Fot. Karolina Binek/misyjne.pl

Kościół w błocie, na polu i w namiocie. Autentyczny, prawdziwy i szczery [REPORTAŻ]

„Przystanek Jezus na żądanie” – to napis, który znajduje się nad bramą wejściową na teren Przystanku. I chociaż w teorii autobus powinien zatrzymywać się tutaj rzadziej, to nic bardziej mylnego. Co chwilę wsiadają do niego ewangelizatorzy i festiwalowicze. Ci, którzy są zadowoleni ze swojego życia, ci z pustką w sercu, po rozwodzie, starsi i młodsi. Wsiada prawdziwy Kościół. I wszyscy, choć tak różni, jadą w jednym kierunku, z każdym pokonanym kilometrem zbliżając się do Boga.

Z czym zawsze kojarzył mi się Woodstock? Z błotem, z muzyką o ciężkich brzmieniach, z ludźmi w glanach i z irokezem na głowie, z narkotykami i z alkoholem. I zawsze w tych skojarzeniach był dla mnie miejscem, które w jakiś sposób budziło we mnie jednocześnie przerażenie i ciekawość, ale też miejscem, w którym zdecydowanie nie widziałam siebie. Aż do wczoraj, kiedy to stanęłam na polu przed sceną, wśród tak wielu ludzi, obok dziewczyny i księdza, których jeszcze pięć minut wcześniej nawet nie znałam, z aparatem w rękach. A w głowie zamiast myśli „Coś poszło nie tak”, miałam pytanie: „Dlaczego ja tak długo na to czekałam?”. Bo dziś jestem przekonana, że warto było dać się namówić na ten wyjazd. Na wyjazd, który z pewnością nie byłby taki sam, gdyby nie ludzie z Przystanku Jezus. Ludzie, którzy właśnie tam, na tym polu i w tym, błocie tworzą prawdziwy Kościół.

Szczęść Boże, masz kurtkę

Na Przystanku Jezus miałam być w środę – w czasie ostatniego dnia rekolekcji dla ewangelizatorów. Ksiądz Piotr Gruszka namówił mnie jednak na przyjazd w czwartek, kiedy to uczestnicy wychodzą już na pole, by ewangelizować, przekonując mnie, że z tego dnia zdecydowanie będzie lepszy materiał. Jak się jednak okazało, nie tylko materiał był lepszy. Bo i dojazd okazał się ciekawszy, o czym przekonałam się już w Poznaniu.

W pociągu do Szczecinka w przedziale ze mną jechał chłopak z dużym zielonym irokezem, dziewczyna w glanach, krótkich spodenkach i staniku i jeszcze kilkanaście innych osób, które zdziwione spojrzały się na mnie, gdy odbierając telefon powiedziałam: „Szczęść Boże”. Jeśli jednak miałabym umieścić tę sytuację w rankingu tych wartych zapamiętania, to z pewnością nie byłaby na pierwszym miejscu. Bo na nim znalazło się trzech chłopaków ubranych na czarno z naszyjnikami z kolcami, tatuażami i kolczykami, którzy poznali się w przedziale, a w ich rozmowach przez całą drogę właściwie co drugie słowo pojawiał się jakiś przecinek, wśród nich nawet takie, które słyszałam pierwszy raz. I o ile mogę powiedzieć, że to jakoś specjalnie mnie nie zaskoczyło, o tyle widok jednego z tych chłopaków dającego drugiemu swoją nową kurtkę, bo ten swojej zapomniał spakować, naprawdę mnie rozczulił. Te słowa „dzięki, stary” i jego wzrok – niczym w jednej z popularnych reklam – wyrażały więcej niż tysiąc słow. Podobnie jak wiele innych historii, których miałam okazję być świadkiem już podczas Przystanku Jezus.

Fot. Karolina Binek/misyjne.pl

Dlaczego?

W tym roku rekolekcje Przystanku Jezus, konferencje oraz warsztaty dla jego uczestników odbywały się pod dużym namiotem. Akurat gdy dojechałam, swoje wystąpienia miał ks. Tomasz Trzaska. Opowiadał ewangelizatorom o samobójstwach, o kryzysie suicydalnym i o tym, w jaki sposób działać w sytuacjach, kiedy spotkają osobę w takiej sytuacji życiowej. Co ciekawe, uczestnicy mieli do księdza Tomka wiele pytań. A chwilę później – w myśl napisu na koszulce, którą nosiło kilku z nich – sami odpowiadali dlaczego. Dlaczego mówią, że Bóg jest, skoro w życiu festiwalowiczów nie widać Jego działania, dlaczego chodzą po polu i opowiadają o Jezusie i dlaczego sami jeszcze są w Kościele.

>>> Siostra Daria: nie muszę na nic zasługiwać, tylko chcieć pełnić Jego wolę [ROZMOWA]

Takich pytań wiele słyszał Konrad, który na Przystanek Jezus chciał przyjechać już od trzech lat.

– Wstąpienie do zgromadzenia spowodowało, że decyzję o przyjeździe na PJ musiałem odkładać. A jednocześnie też do przyjazdu tutaj zachęcili mnie moi współbracia, którzy przekonywali, że Pol’and’Rock i PJ to naprawdę świetne wydarzenia. Poza tym w ostatnim czasie dowiedziałem się, że Przystanek ma formę rekolekcji. Postanowiłem więc odnowić swoje życie duchowe, nabrać sił, spotkać się i porozmawiać z ludźmi, którzy są na Festiwalu. Jak na razie jestem pod dobrym wrażeniem. Bo każda z rozmów, które już przeprowadziłem, była głęboka i szczera.

Kto kogo ewangelizuje

Paweł na Przystanek Jezus przyjechał już któryś raz i – jak przyznaje w rozmowie ze mną – ma pragnienie w sercu, żeby przyjeżdżać w to miejsce co roku i nie trzymać tylko dla siebie tego, co dostał od Boga, ale aby dzielić się tym z drugim człowiekiem.

– Sam byłem kiedyś z dala od Boga. Doświadczyłem w swoim życiu pustki i niespełnienia i dopiero z czasem odkryłem, że Bóg mnie nie zostawił. Dlatego chcę dzisiaj dzielić się Bożą obecnością z ludźmi, którzy są na festiwalu. Może to wszystko brzmi dość sloganowo, ale jestem przekonany, że Bóg jest tutaj z nami – przyznaje mężczyzna.

Paweł przyznał też, że na polu woodstockowym spotyka się z dużą otwartością ludzi:

– Czasami festiwalowicze sami zaczynają się dzielić z nami swoimi historiami o tym, jak Bóg ich uratował. Jeden z mężczyzn opowiadał mi, że trzy razy miał poważny wypadek samochodowy i żadnego z nich nie powinien przeżyć. W tej sytuacji to on dał mi swoje świadectwo, a nie ja jemu. Spotkałem też osoby, które dawniej były ministrantami i żyły naprawdę blisko Kościoła, ale w pewnym momencie pojawił się u nich kryzys wiary lub też zostały zranione i zdecydowały się odejść z Kościoła. Dziś mają wrażenie, że gdzieś błądzą, że są na obrzeżach, ale bardzo chcieliby doświadczyć Pana Boga na nowo. W takich chwilach mogę powiedzieć tym ludziom, że Jezus wyciąga do nich rękę, tak jak wyciągnął ją do mnie. Mogę też się za nich pomodlić. Ale bez żadnego przymusu. W pełnej wolności.

>>> Maja: mówiąc, że mogłabym mieć dziecko z trisomią, dałam przyzwolenie Bogu, że dam radę [ROZMOWA]

Chociaż mężczyzna przyjeżdża na Przystanek już od lat, to za każdym razem pobyt tutaj pokazuje mu, że warto bardziej ufać Panu Bogu niż sobie.

– Zawsze, gdy idę ewangelizować, mam w sobie niepewność. Bo chcę iść na pole jako ktoś, kto ma w sobie nie tylko dużo teorii, ale jak ktoś, kto chce też ją praktykować. Wszyscy spotkani tam ludzie są dla mnie tajemnicą. Tajemnicą, którą odkrywam podczas współpracy z Duchem Świętym. Dzięki Niemu uczę się słuchać ludzi i słuchać siebie – dodaje Paweł.

Fot. Karolina Binek/misyjne.pl

>>> Ks. Tomasz Trzaska: duchowni mogą odegrać dużą rolę w zapobieganiu samobójstwom [ROZMOWA]

W Bożym laboratorium

Marta na Przystanek Jezus przyjechała z Krakowa razem z księdzem proboszczem ze swojej parafii i czternastoma osobami z różnych wspólnot.

– Jest z nami na przykład  przewodnicząca rady parafialnej i małżeństwa z Domowego Kościoła. Wszyscy oprócz mnie przyjechali na Przystanek pierwszy raz. Ja już piąty. Przyjechaliśmy po to, żeby nauczyć się ewangelizować i żeby później to doświadczenie przenieść do naszej parafii, żeby przełamać jakieś bariery. Przystanek jest dla nas laboratorium. Bo w tym miejscu dużo łatwiej niż na ulicach własnego miasta wyjść do ludzi. Otwartość woodstockowiczów jest fenomenalna. I fenomenalne jest to, że możemy się z nimi dzielić swoim doświadczeniem życia z Jezusem.

Dziewczyna przyznaje, że każdy pobyt na Przystanku jest dla niej wymagający. Bo zagadanie do obcego człowieka to doświadczenie nie tylko trudne psychicznie, ale też fizycznie. Jak jednak dodaje – na szczęście często te bariery przełamują się naturalnie.

Fot. Karolina Binek/misyjne.pl

Chwilę przed naszą rozmową Marta wróciła z wyjścia na ewangelizację.

– Czuję wielką ekscytację. Każde kolejne wyjście pociąga mnie coraz bardziej. Chcę spotykać ludzi, wychodzić do nich i pokazywać im doświadczenie Kościoła, który jest miły, uśmiechnięty oraz przyjazny. Nikogo nie naciskam, by do niego należał, nikomu nie mówię, że musi właśnie teraz spotkać się z Jezusem. Ja chcę po prostu pokazać, że w Kościele są normalni ludzie. Że ci, którzy znajdują się po drugiej stronie pola są tacy sami jak my – relacjonuje.

– Najczęściej słyszę od festiwalowiczów, że Kościół robi to i to. Dużo ludzi ma w sobie bunt na instytucję Kościoła, bo ich zdaniem robi dużo złych rzeczy i nie zawsze jest przejrzysty. I sama uważam, że błędem jest, że często hierarchowie kościelni nie chcą się do tego przyznać. Dlatego, jeśli rozmawiam o tym na polu, to nie skulam uszu i nie mówię, że się za to wszystko wstydzę. Bo naszym zadaniem nie jest bronienie Kościoła za wszelką ceną. Czasami wręcz dobrze przyznać naszym rozmówcom rację, powiedzieć, że nam się też coś nie podoba, ale że mimo to wciąż jesteśmy w Kościele, bo mamy doświadczenie niesamowitej miłości Boga i dobrych ludzi – opowiada.

Podobnego zdania jest Ewa Jabłońska, która pochodzi z Bydgoszczy. Od czterech lat mieszka jednak w Niemczech i to właśnie stamtąd przyjechała 700 kilometrów na Przystanek Jezus.

– Poczułam w sercu zaproszenie, żeby się tutaj pojawić. Jestem tutaj po raz trzeci. Pierwszy raz byłam w 2013 roku, a później w 2017. Jestem pewna, że wzywa mnie do tego sam Chrystus i że to On to wszystko prowadzi. Ja się czuję wręcz niekompetentna i niegotowa, żeby ewangelizować. Ale ufam, że jeżeli jestem posłana, to jestem narzędziem. I to się w tych sytuacjach sprawdza – uśmiecha się kobieta.

>>> Jak zrobić z życia „wow” [FELIETON]

Załatać pustkę

Z niektórymi ewangelizatorami rozmawiałam zaraz po przyjeździe, z innymi w trakcie obiadu albo w drodze na pole. Czasami ktoś do mnie zagadał, bo widział, że mam aparat. Inni sami pozowali mi do zdjęć, uśmiechając się przy tym szeroko. Jako dziennikarka pracuję już sześć lat. Ale jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką życzliwością i otwartością tak wielu ludzi jak na Przystanku Jezus. To jest miejsce, którego nie da się opisać i zamknąć w reportażu, choćby był nie wiadomo jak długi. To miejsce, w którym można doświadczyć prawdziwego Kościoła, poznać osoby z różnych środowisk i przekonać się, że nawet w takiej zwykłej codzienności, w tym kurzu i błocie, mogą dziać się cuda.

I genialnym doświadczeniem jest te cuda obserwować. Widzieć Konrada, z którym rozmawiałam po obiedzie, a który chwilę później modlił się z człowiekiem po narkotykach, który do bramy Przystanku podszedł, zataczając się. Słyszeć pana, który krzyczy do ludzi „Pomodlę się za ciebie” i „Nie szkodzi, i tak to zrobię”, gdy dostaje odpowiedź: „Jestem ateistą, nie musisz”. Robić zdjęcie księdzu i dziewczynie, która uparcie twierdzi, że to, kogo on nazywa Bogiem, dla niej jest energią. Iść na pole z ludźmi, których pięć minut wcześniej się nie znało i mieć przekonanie, że robi się to w słusznej sprawie, bo zaraz będą ewangelizować.

>>> Ksiądz Michał maluje. Najbliższy mu obraz Maryi stworzył, gdy zmagał się z nowotworem [ROZMOWA]

Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się wziąć udział w tych wydarzeniach nie tylko jako dziennikarka, ale też jako ewangelizatorka. I że takich ludzi jak Konrad, Paweł, Marta i Ewa, i jak każdy z uczestników Przystanku Jezus, będzie więcej. Ludzi, którzy robią coś ponad to, co muszą. Świeckich, którym urlopu w pracy nie szkoda wykorzystać na ewangelizację. Sióstr, które mają w sobie odwagę i chęć działania. I księży, którzy poza codziennymi obowiązkami chcą zrobić coś jeszcze – spotkać się z ludźmi, do których trzeba podejść. Nie tylko z tymi, którzy sami do nich przychodzą. Bo, jak zresztą powiedział mi jeden z duchownych, ci ludzie na Pol’and’Rock różnią się od nas wyglądem i z pewnością też charakterem. Ale są tacy sami jak my. Tylko może w ich sercu jest większa pustka. Pustka, którą możemy pomóc im załatać.

Galeria (25 zdjęć)
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze