Justyna Nowicka: dlaczego tak trudno nam się zrozumieć? [FELIETON]
Zastanawiałam się, dlaczego tak trudno nam się zrozumieć? Argumenty protestujących, popierające aborcję, dla katolików często wydają się absurdalne. Ale też argumenty Kościoła dla protestujących są często czymś zupełnie abstrakcyjnym.
Kto ma rację? Nie, nie będę odpowiadać na to pytanie. Ale spróbuję powiedzieć, dlaczego jeden na drugiego patrzy dziś jak na przybysza z innej galaktyki, który na dodatek chce zawładnąć fundamentem jego myślenia.
Dwie antropologie
W antropologii chrześcijańskiej człowiek jest istotą obdarzoną duszą i ciałem. Jest najdoskonalszym ze stworzeń, które ma rozum i wolną wolę. Jest stworzony na podobieństwo Boga. I dlatego cały człowiek powinien być podporządkowany temu, by dążyć do jak najpełniejszej realizacji powołania, to znaczy do świętości. Prawda, której poszukuje rozum, oraz wolna wola w antropologii chrześcijańskiej skierowane są na poszukiwanie i realizowanie woli Bożej. A zatem ostatecznym kryterium tego, co jest prawdziwe i dobre jest Bóg objawiony najpełniej w Jezusie Chrystusie – prawdziwym Bogu i prawdziwym Człowieku.
Takie postrzeganie człowieka staje się podstawą do twierdzenia o godności każdego człowieka. Ale też tak bardzo osobiście jest dla wielu ludzi fundamentem ich życia, ich sensu życia. I zapewne wydawało się nam, że na takich wartościach jest zbudowane polskie społeczeństwo. Myślę, że dlatego wiele osób jest zszokowanych, kiedy patrzy na obecną sytuację w Polsce.
Poczucie dogłębnej zmiany zaczęło dawać o sobie znać ze szczególna siłą na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Wtedy też pojawiło się wiele prac, których autorzy próbują wychwycić specyfikę owych przemian, odwołując się do pojęcia ponowoczesności.
W kulturze europejskiej i w Ameryce coraz wyraźniej widać, że antropologia ponowoczesna zajmuje miejsce tej chrześcijańskiej. W Polsce te przemiany badał i opisywał głównie Zygmunt Bauman. Wskazuje on, że podstawową cechą ponowoczesności („płynnej nowoczesności”) jest pragnienie niczym nieskrępowanej wolności. To kształtuje mentalność jednostek, a przez to całych społeczeństw. Powstaje zupełnie inna antropologia, w której człowiek staje się jedynym kryterium tego, co słuszne a co nie. To człowiek indywidualnie decyduje, co jest dla niego sensem życia, sam definiuje i wybiera prawdy dla niego fundamentalne. Może odwoływać się do opinii ekspertów, ale równie dobrze ekspertem może być jutuber, który w jego odczuciu (to jedno z kluczowych pojęć) przekona go, a nie osoba wykształcona, doświadczona i szanowana za wiedzę w danej dziedzinie.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że żyjemy w kraju, który jest w kręgu kultury chrześcijańskiej. I czasami bronimy się przed myśleniem, że coś się zmienia. Kiedy słucham młodych, czy to na protestach, czy przy innych okazjach, widzę coraz wyraźniej, że zmienia się sposób postrzegania świata. Badacze współczesności sygnalizują to od lat. Ale chyba po raz pierwszy w naszym kraju, niejako na własnej skórze, możemy doświadczyć tej zmiany.
Dwie wolności
Jak powiedzieliśmy, w antropologii chrześcijańskiej wolność jest podporządkowana prawdzie. Jest ćwiczeniem wolnej woli tak, by wybierać to co dobre, prawdziwe i piękne. To, co należy do planu Boga. Człowiek może też wybrać także zło, ale wtedy nie zmierza do celu, czyli do tego, by zrealizować swoje człowieczeństwo na wzór Jezusa Chrystusa. Nie zmierza do tego, by w sposób możliwie doskonały pełnić wolę Ojca, ale własną i w ten sposób dążyć do wypełnienia swojego powołania do życia z Bogiem.
Natomiast w ponowoczesności zanegowano możliwość poznania ostatecznych fundamentów istnienia i świata. Nie można powiedzieć, co jest prawdą ostateczną. Dlatego każdy człowiek wybiera to, co jest jego prawdą. I wybiera sobie kryteria, według których ocenia, co jest prawdziwe. Oznacza to, że człowiek ma prawo wybrać wszystko, co uzna za słuszne. I każdy wybór człowieka jest równorzędny. Ponieważ nie istnieją obiektywne kryteria, wobec których mógłby się odnieść, nie można ocenić, że coś jest wyborem gorszym lub lepszym. Można tylko ocenić, czy coś jest lepsze czy gorsze dla mnie, w moim odczuciu.
Dwa sensy życia
Sensem życia według antropologii chrześcijańskiej jest realizowanie swojego powołania. Oznacza to, że człowiek wierzy, że Bóg wybrał go do jakiejś życiowej misji, w której może zrealizować swoje człowieczeństwo i która będzie dla niego drogą do życia wiecznego.
Natomiast w ponowoczesności człowiek sam nadaje sens swojemu życiu, zgodnie z własnym wyborem. Czasami sprowadza się to do tego, że cel jest wybierany doraźnie. Żaden wybór nie jest dokonywany raz na zawsze, ale jest dopasowywany do aktualnej sytuacji i potrzeb człowieka, który indywidualnie decyduje, czym w teraz chciałby się kierować. Nie istnieje zatem ani przeszłość, ani przyszłość. Człowiek żyje tylko w teraźniejszości; ważne jest, by doznać jak najwięcej wrażeń, żyje w świecie, w którym niczego nie robi się na zawsze, nie ma w nim żadnych pewników ekonomicznych, religijnych czy naukowych. Dominuje niepewność zarówno w odniesieniu do materialnego, jak i duchowego wymiaru obecnej rzeczywistości – pisze Bauman.
Może wydawać się to wygodne, ale dla niektórych konieczność nieustannego poszukiwania i dokonywania wyboru staje się prawdziwą udręką. Zwłaszcza w momentach trudnych, kiedy człowiek „nie odczuwa” sensu, może doświadczyć niesamowitej pustki, bezsensu i lęku.
To ma także wpływ na życie społeczne, ponieważ kto nie widzi sensu we własnymi życiu, nie będzie też widział sensu w życiu innych ludzi.
>>> Justyna Nowicka: będziesz kochał nadaremno [FELIETON]
Lęki nasze powszednie – kontestacja czy akceptacja
Możemy mieć wrażenie, że żyjemy obok siebie w dwóch zupełnie innych światach. Ale warto sobie uświadomić, że chrześcijanie także podlegają (mniej lub bardziej świadomie) przemianom społeczno-kulturowym. A ci, którym bliżej do mentalności ponowoczesnej, jako elementy swojego sytemu wartości wybierają to, co chrześcijańskie.
Wobec takiego zróżnicowania możliwe są trzy postawy.
Po pierwsze kontestacja. Już w drugiej połowie XIX wieku utworzyła się tendencja, by oddzielać wiarę chrześcijańską od „nowoczesnego myślenia”. W opracowaniach teologicznych dążono do osiągnięcia nienaruszalnej trwałości stwierdzeń. I także dziś wielu chrześcijan chciałoby się odciąć od „światowego myślenia”. Zamknąć się w swojej enklawie, ewentualnie próbując narzucać swoje postrzeganie świata innym. Przyczyną takiego odrzucenia czasami jest obojętność na drugiego. Nieważne, w jaki sposób żyje i jakiego cierpienia doświadcza na skutek sposobu myślenia, w którym się znalazł, ważne, żeby mi nie przeszkadzał i dał święty spokój. Czasami wynika ona też z nieumiejętności uzasadnienia przed drugim, może inaczej myślącym człowiekiem, dlaczego w życiu kieruję się tym, czym się kieruję. Wtedy rodzi się lęk przed wyśmianiem, przed tym, że w zasadzie to nie będziemy mieli co powiedzieć. Odrzucenie może wynikać także z poczucia wyższości, że jako chrześcijanin wybrałem coś lepszego, a człowieka, który wybrał inaczej mogę potraktować z góry, jako kogoś głupszego, z kim w zasadzie nie warto rozmawiać. Ma przyjąć moje słowa i już. A jeśli nie, to nie będziemy rozmawiać.
Na drugim biegunie jest bezkrytyczne przyjęcie ponowoczesności i próba odczytania Ewangelii na sposób ponowoczesny. Pojawiły się nawet próby (zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych) odczytania Biblii metodą dekonstrukcji – by nadać jej nowy sens.
Ale istnieje jeszcze trzecia droga, zaproponowana przez Sobór Watykański II. Wtedy podjęto temat relacji Kościoła ze światem i stwierdzono, że powinna ona mieć charakter: spotkania, dialogu, gotowości do wspólnego podejmowania odpowiedzialności za przyszłość. Ewangelia nie miała już służyć pouczeniu, krytyce i potępieniu, ale została podkreślona jako Dobra Nowina, która objaśniając rzeczywistość, wyzwala i uszczęśliwia.
>>> Ks. Artur Stopka: czy to już dialog?
Jeśli nie wojna to co?
Ponowoczesność oczywiście jest wyzwaniem dla ukształtowanych na gruncie chrześcijańskim sposobów myślenia. Ale jest zjawiskiem, którego nie można pominąć, jeśli myślimy o ewangelizacji czy życiu duchowym.
Hans Urs von Balthasar pisał, że dla chrześcijanina dwie sprawy są oczywiste: wierze, opierającej się na Wcieleniu, nie wolno uciekać od świata; jednak wierze, która rodzi się całkowicie z inicjatywy Boga, jest zabronione każde usiłowanie wymuszania zbawienia własną mocą. Ewangelia musi więc być wciąż na nowo wcielana, na podobieństwo wcielenia Jezusa, w taki świat, jaki jest zastany. A chrześcijanin musi zastanawiać się i szukać odpowiedzi w Ewangelii, w jaki sposób może w świecie stworzyć taką przestrzeń spotkania i dialogu, by zafascynować świat Chrystusem. Musi szukać języka, którym będzie mógł dotrzeć do współczesnych Zacheuszów. Musi dotykać ran ludzkości, by przemieniać je z miejsc śmierci w miejsca zmartwychwstałe. Musi przywracać godność wszystkim współczesnym Mariom Magdalenom i Łazarzom. Musi szczerze i z miłością rozmawiać ze współczesnymi Samarytankami przy ich studniach, przy ich codzienności.
Tylko w ten sposób może pokazać swoim życiem, że Ewangelia jest tym, dla czego warto „stracić” swoje życie. A wiemy przecież, że to właśnie bezinteresowna ofiara Jezusa Chrystusa przyniosła zbawienie. Jako chrześcijanie jesteśmy współpracownikami Chrystusa w tworzeniu historii zbawienia. I to nie jakiejś abstrakcyjnej, globalnej historii. Ale najpierw historii człowieka, który jest obok mnie. Choćby nie wiem jak nas denerwował, przerażał, zniechęcał – to jest dla nas darem. Bóg stawia go nam na drodze, żebyśmy mu towarzyszyli i pomagali odkryć drogę do pełni człowieczeństwa. Nawet jeśli nie będzie to droga zgodna z naszymi wyobrażeniami o tym, „jak to powinno wyglądać”.
Jeśli chrześcijaństwo ma leczyć człowieka, musi być zakorzenione w jego codzienności. Inaczej staje się jedną z setek ideologii czy stylów życia. Niewartych tego, żeby za nie umierać i niewartych tego, żeby nimi żyć.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |