czyli nie umie Pan wskazać jednego momentu, w którym wszedł Pan na drogę nawrócenia?

– Trudno wskazać taki jeden, konkretny moment, ale świadome wejście w proces nawracania było na pewno związane z czytaniem Pisma Świętego. To było nawet nie tyle czytanie, co próba czytania, odkrywanie życia Jezusa z Nazaretu, który pokazywał mi, że jestem coś wart. Pokazywał mi drogę, na którą powoli zaczynałem wchodzić i którą zaczynałem poznawać.

Czy na początku było więcej radości i fascynacji nowym etapem życia czy jednak więcej lęków i obaw, czy to się powiedzie?

– Niekiedy myślałem, że to jest niemożliwe, że to się nie uda. W takich momentach lubiłem wracać do fragmentu Ewangelii, w którym paralityka do Jezusa przynoszą jego koledzy. Jego nawrócenie zaczęło się dzięki drugiemu człowiekowi, dzięki pomocy jego przyjaciół. To oni zanieśli go do Jezusa i tam zaczęła się jego relacja z Chrystusem. Dzięki temu przyszło uzdrowienie.

A więc nawrócenie.

– Tak, ale zanim przyszło uzdrowienie, to najpierw było odpuszczenie grzechów. U mnie wyglądało to podobnie. Spotkałem kolegę – ateistę, który polecił mi Pismo Święte.

Informacja o książce „Nie jesteś skazany” >>> ZOBACZ TUTAJ

Grzegorz Czerwicki w więzieniu i po wyjściu z niej, fot. archiwum prywatne

Ateista, który poleca Pismo Święte?

– Tak, tak było. Był moim kumplem na siedemnastoosobowej celi podczas drugiej odsiadki. Wiedział, że szukam w życiu nadziei, przyjaźni i miłości. Któregoś dnia polecił mi inspirującą książkę, która wg niego mówiła o tym, czego szukałem. Okazało się, że było to Pismo Święte.

To on wprawił w ruch cały ten proces prowadzący do nawrócenia. To zaczynało dziać się w mojej głowie, pracowało we mnie. Później kupiłem Pismo Święte, a potem zacząłem je czytać. To był krok milowy. To było bezpośrednie spotkanie ze słowem. To było trudne i żmudne, odbywało się w warunkach bardzo niekorzystnych, bo więziennych. Można powiedzieć, że wszystko w tym procesie nawracania było przeciwko mnie.

Dlaczego?

– Często podważałem różne rzeczy, o których czytałem w Piśmie. Do tego moi koledzy z celi nie pomagali mi. Wręcz przeciwnie, starali się to wszystko obalać, obśmiać, mówiąc, że to jest mit. Ten proces kształtowania samego siebie i budowania relacji z Bogiem, budowany na Piśmie Świętym, trwał cztery lata. Dzięki temu nabrałem odwagi, by ściągnąć koc, który w celi wisiał przy moim łóżku i oddzielał mnie od reszty pomieszczenia. Później nabrałem odwagi, by przy tym łóżku klęknąć, by się pomodlić. Proces nawracania pokazywał mi, że mogę być bardziej odważny, bo ktoś mi w tym wszystkim towarzyszy, nie jestem sam. Tym kimś był oczywiście Jezus.

>>> Ks. prof. Robert Skrzypczak: Pismo Święte jest dialogiem, do którego Bóg zaprasza człowieka

Grzegorz Czerwicki z rodziną, fot. archiwum prywatne

Warto wspomnieć, że bardzo ważnym aspektem procesu nawracania jest to, by ktoś w jego trakcie nam towarzyszył. Tym towarzyszem był ten kolega ateista. Towarzyszył mi, choć chyba nie do końca wiedział, że to robił. Nie rozumiał, co się ze mną dzieje, gdy płakałem, gdy byłem wkurzony. A to dlatego, że wszystko we mnie pracowało. Pomógł mi też jezuita, ojciec Stanisław Majchler.

I to wszystko działo się za kratkami.

– Tak. Później, po wyjściu z więzienia, było zderzenie z rzeczywistością: moich przekonań, planów, marzeń – względem tego, co przyniosło mi życie. Wcześniej świat, w którym żyłem, był mi dobrze znany. A jak już wyszedłem, miałem czystą kartę, ale i wiele wyzwań przed sobą. Zaczynałem wszystko od nowa, byłem jak mało dziecko.

Jeszcze przed więzieniem był pan wierzący?

– Nie wierzyłem. Byłem ochrzczony, przystąpiłem do pierwszej Komunii świętej, ale sakrament bierzmowania przyjąłem dopiero po wyjściu z więzienia, dopiero kiedy spotkałem Jezusa.

Czy proces nawracania, który toczył się poza więzieniem był inny niż ten, którego doświadczał pan za kratkami? Był trudniejszy? Inny?

– Bywało trudniej. To może wydać się paradoksalne, ale tak przeważnie jest. Jest taki okres, to mniej więcej rok po wyjściu z więzienia, gdy jest wyjątkowo trudno komuś, kto wyszedł z wiezienia. To właśnie wtedy przychodzi najwięcej pokus, ale też często piętrzą się wyzwania.

Proces nawracania (ale i adaptacji do nowego życia) ma wiele etapów. Wtedy, gdy jest się blisko Boga, można nie potrafić chodzić po ziemi, czyli np. nie wiedzieć, jak kupić bilet, jak załatwić sprawę w urzędzie. Dla ludzi opuszczających więzienie to niekiedy bardzo poważne wyzwania, do których trudno się przyznać. Warto mieć wtedy kogoś, kto poprowadzi, podpowie i pomoże. W innym przypadku można się pogubić i mieć w tym także pretensje wobec Pana Boga: „Przecież modlę się, chodzę na msze święte, a w urzędzie nie mogę nic załatwić”. Ktoś, kto wychodzi z więzienia często nie jest przyzwyczajony do wykonywania prostych, codziennych czynności, co dla innych może być irytujące. Na przykład – taki prozaiczny przykład – wyłączanie światła po wyjściu z pomieszczenia. To dlatego, że w więzieniu to nie więzień zapala i gasi światło.

Spotkanie w zakładzie karnym, fot. archiwum prywatne

Po wyjściu z więzienia potrzebne jest więc wsparcie duchowe, ale i też takie życiowe, praktyczne. Po to, by wdrożyć się w nowy etap życia.

– Na spotkaniach z więźniami, na które jeżdżę od wielu lat na wolności, staram się przekazać im to, czym jest nawrócenie. Wyjaśniam, że to jest proces, w którym są sukcesy, ale i niepowodzenia. I że to jest normalne. Pokazuję to na przykładzie fragmentu Listu św. Jakuba, w którym słyszymy wezwanie, by w każdym momencie próbować się radować. Oczywiście to jest trudne, ale można wypracować w sobie taką umiejętność. Ujmując to metaforycznie, nawet gdy jest pochmurnie i jest burza, to możesz się radować, że niedługo wyjdzie słońce.

W czasie takich spotkań (a odwiedziłem już prawie wszystkie zakłady karne w Polsce) opowiadam im, że po wyjściu z więzienia będą mierzyć się z różnymi życiowymi sytuacjami – takimi jak brak pieniędzy, pracy, konflikt w domu. Staram się przekonać, że wtedy warto przyjąć postawę pokorną, starać się nauczyć nowych zachowań, że cierpliwość popłaca. Choć oczywiście wiem, że to nie jest łatwe, bo emocje potrafią wziąć górę. To długi i żmudny proces. Podczas tych rozmów widzę, że nawet osoby niewierzące doceniają to, w jaki sposób moja relacja z Jezusem pomogła mi w procesie adaptacji po wyjściu z więzienia. Oni spotkania z Jezusem jeszcze nie doświadczyli, ale często po miesiącach czy latach jednak się do tego przekonują.

Pana spotkanie z żywym Jezusem ma swoje podstawy w czytaniu Pisma Świętego, ale regularny kontakt z Biblią, także dla wierzących, jest często wyzwaniem. Czymś, co trudno wpleść w codzienne życie. Trudne jest regularne czytanie, ale niekiedy także sam tekst jest trudny do zrozumienia i do interpretacji. Co by Pan w takich sytuacjach poradził?

– Jeżeli podchodzisz do Biblii jak do książki, to będziesz ją odkładać tak jak książkę. Jeżeli podchodzisz do Biblii jak do żywego słowa i budujesz z nim relację, to jest szansa, że częściej będziesz z tym Słowem w relacji.

Szansa, ale nie gwarancja.

– Tak, bo także w takiej sytuacji człowiek może dojść do wniosku, że „Bóg już mnie prowadzi”, że „znam już właściwą drogę” i Pismo wtedy odstawi. To wyzwanie częste u osób, które już długo żyją we wspólnocie Kościoła, które weszły w rutynę i już nie czują tego porywu serca, gdy słyszą słowo Boże. To tak jak w małżeństwie. Gdy w mocny sposób wchodzi w nie rutyna, to taki związek może się rozpaść. Najważniejsze jest więc zadbać o relację, o to by w słowie Bożym znaleźć żywą relację. Bóg do niej zaprasza. Wtedy kontakt ze słowem Bożym będzie czymś żywym, czymś, co będziemy chcieli pielęgnować, o co będziemy chcieli dbać. Jezus zaprosił mnie do nawrócenia przez Pismo Święte, ale później to słowo poprowadziło mnie do sakramentu pokuty i Eucharystii.

Mówi Pan o tym nie tylko na spotkaniach w więzieniach, ale także w szkołach, z dorastającymi ludźmi.

– Często zadaję im wtedy pytanie: „Kto z was wierzy?”. I wtedy wielu ludzi podnosi rękę. A gdy pytam: „A kto z was może powiedzieć: w co wierzy?”, to tu już zaczyna się problem. A gdy pytam, kto w ciągu ostatniego tygodnia otworzył Pismo Święte, to na 250 osób rękę podnosi maksymalnie kilka, kilkanaście osób. A otwieranie Pisma Świętego to budowanie relacji. Dzięki czytaniu poznajemy człowieka, który żyje – Jezusa. A Jezus pokazuje nam, jak żyć. A czy ja mam gorsze relacje z Jezusem? No pewnie, że mam. I co wtedy robię? Rozmawiam z Nim. A jak? Po prostu – jak z Osobą, którą znam i z którą mam relację. A odpowiedzi często dostaję w Piśmie Świętym.

Czy w takim razie można powiedzieć, że słowo Boże wyciągnęło Pana z więzienia?

– Do tej pory odwiedziłem ponad sto zakładów karnych. Rozmawiałem z dyrektorami, z ministrami sprawiedliwości o systemie resocjalizacji. On niestety, w większości sytuacji, nie działa, coś jest z nim nie tak.

Ale u Pana zadziałał.

– U mnie resocjalizacja zadziałała dzięki Panu Bogu, dzięki Jego Słowu. To była bardziej readaptacja.

Do nowego życia?

– Tak. Jezus, mój Przyjaciel, powiedział mi: „Grzesiek, zrobimy przygotowanie do wyjścia”. I ono trwało cztery lata. I tak samo teraz, gdy jakiś więzień zaczyna ze mną współpracę, bo chce się przygotować do wyjścia na wolność, to ja zazwyczaj mówię, że przynajmniej rok jest potrzebny do tego, by dobrze się do tego przygotować. Oczywiście z góry nie odrzucam ludzi, którzy do wyjścia mają krótszy czas, ale rok poświęcony na zmianę swojego myślenia, przekonań, na przełamanie stereotypów, na zrobienie resetu głowy i serca daje szansę na to, by wyjść na wolność i by to wyjście zakończyło się sukcesem.

Galeria (4 zdjęcia)
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze