Konkwistadorzy – jak to z nimi było? [KOMENTARZ]
Temat odkrycia Ameryki zawsze był na mojej liście rzeczy, które trzeba lepiej poznać. Wielokrotnie czytałem i słyszałem narracje jednoznacznie potępiające Europejczyków i całe wydarzenie. Sprawcy morderstw, niewolnictwa i okrucieństwa – to my, katoliccy Europejczycy. Zwykle jest to narracja budująca dziwne wrażenie złego obcego i dobrych tubylców.
To w pewien sposób bardzo przypominało mi narracje związane z wyprawami krzyżowymi. Źli chrześcijanie mieczem nawracający rdzennych muzułmanów. Wielu popularyzatorom takiego kłamstwa nie przeszkadza fakt, że to chrześcijaństwo było na wschodzie przed islamem i to miasta łacińskie były przez nich atakowane, a później wręcz cała Europa. O tym już więcej pisałem, więc zachęcam do zapoznania się z tematem:
>>> Krucjata – czyli właściwie co?
Podobnie wygląda zagadnienie inkwizycji, o którym mam nadzieję też uda mi się kiedyś więcej napisać. Tam mamy popularne łączenie tortur i stosów z bezwzględnymi inkwizytorami rodem z „Imienia róży” Umberto Eco. Również ten obraz, wzmacniany zupełnie fałszywym ukazaniem historycznej postaci Bernardo Gui przez antykatolickiego pisarza, daleki jest od rzeczywistości. Rzeczywistości, w której to tortury i stosy istniały na długo przed powstaniem inkwizycji i były stosowane przez władze świeckie z dużą swobodą. To właśnie pojawienie się inkwizytorów spowodowało powolną odmianę sytuacji. Do dziś przetrwały w sądownictwie działania wprowadzone przez Kościół, takie jak osoba obrońcy oskarżonego, do czego wcześniej w średniowieczu w prawie świeckim ten nie miał dostępu. To prawo kościelne ograniczało i zakazywało tortur. Nie można było ich zbyt często powtarzać ani w ich trakcie trwale kaleczyć przesłuchiwanego. Trzeba jednak najpierw zdać sobie sprawę z tego, że to wówczas wyglądało w prawie świeckim inaczej. Do tego stopnia, że przestępcy woleli udawać heretyków, żeby trafić do więzienia kościelnego z dużo lepszymi warunkami, łagodniejszego od więzienia świeckiego.
A co z Ameryką?
Mając tę świadomość, gdy tylko słyszałem o krwawych misjonarzach, wiedziałem, że kwestia Ameryki też nie jest taka jednoznaczna. Pewności w tej sprawie nabrałem w czasie studiów. Program skupiał się na historii Europy, jedna wykładowczyni była jednak zafascynowana kulturą ludów amerykańskich. Z tego powodu dużo zajęć poświęconych było między innymi Majom czy Aztekom. No i szybko można się przekonać, że historyjki o białych, którzy mieczem wprowadzali pogrom i niewolnictwo są w ogromnej mierze nieprzyjemnymi bajkami. To na tych zajęciach mieliśmy omawianą historię ludów, które w czasie trwającego kilka dni rytuału tysiącom ludzi na żywca wycinały w ofierze serca na szczycie piramidalnej świątyni. To tamte ludy zjadały podbitych wrogów i zniewalały setki jeńców. Niewolnictwo? Znali je od setek lat przed spotkaniem „białej twarzy”. Pamiętam, choć już nie najlepiej, historię pewnego jeziora, przy którym odbywały się inne obrzędy, a do którego to wrzucano setki zwłok kobiet i dzieci poświęconych w makabrycznym procesie. Krwawe, prymitywne, barbarzyńskie ludy. Niewolnictwo, gwałt, ludobójstwo. Taki obraz ludów amerykańskich nakreśliły we mnie nie internetowe nagłówki, tylko zajęcia z historii tego kontynentu. Może zaznaczę od razu, że wspomniana wykładowczyni nie jest katoliczką, a jej poglądy są raczej na przeciwległym niż moje biegunie. Nie można więc zarzucić jej budowania narracji broniącej Kościół. Co ciekawe, do tematu odkrycia Ameryki przez Europejczyków nawet na tych zajęciach nie doszliśmy. Nie zajmowaliśmy się tym, tylko kulturą rdzennych ludów.
Czarna legenda
Jak więc na tle faktów wygląda kolejna na kartach Kościoła czarna legenda? Niestety, tak jak wszędzie, jak w tzw. krucjatach i przy inkwizycji, tak i tutaj – nadużycia, okrutne praktyki itd. się zdarzały. Tak jak w czasie II wojny światowej byli księża, którzy współpracowali z hitlerowcami, ale były to przypadki pojedyncze, a ich działania sprzeczne z linią działań Kościoła, tak i tutaj jest podobnie. Znów, jak właśnie przy wspomnianych inkwizytorach, tam, gdzie były działania władz świeckich i protestantów, tam dochodziło do największej praktyki zniewalania i mordowania tubylców. To przede wszystkim na terenach protestanckich polowania na czarownice były najintensywniejsze i na kolonizowanych przez nich terenach Ameryki traktowano ludność rdzenną najgorzej.
W tym miejscu dobrze zacytować samego Krzysztofa Kolumba:
„Nie mamy prawa zabierać ludziom wolności i obracać ich w niewolników. Bóg także Indian stworzył na swoje podobieństwo” (S. Fischer-Fabian, „Krzysztof Kolumb”, Wydawnictwo Amber 2006).
To dobry przykład chrześcijańskiego podejścia. Warto jednak wspomnieć, że odkrywca nie miał takiego nastawienia od początku. Kolumb oraz pierwsi osadnicy hiszpańscy na Hispanioli zmuszali mieszkających tam Tainów do ciężkiej pracy, a niektórych nawet porywali. W 1496 r. wysłał do Hiszpanii grupę Indian przeznaczonych do niewoli. Królowa Izabela Katolicka nakazała uwolnić i odwieźć ich z powrotem do Ameryki. Monarchini zależało na nawróceniu Indian, jednak, jak sama zaznaczała, „na koniec proszę, by nie pozwolono, aby Indianie doznali jakiejkolwiek szkody na swych osobach czy dobrach… Czyńcie to, co konieczne, aby byli traktowani sprawiedliwie i humanitarnie, a jeśliby zostali w czymś skrzywdzeni, niech to zostanie naprawione” (J. Corts Grau, „Historia de la filosofia del derecho”, Madrid 1968). Czy gdzieś tak przedstawiane są pierwsze kontakty Europejczyków z rdzennymi mieszkańcami Ameryki?
Trochę o człowieczeństwie
Bardzo znaczącym przykładem będzie tutaj wspomnienie kwestii człowieczeństwa. Nie raz atakowano w moim towarzystwie Kościół, podkreślając, że odczłowieczał rdzennych mieszkańców i traktował ich jak zwierzęta. Znowu, jak ma się do tego rzeczywistość? Zupełnie inaczej. To papież, nie jako wielkie odkrycie, a jedynie dla oficjalnego podkreślenia i pokazania swojego stanowiska już w pierwszej połowie XVI w. w liście apostolskim Pastorale officium dołączonym do bulli Sublimis Deus napisał:
„Indianie ci, chociaż żyją poza łonem Kościoła nie są – i nie mogą być – pozbawieni wolności i prawa do posiadania własności, ponieważ są istotami ludzkimi”.
Czego się nie mówi, było to stanowisko sprzeczne z niektórymi świeckimi i religijnymi, głoszonymi przez autorytety naukowe z Oxfordu czy Salamanki. Głoszono tam między innymi, że: „Indianie nie są istotami w pełni ludzkimi i dlatego nie posiadają praw naturalnych przyznawanych zazwyczaj ludziom” (Marek Piotrowski „Kościół oskarżony”, Wydawnictwo AA, Kraków 2019, s. 268).
Kolejną ciekawostką jest fakt, że na terenie Stanów Zjednoczonych Indianie otrzymali obywatelstwo dopiero w 1924 r.! Jaki to wielki kontrast między humanitarnym podejściem Kościoła, a tym władz świeckich. Czy głos Kościoła był tylko pod publikę? Może to tylko populizm? W XVI w. ekskomunikowano kilkuset hiszpańskich kolonistów za złe obchodzenie się z Indianami. Była to więc nie tylko nauka, ale również praktyka.
W 1542 r. dzięki interwencji części misjonarzy (inni z kolei mieli odmienne zdanie) ustalono prawa Leyes Nuevas, które nakazywały zniesienie niewolnictwa Indian, a także de facto likwidowały system encomienda, czyli prawo do korzystania z pracy wolnych Indian na terenie należącym do danego kolonizatora. Zapisy te były jednak luzowane, lecz w praktyce system ten powoli zanikał. Nic dziwnego, że na tych terenach katolicy bardzo szybko integrowali się z tubylcami, czego efektem były mieszane małżeństwa. Żeby usunąć proceder niewolnictwa w jednym pokoleniu, zabroniono dziedziczenia niewolników. Doskonale wiemy, jak skrajnie inaczej wyglądała ta sytuacja w protestanckich częściach Stanów Zjednoczonych.
Morderczy misjonarze?
Kwestia ewangelizacji jest dość prosta. Świeckim zdobywcom na rękę było, by Indianie zostawali poganami. Przyjęcie przez nich chrześcijaństwa ograniczyłoby wszelkie możliwości siłowego podboju. To dominikanin Bartłomiej de Las Casas, biskup diecezji Chiapas, złożył skargę na świeckich zdobywców, którzy torturowali Indian. Co niestety jest już znamienne, skarga katolickiego duchownego na działania osób świeckich wykorzystywana jest jako atak na… działania katolickich misjonarzy. Jego „Krótka relacja o wyniszczeniu Indian” była używana przez propagandę protestancką przeciwko Hiszpanii.
Dążenia takich misjonarzy jak Las Casas spotęgował Sobór Trydencki, który w 1545 r. stwierdził, że nawrócenie musi być wolnym aktem woli i nie może być wymuszone. Kształtuje się więc narracja Kościoła opowiadającego się za równością i wolnością tubylców.
Nie było nawet przymusowego nauczania hiszpańskiej mowy. Było wręcz odwrotnie, bo to misjonarze, dla lepszej komunikacji, stworzyli słowniki i ponad 10 tysięcy książek, w których między innymi przekazywali nowoczesne metody rolnictwa, rzemiosła czy medycyny. Tworzono szpitale i bezpłatne szkoły. Dość szybko Indianie zaczęli zostawać duchownymi! Czy byłoby to możliwe, gdyby traktowano ich jako gorszych? W 1677 r. generałem zakonu dominikanów został Antonio de Monroy y Hijar, meksykański Metys.
Jezuiccy misjonarze w 1758 r. zostali wyrzuceni z kolonii portugalskiej – po tym, jak w czasie buntu opowiedzieli się po stronie tubylców. Czy to pasuje do „krwawej ewangelizacji”?
Barbarzyńcy
Niewolnictwo i barbarzyństwo nie przybyło do Ameryki wraz z „białymi twarzami”. W 1487 r. w czasie święta na część boga Huitzilopochtli złożono ofiarę z 20 tysięcy jeńców, wycinając im na żywca serca, a ręce i uda spożywając na ucztach. Coatlicue to bogini, dla której w ofierze składano serca, głowy i ręce ofiar, podlewając je ich krwią. Tlaloc, bóg wody, dostawał w ofierze głównie dzieci, którym wcześniej wyrywano paznokcie, by płakały. Płacz dzieci uznawany był za dar od samego Tlaloca. Xipe Toteca to bóg roślinności, dla którego obdzierano ofiary ze skóry, w którą ubierali się kapłani, a krwią nasączano ziemię. Xiuhtecuhtl to bóg ognia, dla którego rozżarzonym węglem przypiekano ofiary, a później, jeszcze gdy żyły, obdzierano je ze skóry. Po śmierci wyrywano im serca. Na cześć boga śmierci Mictlantecuhtli dokonywano rytualnego kanibalizmu. Prawdopodobnie to właśnie w jego imieniu w 1519 r. podano Cortezowi i jego hiszpańskim towarzyszom, na znak gościnności, potrawkę z ludzkich serc.
Hiszpanie przybyli i wprowadzili zagładę, krew i wojnę, wybijając rdzennych mieszkańców? Hiszpanów było 550, a Azteków setki tysięcy. Jak więc Cortez mógł stanowić realną przeciwsiłę dla nich? Znowu odpowiedź jest prosta. Do Hiszpanów bardzo szybko zaczęły przyłączać się indiańskie plemiona terroryzowane i zniewalane przez Azteków, powiększając siły Corteza do ponad 200 tysięcy wojowników.
Nie można oczywiście wybielać konkwistadorów. Zależało im na bogactwie i potrafili być okrutnymi ludźmi. Jednak ich celem nie była eksterminacja Indian. Nawet na podbitych terenach ustanawiali administrację opartą na indiańskich wodzach. Aztecka stolica Tenochtitlan swój największy rozkwit miała właśnie po zdobyciu jej przez Hiszpanów.
Niestety, wraz z napływem kolonistów pojawiał się coraz większy wyzysk Indian. Nie zawsze pomagało obłożenie ekskomuniką za przemoc wobec rdzennej ludności, ani też ustanowiona przez hiszpańskie władze banicja dla takich osób. Duże znaczenie miał raport wspomnianego już dominikanina Bartolome de las Casas, który pozwolił królowi Filipowi II wprowadzić rozwiązania mocno ograniczające wyzysk i okrucieństwo.
Co by było gdyby…?
Trzeba mieć świadomość, że przed spotkaniem Europejczyków wśród rdzennej ludności Ameryki ludobójstwo, barbarzyństwo i niewolnictwo było wręcz normą. Aztekowie mordowali jeńców, a niektóre z miejscowych „państewek” postanowiły sprzymierzyć się z Hiszpanami, widząc dla siebie szansę większej politycznej niezależności. Jak to mogłoby wyglądać, gdyby im nie przeszkodzono? Gdyby krwawa i okrutna aztecka kultura dotarła do Europy? Wyrywanie serc i zjadanie ludzkiego mięsa na terenie państw cywilizacji łacińskiej?
Jak napisał R. de Maetzu w „Defense de la Hispanidad” (Buenos Aires, 1942): „Hiszpanom udało się to, co nie udało się innym cywilizowanym państwom – włączyć do swojej cywilizacji wszystkie tubylcze rasy”. Kontrastem do katolickiego podejścia było niestety to protestanckie i świeckie. Indianie w krajach kolonizowanych przez protestantów (USA, anglosaska część Kanady, Australia czy RPA) nie byli traktowani jak ludzie, władze płaciły za skalpy, a mieszane małżeństwa praktycznie nie istniały. W niektórych miejscach, jak np. na wschód od Missisipi, nie ocalał ani jeden Indianin.
Jak już wspomniałem, papież na początku XVI w. oficjalnie uznał Indian za ludzi. „Zaledwie” około 400 lat później zrobiły to władze świeckie Kongresu USA. Nie jest bez przypadku, że w najlepszej formie, wraz z językiem, zachowali się jedynie Indianie mieszkający na terenie północnego Quebecu, którzy byli ewangelizowani przez francuskich jezuitów.
Jak podkreśla Marek Piotrowski w książce „Kościół oskarżony”, stosunek świeckich władz do „gorszych” obywateli pokazuje tzw. badanie Tuskegee. W 1932 r. prawie 400 czarnych pacjentów zarażonych kiłą było poddanych obserwacji tylko po to, by analizować przebieg wyniszczenia. Badanie kontynuowano przez 40 lat. „Pacjenci” nie byli leczeni, mimo że znana już była skuteczna terapia penicyliną. Świat nauki potraktował ich jak króliki doświadczalne czy myszy laboratoryjne.
Niestety, w tych medialnych, głośnych tematach, takich jak krucjaty, inkwizycja czy ewangelizacje, dochodzi do wielu przekłamań. Zachowania osób świeckich przypisywane są duchownym, a sporadyczne wykroczenia podnoszone do rangi okrutnej normy. To wszystko niestety bazuje na braku weryfikacji informacji. W tych tematach jest to łatwe, ponieważ mówimy o ogromnej ilości informacji i często setkach lat, które wymagałyby analizy. Dla wielu jest to zbyt dużo i wolą zaufać niesprawdzonym informacjom pasującym do odpowiadającej im narracji. Narracji za wszelką cenę atakującej Kościół.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |