fot. PAP/Tomasz Gzell

Ks. Bogdan Kruba: modlimy się, żeby grekokatolicy mieli swoją nową świątynię w Warszawie

„Życzymy sobie, żeby Pan Bóg poruszył serca i sumienia tych osób odpowiedzialnych, aby rzeczywiście zauważyli, że dobrze by było, żeby grekokatolicy mieli swoje stałe miejsce w Warszawie” – mówi ks. Bogdan Kruba proboszcz greckokatolickiej parafii pw. bł. Mikołaja Czarneckiego w Warszawie.

W rozmowie z KAI greckokatolicki kapłan wyraża pragnienie posiadania własnej świątyni przez społeczność Kościoła greckokatolickiego w stolicy. „Chodzi nam np. o użyczenie jak to miało miejsce w Poznaniu, gdzie Ksiądz Arcybiskup Stanisław Gądecki przekazał nam kościół i podobnie zrobił Ksiądz Arcybiskup Stanisław Budzik w Lublinie” – mówi ks. Kruba. Parafia, do której należy kilkaset pochodzących z Ukrainy wiernych od lat stara się też o działkę pod budowę kościoła albo budynek miejski w dzierżawę w którym można byłoby urządzić kaplicę oraz pomieszczenia do kościelnego użytku. 

Krzysztof Tomasik (KAI): Jak to się stało, że Ksiądz trafił do Warszawy?

Ks. Bogdan Kruba: Do Warszawy trafiłem siedem lat temu decyzją księdza arcybiskupa seniora Jana Martyniuka. Była taka potrzeba, żeby stworzyć nową wspólnotę w stolicy Polski ponieważ pojawiła się duża fala emigracji zarobkowej ludzi z Ukrainy. Od razu trafiłem do rzymskokatolickiej parafii Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła przy ul. Domaniewskiej 20. Dzięki staraniom wiernych i wielkiej życzliwości Księdza Kardynała Kazimierza Nycza został wtedy utworzony punkt duszpasterski. Z otwartymi ramionami przygarnął nas proboszcz parafii ks. prałat Jan Zieliński, wielkiej dobroci i naprawdę Boży człowiek. Trzeba podkreślić, że parafia jest niezwykle żywą i dynamiczną wspólnotą skupiającą 30 różnych ruchów, stowarzyszeń i innych organizacji religijnych. Ks. Jan zawsze powtarza, że „jeśli tyle wspólnot się zmieściło, to i dla was jest zawsze miejsce”. Gdy zaczęła nam dynamicznie wzrastać liczba wiernych, to Ksiądz Arcybiskup utworzył parafię. 

>>> Ukraina: grekokatolicy po raz pierwszy obchodzili ważne święto maryjne według nowego stylu

Parafia jest pod wezwaniem bł. biskupa Mikołaja Czarneckiego. Kim był ten święty?

– Bł. bp Mikołaj Czarnecki żył w latach 1884- 1959, był redemptorystą i biskupem posługującym na Wołyniu. Co ciekawe w jego życiorysie znajduje się epizod pobytu w Warszawie. Biskup Mikołaj bardzo dużo wycierpiał w czasach komunistycznych prześladowań chrześcijaństwa, a zwłaszcza Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego. W latach 1946-1956 przebywał na zesłaniu w sowieckich łagrach, gdzie stracił zdrowie. Po zwolnieniu wrócił do Lwowa i w miarę swoich możliwości służył Kościołowi. Zmarł w opinii świętości. W 2001 r. Jan Paweł II,  ogłosił go błogosławionym. Obraliśmy go sobie na patrona, gdyż jako biskup posługiwał na tzw. terenach misyjnych jakimi były wtedy dla naszego Kościoła tereny Wołynia, Podlasia i Polesia. Tam od podstaw bp Mikołaj musiał tworzyć struktury kościelne. Podobnie jak teraz u nas tu Warszawie, gdy wszystko musimy budować od podstaw. Chociaż trzeba wspomnieć, że w samej Warszawie mamy od XVIII w. parafię przy klasztorze ojców bazylianów, która  skupia wokół siebie dużą liczbę wiernych. 

fot. PAP/EPA/RICCARDO ANTIMIANI

Zatem gdy zaczęła się większa emigracja zarobkowa wtedy powstała potrzeba utworzenia parafii…

– Taka potrzeba powstała już pod koniec 2014 r. Co ciekawe idea powołania do życia nowej wspólnoty parafialnej zrodziła się z inicjatywy ludzi świeckich i tak znaleźliśmy się w kościele przy ul Domaniewskiej 20.

Czy po utworzeniu Waszej parafii powstały w Warszawie następne?

– Po nas powstały następne parafie na terenie diecezji warszawsko-praskiej. W sumie w Warszawie mamy cztery parafie, które powstały przede wszystkim dzięki życzliwości Księdza Kardynała Nycza, świętej pamięci Arcybiskupa Henryka Hosera i obecnego Biskupa Romualda Kamińskiego. Ale nie są to samodzielne świątynie, korzystamy z gościnności świątyń rzymskokatolickich.

Jak duża jest Wasza parafia? 

– Konkretną liczbę wiernych trudno określić, szczególnie teraz w czasie wojny w Ukrainie. Mamy dużą rotację ludzi, jedni przyjeżdżają, inni odjeżdżają. W niedziele sprawujemy trzy liturgie, o 8, 10 i 12.00. W sumie na Boskie Liturgie przychodzi od 300 do 400 osób. 

Wiadomo, ilu mniej więcej obywateli Ukrainy mieszka w Warszawie i okolicach? 

Z tego co wiem to w województwie mazowieckim przebywa ok. 500 tys. Ukraińców. Ale są to dane szacunkowe. Jak już wspomniałem mamy dużą rotację. Mam w pamięci jeden dzień. Gdy wybuchła wojna 24 lutego 2022 r. przyszła do mnie grupa mężczyzn i poprosiła o błogosławieństwo, ponieważ wyjeżdżali na Ukrainę, aby walczyć. Zawsze przychodzili oni na niedzielną liturgię o godz. 8 rano. Większość z nich pracowała jako kierowcy w Miejskich Zakładach Autobusowych i przedsiębiorstwach budowlanych. Nadal mamy pojedyncze przypadki, że przychodzą wierni, żeby podziękować za posługę, za to, że mogli tu być i modlić się w obrządku bizantyjsko-ukraińskim. Jedni jadą na wojnę, a inni żegnają się, ponieważ jadą dalej na zachód Europy.

Jak scharakteryzowałby Ksiądz swoich parafian?

– Parafia jest bardzo zróżnicowana. Oczywiście jest o wiele więcej kobiet niż mężczyzn. Dzieje się tak z prostych względów, ponieważ mężczyźni w większości nie mogą wyjechać z Ukrainy. Większość to kobiety z dziećmi. Pracują one fizycznie opiekując się ludźmi w podeszłym wieku, sprzątając, pracując w supermarketach. Ale są też osoby, które pracują jako nauczyciele, lekarze, czy pielęgniarki. Zatem spektrum zawodowe jest bardzo szerokie. 

>>> Ukraina: grekokatolicy powołali grupę do przekładu Biblii na ukraiński z języków oryginalnych

Ksiądz jest nie tylko ich duchowym opiekunem, ale też osobą pomagającą w codziennych problemach. Z czym ludzie najczęściej przychodzą? 

– Nasza parafia to jest miejsce, w którym staramy się służyć wszystkim ludziom. Dajemy czas i przestrzeń, żeby ludzi przede wszystkim wysłuchać, ponieważ okazuje się, że oni potrzebują po prostu kogoś kto ich spokojnie wysłucha bez górnolotnych słów. Szczególnie teraz, gdy w naszej parafii mamy już kilkanaście kobiet, które straciły swoich mężów i synów na wojnie. Mamy też osoby, których dzieci przepadły bez wieści. Nie ma o nich żadnych informacji. Jest to bardzo trudne, gdy w każdą niedzielę i święta spotykasz osoby obciążone wielkimi traumami. Nie są to proste rozmowy i spotkania. Zawsze sobie powtarzam, gdzie oni mogą przyjść, jak nie do swojej cerkwi. Gdzie mogą wypowiedzieć swój ból i się wypłakać. W każdą niedzielę spotykamy osoby, które ledwo psychicznie wytrzymują. Ich emocje są nieraz tak duże, że wybuchają płaczem. Żyją i pracują spokojnie w Polsce, a gdzieś tam ich mąż, ojciec, syn nie może do nich przyjechać, bo walczy na froncie. Niezwykle niepokojące jest też to, gdy ten syn dzień, dwa, trzy, cztery dni się nie odzywa, nie daje o sobie znać. Wtedy po prostu wielu psychicznie pęka ze zmartwienia. 

Tak wygląda nasza parafia. Jest takim miejscem, ludzie mogą się po prostu spotkać, porozmawiać, wypowiedzieć to wszystko, co gdzieś tam im leży na sercu, zapalić przed ikoną świecę i pomodlić się. 

Z jednej strony ludzie przeżywają wojnę, a z drugiej strony mają różne codzienne ludzkie problemy i wobec nich też wychodzicie na przeciw.

– Tak jest. Wiele ludzi przyjechało z dziećmi, które poszły do szkół a w nich bywa różnie. Jedni sobie radzą doskonale, ale są tacy, którzy sobie nie radzą, bo zmagają się z barierą językową, czy wysokimi wymaganiami. To martwi rodziców i przychodzą po poradę. Więc staramy się pomagać m. in. organizując korepetycje, żeby dzieci mogły podciągnąć się w języku polskim. Są to sprawy dnia codziennego, w których staramy się też pomagać na tyle na ile nas stać. 

Skarżą się na przykład, że doświadczają jakiejś niechęci, a nawet agresji?

– Zdarzają się, ale bardzo rzadko. Czasami gdzieś tam ktoś komuś powiedział jakieś przykre słowo, ale nic poważniejszego.

Zatem nie jest to problem.

– Absolutnie – nie. Chciałbym też zwrócić uwagę na inne aspekty codzienności. Odwołam się do własnego doświadczenia. Przez jakiś czas pracowałem jako kapelan w Wojskowym Instytucie Medycznym i wiem dobrze, co to znaczy praca z chorymi. Dlatego bardzo dobrze rozumiem kobiety, które 24 godziny przebywają przy chorym człowieku, w dzień i w nocy. Nie raz przychodzą i skarżą się, że czasami trzy, cztery razy w ciągu nocy muszą wstawać do chorego i ciągle nie są wyspane. I stąd wyjście do kościoła, możliwość spotkania się jest dla wielu czasem nie tylko duchowej regeneracji, ale psychicznego odpoczynku.

Trzeba pamiętać, że nasze parafie funkcjonują w diasporze, podobnie jak wszystkie na całym świecie. Oczywiście przede wszystkim pełnią funkcje duszpasterskie, ale są też miejscem, gdzie ludzie się spotykają i rozmawiają o różnych swoich sprawach. Każdej niedzieli ludzie przynoszą mi ogłoszenia dotyczące rynku pracy, albo mieszkania, czy pokoju do wynajęcia. I w tym staramy się pomagać będąc pośrednikami w rozwiązywaniu codziennych ludzkich problemów. Dla diaspory jest czymś niezwykle ważnym, że ma takie miejsce, gdzie można pobyć ze sobą. Polacy to bardzo dobrze rozumieją, gdyż tak się dzieje w prawie wszystkich polskich parafiach na Zachodzie. Chcemy zatem w miarę możliwości towarzyszyć ludziom w ich zwykłych codziennych problemach. Nieraz telefonują do mnie proszą, mnie księdza z Polski, który dobrze zna język polski, abym był ich tłumaczem. Ktoś przyjechał rok temu i doskonale opanował język polski, ale są ludzie, którzy przyjechali niedawno i nie mogą się dogadać, więc jadę z nimi i tłumaczę. 

Fot. PAP/EPA/RICCARDO ANTIMIANI

Kolejna sprawa to ubezpieczenia dla ludzi pracujących. Niektórzy je mają inni nie. Dlatego zapraszamy osoby z różnych firm ubezpieczeniowych, które przedstawiają swoje oferty. Pomagamy, żeby ludzie mieli ubezpieczenia, gdyż nie zawsze mają tego świadomość jak jest to ważne. 

Bieda jest, jak coś się złego stanie i jest to osobny temat rzeka. We wszystkich takich momentach krytycznych parafia jest takim miejscem, gdzie ludzie kierują swoje pierwsze kroki szukając pomocy. Mieliśmy już kilka takich przypadków. Na przykład, ktoś zginął w wypadku na budowie albo po prostu zmarł i pomagaliśmy w załatwieniu przewozu ciała na Ukrainę. 

Kościół greckokatolicki w Warszawie ma cztery parafie, ale tylko jedna ma własną świątynię, w klasztorze bazylianów. We trzech jesteście gośćmi. Czy podjęliście starania o posiadanie własnego kościoła? Wybudowania, albo użyczenia, tak jak to miało miejsce niedawno w Lublinie. 

– Oczywiście, że bardzo pragniemy posiadania własnego kościoła. Na przykład użyczenia jak to miało miejsce w Poznaniu, gdzie Ksiądz Arcybiskup Stanisław Gądecki przekazał nam kościół i podobnie zrobił Ksiądz Arcybiskup Stanisław Budzik w Lublinie. 

>>> Grekokatolicy z abp. Szewczukiem na czele uczcili w Wilnie 400. rocznicę męczeństwa św. Jozafata

Czy dostaliście jakąś propozycję? 

– Jak na razie nie otrzymaliśmy żadnej konkretnej propozycji a staramy się o to od 2015 r.  W diecezji warszawsko-praskiej rozmawialiśmy o tym ze świętej pamięci Arcybiskupem Henrykiem Hoserem i teraz prowadzimy rozmowy z Księdzem Biskupem Romualdem Kamińskim, który jednej naszej parafii udostępnił kaplicę przy parafii Matki Bożej Pięknej Miłości na Tarchominie i drugiej parafii, wolno stojącą kaplicę przy parafii Matki Bożej Polskich Męczenników przy Alei Stanów Zjednoczonych. Jesteśmy za to niezwykle  wdzięczni. 

Czy podjęliście starania u władz miasta o działkę pod budowę kościoła?

– Oczywiście nie przestajemy „pukać” do władz miasta z prośbą o działkę pod budowę kościoła. Od 2015 r. to robimy. Otrzymaliśmy nawet kilka propozycji, ale niestety były one nie do realizacji z powodu różnych kwestii prawnych i własnościowych. Ostatnia propozycja ze strony miasta to działka na Dolnym Mokotowie. Tak jak w poprzednich przypadkach sprawa się już toczy od półtora roku. Przy każdej mojej rozmowie z prezydentem Warszawy otrzymuję zapewnienie, że sprawa jest w toku, ale boję się, że skończy się tak jak zawsze, czyli że działki niestety nie można nam przekazać z takich, czy innych powodów.

Z drugiej strony stwierdziliśmy, że jeżeli jest problem z działkami pod budowę to chociaż moglibyśmy otrzymać jakiś budynek miejski w dzierżawę tak jak to zrobiły władze Torunia. Urząd miasta przekazał budynek. Zrobiliśmy remont i go użytkujemy. To samo zaproponowaliśmy władzom miasta Warszawa, ale jak na razie nie mamy odpowiedzi. No chyba w dwumilionowym mieście można znaleźć taki budynek, w którym da się urządzić kaplicę oraz pomieszczenia do kościelnego użytku.

Czyli nie ustajecie w walce…

– Absolutnie się nie poddajemy. Wojna pokazała, że Ukraińcy są z natury waleczni. Nie poddamy się. Na razie nie przestajemy dziękować Księdzu Kardynałowi Kazimierzowi i proboszczowi Janowi za to co mamy. Pragnę powiedzieć ważną rzecz, że przez wszystkie lata, jak jestem w Warszawie dziękuję Bogu, że wraz z ludźmi z różnych stron Ukrainy udało nam się przede wszystkim zbudować naprawdę świetną wspólnotę. Trzeba też mieć świadomość, że możesz mieć najpiękniejszy kościół murowany, ale jak nie masz dobrych ludzi, a ja takich mam, za których ja pójdę w ogień i oni za mną pójdą w ogień, to i tak nic dobrego nie wyjdzie. 

Ludzie na prawdę zorganizowali prężną wspólnotę. Mamy m. in. wspólnotę matek, które każdej niedzieli zbierają się i modlą się za swoje dzieci i najbliższych. Prowadzimy katechezę i odprawiamy liturgię dla dzieci. Widział pan ile pięknych mamy ikon. Wszystkie zakupili wierni. Z tyłu na każdej ikonie są imiona i nazwiska wszystkich fundatorów i tego kto dał 1 zł. i 100 zł. Wszyscy są zapisani. Dla mnie jest to bardzo budujące. Nie raz myślę sobie: Boże nie mam swojej cerkwi, ale z drugiej strony mam tych wspaniałych ludzi, którzy czują się tu dobrze, którzy kochają nie tylko mnie, ale i księdza wikariusza, który nas wspomaga. 

Ilu księży ma parafia?

– Proboszczem jestem ja, wikariuszem jest  ks. Wołodymyr Alfawicki i pomaga nam jezuita o. prof. Marek Blaza birytualista. Jako profesora poprosiłem go, żeby w niedzielę prowadził katechezy dla dorosłych, ponieważ okazało się, że wielu ludzi jest z różnych stron Ukrainy i nie z własnej winy, nie ma wystarczającej wiedzy religijnej. Ojciec Profesor prowadzi katechezy i ludzie bardzo chętnie na nie przychodzą. Nieraz sam proponuje temat, na przykład temat zabobonów, które często się wkradają w codzienne życie. Jak się dobrze wyjaśni fałsz zabobonu to człowiek się go na zawsze pozbywa. Kto ma o tym powiedzieć jak nie ksiądz i dlatego o. Marek wykonuje wspaniałą pracę i za to ludzie go kochają. No nie mówiąc jak nasi parafianie kochają księdza proboszcza Jana. Widać to po tym jak nie raz wyrażają mu swoją wdzięczność. Jest to człowiek, którego nie da się nie kochać. Wszyscy nazywamy go „Janem Bożym”. Ze swojej strony staramy się nie przeszkadzać w funkcjonowaniu parafii i chyba też za to jesteśmy doceniani.

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok 2024. Czego życzy sobie Ksiądz Bogdan i wierni parafii pw. bł. biskupa Mikołaja Czarneckiego? 

– Przede wszystkim życzę sobie i wszystkim, żeby skończyła się wojna, bo jak skończy się wojna na Ukrainie, to wszystko będzie dobrze. Wojna wszystko niszczy, przede wszystkim rodziny. Nie jest prawdą, że wojna gdzieś się toczy daleko i nikogo nie dotyczy. Tak nie jest. Każdej niedzieli widzę, że wojna dotyka każdego. Wszyscy jesteśmy tą wojną zranieni. Naprawdę wszyscy. Przygotowując niedzielną homilię nie mogę udawać, że wszystko jest dobrze tym bardziej, gdy naprzeciw ciebie siedzą kobiety w żałobnej czerni, która przeszywa głębię twego serca.

Życzymy sobie też, żeby Pan Bóg poruszył serca i sumienia tych osób odpowiedzialnych, aby rzeczywiście zauważyli, że dobrze by było, żeby grekokatolicy mieli swoje stałe miejsce. Żebyśmy się nie czuli w Warszawie gorsi, gdyż bardzo często z ust władz Warszawy słyszę, że stołeczne miasto jest dla wszystkich. Choć tak się powtarza nam od lat, to my tego jeszcze nie odczuwamy. Czy można się cieszyć, że od 2015 roku nie można znaleźć nawet jakiegoś obiektu i powiedzieć nam słuchajcie, to jest miejsce dla was, zróbcie sobie kaplicę, módlcie się w niej, urządźcie sobie to miejsce, płaćcie za media itd.

Często też w rozmowach mówię o ukraińskich dzieciach i młodzieży, która tu przyjechała: czy chcecie, żeby ich Kościół wychowywał, czy żeby ich wychowywała ulica. Nie możemy ich pozostawić samym sobie, ponieważ będziemy tego bardzo żałować. Zawsze też powtarzam, że dzięki naszemu Kościołowi nie będzie dochodzić na przykład do jakichś antypolskich ekscesów. Zawsze w Kościele głosimy Ewangelię i mówimy o miłości, poszanowaniu każdego człowieka i przebaczeniu. Chociaż gdy mordują twoje dzieci i palą twoje miasta, mówić o przebaczeniu jest trudno. Ale ja zawsze powtarzam: musimy nauczyć się przebaczać jeżeli chcemy być po stronie Chrystusa. Jeżeli tego się nie nauczymy, to staniemy się tacy jak nasi rosyjscy agresorzy. Wtedy będzie to tragedia i przegramy tę wojnę. Musimy być inni. Musimy edukować młode pokolenia i dlatego potrzebuję konkretnego miejsca, żebym mógł ludziom o tym powiedzieć. Mam nadzieję, że w 2024 tak się stanie.

Rozmawiał Krzysztof Tomasik 

Ksiądz Bogdan Kruba, kapłan Kościoła greckokatolickiego pochodzi z Warmii i Mazur. Urodził się w Elblągu. Jego dziadkowie zostali wysiedleni w czasie Akcji Wisła w 1947 r. i trafili na tak zwane Ziemie Odzyskane z powiatu lubaczowskiego i jarosławskiego . Od dzieciństwa cała rodzina była związana z Kościołem greckokatolickim, choć pierwsze lata po przesiedleniu nie były łatwe. Do najbliższej cerkwi trzeba było jechać 12 km. „Ale zawsze jechaliśmy z radością i cieszyliśmy się na to spotkanie z Bogiem” – wyznaje ks. Kruba. Po szkole średniej skończył seminarium duchowne w Lublinie. Potem pracował jako wikary w katedrze w Przemyślu, później w sanktuarium Matki Bożej w Jarosławiu. Po krótkim okresie pracy w Przemyślu rozpoczął posługę w Warszawie w parafii pw. bł. Mikołaja Czarneckiego.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze