Grzegorz Galbierczyk: nie spotkałem osoby, która wybrałaby sobie życie na ulicy [ROZMOWA]
– Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że przez całe moje życie ani razu nie zastanowiłem się nad tym, jakim dobrem jest własne łóżko z czystą, pachnącą pościelą. Przez chwilę nawet myślałem o tym, by położyć się na podłodze, tak bardzo było mi wstyd z powodu mojej niewdzięczności – mówi Grzegorz Galbierczyk, kierownik Ogrzewalni im. Św. Jana Bożego w Poznaniu.
W czasie ogólnopolskiego badania liczby osób bezdomnych w 2019 r. w Polsce było 30 330 osób w kryzysie bezdomności, z czego 83,6% stanowili mężczyźni (25 369 osób), natomiast 16,4% kobiety (4961 osób). Jedną z form pomocy oferowanych osobom bezdomnym są ogrzewalnie.
Justyna Nowicka (misyjne.pl): Skąd w ogóle wziąłeś siły do tego, żeby pracować w tak trudnym miejscu? Ja, ale pewnie i większość moich znajomych potrzebowałaby sporo samozaparcia, by pracować w miejscu pierwszego kontaktu z osobami w kryzysie bezdomności.
Grzegorz Galbierczyk: Wybacz, że odpowiem ci pytaniem, ale ja też się zastanawiam, jak to się dzieje, że pracujesz w tak trudnej branży? Dziś bardzo trudne jest poruszanie się w przestrzeni medialnej. Chociaż myślę sobie, że twoja odpowiedź byłaby bardzo zbliżona do mojej.
Skonfrontujmy swoje odpowiedzi.
Wiesz, myślę, że to, iż jestem w takim, a nie innym miejscu jest wynikiem po prostu dojrzewania do tego, co mam robić w życiu i odkrywania powołania. Ostatnio słyszałem bardzo fajne słowa biskupa Grzegorza Rysia o tym, że słowo Boże rośnie razem z nami, z czasem zaczynamy je inaczej rozumieć i odkrywać na nowo, i tak samo jest tutaj. Z czasem zacząłem na nowo odkrywać swoje miejsce w życiu.
Rzeczywiście, jest to pewna droga odkrywania, dorastania. A w jaki sposób się to u Ciebie zaczęło?
Zawsze, odkąd pamiętam, miałem w życiu takie sytuacje, w których na ulicy podchodzili do mnie różni ludzie. Na początku uważałem, że coś ze mną jest nie tak, że to jakieś przekleństwo, że przyciągam osoby, które są zagubione, nieszczęśliwe. Dochodziło nawet do tego, że kiedy szedłem w grupie ludzi, to i tak taka osoba podchodziła właśnie do mnie. Było to po prostu zdumiewające.
Czyli na początku nie było efektu „wow”, „to jest to”, ludzie w trudnych sytuacjach do mnie przychodzą, więc będę im pomagał?
Denerwowało mnie to (śmiech). Kiedy widziałem taką osobę gdzieś na ulicy, to już wiedziałem, co będzie się działo, więc przechodziłem na drugą stronę. Robiłem różne rzeczy, żeby takich spotkań uniknąć.
Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, to wiem, że jest we mnie „to coś”, co dostałem i to odkrywam. I chociaż nie jest to umiejętność wypracowana to mam jakąś predyspozycję do nawiązywania relacji z osobami w trudnych życiowych sytuacjach.
Tak naprawdę odkryłem to jakieś 8 lat temu. Jechałem gdzieś z samego rana i zobaczyłem człowieka, który stał pod supermarketem. Pamiętam, że nagle przyszła mi do głowy myśl: jest głodny i po prostu pójdę mu coś kupić. Nie chodziło tylko o to, że dałem mu coś do jedzenia, ale między nami nawiązała się jakaś krótka relacja. Nagle uświadomiłem sobie, i potwierdzało się to w czasie, że ta predyspozycja powoduje takie bardzo proste przenikanie się naszych losów, naszej rzeczywistości. I zostałem obok osób bezdomnych.
Oczywiście, wielokrotnie jestem zmęczony tą pracą – fizycznie i psychicznie. Bo w ten sposób działa praca z ludźmi. Każda praca z ludźmi. W tym sensie pani na kasie też ma bardzo trudną pracę. Co dzień styka się z setkami osób, co wiąże się z różnymi sytuacjami, także niełatwymi. To zawsze niesie ze sobą bardzo duży ciężar. Ale w głębszym sensie moja praca powoduje, że moje życie mnie nie męczy, raczej czuję, że żyję. Pracując, czuję, że żyję.
A tak praktycznie? Czy osoby w kryzysie bezdomności same do Was przychodzą? Co się dzieje z człowiekiem, który pojawia się przed waszymi drzwiami?
Na Krańcowej, w Poznaniu, mieści się ogrzewalnia, łaźnia miejska i strefa pomocy doraźnej dla osób bezdomnych. Jest to projekt miasta Poznania, prowadzimy go z ramienia Caritas Archidiecezji Poznańskiej. Ogrzewalnia działa w sezonie zimowym od 19:00 do 7:00. W tym samym miejscu w czasie dnia funkcjonuje łaźnia miejska od 12:00 do 17:00.
Jesteśmy placówką interwencyjną, a nasza; pomoc kierowana jest do osób, które przychodzą prosto z ulicy. Ludzie najczęściej przychodzą do nas sami albo są przywożeni przez służby miejskie, które gdzieś w nocy ich znajdują.
Specyfiką naszej placówki jest to, że po prostu zapewnia pewne minimum – w przestrzeni higienicznej i przedmedycznej. Są także pralki i suszarki, żeby ludzie mogli zadbać o swoje rzeczy. Osoby bezdomne mają także możliwość porozmawiania z terapeutą czy z pracownikiem socjalnym. Otrzymują również ciepły posiłek i coś do picia.
Placówka ma bardzo prosty regulamin. Warunkiem wejścia jest brak agresji, a także niski poziom alkoholu we krwi – poniżej jednego promila przy badaniu alkomatem. Chodzi o to, by osoba mogła faktycznie skorzystać z pomocy, niezależnie od tego, w jakim stanie teraz się znajduje. Kiedy ktoś jest w ciągu alkoholowym nie może przestać pić tak po prostu. Przy tym ograniczeniu może skorzystać z tego minimum potrzebnego do życia.
Wielu uważa pewnie, że taka pomoc nie ma większego sensu. Człowiek przychodzi na jedną noc czy na kilka godzin i wraca do swojego życia. Często chcielibyśmy wpłynąć na te osoby, by jak najszybciej zmieniły swoje życie, wyszły z bezdomności. A tutaj nie widać efektu.
Nadrzędną rzeczą we mnie, jeżeli chodzi o pomoc, jest przekonanie, że ważna jest po prostu obecność i towarzyszenie. I mówię to z perspektywy wieloletniej pracy w ogrzewalni. Spotykałem ludzi, którzy naprawdę nie byli w stanie przestać pić. Pamiętam jednego pana, który przychodził codziennie. Za każdym razem mówiłem do niego: czekam, kiedy w końcu będzie wejście „na zero”. To znaczy – kiedy będzie trzeźwy. Na tamten moment nie był w stanie po prostu skończyć picia.
Po miesiącach, kiedy się otworzył, powiedział, dlaczego pije. Opowiedział o swoich dramatach, była tam między innymi śmierci jego partnerki. Z tego powodu jego całe życie zupełnie runęło. Pamiętam, że pewnego dnia, mniej więcej po roku, przyszedł i powiedział: „Dzisiaj już pan nie będzie musiał mnie sprawdzać”. I faktycznie, zwróciłem uwagę, jak on czekał na to, kiedy zobaczę, że jest trzeźwy. To był kapitalny moment! Może się wydawać, że to takie nic, a dla mnie to było niezwykłe zwycięstwo tego człowieka.
Takie placówki jak nasza, czyli interwencyjne są miejscami pierwszego kontaktu na drodze profilaktyki i wyprowadzania ludzi z bezdomności. Aczkolwiek dla mnie to bardzo konkretne działanie. Dlatego, że osoba może przebrać się w świeże rzeczy, wykąpać się, ostrzyc, ogolić. Jeśli człowiek nie ma tego minimum, to po jakimś czasie traci szacunek do siebie. Widziałem wiele takich osób, które otrzymały tą podstawową pomoc i były jakby przemienione. Kiedy zobaczyli siebie w lustrze, nie poznawali sami siebie.
Dopiero, kiedy człowiek jest zaopiekowany w tym podstawowym wymiarze proponujemy mu rozmowę z terapeutą czy z pracownikiem socjalnym, żeby zobaczyć, jakie są obszary do poprawy i spróbować zrobić coś więcej.
Rzeczywiście, często skupiamy się na tym, że chcielibyśmy szybko uzyskać wymierny wynik w tabelce.
Pamiętam też jednego pana, który przychodził i nic nie mówił. Jedynie czasem mówił cicho sam do siebie. Po dwóch latach w trakcie procedury wejścia, którą wykonujemy w izolatorium, powiedział mi, dlaczego nie śpi czasem po dwa, trzy tygodnie. I dlatego czasem bywa przykry, nieznośny. Zrozumiałem, że na jego miejscu też bym nie spał. Ten człowiek potrzebował dwóch lat, żeby się otworzyć. Przychodził, korzystał z tego, co mogliśmy mu dać w ramach projektu i po dwóch lat, gdy skorupka pękła, pewne rzeczy ujawnił. Teraz radzi sobie samodzielnie. Wynajmuje pokój, pracuje. Dzisiejszy świat jest bardzo nastawiony na efekty. A tymczasem każda osoba ma swoją historię. Czasami jest bardzo poraniona i między innymi dlatego trafia na ulicę.
Trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś chciał mieszkać na ulicy. By sobie takie życie wymarzył.
Nie spotkałem takiej osoby, która chciałaby zostać alkoholikiem, bo jej się w życiu nudzi i tak sobie wymyśliła. Podobnie, nie spotkałem też osoby, która wybrałaby sobie życie na ulicy, tak jak my wybieramy dzielnicę, w której chcemy kupić mieszkanie. W pewnym momencie życie zaczyna ich przerastać. Ludzie sięgają po różnego rodzaju ucieczki: alkohol, narkotyki czy patologiczne relacje, pojawiają się zadłużenia.
Bezdomność nie musi wiązać się od początku z brakiem domu. Poprzez lata pracy odkryłem, że chodzi przede wszystkim o brak relacji. Można mieć dach nad głową, ale być w domu samotnym. Człowiek nie ma się z kim podzielić sobą, nie może się otworzyć, poradzić. Dach nad głową to w takim przypadku tylko fasada, iluzja. I wtedy, kiedy nie ma relacji, dochodzą nieporozumienia, niesnaski, czy wręcz wrogość, kiedy przychodzą trudności, wtedy wszystko się rozpada. Ludzie tracą dach nad głową w wyniku splotu wielu trudnych wydarzeń, ale wszystko zaczyna się od braku relacji.
Dlatego tak ważna jest obecność, którą staramy się dać w ogrzewalni. Po prostu być z tymi ludźmi. Każdego dnia na nowo otwierać drzwi. Nawet, jeśli jednego dnia ktoś przekroczył regulamin, to następny dzień jest nową odsłoną.
I udaje się nawiązać relacje?
Szczerze powiem, że mam wiele takich osób, z którymi relacje mógłbym nazwać zażyłymi. Oczywiście, nie łamiemy tego to, co jest meritum między nami, ale pojawia się pewna relacja. Jest także wiele takich osób, które przyszły, wzięły to, co miały do wzięcia i poszły. To też jest w porządku. Po to też jesteśmy.
Czasami zdumiewająca jest siła tego, co kryje się w relacji, co możemy dać sobie nawzajem. Najważniejszą, najcenniejszą rzeczą jest doświadczenie tego, że jesteś dla kogoś cenny, nie jesteś byle kim. Niezależnie od tego, kim jesteś i w jakim anturażu jesteś. Jesteś dla mnie kimś ważnym, nie jesteś tylko elementem projektu Jesteś ty – jako ty. Kiedy zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy cenni w naszym życiu zaczyna się coś zmieniać.
Pamiętam, jak któregoś dnia, kiedy było już chłodno, przed ogrzewalnią ludzie czekali na jej otwarcie. Jedna z czekających osób zobaczyła, że byłem w nieciekawym stanie, po prostu na życiowym zakręcie. Ten człowiek zaczął mnie podnosić na duchu. Zainteresował się mną i zaczął pocieszać. Nawet nie wiedząc, co się ze mną dzieje.
Takie sytuacje były dla mnie lecznicze. Leczę się z tego, że tylko ja komuś coś daję. Oczywiście, dajemy to, co możemy dać w ramach projektu, ale ja też wiele od nich otrzymuję.
Jeden z duchownych utrzymuje, że dostał samochód od bezdomnego, a co Ty dostałeś?
(śmiech) To zupełnie inny wymiar i o wiele większe bogactwo. Opowiem ci o jeszcze jednej sytuacji. W ogrzewalni nie ma łóżek, kiedyś były same krzesła. Teraz panowie mogą leżeć na karimatach, pod kocem.
Kilka lat temu jeden z naszych podopiecznych nie mógł zasnąć. Usiedliśmy więc razem przy herbatce o trzeciej w nocy w dyżurce i po prostu gadaliśmy. Ten pan podzielił się ze mną swoim marzeniem. Marzył o tym, żeby przez trzy dni mieć własne łóżko, z białą, czystą pościelą. I marzył, by w tym łóżku przez trzy dni po prostu leżeć, wykąpany i pachnący. Chciał tam jeść i pić. Cały czas w nim być.
Pamiętam, że kiedy rano po dyżurze kładłem się do łóżka w domu, to łóżko przypomniało mi jego marzenie. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że przez całe moje życie ani razu nie zastanowiłem się, jakim dobrem jest własne łóżko z czystą, pachnącą pościelą. Dosłownie miałem takie poczucie, że to łóżko mnie parzy, ponieważ było mi głupio, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że kompletnie nie jestem wdzięczny za to, co mam. Przez chwilę nawet myślałem o tym, by położyć się na podłodze, tak bardzo było mi wstyd z powodu mojej niewdzięczności. I nie pokazał mi tego nikt z możnych, wykształconych, przemawiających na katedrze. Wtedy zrozumiałem, że o wiele więcej dostaję. Że dostaję znacznie cenniejsze rzeczy niż te, które sam daję. To jest zupełnie niewspółmierne.
Dla osób bezdomnych najtrudniejszy jest sezon zimowy. Dlatego zapytam o konkrety: jeżeli chcemy pomóc, coś dać – to co jest najbardziej potrzebne w ogrzewalni? Gdzie to zostawić?
Większość osób, które przychodzą do ogrzewalni to mężczyźni, więc najbardziej potrzebujemy ubrań dla mężczyzn. Zawsze potrzebne są buty, kurtki, jeansy, t-shirty i bluzy. Oczywiście także bielizna i skarpety. Mogą to być rzeczy używane, ale zawsze prosimy, by to były takie ubrania, które sami jeszcze bylibyśmy w stanie założyć. Jeśli ktoś chce nam coś przekazać, to najczęściej po prostu dzwoni lub przyjeżdża. Dzwoni na furtkę i zostawia. A w ogóle ze skarpetkami to jest ciekawa historia. A nawet dwie historie.
To ja ich z chęcią posłucham!
Mężczyźni generalnie mają problem ze skarpetkami. W pierwszym roku działania ogrzewalni mieliśmy bardzo dużo pracy w związku z pomocą przedmedyczną. Były różnego rodzaju rany, otarcia, które właśnie dotyczyły stóp. Czasem spędzałem ponad dwie godziny dziennie na opatrywaniu ran na stopach. I wtedy przypomniała mi się książka Henryka Krzoska „Bóg znalazł mnie na ulicy i co z tego wynikło?”. Znasz ją?
Tak, oczywiście.
Właśnie w tej książce Krzosek pisał o tym, że kiedy dostał skarpetki, to pomogło mu to pozbyć się problemu z nogami. Postanowiłem skorzystać z jego doświadczenia i zrobiliśmy taką profilaktykę. Każdy przychodzący do ogrzewalni dostawał po prostu świeże skarpety. Było to zdumiewające, kiedy po kilku miesiącach okazało się, że dzięki zwyczajnej higienie – myciu nóg i zakładaniu świeżych skarpetek – praktycznie w ciągu kilku miesięcy prawie przestał istnieć problem z chorobami, ranami stóp. Proste rozwiązania.
Druga historia dotyczy czerwonych skarpetek. Kiedyś skończyły nam się skarpetki w innych kolorach i zostały tylko czerwone. Jeden z panów miał je dostać, ale kategorycznie odmówił. Tłumaczyłem mu, że ma nie patrzeć na kolor, że skarpetki to skarpetki. Ale pan nie dał się przekonać. Wtedy do mnie dotarło, że nie tędy droga, że byle co dam temu człowiekowi, a on będzie szczęśliwy.
Pewnego dnia dostaliśmy odzież od jakiegoś fantastycznego darczyńcy. Było to bardzo dużo markowych rzeczy, ale na mężczyznę raczej szczupłego i niskiego – tak 165 cm wzrostu. Pomyślałem wtedy, że takiego pana tutaj nie ma. I pamiętam, jak kiedyś przyszedł taki człowiek. Niezwykły, bo z ciała wyglądał jak chłopiec, ale z twarzy było widać, że przeżył bardzo dużo. Dostał kilka par spodni i koszulki. Jak on się w to ubrał… Takiego błysku radości i dumy w oczach dawno nie widziałem. On czuł się kimś wyjątkowym. Nie dostał byle czego. Dostał przecież markowe ubrania. I nie chodzi o to, żeby wszyscy nosili markowe ubrania. Było to jednak dla mnie ciekawe doświadczenie, które uleczyło mnie z patrzenia, że nie jest ważne, co daję.
Podobnie z jedzeniem. Kiedy rozpoczęła się pandemia, to chciałem wprowadzić konkretne dożywianie, żeby osoby w kryzysie bezdomności mogły zjeść konkretny obiad. Przez ten rok byliśmy zresztą jedną z nielicznych ogrzewalni otwartych po prostu tak, z ulicy. Bez żadnej kwarantanny, ale oczywiście z całą profilaktyką pandemiczną. Na szczęście znaliśmy szalonych darczyńców, którzy po prostu pokrywali koszt 30 obiadów dziennie. Jedzenie pyszne, codziennie inne, plus suplementacja i naprawdę razem z zespołem wiedzieliśmy, że to ma głębokie znaczenie.
Myślę, że takie rzeczy można dostrzec i zrozumieć jedynie wtedy, kiedy rzeczywiście jesteś w relacji, kiedy nie traktujesz człowieka jak „przypadku w pracy”, ale kiedy traktujesz go właśnie jak człowieka.
Kiedy żyjesz długo na ulicy, to naprawdę możesz zapomnieć, że jesteś człowiekiem, że masz godność. Te drobne rzeczy stają się czasami dla kogoś momentem, kiedy w którym znów można dostrzec jakąś nadzieję. Stają się momentem, w którym ktoś na nowo dostrzega, że jest człowiekiem. I to jest warte każdego wysiłku.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |