Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

Jesteśmy w duchowej depresji w Kościele i powoli musimy z niej wychodzić [ROZMOWA]

18 listopada w sali przy parafii Matki Bożej Bolesnej w Poznaniu odbędzie się spotkanie „My w Kościele”, podczas którego każdy będzie mógł powiedzieć, co myśli o Kościele, co chciałby, żeby się w nim zmieniło i jak się w nim czuje. Organizatorem tej inicjatywy jest Fraternia Świeckich Dominikanów im. bł. P. J. Frassatiego, która zaprasza na to wydarzenie wszystkich zainteresowanych tematem Kościoła.

Karolina Binek: Jaka jest Pani zdaniem rola świeckich w Kościele?

Irena Nawrocka (świecka dominikanka): Ogromna. Wszyscy na mocy chrztu świętego jesteśmy chrześcijanami. Ten podział na duchowieństwo i świeckich jest trochę sztuczny, tak jakby to były dwa przeciwstawne obozy. Kiedyś w historii Kościoła tak nie było, więc myślę, że przez ruch synodalny powoli zmierzamy do tego, żeby poczuć się jak jedno ciało Chrystusa, jako wszyscy ochrzczeni, którzy są w godności tacy sami, a w funkcjach – inni.

Zatem – nawiązując do nazwy wydarzenia organizowanego przez świeckich dominikanów – „My w Kościele”, czyli tak naprawdę kto?

– Zastanawialiśmy się, czy nazwa ta ma brzmieć: „My w Kościele” czy też „Ja w Kościele”. Ale w bardzo ciekawej książce pt. „Wybór” przeczytałam jedno zdanie, które mnie utwierdziło, że dobrze wybraliśmy. Było tam, że nie ma żadnego „my”, jeśli najpierw nie ma „ja.”. Myślę, że to właśnie wybrzmi na naszym spotkaniu – to, że każdy z nas jest chrześcijaninem i że warto sobie najpierw uświadomić, kim ja jestem w Kościele. A dopiero później – kiedy już nawiąże się więź z Jezusem, z Tym, który ustanowił Kościół – zaczyna się poprzez Ewangelię uświadamiać sobie, że człowiek nie jest sam dla siebie. Tutaj trafne są też słowa „Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”. Bo najpierw trzeba pokochać siebie, żeby zobaczyć innych, zrozumieć lepiej i też ich pokochać. I dopiero wtedy jest to „My w Kościele”, czyli spotkanie tych, którzy najpierw sami musieli przepracować swoją wiarę – w co wierzą, kim są w oczach Bogach i jaka w związku z tym jest ich rola dla innych ludzi.

Skąd pomysł, żeby zorganizować taką inicjatywę?

– W przestrzeni publicznej dużo mówi się w tej chwili o świeckich w Kościele. Na światło dzienne wychodzą też na przykład konfliktowe sprawy związane z tą kwestią. Do tego jeszcze trudno pozostać obojętnym wobec wszystkich doświadczeń współczesnego Kościoła. Pytania synodalne też dotyczyły świeckich, powstał Kongres Katolików i Katoliczek na bazie tego, że świeccy poczuli, że tak nie może być dalej, że my też musimy się włączyć w dzieło Chrystusa. Kościół nie może być nam obojętny i zamknięty w małych wspólnotach. I właśnie dlatego my zdecydowaliśmy się wyjść temu wszystkiemu naprzeciw. A warto wspomnieć przy tym, że Kościół ma w sobie wiele bogactwa, tylko często pojawia się coś, co zaciemnia jego obraz w oczach ludzi. I często zanika to w zwykłej rozmowie. Zresztą – my jako członkowie fraterni sami mamy za mało czasu na takie rozmowy. Nie mamy też kiedy o tym porozmawiać podczas naszych spotkań. Najpierw zawsze jest msza święta, później formacja początkowa, formacja permanentna dla wszystkich i przerabiamy też zawsze jakiś temat. Ale to, czym żyją ludzie na co dzień i na zewnątrz Kościoła, zawsze zostaje gdzieś na marginesie. Dlatego stwierdziliśmy, że zrobimy spotkanie „My w Kościele”. Mieliśmy na początku pewien niedosyt, żeby nie zamknąć się w swoim małym, dominikańskim świecie. Bo naszą misją jest wychodzenie na zewnątrz. My nie jesteśmy po to, żeby istnieć tylko dla siebie, ale też dla ludzi. Dlatego chcemy naszym wydarzeniem objąć Kościół w szerokim znaczeniu. Chcemy, żeby wszyscy mogli przyjść na to spotkanie i wymienić się swoimi doświadczeniami.

>>> Uczestnictwo – czyli właściwie co? 

Jest w to zaangażowana Pani – i kto jeszcze?

– Cała fraternia. To jest wspaniałe że jesteśmy bardzo różni. Jesteśmy w różnym wieku, mamy różne doświadczenia, różne poglądy, różną duchowość osobistą. Natomiast tym, co nas łączy jest duch i charyzmat dominikański oraz zawołanie świętego Dominika, który płakał i wołał do Boga: „Panie, co będzie z grzesznikami?”. My wszyscy jesteśmy grzesznikami, ale poczuliśmy takie powołanie, żeby, walcząc ze swoją słabością, towarzyszyć też innym, martwić się o nich, żebyśmy nie byli obojętni na drugiego człowieka w sferze duchowej. Co do samego wydarzenia – nie mamy doświadczenia, robimy to pierwszy raz, nie wiemy, co z tego wyjdzie, ale chcemy spróbować. Wiemy, że trudno o przestrzeń, w której możemy szczerze i swobodnie porozmawiać o Kościele. Stwarzamy więc możliwość podzielenia się swoim zdaniem i wysłuchania się nawzajem. Nie będzie żadnych wykładów, tylko każdy będzie miał szansę, by się wypowiedzieć i zostać wysłuchanym z życzliwością, bez lęku, że ktoś go będzie oceniał.

Są jakieś konkretne tematy, które będą poruszane podczas tego spotkania?

– Temat główny jest jeden – „My w Kościele”. Chcemy, żeby ludzie się wypowiedzieli, żebyśmy wszyscy byli na równych prawach, żebyśmy mogli się wzajemnie wysłuchać. Dlatego pojawią się m.in. pytania: „Jak się czuję w Kościele? Co mnie w Kościele boli?”. To ważne, żebyśmy mogli to sobie wzajemnie powiedzieć. Naszym zamysłem jest to, żebyśmy z tego spotkania wyszli z  jakąś refleksją, z nowymi pytaniami albo z pragnieniem rozwinięcia jakiegoś tematu, który pojawi się wtedy na następnym spotkaniu.

fot. cathopic

Czyli każdy może przyjść?

– Każdy, kto chce się wypowiedzieć, kto chce powiedzieć, co czuje, jaka jest jego relacja z Kościołem, co by chciał, a czego nie, jakie są jego marzenia albo co jeszcze jego zdaniem sam mógłby od siebie dać.

Rozmawiamy sobie o świeckich nie tylko w kontekście wiernych w Kościele, ale też o świeckich dominikanach. Kogo możemy tak nazywać?

– Świeccy dominikanie mają swoje początki w XIII wieku. Niedawno obchodziliśmy 800-lecie. To tzw. trzecia gałąź Zakonu Kaznodziejskiego. Bo pierwsza to są  ojcowie i bracia, którzy są najbardziej rozpoznawalni. Druga gałąź to mniszki dominikańskie, które żyją w klasztorach, za klauzurą, i wspierają modlitewnie misje, które pełnią kaznodzieje. To jest ukryta misja kaznodziejska. I trzecia gałąź to świeccy, którzy odczytali w sobie powołanie do głoszenia Chrystusa, ale w świecie, żyją normalnie wśród ludzi, mając swoje problemy, pasje, poglądy. W tym wszystkim, co nam przyświeca jest duch kaznodziejski. Mamy swoją regułę i swoje rekolekcje. A Świeccy Zakonu Kaznodziejskiego to na początku były wspólnoty świeckich od pokuty. Dopiero po jakimś czasie z pośród  tych, którzy skupiali się wokół dominikanów została utworzona trzecia gałąź zakonu.

Fraternia, do której Pani należy i która jest organizatorem „My w Kościele” ma swojego patrona – bł. Pier Giorgio Frassatiego. Dlaczego akurat jego?

– Przy poznańskim klasztorze są dwie fraternie. Jedna jest starsza. A druga została erygowana w 1990 r. Powstała z młodych ludzi, którzy wtedy skupiali się wokół dominikanów. Dzisiaj, w ramach realizowania  charyzmatu zgromadzenia, zgodnie ze swoimi talentami i natchnieniami  członkowie fraterni zajmują się m.in. pisaniem ikon, prowadzeniem warsztatów biblijnych oraz spotkań dla młodzieży, troszczą się o osoby w kryzysie bezdomności, o chorych i o mieszkających w DPS-ie, przygotowują do spotkania z Bogiem umierających, prowadzą katechezy oraz modlą się wstawienniczo. Właśnie oni tworzą fraternię im. Frassatiego. W momencie jej powstania Pier Giorgio był jeszcze mało znany. Zdecydowano się na tę postać, bo był tercjarzem dominikańskim, młodym człowiekiem, studentem, uwielbiał góry, żył wśród bardzo zróżnicowanego świata, lubił się bawić, był duszą towarzystwa, a jednocześnie robił rzeczy, których właściwie nie kojarzono z tak młodymi chłopakami. Chodził do bardzo biednych rodzin i wspierał ich pieniędzmi oraz jedzeniem, które wynosił z domu. Codziennie był na mszy świętej i Eucharystia była dla niego najważniejsza.  Zmarł młodo zaraziwszy się od swojego podopiecznego. A oprócz tego jego rodzina była związana z Polską.

frassati
Fot. wikipedia/Luciana Frassati

Nawiązała Pani wcześniej do reguły świeckich dominikanów. W jej ramach fraternia ma swoje regularne spotkania?

– Tak. Przede wszystkim mamy swoją regułę opartą na regule świętego Augustyna. W Poznaniu spotykamy się obowiązkowo raz w miesiącu. Mamy wtedy najpierw spotkanie formacyjne w mniejszej grupie dla tych, którzy są w postulacie, w nowicjacie lub są po przyrzeczeniach czasowych, bo pierwsze przyrzeczenia  składa się na rok . Później jest wspólnotowa msza święta. Po Eucharystii spotykamy się już wszyscy całą fraternią. I wtedy realizujemy jakiś temat. Formacja jest więc permanentna. Bo wiara jest dynamiczna. Mamy swoje dni skupienia, bo charyzmat dominikański nie polega tylko na głoszeniu. Żeby głosić – trzeba najpierw mieć w sobie to, co chcemy głosić. Hasłem dominikańskim jest: „Kontemplować i dzielić się owocami kontemplacji”. Dlatego mamy dni skupienia. Są też dni, kiedy niektórzy z nas jadą na rekolekcje w ciszy albo „na pustynię” na kilka dni. Wszystko zależy od tego, na ile pozwala nam czas pracy i życie rodzinne. Wszystko to jest formą kontemplowania Boga. Ale niezależnie od tego mamy też obowiązkowe trzydniowe rekolekcje, podczas których poruszany jest konkretny temat, który omawia nasz asystent. Stanowi on dla nas wsparcie duchowe i merytoryczne ze strony pierwszej gałęzi Zakonu Kaznodziejskiego. Ostatnio na przykład mieliśmy dzień skupienia z tematem modlitwy. Ponadto spotykamy się też,  w różnych konfiguracjach, na co dzień. Od czasu pandemii miewamy też spotkania online.

>>> Czy świeccy mogą zarządzać parafią? 

Na stronie internetowej fraterni znalazłam słowa: „Nie stajemy na ambonie jak nasi bracia w klasztorach, ale my też głosimy”. W jaki sposób głosicie zatem Ewangelię i pokazujecie ją swoim życiem?

– Ja akurat jestem po szkole katechistów, więc moje pierwsze, takie formalne głoszenie jest głoszeniem na katechezach z rodzicami i chrzestnymi przed sakramentem chrztu świętego. Zwykle głosimy też w rodzinie. Mamy rodziny, w których nie wszyscy są osobami wierzącymi, niektórzy czasem odchodzą z Kościoła. To nasze bycie w Kościele i sakramentalne życie jest już głoszeniem. Oczywiście, nie jesteśmy doskonali, ale mamy pragnienie życia tym, co Bóg mówi do nas przez Ewangelię. Tak jak św.  Dominik, rozmawiamy z ludźmi o Bogu, a w modlitwie – z Bogiem.

Jeden z naszych braci prowadzi internetową, darmową wypożyczalnię książek religijnych „Lectio divina”. Na spotkaniach, na których dzielimy się swoim życiem, widać jak różnymi drogami prowadzi nas Bóg w realizacji naszego powołania.  Dominikanie patrzą na świat realistycznie, bardzo szeroko,  zawsze z otwarciem się dla innych.

>>> Czy rozwodnik może być zbawiony? [ROZMOWA]

Jak Pani myśli – co spotkanie „My w Kościele” oraz te wszystkie rozmowy, które się podczas niego odbędą, może nam dać? Czy ma szansę coś zmienić?

– Brałam udział w spotkaniach synodalnych z grupami ekumenicznymi – także z naszymi braćmi i siostrami z innych Kościołów. Mogłam więc od środka zobaczyć, że bez Ducha Świętego jesteśmy jak bez narzędzi. Te doświadczenia ze spotkań synodalnych pokazały, że to dużo daje. Po raz pierwszy każdy miał swoje dwie lub trzy minuty na wypowiedź i wiedział, że nikt nie będzie kontrargumentował, nikt nie będzie prowadził z nim polemiki czy dyskusji. I to było wspaniałe, bo nareszcie ludzie się otwierali, nie musieli niczego udawać, bać się i wstydzić. Wręcz przeciwnie – przekonali się, że ich zdanie jest ważne. Dlatego podczas spotkania „My w Kościele” chcemy zastosować formę synodalną, podczas której w małych grupach będziemy się wzajemnie słuchali. I jeśli ci, którzy przyjdą, nauczą się słuchać innych z szacunkiem, to jest szansa, że wprowadzą to w swoje środowiska. Bo jeżeli my w rozmowie od razu stosujemy jakieś kontrargumenty, to znaczy, że wcale nie słuchamy naszego rozmówcy. A właśnie otwieranie się na słuchanie może zaowocować tym, że nauczymy się ze sobą rozmawiać też w społeczeństwie. Nam – dominikanom świeckim – zależy na tym, aby nauka społeczna Kościoła, która wybrzmiewa w dokumentach soboru watykańskiego II oraz w encyklikach społecznych  papieży, przebiła się do szerszego grona odbiorców. Bez słuchania nie da się niczego zrobić.

Sama czasami spotykam się z osobami, które wychodzą z założenia, że bez sensu jest dzielenie się swoim zdaniem na temat Kościoła, skoro to i tak nic nie zmieni. Myślę więc, że inicjatywa „My w Kościele” może jak najbardziej pokazać, że zdanie świeckich wcale nie jest bez znaczenia.

– Oczywiście. Pamiętajmy, że wszystko wymaga czasu i zdarza się, że zmiany przychodzą powoli. Ale na tym polegają też wszystkie terapie. Nikt nie wyjdzie nagle z depresji. W takim przypadku potrzeba procesu. I tak samo jest z Kościołem. My jesteśmy w tej chwili w duchowej depresji w Kościele i musimy powoli z tego wychodzić, nie zapominając, że tym pierwszym, który nas reformuje, prowadzi i słucha jest Duch Święty. Tylko ważne jest, żebyśmy teraz też my otworzyli uszy i chcieli wysłuchać tego, co On mówi do nas. Może, gdy zaczniemy wzajemnie słuchać siebie, to usłyszymy też Ducha Świętego.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze