Iwona Burdzawoska / aG

Ks. prof. Wacław Hryniewicz: przywyknięcie do podziału to wielki grzech chrześcijan [ROZMOWA-PRZYPOMNIENIE]

„Przywykliśmy do sytuacji podziału w chrześcijaństwie i to jest być może jednym z największych naszych grzechów” – przestrzegał ks. prof. Wacław Hryniewicz. W rozmowie z KAI podkreślił, że „jeżeli przywykniemy do podziału to będziemy żyć w izolacji i samozadowoleniu”, a „wizja chrześcijaństwa będzie jeszcze bardziej skomplikowana”. Wybitny teolog, ekumenista, znawca teologii prawosławnej, współtwórca Instytutu Ekumenicznego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II zmarł dziś w wieku 83 lat.

Przypominamy obszerne fragmenty wywiadu dla KAI jakiego Ksiądz Profesor udzielił w grudniu 2005 r., w którym stara się przede wszytstkim odpowiedzieć na pytania związane z ekumenią i dialogiem rzymskokatolicko-prawosławnym w 40 lat po zakończeniu II Soboru Watykańskiego.

KAI: Posłużę się tytułem rozdziału jednej z ostatnich książek Księdza Profesora: Dokąd zmierzasz, ekumenio, w 40 lat po zakończeniu Soboru Watykańskiego II? Co można uznać za sukcesy dialogu ekumenicznego, co za jego porażki i jakie wyzwania przed nim stoją?

Ks. prof. Wacław Hryniewicz: Często zadaję sobie to pytanie: „Dokąd zmierzasz, ekumenio?”. Przed 40 laty zapoczątkowany został na Soborze Watykańskim II, po latach oporu i niechęci, odważny proces otwarcia się Kościoła rzymskokatolickiego na ekumenizm. Nie trzeba traktować soborowego dekretu o ekumenizmie jako ostatniego słowa ze strony naszego Kościoła. Są w nim zagadnienia, które domagają się dalszych ustaleń i pogłębień.

Jakie na przykład?

Jednym z takich zagadnień jest przyznanie w dekrecie chrześcijanom innych wyznań jedynie „elementów bądź dóbr, dzięki którym razem wziętym sam Kościół się buduje”. W Kościele rzymskokatolickim wciąż funkcjonuje przekonanie, że w nim zawarta jest cała „pełnia łaski i prawdy” oraz „pełnia zbawczych środków”, podczas gdy u innych chrześcijan są tylko owe „elementy”. Sformułowania te zdradzają urzeczowione rozumienie prawdy. Tymczasem Prawda ma charakter personalistyczny. Dla chrześcijanina jest nią przede wszystkim Chrystus. On sam powiedział: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J 14,6). Dekret o ekumenizmie wprowadza pojęcie „hierarchii prawd”. Wskazuje ono, że w nauce katolickiej istnieje pewien porządek prawd z racji ich powiązania z samymi podstawami wiary chrześcijańskiej. Nie można wszystkiego stawiać na tym samym poziomie. Nie wszystko jest równie ważne pod względem treści. Idea hierarchii prawd odwodzi wzrok Kościoła od niego samego i kieruje na podstawowe prawdy chrześcijaństwa: o Trójcy Świętej, o Chrystusie, o wejściu Boga w dzieje, o Duchu Świętym, który dzieje ludzkości prowadzi do ostatecznego spełnienia. To są najważniejsze sprawy, które nadają oblicze chrześcijaństwu. W dekrecie sprawa „hierarchii prawd” została wspomniana niejako mimochodem, ale jest to bardzo ważna idea, którą w swoim czasie określono nawet jako rewolucyjną. Trzeba wyciągać z niej dalsze konsekwencje.

Najważniejszym osiągnięciem Soboru Watykańskiego II w sprawie ekumenizmu jest zmiana nastawienia do innych Kościołów. Dzięki temu możemy mówić o zapoczątkowanej wówczas w naszym Kościele erze dialogu.

Tych dialogów jest tak dużo, że można się w nich pogubić. Podpisano wiele dokumentów. Jak ogarnąć ich treść i wcielić ją w życie?

Nieraz z pewną dozą ironii mówi się, że w ten sposób powstaje „papierowa ekumenia”. Dzisiaj niektórzy już krytycznie patrzą na to mnożenie uzgodnionych dokumentów, które później nie znajdują rezonansu w życiu Kościołów. Zwraca się uwagę na to, że trzeba dążyć do jedności w „pojednanej różnorodności”. Jak jednak pojednać przeciwieństwa w doktrynie? Czy muszą one wzajemnie się wykluczać? Jedno przeciwieństwo może zawierać głęboką intuicję, odmienną od tej, która jest w drugim przeciwieństwie. Dlatego mówi się coraz częściej o „zróżnicowanym konsensusie”.

Nadal borykamy się z określeniem samej wizji jedności do jakiej mają dążyć chrześcijanie. Po 40 latach możemy jednak zobaczyć, że dużo rzeczy zostało osiągniętych w teologicznym podejściu do spraw ekumenizmu, a także w zmianie mentalności Kościołów. Proces ten nie odbywa się bez oporów pewnych środowisk, które wszędzie dostrzegają zagrożenie dla własnej tożsamości wyznaniowej. Bronią tej tożsamości tak, że staje się ona wręcz pewnego rodzaju idolem. To z kolei uniemożliwia rzeczywisty postęp w dialogu.

Fot. arch. PAP/Jacek Bednarczyk

Kościół katolicki stosunkowo późno włączył się w dialog ekumeniczny…

Inne Kościoły uczyniły to ponad pół wieku wcześniej. Ruch ekumeniczny narodził się, tam, gdzie doszło do największego rozbicia – wśród Kościołów protestanckich. Później włączyły się do niego Kościoły prawosławne, a katolicy na końcu. Trzeba było nadrabiać zaległości. Obecnie tempo życia jest tak zawrotnie szybkie, że i w ekumenii musimy za nim nadążać. Pojawiają się problemy natury etycznej, takie np. jak legalizacja i błogosławienie par homoseksualnych, fakt wyświęcenia biskupa anglikańskiego o orientacji homoseksualnej. Wiele napięć stwarzają także święcenia kapłańskie kobiet.

Czy sprawy te jeszcze bardziej nie wyhamują dialogu ekumenicznego, a nawet go nie zawieszą?

Praktyka wyświęcania (ordynacji) kobiet szeroko rozpowszechniła się w Kościołach protestanckich. Od pewnego czasu podobnie postępują Kościół anglikański oraz niektóre Kościoły starokatolickie. W obliczu stanowczych oświadczeń, że Kościół rzymskokatolicki i Kościół prawosławny nigdy tego nie uczynią, sprawa ta na pewno stanowi poważną trudność w dialogu ekumenicznym. W tym przypadku odwołam się ponownie do wspomnianej już idei hierarchii prawd. Święcenie kobiet to nie koniec świata! To tylko koniec pewnej tradycji w chrześcijaństwie. Jeżeli sprawa pochodzi od Boga to nie pomogą nawet największe sprzeciwy. Mądry uczony żydowski, Gamaliel z Dziejów Apostolskich radził: „Jeżeli bowiem jest to wymysł czy dzieło czysto ludzkie, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście pochodzi od Boga, nie zdołacie ich zniszczyć. Może się przy tym okazać, że walczycie z Bogiem” (Dz 5,38-39).

>>> Franciszek: dialog między ludźmi może łatwo stać się dialektycznym pojedynkiem

A jeśli walczymy z Bogiem?

Tradycja chrześcijańska ma w sobie wymiar ciągłości, ale ma także momenty zerwania ciągłości i odejścia od wiekowych doktryn czy praktyk. Nie wszystko w chrześcijaństwie jest ewangeliczne. Dzięki ekumenii możemy spojrzeć na dzieje chrześcijaństwa bardziej krytycznie, spokojnie i z większą życzliwością dla siebie nawzajem. Wszystkie sporne sprawy trzeba rozważać w duchu cierpliwego i wytrwałego dialogu, a nie konfrontacji. Problemów na pewno nam nie zabraknie, a wielka idea „hierarchii prawd” pomoże nam zachować równowagę. Jeśli pytamy: „Dokąd zmierzasz, ekumenio?” to odpowiadam: „Zmierza ona w dobrym kierunku”. Natomiast pytany, „Czy kiedyś osiągnie swój cel? – odpowiadam: Ważne jest samo dążenie do pojednania i zgody. W ekumenicznej encyklice „Ut unum sint” Jan Paweł II także pyta: „Quanta est nobis via?” – Jak długa przed nami droga?

Dla większości ludzi spory pomiędzy Kościołami są niezrozumiałe, tym bardziej dla młodych pokoleń. Dlaczego jest tyle Kościołów chrześcijańskich, skoro wszyscy wierzą w jednego Boga?

Pytania dzieci są nieraz bardzo kłopotliwe. Przywykliśmy do sytuacji podziału w chrześcijaństwie i to jest być może jednym z największych naszych grzechów. Z drugiej strony mamy też i takie przekonania, że podziały wcale nie są aż tak szkodliwe. Kościoły dopracowały się pewnego bogactwa dzięki temu, że każdy na swój sposób odczytywał Ewangelię. Zadomowienie się w podziale świadczy natomiast o tym, że nasza ludzka selektywność poznawcza nie pozwala na całościowy ogląd chrześcijaństwa. Nie chcemy nawet wiedzieć, jak ktoś inny przeżywa swoją wiarę, nadzieję i przygodę z Bogiem; jak ktoś inny potrafi inaczej kształtować swoją modlitwę, liturgię i obcowanie z Pismem Świętym. Jeżeli przywykniemy do podziału to będziemy żyć w izolacji i samozadowoleniu. Wizja chrześcijaństwa będzie jeszcze bardziej skomplikowana, jeśli dołączymy do tego wzajemne pretensje dwóch najstarszych Kościołów chrześcijańskich: rzymskokatolickiego i prawosławnego, które uważają, że każdy z nich jest jedynym prawdziwym Kościołem Chrystusa.

Czy nadal mamy do czynienia z ekumenią powrotu do jedynego konkretnego Kościoła?

Na szczęście zdajemy sobie sprawę z tego, że nie ma dzisiaj ekumenii powrotu do jakiegoś konkretnego Kościoła, od którego inni odeszli. Przy tym poglądzie obstaje jeszcze chyba tylko oficjalna doktryna prawosławia. Wracam do pytania: „Dlaczego mamy tyle Kościołów?”. Ludzie wierzący bronili swojego rozumienia prawd wiary i swojej wizji Kościoła. Wcześnie przyjęto strategię wyłączania heretyków ze wspólnoty wierzących. Nie tolerowano tych, którzy głosili błędne poglądy. Potępiano ich na każdym z wczesnych soborów. Dzisiaj, po kilkunastu stuleciach, dialog z tzw. Kościołami przedchalcedońskimi, które nie przyjęły orzeczeń Soboru Chalcedońskiego (451) pokazuje, że choć różniliśmy się w terminologii i sposobie wyrażania prawd, to różnice nie są w rzeczy samej tak wielkie, jak to zakładano. To są dziejowe nieporozumienia.

Przy podziałach w Kościele dużą rolę odgrywały także ludzkie ambicje. Przypominano o tym 7 grudnia br. w 40 rocznicę zakończenia Soboru Watykańskiego II (1965) i usunięcia z pamięci Kościoła ekskomunik z 1054 roku. Anatemy kardynała Humberta i patriarchy Michała Cerulariusza rzucone zostały pod wpływem osobistych ambicji, bezpodstawnych oskarżeń i odniesień do spraw zgoła drugorzędnych. Obydwie strony zdradzały wiele ignorancji, niekonsekwencji i wzajemnej niechęci.

I ludzkie ułomności…

Nie tylko. Podział jest na ogół procesem długotrwałym. Wynika ze wzajemnego niezrozumienia i wyobcowania. Jeśli popatrzymy na dzieje Reformacji, dostrzeżemy pragnienie wewnętrznej odnowy Kościoła i obrony ducha Ewangelii. Nie była to niestety epoka dialogu. Logika potępień wyznaczyła nowy bieg wydarzeń, które prowadziły siłą rzeczy do powstania odrębnych Kościołów.

Wielu ludzi nie rozumie procesu rozbicia chrześcijaństwa i sensu podziałów. Skoro wierzycie w jednego Boga, to dlaczego wciąż tak się kłócicie? Plemię chrześcijan jest kłótliwe, to prawda! Konsekwencją jest dawanie światu antyświadectwa i zgorszenie. Ciągle się nam o tym przypomina, a sytuacja podziałów trwa nadal. Ludzie poszukujący, zwłaszcza młodzi, zniechęcają się i oddalają od chrześcijaństwa. Inni wędrują z jednego Kościoła do drugiego. Jeśli ktoś znajduje sens bycia w innym Kościele to przecież nie staje się ateistą. Nadal wierzy w tego samego Boga i Jezusa Chrystusa. Nie można go traktować jako zdrajcy. Bądźmy bardziej konsekwentni! Jeśli ktoś przychodzi do nas z innego Kościoła, to cieszymy się i nie widzimy w tym żadnej zdrady. Wręcz przeciwnie, traktujemy to jako wydarzenie nawrócenia i dojścia do prawdy.

Często Kościoły traktują ludzi jak swoją własność. Kościół nie jest po to, aby rekrutować jak największą liczbę wiernych dla samego siebie, lecz żeby pokazywać ludziom Dobrą Nowinę. Niech zobaczą Chrystusowe przesłanie w całym jego uniwersalizmie! O tym mówi soborowa Konstytucja dogmatyczna o Kościele „Lumen Gentium”. „Światłością narodów” jest Chrystus. To On ma zajaśnieć w Kościele. To On jest najważniejszą Osobą, ku której Kościół ma prowadzić wierzących. Ludzie należą do Boga. Nie są kościelnym folwarkiem.

>>> Wielkie religie świata. Wiarygodność i dialog [MISYJNE DROGI]

Mamy wiele przykładów wspólnot, w których pokolenia katolików, protestantów i prawosławnych żyją razem, zawierają małżeństwa, tworzą jedną rodzinę, Można z tego wysnuć wniosek, że brak jedności Kościołów w dużym stopniu jest problemem hierarchii…

Sąd historii i samego Boga w największym stopniu będzie dotyczył ludzi najbardziej odpowiedzialnych za Kościół. Tak bywało, że najwyższe instancje przyczyniały się najbardziej do utwierdzania podziałów. Wrogość była ludziom wszczepiana odgórnie. Niektórzy potrafili opierać się jej dzięki zdrowemu instynktowi chrześcijańskiemu. Widać to do dzisiaj w różnych środowiskach czy parafiach, gdzie żyją obok siebie ludzie różnych wyznań. Potrafią wspólnie czcić Boga bez względu na to, według jakiego kalendarza, czy rytu dane święto jest obchodzone.

Jak zatem wychowywać młodych ludzi do ekumenizmu? Tym bardziej, że większość dokumentów na ten temat jest napisana, mówiąc delikatnie, niestrawnym językiem.

Dokumenty ekumeniczne są rzeczywiście napisane dosyć hermetycznym językiem kompromisu, trudnym w odbiorze. Każde zdanie jest cedzone i wielokrotnie poprawiane. Przez 25 lat pracując w różnych gremiach ekumenicznych wiem od podszewki, jak tego rodzaju dokumenty powstają. Często była mowa o tym, aby te teksty pisać zgoła innym językiem, bardziej przystępnym i zrozumiałym. Nie wiem doprawdy, kto miałby to robić i jak je przekładać na język czytelny, zwłaszcza dla młodych.

Same dokumenty nie nauczą młodych ludzi ekumenicznej postawy. Najważniejsze jest nasze wzajemne świadectwo. Młodzi ludzie muszą widzieć, że na pojednaniu Kościołów zależy ich duszpasterzom. Jeżeli hierarcha pokaże, że sprawa ekumenii w jego diecezji jest traktowana poważnie i życzliwie, to za nim pójdą inni: duchowieństwo i wierni. W naszym kraju ekumenia nie zeszła jeszcze na poziom parafii. Jest to dla polskiego Kościoła wciąż wielkie zadanie. Musimy dorastać do słów Jana Pawła II, który w swojej encyklice „Ut unum sint” pisał o ekumenii jako „jednym z priorytetów duszpasterskich Kościoła” oraz „imperatywie chrześcijańskiego sumienia”. Czy duchowni w Polsce znają treść tej encykliki? Ilu księży naprawdę ją przestudiowało i wzięło sobie do serca? Ilu dzieliło się i nadal dzieli treściami ekumenicznymi z młodymi ludźmi? Mam nadzieję, że młodzi ludzie będą w przyszłości w większym stopniu przyczyniać się do pogłębiania ducha ekumenii także i w naszym kraju.

Co zatem robić, aby przekonać młodych ludzi do ekumenii?

Dzięki ekumenii nasze chrześcijaństwo może być pełniejsze. Nie staję się uboższym katolikiem przez to, że otwieram się na ludzi innego wyznania, że potrafię przyjąć i asymilować wartości, którymi ktoś inny żyje bardziej intensywnie w swojej relacji do Boga i ludzi. Dzięki ekumenii wzbogacam się wewnętrzne. Ważne jest świadectwo naszego życia. Wtedy młodym ludziom będzie łatwiej przekonać się do ekumenii. Popatrzą innym okiem na trudne dzieło pojednania Kościołów. Nie będzie to indoktrynacja, lecz siła zwyczajnego promieniowania postawy otwartości i wrażliwości na innych. Człowiek zapala się od człowieka tak, jak zapala się światło świecy od świecy w Noc Paschalną. Bogu dzięki, że obecnie w chrześcijaństwie bardziej akcentuje się wartość osobistego świadectwa niż samą rolę nauczania. W dobie dewaluacji słowa pisanego i mówionego, także magisterium Kościoła powinno uważniej słuchać ludzi i od nich się uczyć.

Każdy z nas jest tylko uczniem. Kościół to najlepsze miejsce, aby powiedzieć młodym ludziom, że wszyscy jesteśmy uczniami Chrystusa. Niech dorosłym nie wydaje się, że wszystko zrobili i są chrześcijanami w stu procentach. Przez całe życie człowiek jest tylko uczniem próbującym realizować wskazania Ewangelii. Kategoria bycia uczniem obowiązuje w chrześcijaństwie wszystkich, także papieża, biskupów, duchowieństwo. W wychowywaniu młodych ludzi do ekumenii powinna ona stać się bardziej nośna i w dobrym sensie tego słowa zaraźliwa.

Wydaje się to szczególnie ważne w świecie zsekularyzowanej kultury…

Tym bardziej, gdy coraz częściej mamy do czynienia z sekularyzmem wojującym, który widzi szkodliwość religii. Często nie bez winy nas, ludzi religijnych, nie bez winy chrześcijan.

Fot. arch. PAP/Jacek Bednarczyk

Wiele z konfliktów wyznaniowych w tych krajach ma charakter polityczny? Jak zatem oddzielić zdrowe ziarno ekumeniczne od politycznych plew?

Jest to wielowiekowy problem. Co było przyczyną największego konfliktu między Wschodem a Zachodem – polityka! W roku 1204 krzyżowcy zdobyli i barbarzyńsko złupili Konstantynopol. Niesłusznie łączymy datę schizmy ze wspomnianym wcześniej rokiem 1054. Jest to przede wszystkim data symboliczna O wiele gorsze dla wzajemnych relacji były późniejsze wydarzenia. Po wyjściu Kościoła greckokatolickiego z katakumb, zwłaszcza na Ukrainie i w Rumunii, doszło do wielu konfliktów. Chodziło m.in. o odzyskanie przejętych przez Kościół prawosławny – po przymusowej likwidacji unii przez Stalina w 1946 i 1948 r. – cerkwi i majętności kościelnych. Gdyby oba Kościoły były wolne od politycznych uwikłań i narodowych ambicji, to może łatwiej byłoby rozwiązać problemy natury kościelnej.

W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia doszły, jak wiadomo, ze strony prawosławia pod adresem Kościoła katolickiego oskarżenia o propagowanie uniatyzmu i prozelityzmu. Ten trudny okres wyhamował i doprowadził do zastoju oficjalny dialog katolicko-prawosławny. W 1993 roku w Balamand (Liban) uzgodniony został dokument o uniatyzmie jako metodzie jednoczenia Kościołów, która powinna zostać odrzucona i należeć do przeszłości. Dokument ten wzbudził wiele kontrowersji zarówno wśród grekokatolików jak i prawosławnych. Potem przez 7 lat nic się nie działo. W 2000 r. w Baltimore (USA) spotkanie Międzynarodowej Komisji Mieszanej zostało ponownie zdominowane przez problem uniatyzmu. (…)

Największy konflikt w kontekście uniatyzmu wybuchł wokół Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego. Jak go rozwiązać? Czy w ogóle możliwe jest jego rozwiązanie, kiedy wiadomo, że katolickie Kościoły wschodnie są żywymi, prężnie działającymi wspólnotami?

Jest to bardzo delikatny i złożony problem. Kluczowym stwierdzeniem dokumentu z Balamand jest to, że unie częściowe (unia brzeska, użhorodzka i inne) nie rozwiązały problemu. Wręcz przeciwnie, zantagonizowały jeszcze bardziej katolików i prawosławnych. Stały się przyczyną cierpienia milionów ludzi. Jedności nie można poszukiwać na drodze tak pojętego uniatyzmu. Same nazwy historyczne, którymi posługiwano się w minionych wiekach, takie jak „unici” i „dyzunici” są dzisiaj odczytywana przez grekokatolików jako obraźliwe. Sam doświadczyłem na sobie konsekwencji mówienia o tych sprawach… Musimy uczyć się mówić tak, aby nie urażać niczyjej godności i wrażliwości. Kościoły greckokatolickie są wspólnotami żywymi, które działają od wielu stuleci i noszą na sobie głębokie piętno męczeństwa. Dokument z Balamand wyraźnie uznaje, że mają one prawo do istnienia.

>>> Zmarł o. prof. Wacław Hryniewicz OMI, nasz autor

Jesteśmy nadal świadkami dramatycznej sytuacji ekumenicznej w relacjach z prawosławiem. Z jego strony pojawiają się wciąż zarzuty, że potwierdzenie prawa grekokatolików do istnienia jest odczytywane jako pretekst, czy wręcz zachęta do umacniania aktywności tych Kościołów. Dotyczy to zwłaszcza domagania się przez nie większych praw do samodzielności, a w tym m. in. do utworzenia patriarchatu przez największy Ukraiński Kościół Greckokatolicki. Prawosławni odczytują te dążenia jako zagrożenie. W ich oczach grekokatolicy chcą uchodzić za autentycznych przedstawicieli tradycji wschodniej, reprezentowanej w ciągu wieków przez Kościół prawosławny. W duchu eklezjologii „Kościołów siostrzanych” (znamy po 2000 roku oficjalne zastrzeżenia co do tej terminologii!) trzeba spojrzeć na te sprawy w innym duchu.

Ksiądz Profesor uważa, że najważniejszą kwestią w relacjach katolicko-prawosławnych jest problem papieskiego prymatu…

W dialogu z prawosławiem problem tzw. unii nie będzie rozwiązany bez uporania się najpierw z zagadnieniem papieskiego prymatu. Początki unii trzeba rozumieć na tle eklezjologii, która uczyła, że bez jedności z papieżem nie ma prawdziwego Kościoła; prawdziwym i jedynym Kościołem Jezusa Chrystusa jest Kościół rzymskokatolicki i poza tym Kościołem nie ma zbawienia. Znane są soteriologiczne motywacje inicjatorów unii. Niektórzy z nich nawet w swoim testamencie przed śmiercią oświadczali, że dążyli do unii z Rzymem, bo poza nim, poza jednością z papieżem, nie ma zbawienia. Dzisiaj patrzymy na te sprawy w świetle pełniejszej eklezjologii. Widzimy, że najważniejszy w Kościele jest związek z Ewangelią, z Jezusem Chrystusem. To On jest Głową Kościoła i Dawcą zbawienia. Nie można odmawiać miana prawdziwego Kościoła tym, którzy nie mają więzi kanonicznej z papieżem. W oficjalnych dokumentach rzymskokatolickich prawosławie oceniane jest o wiele bardziej życzliwe niż Kościoły protestanckie, które określa się mianem wspólnot kościelnych.

Soborowy Dekret o ekumenizmie „Unitatis redintegratio” mówi w tytule jednego z podrozdziałów o „Kościołach i wspólnotach kościelnych odłączonych na Zachodzie”. Problem prymatu należy powiązać z zagadnieniem unii częściowych i spojrzeć na nie bezstronnie z perspektywy historycznej. Trzeba zobaczyć motywację i oczekiwania tych ludzi, którzy odważyli się na ten krok. Prawosławni proszący o jedność z papieżem byli traktowani w Rzymie jako przychodzący niemalże z próżni eklezjologicznej. Według ówczesnych kryteriów byli schizmatykami i musieli składać potrydenckie wyznanie wiary katolickiej. Trzeba w dialogu wspólnie spojrzeć na historyczne i teologiczne przesłanki powstania unii i powiązać je z wizją Kościoła pod przewodnictwem papieża. Problemu uniatyzmu nie da się rozwiązać w oderwaniu od kwestii prymatu. Nie wiadomo jeszcze jak problem ten zostanie rozwiązany. Rozwiązania trzeba szukać w cierpliwym dialogu.

Jedną z największych przeszkód w porozumieniu z prawosławiem, szczególnie rosyjskim jest problem prozelityzmu. Ma on głębokie historyczne korzenie.

Kwestii prozelityzmu nie można rozpatrywać w oderwaniu od historii wzajemnych stosunków, zwłaszcza w XX wieku, po rewolucji bolszewickiej. Do czasu Soboru Watykańskiego II w Kościele rzymskokatolickim podtrzymywano iluzję nawrócenia wszystkich chrześcijan odłączonych, w tym także prawosławnych. Oficjalna doktryna głosiła, że katolicyzm jest jedyną prawdziwą religią Jezusa Chrystusa, jedynym prawdziwym Kościołem, wyposażonym we wszystkie środki zbawienia. Kiedy w Rosji zaczęły się szerzyć nastroje rewolucyjne to od razu gorliwi misjonarze katoliccy zaczęli podejmować wyzwanie nawrócenia prawosławnych Rosjan. Już wcześniej założyciel asumpcjonistów, E. D`Alzon w 1870 roku oskarżał Polaków o to, że stoją na przeszkodzie wielkiemu dziełu nawrócenia Rosji na katolicyzm, wykorzystując sprawy wiary do obrony polskości. Inny asumpcjonista francuski w tym czasie pisał: „Rewolucja otworzy Kościołowi bramy Rosji. Rosyjski kolos dostaje konwulsji. Trzeba być gotowym. Na polu wymiecionym przez rewolucyjne burze postawimy prawdziwy krzyż”.

Wiek XX odziedziczył te iluzje nawrócenia Rosji na katolicyzm. Także inna wybitna postać, lwowski metropolita Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, Andrzej Szeptycki, nie krył przekonania, że nie może być mowy o prawdziwym Kościele bez jedności z biskupem Rzymu. Uważał, że jego obowiązkiem jest przygotowywanie sposobów nawracania prawosławnych na katolicyzm. Zachęcał go do tego, jak sam przyznał, papież Pius X. Kiedy w 1921 roku ubiegłego stulecia zapanował w Rosji głód, to władze sowieckie same sugerowały Watykanowi, że niosąc pomoc głodującym można będzie wysłać katolickich misjonarzy, byleby nie pochodzili z krajów wrogich sowieckiemu reżimowi, co oznaczało wykluczenie Polaków. Zapewniano, że bolszewicy bardziej ufają katolikom niż prawosławnym, którzy myślą o przywróceniu carskich porządków. Misjonarzom obiecywano swobodę w moralnym i religijnym wychowywaniu wierzących. Rezydujący w Rzymie przedstawiciel księży werbistów Karl Friedrich pisał 21 grudnia 1921 roku do przełożonego generalnego w Niemczech: „Powszechnie sądzi się w poinformowanych kręgach, iż wkrótce wybije godzina łaski dla Rosji. Niektórzy chcą wręcz nakłonić do wiary, że nastąpi coś w rodzaju masowej konwersji do Kościoła katolickiego”. Podobne działania podejmował bp Michel d`Herbigny, który założył Collegium Russicum w Rzymie jako ośrodek misyjny dla nawracania Rosjan.

Prawosławni Rosjanie nie zapomnieli nam tych „inicjatyw”…

Nie zapomnieli i wskazują na te świadectwa. Oprócz obciążeń historycznych kwestia prozelityzmu jest sprawą lękową. Jest to lęk przed Kościołem rzymskokatolickim, przed silniejszym, który w krajach Zachodu nie przeszedł przez piekło reżimu stalinowskiego w ciągu 70 lat wojującego ateizmu w takiej mierze jak to miało miejsce w Rosji. Rosyjski Kościół Prawosławny (nie tylko zresztą on) wyszedł z tego okresu straszliwie osłabiony. A my oczekujemy teraz od niego, aby był podobny do wysportowanego i świetnie przygotowanego zawodnika, który nie obawia się konkurencji. Trzeba mieć więcej empatii dla drugiej strony, umieć postawić siebie na miejscu drugiego. Jest to niezbędny warunek dialogu. Wielu prawosławnych nie dowierza ekumenicznym deklaracjom Kościoła rzymskokatolickiego. Przyczyniły się do tego całe wieki eklezjologii nawracania. W reakcji obronnej strona prawosławna często podkreślała, że Kościół katolicki jest heretycki.

Jednak były wyjątki w naszym Kościele, ludzie, którzy relacje katolicko-prawosławne widzieli inaczej…

Stale wracam do osoby mądrego, francuskiego jezuity, ks. Filipa de Régis (1897-1955). W 1992 r. opublikowano jego niezwykły duchowy testament o szczególnej aktualności ekumenicznej, wyraźnie kontrastujący z duchem prozelityzmu biskupa d`Herbigny`ego. Francuski jezuita tuż przed śmiercią w 1954 r. przewidział misyjną nadgorliwość katolików, protestantów i innych grup chrześcijan, kiedy nadejdzie godzina wolności dla Rosji. Obawiał się, że przyniesie to niepowetowane szkody dla pojednania Kościoła katolickiego i prawosławnego. Ks. de Régis był szanowany przez prawosławnych i grekokatolików. Powtarzał, że powinniśmy być „bardziej chrześcijanami niż katolikami”, w przeciwnym razie będą wciąż mnożyły się konflikty. (…)

Czym wzajemnie możemy się obdarzać, prawosławni i katolicy? Czego oczekiwaliby od nas prawosławni, a co my powinniśmy od nich czerpać?

Jest to odwieczna kwestia ekumenii, czego chrześcijanie mogą się nawzajem od siebie uczyć. Sądzę, że samo zwracanie uwagi na piękno liturgii i śpiewu nie wystarcza. Potrzebna jest całościowa wizja synodalności Kościoła. Sami teologowie prawosławni przyznają, że zasada synodalności nie zawsze jest w pełni realizowana także w Kościele prawosławnym. Świadczą o tym choćby pojawiające się od czasu do czasu antagonizmy pomiędzy poszczególnymi. Kościołami autokefalicznymi. Wszyscy nie dorastamy do pewnych ideałów eklezjalnych, które sobie stawiamy przed oczy. Możemy się wiele uczyć patrząc na doświadczenie wieków i świadectwa tych, którzy dochodzili do prawdy nie poprzez decyzję jednego, ale wszystkich najbardziej odpowiedzialnych za sprawy Kościoła. Taki jest sens greckiego słowa „sýnodos” – wspólna droga. Logika prawosławnej synodalności powinna przenikać się z bardziej centralistyczną logiką eklezjologii rzymskokatolickiej i ją korygować. Wtedy może narodzi się kiedyś nowa jakość myślenia eklezjologicznego, inspirowanego zasadą wzajemnego przenikania się świadomości (perichóresis).

Niedościgłym wzorem jest w tym względzie chrześcijańska nauka o Trójcy Świętej i wzajemnych relacjach Osób Boskich. Nie bez powodu dokumenty pierwszego dziesięciolecia dialogu katolicko-prawosławnego często nawiązują do tajemnicy jedności i pełnej wzajemności Osób Boskich.

>>> Medal 100-lecia KUL dla o. Wacława Hryniewicza OMI

Innym darem dla nas może być misteryjno-mistyczne bogactwo Kościoła prawosławnego. To, że Wschód lepiej potrafi „zagubić się w Bogu” może być lekarstwem na aktywizm Zachodu. Pomaga odzyskać zdolność do kontemplacji, milczenia i wewnętrznego uciszenia, które wykreślamy coraz bardziej z naszego życia. Przenikanie się naszych tradycji oraz wzajemne obdarowywanie jest przyszłością chrześcijaństwa. Bez tego nie powstanie pełniejsza synteza wiary. Trzeba uczyć się trudnej umiejętności wzajemnego zrozumienia i zaufania. Proces żywej wymiany nie może być tylko odgórnie nakazany. Musi także rodzić się oddolnie pośród ludzi wierzących. Wzajemne obdarowywanie się jest pięknym świadectwem uniwersalizmu Ewangelii. Warto przypomnieć, że pomimo długiego procesu wzajemnego wyobcowania dopiero w wieku XVIII utrwaliły się dwa odrębne bloki konfesyjne, katolicki i prawosławny. Łacinnicy podważyli ważność sakramentów sprawowanych przez chrześcijan wschodnich nie będących w jedności z papieżem. Rzymska Kongregacja Krzewienia Wiary zakazała w 1729 r. wiernym uczestnictwa w sakramentach Kościoła prawosławnego. W odpowiedzi patriarchowie wschodni uznali w 1755 r., że chrzest w Kościele łacińskim jest nieważny, a katolików należy traktować jak pogan.

Ekumenia uczy, że jesteśmy zdani jedni na drugich, że stanowimy uczącą się wspólnotę Kościołów – „a learning community of Churches”. Jeżeli będziemy mieli pokorę bycia uczniami Chrystusa, to i Kościoły będą bardziej potrafiły uczyć się od siebie nawzajem.

Co ksiądz profesor sądzi o apelu biskupa Hilariona z Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego wygłoszonym podczas VI Zjazdu Gnieźnieńskiego w tym roku o utworzenie przymierza katolicko-prawosławnego?

Bp Hilarion mówił o potrzebie takiego europejskiego przymierza, które umożliwiłoby „wspólną walkę z sekularyzmem, liberalizmem i relatywizmem”. Proponował, abyśmy mówili do światowej społeczności „jednym głosem”. Przymierze to miałoby mobilizować nasze Kościoły do wspólnego działania. Osobiście wolę posługiwać się terminologią bardziej pozytywną: nie słowami „wspólna walka”, lecz „wspólne świadectwo”. Niech przymierze katolicko-prawosławne stanie się miejscem wspólnego świadczenia o nowości Ewangelii i zmartwychwstania Chrystusa, któremu wciąż poświęcamy za mało uwagi. Kryzys wiary w zmartwychwstanie dotyka dziś wiele kręgów chrześcijańskich. Przymierze takie powinno by pokazywać, jak wielką wartością jest Ewangelia. Jesteśmy wciąż na początku realizacji jej wskazań. Przypominał o tym w Rosji ks. Aleksandr Mień, we Francji kard. Jean-Marie Lustiger, a u nas ks. Józef Tischner. Patrząc na dzieje chrześcijaństwa trzeba mieć odwagę przyznać się do popełnionych błędów. Ewangelia była źródłem i takich wartości, które musiały wyemigrować na obrzeża chrześcijaństwa, aby później pojawić się w pewnych ruchach świeckich i wrócić do nas inną drogą, w postaci praw człowieka, zasad równości, wolności sumienia. Jeśli w ogóle powstanie, przymierze katolicko-prawosławne powinno koncentrować się na spokojnym prezentowaniu piękna Ewangelii, które promieniuje od wewnątrz. Nie można koncentrować się na wspólnych potępieniach wojującego sekularyzmu. Chrystus nie potępiał ludzi błądzących. Potrafił ich rozumieć i cieszył się z nawrócenia człowieka.

Iwona Burdzawoska / aG

Tym bardziej, że Chrystus nie przyszedł do chrześcijan, lecz do wszystkich: Żydów, pogan, Rzymian….

Chrystus przyszedł do wszystkich. Jego Ewangelia jest dla wszystkich ludzi. W chrześcijaństwie żyje niezwykły duch uniwersalizmu, którego wciąż nie jesteśmy w stanie zgłębić i wyrazić w życiu. Jeżeli przymierze katolików i prawosławnych będzie polegało na wspólnym świadectwie i stopniowo przystąpią do tej inicjatywy także inni chrześcijanie, to i wtedy nie łudźmy się. Ten wspólny głos może być przez długi okres czasu tylko głosem wołającego na pustyni. Nie zatarła się jeszcze pamięć o dziejach chrześcijaństwa, niekiedy pełnych cierpienia, krwi i przemocy, inspirowanych niejednokrotnie przez błędne doktryny teologiczne. Chrześcijańskie Kościoły muszą najpierw odmienić swoje własne oblicze, pojednać się ze sobą, obdarzyć wzajemnym uznaniem, prawdziwie okazać miłość i przyjaźń do ludzi. Niech świat zobaczy spokojne, promieniujące dobrocią, mądre oblicze chrześcijaństwa!

Najważniejszym zdaniem teologii Księdza Profesora są słowa „Bóg jest Miłością”. Jak Ksiądz Profesor rozwinąłby to zdanie w kontekście ekumenicznym?

Słowa „Bóg jest Miłością” skłaniają do refleksji, jaką wizję Boga głosiliśmy w ciągu wieków. To dwukrotnie powtórzone zdanie św. Jana (1 J 4,8.16), szczególnie czczonego w tradycji Kościoła wschodniego brzmi jak ogromne wezwanie do podniesienia oczu i zdania sobie sprawy, jaki jest naprawdę Bóg chrześcijan, jak nas traktuje, jak potrafi leczyć, jakim jest pedagogiem. Jeżeli jest Miłością, to jest najlepszym Ojcem i najlepszym lekarzem. Usiłuję w swojej wizji Boga być konsekwentny. Idę linią nadziei i głoszę to pomimo wszelkich oporów. „Bóg jest Miłością” – to jest wyznacznik postępowania chrześcijan. Nieraz to wielkie słowo „miłość” trzeba obdarzać orszakiem mniejszych słów. Słowo „miłość” można ogromnie spłycić. Traci ono wówczas swoją świeżość i nośność. Trzeba dołączyć do niego słowa mniejsze, codzienne, równie bliskie naszym ludzkim doświadczeniom. Mówmy o potrzebie zrozumienia, zaufania i życzliwości człowieka do człowieka. Mówmy także o życzliwości Boga dla ludzi. W tradycji chrześcijańskiego Wschodu Chrystus nazywany jest „Filanthropos” – Ten, który ludzi miłuje, który jest przyjacielem ludzi, nauczycielem przyjaźni do ludzi.

Dzisiaj słowo „miłość” przypomina także o tolerancji. W 1995 r. UNESCO ogłosiła deklarację o zasadach tolerancji. Określa ją jako „cnotę, która umożliwia pokój”. Pozytywnie rozumiana tolerancja jest „harmonią w zróżnicowaniu”, akceptacją inności drugiego człowieka, uszanowaniem jego odrębności, sumienia, prawa do bycia sobą, do własnej drogi. To przecież druga strona medalu, którym jest miłość.

Sobór Watykański II w swoich dokumentach nie wspomina o tolerancji. Słowo to nie pojawia się nawet w Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes”. UNESCO ustanowiła dzień 16 listopada „Dniem tolerancji”.

Niech i chrześcijanie popatrzą dzisiaj inaczej i życzliwiej na tę „cnotę umożliwiającą pokój”! Kiedy postępowanie ludzi doprowadzało Jezusa do iście boskiej pasji, mówił: „O plemię niewierne i przewrotne. Jak długo jeszcze mam was znosić?” (Mt 17,17; Mk 9,19). Uczniowie Jakub i Jan, kiedy nie przyjęto ich w Samarii, zwracają się do Mistrza: „Panie, jeśli chcesz, to powiemy, aby ogień spadł z nieba i ich spalił. Lecz On ich skarcił” (Łk 9,54-55). Niektóre greckie rękopisy notują w tym miejscu Jego dalsze słowa: „Nie wiecie, czyjego ducha jesteście”. Jezus potrafił cierpliwie znosić ciasnotę myślenia i agresywne zapędy swoich uczniów. Swoim przykładem uczył ich szanować godność i inność ludzi.

Jak wiele postaw potrzebnych dla naszej współczesności można wciąż uczyć się z Ewangelii! Bóg jest Miłością, najlepszym i najbardziej skutecznym lekarzem i pedagogiem. Potrafi przekonywać i pociągać od wewnątrz, nie gwałcąc ludzkiej wolności. Niech nie lękają się obrońcy wolności! Wolność jest Jego darem. Szanuje ją bardziej niż to sobie możemy wyobrazić. Bóg nie pozostawia istoty stworzonej na Jego obraz i podobieństwo w stanie ostatecznego zatracenia i zagubienia. To wyraz Jego najwyższego szacunku dla wolności zagubionej i chorej. Jak nikt z ludzi potrafi On leczyć i przeobrażać naszą chorą wolność. Największy Pedagog świata ma wiele zrozumienia dla naszych grzechów, błędów i podziałów.

Jestem głęboko przekonany, iż ekumenia umysłu musi iść w parze z ekumenią serca. Nie wystarczą same uzgodnienia i debaty teologów. Ekumenizm uczy nowego stylu bycia uczniem Chrystusa dzisiaj. Mam nadzieję, że następne pokolenia okażą się bardziej pomysłowe w przezwyciężaniu ran podziału, że nie będą powtarzać błędów przeszłości. Sam Bóg zatroszczy się o pełnych twórczej wyobraźni, wytrwałych, mądrych apostołów jedności i pojednania. Wierzę w to.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze