Józef Augustyn SJ: tak rodzą się dojrzali księża [ROZMOWA]
Pasywność, niezaangażowanie w ofiarną służbę innym oraz w posłuszeństwo i miłość do Kościoła – to zdaniem o. Józefa Augustyna SJ największe obecnie zagrożenia dla formacji kapłańskiej. Znany duszpasterz i rekolekcjonista uważa, że formację do kapłaństwa zakłóca zbytnia kontrola ze strony przełożonych, co na dłuższą metę może być destrukcyjne i demoralizujące.
Analizując w rozmowie z KAI postawy dzisiejszych kleryków jezuita uważa, że należy im się podziw za to, że wbrew wszystkiemu decydują się na rozpoczęcie drogi do kapłaństwa. O. Augustyn mówi też o przyczynach, dla których klerycy nie widzą się w roli szkolnych katechetów, interpretuje ich deklaracje polityczne i odpowiada na pytanie, czy dzisiejsi kandydaci na księży są przygotowani, by sprostać wymogom czasu.
Publikujemy treść rozmowy:
Tomasz Królak (KAI): Jakie właściwie są dzisiaj powołania kapłańskie? Pytam w związku z opracowaniem ks. prof. Krzysztofa Pawliny, który przeprowadził ankietę wśród alumnów pierwszego roku, którzy wstąpili do seminarium jesienią 2019 roku. Przy lekturze pomyślałem sobie: kandydaci szukają głównie stabilizacji. Straszna myśl… Słuszna?
O. Józef Augustyn SJ: Ankieta daje pewien wgląd w postawy alumnów rozpoczynających formację. Mówi ona wiele o środowiskach, z których się wywodzą: rodzinnym, rówieśniczym, społecznym, kościelnym. Jest odbiciem tego, co ich kształtowało, co uznali „za swoje”, czym dzisiaj żyją i czego oczekują od Kościoła.
Analizując ankietę nie odnoszę wrażenia, by alumni rozpoczynający seminarium szukali stabilizacji w kapłaństwie. Jakąż stabilność może dawać dzisiaj „bycie księdzem”? Tyle złego – słusznie i niesłusznie – mówi się w mediach o Kościele i o księżach, że można podziwiać odwagę tych młodych ludzi, którzy wbrew wszystkiemu decydują się na rozpoczęcie drogi do kapłaństwa. Bycie księdzem dzisiaj, to żadna kariera i żadne spokojne życie. Ankieta jest bardzo ważnym głosem alumnów pierwszego roku, z którym przełożeni i wychowawcy winni się liczyć.
>>> „Aby nie popadali w klerykalizm”, czyli o zasadach formacji księży
Co w tych badaniach najbardziej Ojca niepokoi?
Zestawienie liczby powołań pomiędzy latami 2000 a 2019. To dramatyczny spadek. Zmierzamy prostą drogą do sytuacji, jaką dzisiaj obserwujemy w Kościołach Europy Zachodniej. Młodych ludzi, którzy dzisiaj rozpoczynają seminarium, za 20-30 lat czekają trudniejsze czasy. Ze względu na malejącą liczbę księży, zakres prac i obowiązków kapłańskich znacznie się poszerzy.
Ankieta bardzo mnie zainteresowała, ponieważ otrzymałem w niej statystyczne potwierdzenie pewnych intuicji, opartych do tej pory o moje bezpośrednie spotkania z klerykami.
Jedynie 2,5 procent ankietowanych chciałoby poświęcić się katechezie. O czym świadczą te dane? O niechęci wyjścia poza świat kościelny, lęku przed spotkaniem ze światem?
Jeżeli tak niski procent alumnów pierwszego roku chce pracować w katechezie (choć dzisiaj to jeden z najważniejszych obowiązków księży) to pewnie dlatego, że nisko oceniają pracę księży katechizujących, z którymi mieli kontakt przez lata. A może też jest to wyraz niskiej oceny społecznej duchownych katechetów.
Kandydaci na księży nie identyfikują się z nimi. To ważny sygnał. Byłbym ostrożny z wyciąganiem jednoznacznych wniosków. Być może dzisiejsi kandydaci na księży nie chcą już uczyć w szkole, ponieważ uważają, że praca księży w szkole po prostu się skompromitowała? Może ci młodzi ludzie mówią: „nie chcemy kontynuować takiej katechezy”. Nie trzeba być przecież księdzem, by uczyć religii w szkole. Bądźmy szczerzy, księża nie są najlepszymi katechetami, a wielu z nich chodzi do szkoły niechętnie. Uczniowie to widzą. Katechetki, które bywają matkami, często o wiele lepiej radzą sobie z katechezą szkolną. Księżom brakuje też nieraz pedagogicznego obycia.
Czy to przypadek, że tylu licealistów wypisuje się z lekcji religii? Na przykład w Warszawie, w klasach licealnych na katechezę uczęszcza zaledwie 30 – 20 procent uczniów, a nawet mniej. Oto aktualne dane z jednego liceum warszawskiego. W klasie pierwszej na 26 uczniów uczęszcza na katechezę 7; w klasie drugiej na 30 uczniów uczęszcza 8; w klasie trzeciej na 23 uczniów uczęszcza 5. Proszę wybaczyć, że męczę Pana cyframi, ale one mówią bardzo wiele. Uczniowie – za wiedzą rodziców – wypisują się z katechezy sami. Byłoby rzeczą dobrą zrobić wnikliwe badania na temat katechezy w szkołach, mielibyśmy pełniejszy obraz.
Mnie osobiście podoba się, że kandydaci do kapłaństwa nie chcą chodzić do szkoły, by uczyć dzieci i zarabiać pieniądze. Bądźmy szczerzy – aspekt finansowy nie jest tu obojętny. Nie wiem, jak jest teraz w szkołach, ale jeszcze do niedawna toczyły się nieraz przepychanki o pełny etat katechetyczny. Moim zdaniem, pieniądze, jakie ksiądz zarabia w szkole, winny wpływać do kasy diecezjalnej, by dysponowali nimi przełożeni zgodnie z potrzebami wszystkich księży w diecezji. Byłoby to też świadectwo dla rodziców uczniów, dla nauczycieli. Pieniądze zarabiane przez księdza w szkole nie powinny być traktowane jako prywatne. W 2008 roku w liście do księży na Wielki Czwartek biskupi pisali: „Nawet nie zauważyliśmy, że kapłaństwo zaczyna być traktowane zawodowo, jako rodzaj pracy, którą można przeliczyć według norm tego świata”.
Poza tym, doświadczenie wiary, modlitwy, Eucharystii, sakramentu pojednania winniśmy wiązać w świadomości dzieci z parafią. Brak przywiązania do kościoła parafialnego w okresie dzieciństwa i młodości może owocować w życiu dorosłym niemal automatycznym odchodzeniem od Kościoła w ogóle. Kościół przez małe „k” i duże „K” w świadomości wiernych ściśle się łączy. Duży niepokój budzi dzisiaj mała obecność dzieci i młodzieży na Mszach świętych niedzielnych.
Całkowita rezygnacja z katechezy parafialnej sprawiła, że dzieci i młodzież czują się w parafii obco. To nie jest ich dom. Zjawiają się tam od czasu do czasu z obowiązku, jako goście, na przykład z okazji bierzmowania. Szkoła może być dobrym miejsce przekazywania wiadomości religijnych, moralnych, etycznych, metafizycznego spojrzenia na życie. Ludzie młodzi bardzo potrzebują dzisiaj takiego spojrzenia. Religia i moralność to istotne elementy wysokiej kultury. Wobec postępującej laicyzacji będziemy musieli – wcześniej czy później – zmierzyć się z problemem katechezy w szkołach.
Zwraca uwagę wskaźnik zainteresowania pornografią. Do sięgania po nią dość często lub bardzo często przyznaje się prawie 39 proc. kleryków.
Osoby analizujące ankietę czują się zaskoczone. Dobrze, że ks. Krzysztof Pawlina zadał to pytanie w tak bezpośredni sposób. Ta wysoka cyfra, to odbicie uzależnienia od pornografii młodzieży męskiej. Badania wykazują, że aż 63 procent siedemnasto- i osiemnastoletnich chłopców oraz 55 procent piętnasto- szesnastoletnich ogląda pornografię (por. Kontakt dzieci i młodzieży z pornografią. Raport z badań, Fundacja Dajmy Dzieciom Siłę, 2017). Fakt, że alumni przyznają się do tego uzależnienia, należy uznać za dobry objaw: uważają go bowiem za problem, któremu chcą stawić czoła.
W czym tak naprawdę jest problem?
Regularne oglądanie pornografii przez osoby, które zobowiązują się do życia w celibacie, neurotyzuje ich osobowość. Budzi bowiem taki niepokój, takie rozdarcie sumienia i poczucie winy, że harmonijne życie duchowe, codzienna modlitwa, uczestnictwo w sakramentach, relacje z innymi bywają nieraz mocno zaburzone. Pornografia posiada swój szerszy kontekst: brak wyrzeczenia, egocentryzm, podejście konsumpcyjne do życia, chciwość na doznania, powierzchowność pragnień, niska motywacja moralna.
Ewagriusz z Pontu jednym tchem wymienia trzy pożądliwości i ukazuje ich wzajemne powiązanie: obżarstwo, nieczystość i chciwość. Jezus wskazuje nam drogę do rozwiązania: Kto mnie miłuje, zachowa moje przykazania. Tylko miłość do Jezusa oraz głębokie zaangażowanie w życie duchowe i moralne może zmotywować alumna – księdza do zmagania się o czystość serca nie tylko w szóstym przykazaniu, ale w każdej sferze życia.
Czy w seminarium nie mówi się o tych problemach?
Jestem przekonany, że w seminariach mówi się o tym jasno. Uzależnień nie rozwiązuje się jednak pouczeniami. W środowisku zamkniętym łatwo tak delikatnym tematem wystraszyć młodych ludzi, lub – co gorsza – obśmiać go. Uzależnienie od pornografii alumna – księdza to poważny problem. Trudno mi wyobrazić sobie kleryka, który – będąc uzależniony od pornografii wiele lat – przyjmuje święcenia, a potem i idzie do dzieci, młodzieży, do konfesjonału.
Doznania wirtualne – jak pokazuje życie – mają swoją kontynuację w szukaniu doznań w świecie realnym: dwuznaczne żarty, aluzje, gesty. Tak otwiera się nieraz droga do manipulacji i prowokacji erotycznej i seksualnej, a kleryków i księży rozbitych emocjonalnie i zepsutych moralnie prowadzi nierzadko do wykorzystywania seksualnego kobiet, młodzieży, dzieci. Historie duchownych uwikłanych w skandale seksualne jasno na to wskazują. Pomoc w tym zakresie wymaga ogromnego wyczucia, szacunku, kompetencji psychologicznej, ducha wiary. Kleryków, księży, którzy wbrew słabości traktują zaangażowanie w kapłaństwo poważnie i noszą w sobie szczere pragnienie bycia dobrymi kapłanami, uzależnienie to sprawia ból, rodzi cierpienie, upokarza ich. Gdy mają okazję do szczerej rozmowy na ten temat, na przykład w rekolekcjach, wielu chętnie z niej korzysta. Jestem tego świadkiem.
>>> Nowe zasady formacji kapłańskiej. Co się zmieni?
Ks. Pawlina zauważa, że kandydaci do kapłaństwa mają coraz większy problem w znalezieniu kryteriów definiujących, co jest dobre a co złe. Seminarium może to zmienić, wyprostować?
Brak jasnych kryteriów dla oceny dobra i zła u kandydatów do kapłaństwa, rodzi pytanie o ich doświadczenie wiary, życie duchowe, modlitwę, uczestnictwo w sakramentach. Wśród kandydatów coraz częściej są dorośli mężczyźni, którzy latami żyli poza Kościołem. W takiej sytuacji od momentu nawrócenia do wstąpienia do seminarium winien upłynąć dłuższy okres czasu. Karol de Foucauld po swoim nawróceniu, aż cztery lata czekał na zgodę kierownika duchowego na wstąpienie do zakonu.
Mała liczba powołań sprawia, że łatwo ulegamy pokusie przyjmowania niemal każdego kandydata, który się zgłasza. Odpowiedzialni zaś za przyjmowanie kandydatów bardziej nieraz interesują się ich znajomością katechizmu, niż ich życiem duchowym, modlitwą. Św. Ignacy Loyola w Konstytucjach Towarzystwa Jezusowego nakazuje egzaminatorom kandydatów do zakonu pytać o ich doświadczenie modlitwy na przestrzeni całej ich historii życia.
Nie pytałbym najpierw, co seminarium może zrobić dla alumna, by uczyć go właściwej oceny moralnej, ale co on sam robi w tym zakresie: w jaki sposób angażuje się w życie moralne i duchowe; jak się modli; jakie jest jego pragnienie Boga; jak przygotowuje się do sakramentu pojednania; jak korzysta z kierownictwa duchowego; jak angażuje się w formację sumienia. Seminarium jedynie towarzyszy alumnowi w pracy nad dojrzałością jego własnego sumienia. Tylko tyle może zrobić.
Kandydaci do kapłaństwa deklarują patriotyzm i konserwatywne poglądy polityczne, jednej czwartej bliski jest program narodowców. To budzi nadzieję czy niepokój?
My, księża pewnie częściej rozmawiamy o polityce niż o Kościele powszechnym. Zbytnio identyfikujemy się z określonymi opcjami politycznymi. Oczywiście do prawicy może się wydawać niektórym z nas znacznie bliżej przez fakt, że w sferze deklaracji opowiada się ona za wartościami, które są dla nas istotne: troska o rodzinę, szacunek dla życia, religijne wychowanie, miłość ojczyzny itp. Ale deklaratywne opowiadanie się za pewnymi wartościami może okazać się przynętą, by uzyskać poparcie. Nie mamy prawa do angażowania się w działania polityczne. Jesteśmy posłani do wszystkich, niezależnie od opcji politycznych. Gdy opowiadamy się publicznie za jedną opcją, tracimy zaufanie wiernych. Wierni czują się zirytowani wypowiedziami księży na tematy polityczne.
Wiązanie się ludzi Kościoła z politykami, uzależnianie się od ich przywilejów, pieniędzy, to jedna z większych szkód, jakie duchowni wyrządzają Ludowi Bożemu. Kościół musi być wolny od polityki. Gdy wolny nie jest, staje się niewiarygodny.
Są tacy politycy, którzy szczerze angażują się w obronę życia, rodziny, w troskę o ubogich, ale oni nie robią tego dla księży i biskupów, ale jedynie dla Pana Boga, dla bliźnich, dla dobra społecznego. Działają zgodnie ze swoim sumieniem. Mamy ich wspierać w szczerym zaangażowaniu i służyć im jako kapłani, ale nie przez polityczne poparcie, lub – co jeszcze gorsze – jako polityczni agitatorzy.
Można mówić o zmianie w nastawieniu i predyspozycjach do kapłaństwa u kleryków w porównaniu z sytuacją sprzed 30, 40 lat? Ojciec wstąpił do zakonu w 1965 roku.
Miałem wtedy 15 lat. Wszystko odbyło się prosto. W domu rodzinnym, w parafii, w szkole – reguły postępowania były przejrzyste, dla nastolatka czytelne. W klasztorze, do którego wstąpiłem, panowały te same przejrzyste zasady. Byliśmy otoczeni życzliwą troską, dobrym przykładem zasłużonych zakonników. Czasy jednak bardzo się zmieniły. Dzisiejsi kandydaci wychodzą nieraz z dzieciństwa i dorastania z rozdartą i obolałą duszą. Wielu z nich latami zmaga się z brakiem spójności pomiędzy tym, czego byli świadkami w rodzinie, w szkole, środowisku rówieśniczym, w parafii, a teraz także w internecie.
W jednym z wywiadów powiedział Ojciec znamienne słowa: na człowieka nie ma metody.
Owa niespójność przekazu, o której mówimy, jest dla alumnów wyzwaniem, odpowiedzialnością. Winni się zaangażować całym sercem, całą duszą, całym umysłem, całym ciałem w szukanie miłości Jezusa, w życie duchowe, w walkę ze słabością, w ofiarną miłość bliźniego, by swoje życie scalać i ocalać.
To prawda, że na człowieka nie ma metody. Seminaria też nie mają metody na przygotowywanie księży. Z najlepszych seminariów wychodzą niekiedy nieuczciwi księża, a z najgorszych święci kapłani. Dwunastu Apostołów miało najlepszego Mistrza i Nauczyciela, ale i tak jeden z nich okazał się zdrajcą. I Jezus – jak widać – też nie miał metody na formowanie uczniów. Klucz do swego własnego serca ma tylko sam człowiek. I tu kryje się jego wolność, godność i wielkość, ale też i niebezpieczeństwo.
Co jest – zdaniem ojca – największym zagrożeniem dla formacji kapłańskiej dzisiaj?
Pasywność, niezaangażowanie lub małe angażowanie się w szukanie oblubieńczej miłości Jezusa, w codzienne zapieranie się siebie, wyrzekanie się tego, co się Bogu w nas nie podoba, w troskę o ofiarną służbę innym, w posłuszeństwo i miłość do Kościoła.
Czyje zaangażowanie: wychowawców czy alumnów?
Jednych i drugich. Ale najpierw alumnów. Zaniedbania wychowawców, jakie mimo wszystko się zdarzają, w najmniejszym stopniu nie usprawiedliwiają zaniedbywania się alumna w jego przygotowanie się do kapłaństwa. Rozmawiając z klerykami podziwiam nieraz ich determinację, zapał, gorliwość, z jaką szukają Boga, walczą ze słabościami. Robią to z własnej woli, bez ponaglania. Oni budzą zaufanie.
W moim odczuciu, formację do kapłaństwa zakłóca zbytnia zewnętrzna kontrola. Z jej pomocą przełożeni chcą niekiedy przekonać się o zdatności kandydata do kapłaństwa. Kleryk, który czuje się kontrolowany, doświadcza pokusy odpowiedniego „ustawienia się”. Cóż, tylko ludźmi jesteśmy, ale na dłuższą metę taki układ jest destrukcyjny i demoralizujący. „Informacje”, jakie przełożeni otrzymują z takiej kontroli, są zafałszowane. Przełożeni przekonują się o tym, gdy klerycy z pięknymi opiniami do święceń porzucają kapłaństwo po dwu – trzech latach. Ale nie widać woli wiązania tych faktów ze sobą i wyciągania stosownych wniosków.
>>> Przewodniczący Konferencji Rektorów: absolwent seminarium nie jest „gotowym produktem”
A czego alumni mają prawo oczekiwać od swoich wychowawców?
Podkreśliłbym dwie sprawy. Po pierwsze przejrzystego przykładu życia: miłości do Jezusa, codziennej troski o życie duchowe, zapierania się siebie, ludzkiej życzliwości, szacunku, gorliwości kapłańskiej. Gdy chodzi o wiarę, przełożony – wychowawca jest tylko starszym bratem w Chrystusie podopiecznego, któremu pomaga, wspiera go, a czasami po bratersku upomina. Prawdziwe rozeznanie powołania można prowadzić jedynie poprzez szczery dialog, pełen wzajemnego zaufania.
Druga istotna sprawa, to uczenie alumnów metody prowadzenia życia duchowego: codziennego rachunku sumienia, przedłużonej modlitwy, adoracji, kierownictwa duchowego, spowiadania się, pracy nad sobą, duchowego rozeznania itp. Winno się to dokonywać najpierw w rozmowie indywidualnej. Mała liczba alumnów w seminariach daje dzisiaj większą możliwość indywidualnej formacji.
Podam przykład. Gdy Angelo G. Roncalli, przyszły papież, był w małym seminarium i miał zaledwie 14 lat, ojciec duchowny Luigi Isacchi, zachęcał go do robienia notatek duchowych. Chłopiec szczerze się zaangażował. Ale gdy ks. Isacchi zmarł, nowy kierownik już nie przywiązywał do notowania takiej wagi jak jego poprzednik – zauważył Roncalli w dzienniku. Seminarzysta pozostał jednak wierny temu, czego nauczył go pierwszy kierownik. Takie były początki Dziennika duszy Jana XXIII, pisanego przez niemal siedemdziesiąt lat. Jest to niezwykłe dzieło, świadectwo duchowych zmagań, miłości Boga, przyjaźni, pasterskiej dobroci, łagodności, ofiarnej posługi Kościołowi.
Czytałem ostatnio notatki duchowe Tadeusza Michalika SJ, jezuity, który przyjmował mnie do zakonu. Byłem poruszony. Ojciec Tadeusz był wielkim czcicielem Maryi. Przeprowadził koronację obrazu Matki Bożej Pocieszenia w Nowym Sączu oraz figury Matki Bożej w Wambierzycach. Ileż zapału i gorliwości było w jego codziennych staraniach, ileż zmagań, aktów umartwienia, pokory, dziecięcej szczerości. Narzucała mi się wówczas refleksja: tak oto rodzą się kapłani, którzy na lata zapisują się głęboko w pamięci ludzi, parafii, diecezji, Kościoła. Tak rodzą się święci.
Teraz gdy jestem zaproszony na rekolekcje w seminarium, proszę przełożonych, by każdemu alumnowi ofiarowali piękny gruby zeszyt, rodzaj pamiętnika. Rozpoczynając rekolekcje zachęcam ich, by notowali w nich ważne dla siebie uwagi, refleksje, natchnienia, doświadczenia duchowe. To jeden ze znaków zaangażowania w rozeznanie i przygotowanie do kapłaństwa.
Rodzi się pytanie: czy dzisiejsi kandydaci na księży są przygotowani, by sprostać wymogom czasu?
Czy alumn mógłby nie sprostać wymogom czasu, gdy głęboko wierzy, że powołuje go sam Chrystus? Każdego powołanego darzy On nie tylko „łaską wystarczającą” (Wystarczy Ci mojej łaski (2 Kor 12, 9), ale także „łaską uprzedzającą”. Tam gdzie objawia się przeszkoda, słabość, grzech, tam czeka na każdego z nas „łaska uprzedzająca”. Jest ona jak ognisty słup dla Izraelitów w drodze do Ziemi Obiecanej. Łaska uprzedza nasze działania, oświeca nam drogę, prowadzi nas. Codzienne przyjmowanie tej łaski wymaga jednak naszej modlitewnej uważności, adoracji, troski o czystość serca, wewnętrznej wolności.
Laickie trendy cywilizacji kwestionujące religię, roztaczają wokół nas księży atmosferę podejrzliwości i nieufności. Oczywiście mamy w tym też udział z powodu naszych grzechów. Stąd też nasza wiarygodność dzisiaj musi być bardziej przejrzysta. A będzie to możliwe jedynie dzięki zakorzenieniu w Jezusie.
Wiarygodność ta najpełniej sprawdza się w trudzie, zapieraniu się siebie, w cierpieniu z Jezusem. I my dzisiaj, jak święty Paweł, mamy nie tylko w Niego wierzyć, ale także dla Niego walczyć i cierpieć (por. Flp 1, 29).
***
Józef Augustyn SJ (ur. 1950) jest duszpasterzem, rekolekcjonistą i kierownikiem duchowym, profesorem nadzwyczajnym Akademii Ignatianium w Krakowie, współzałożycielem kwartalników: „Życie Duchowe” oraz „Pastores”. Od lat zajmuje się formacją kapłańską i seminaryjną.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |