Każdy może zmienić świat 

Jest takie powiedzenie, że nie możesz zmienić całego świata, ale tym, co robisz, możesz zmienić cały świat jednej osoby. 

Kiedy miałam 18 lat, wylądowałam w szpitalu. To taki wiek, że w sumie nie wiadomo, czy pacjenta wysłać jeszcze do szpitala dziecięcego, czy już do tego dla dorosłych. Miałam to szczęście, że trafiłam jeszcze na oddział dziecięcy. Szczęście, bo tam zawsze coś się dzieje i jest dość zabawnie. Bo dzieciaki potrafią się bawić nawet z wenflonem w głowie, drenem w brzuchu i stojakiem od kroplówki w dłoni. 

Po kilku dniach na oddział trafił też mały Daniel. Miał prawie dwa lata. Został przywieziony z domu dziecka. Rodzice porzucili go po urodzeniu, bo miał wodogłowie i – jak się nieco później okazało – raka mózgu. Pielęgniarki się o niego troszczyły, dzieciaki wrzucały mu do łóżeczka zabawki i głaskały po ręce. Ale nikt go nie odwiedzał. 

Z Danielem w zasadzie nie było kontaktu. Nie mówił, nie szukał wzrokiem, nawet nie płakał. Po prostu umierał. I nie wiem, jak to się stało, ale pokochałam tego chłopca. To, jak tulił policzek do mojej dłoni, jak się uspokajał, kiedy głaskałam go po twarzy, jak się uśmiechał, kiedy słońce świeciło mu w oczy. Bardzo lubił jogurt truskawkowy. Po tym, jak wyszłam ze szpitala, jeszcze przez trzy tygodnie przychodziłam do niego przed lekcjami i po szkole. Ale Daniel zmarł. 

Można powiedzieć, że nastolatka czy umierający chłopiec w zasadzie niewiele mogą dać światu. Ale ja mogę powiedzieć, że chociaż Daniel nie mógł zrobić nic, by mnie do siebie przekonać, to skradł moje serce. Po prostu pozwolił się pokochać. Pozwolił dać mu siebie tylko dlatego, że on tego potrzebuje. 

Od tamtego czasu minęło wiele lat, a ja go wciąż pamiętam i czasami wspominam. Kiedy niedawno opowiadałam o nim przyjaciółce, uświadomiła mi, że przez to, że zaopiekowałam się nim w tych ostatnich dniach, chociaż wtedy mógł doświadczyć tego, że jest dla kogoś ważny. Gdybym nie zrobiła wtedy tego, czego w zasadzie nie zrobił nikt z dorosłych, to Daniel umierałby sam. Być może moja koleżanka chciała mnie jakoś pocieszyć i powiedziała te dobre słowa. Ale ja je odczytuję w ten sposób, że czasami stosunkowo niewielki wysiłek i odwaga, by być z kimś blisko, sprawia, że świat drugiego człowieka staje się choć trochę lepszy. 

Nie wiem do końca, co moja obecność znaczyła dla Daniela, ale wiem, że dzięki niemu moje życie jest pełniejsze. Jestem mu wdzięczna, że otworzył moje serce i nauczył, że warto kochać, nawet jeśli wiąże się to z cierpieniem. Wkroczył w mój świat, a ja go tam przyjęłam. A on uczynił go o niebo lepszym. 

 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze