Indonezja niepoliczona [ROZMOWA]
Z podróżnikiem i pisarzem Tadeuszem Biedzkim o jego najnowszej książce „Wyspy niepoliczone” rozmawia Zofia Kędziora.
Naprawdę „niepoliczone”?
Wiele osób, specjalistów, próbowało i wciąż próbuje policzyć wyspy Indonezji, ale to niemożliwe. Szacuje się, że stałych wysp jest mniej więcej 13,5 tysiąca, ale około 5 tysięcy wysp to te, które pojawiają się i znikają, w zależności od poziomu wody w morzach, ruchów tektonicznych i wybuchów podwodnych wulkanów. Jedna trzecia wysp indonezyjskich jest w ogóle niezamieszkała.
Indonezja to kraj kontrastów, które opisuje Pan w swojej książce. Jak wygląda sytuacja pod względem kulturowo-religijnym?
Indonezja jest państwem, w którym żyje najwięcej muzułmanów w świecie, ponad 230 milionów. Są jednak wyspy, gdzie dominuje chrześcijaństwo. Taką na przykład jest Flores, moim zdaniem, najpiękniejsza wyspa Indonezji. Jest ona bardzo chrześcijańska, a narodziny tej religii wiążą się z niesamowitą historią. Otóż w 1510 roku po przyprawy korzenne płynął na Moluki portugalski statek. Z jego dziobu spadł galion, czyli figura święta, w tym przypadku Matki Bożej. Parę dni później morze wyrzuciło ją na brzeg koło wioski Larantuka. Znalazła ją tam miejscowa kobieta i zaciągnęła do wsi. Wódz wioski orzekł, że jest to dar niebios, a mieszkańcy nazwali figurę Tuan Ma, co znaczy „Pan Matka”. Brzmi to dziwnie, ale dla nich oznaczało, że Pan z nieba dał im matkę. Ludzie zbudowali dla niej małą świątynię, w której modlili się do Tuan Ma. Pięćdziesiąt lat później na wyspę dotarli portugalscy misjonarze. Jakże musieli być zdziwieni, że ci poganie modlą się do Matki Boskiej (śmiech). Ale misjonarze wykazali się wielkim rozsądkiem i bazując na dotychczasowej wierze tubylców zaczęli głosić ewangelię. Dziś chrześcijaństwo w Larantuce i na całym Floresie jest wyjątkowo silne.
Wyspa Flores to chyba jeden z tych kontrastów: silnie katolicka ziemia w muzułmańskim morzu.
Tak, to duży kontrast. A Larantuka jest dziś taką azjatycką Lourdes bądź Częstochową. Podczas świąt Wielkanocy przybywają tam chrześcijanie z całej Azji na uroczystości, które rozpoczynają się w Wielki Czwartek. Wszyscy są wtedy ubrani na biało. To niezwykły widok. Z kolei w Wielki Piątek, wszyscy ubrani na czarno, uczestniczą w trzech procesjach. Jedna, to dopołudniowa procesja z Matką Bożą-Tuan Ma, którą tylko w tym jednym dniu w roku można oglądać. Również tylko wtedy wierni mogą zobaczyć trumienkę Jezusa, której historia jest równie niezwykła jak Tuan Ma. Legenda głosi, że na początku XVII wieku na tej samej plaży w Larantuce znaleziono czarną skrzyneczkę z obrazem Dzieciątka Jezus. Nazwano ją Tuan Menino, czyli Pan Dzieciątko. Trumienka jest dzisiaj tak samo święta jak figura Matki Bożej. Od setek lat nikt jej nie otwierał, więc tak naprawdę nie wiadomo co tam w środku jest, ale tradycja mówi, że to oczywiście obraz Dzieciątka Jezus. Chrześcijanie z Larantuki obchodzą więc na Wielkanoc śmierć małego Jezusa. To coś absolutnie niezwykłego w tradycji chrześcijańskiej. Drugą procesją w piątek wielkanocny jest procesja morska. Po morzu, za czarną trumienką z Tuan Menino, płyną dziesiątki łodzi i małych stateczków, które tworzą niezwykły widok. Wierni śpiewają i modlą się w wielu azjatyckich językach oraz w staroportugalskim, dzisiaj już praktycznie niespotykanym. Wszystkie te łódki płyną za pierwszą, w której jest trumienka. Trzecia procesja odbywa się już po zmroku i jest niezwykle mistyczna. Zaczyna się wyjściem z kościoła, a uczestnicy obchodzą, w ciemnościach rozświetlonych tylko lampkami oliwnymi i świecami, całe miasto.
Co pana najbardziej zaskoczyło w Indonezji?
Tak wiele, że nie da się wszystkiego nawet wymienić. Wspomnę na przykład spotkanie z plemieniem Dajaków, które żyje na Borneo. XIX-wieczna encyklopedia francuska opisuje ten lud, jako najbardziej drapieżny na świecie, który ścina swoim wrogom głowy. W XXI wieku, choć mają Internet, telefony, noszą dżinsy i tiszerty, nadal ścinają pokonanym głowy i zjadają ich serca, bo wierzą, że to daje wojownikowi gwarancję stania się niezwyciężonym. Spotkałem wodza dajackiej wioski, który zabił kilku wrogów i ściął ich głowy. I nie miał żadnych oporów, by pokazać mi je. Zaskoczyły mnie też niesamowite, trwające kilka dni pogrzeby Toradżów na wyspie Sulawesi, które odbywały się wiele lat po śmierci, a raz na trzy lata uroczystość powrotu trupów do wsi i spacerowanie tam z nimi. No, chyba nie starczy nam czasu na opowiedzenie wszystkiego, więc zainteresowanych niezwykłościami tego fantastycznego kraju zachęcam do sięgnięcia po „Wyspy niepoliczone”, które są pierwszą polską książką o całej Indonezji. Dowiedzą się z niej, że są w Indonezji miejsca, gdzie czas zatrzymał się kilka tysięcy lat temu – jak na Papui, gdzie żyją najbardziej prymitywne i dzikie ludy na świecie, które wciąż uprawiają kanibalizm, bo stanowi on sens ich życia – albo w XVI lub XIX wieku na innych wyspach, ale i takie, gdzie trwa XXI wiek. Nie wiem czy pani wie, ale Indonezja zajmuje piąte miejsce w świecie pod względem liczby użytkowników telefonów komórkowych. To naprawdę kraj niespotykanych kontrastów.
Co radziłby pan osobom, które chciałaby zwiedzić indonezyjskie wyspy?
Zwiedzić się ich nie da (śmiech). Żeby dobrze poznać Indonezję należy zorganizować wiele trudnych wypraw i spędzić w niej wiele czasu. Tym, którzy jednak chcieliby poznać Indonezję radziłbym odwiedzić Jawę, Borneo, Flores, jeszcze kilkanaście innych wysp. Wystarczy? No, a na koniec można wybrać się do kurortów na rajskiej wyspie Bali, na której zobaczyłem najgorsze oblicze białego człowieka: pijanego, naćpanego, goniącego za prostytutkami. To te najgorsze oblicze Indonezji, tworzone, niestety, przez białych ludzi. Prawdziwej Indonezji należy więc szukać gdzie indziej, w miejscach, o których piszę w książce.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |