Fot. arch. prywatne ks. Gabriela

Ks. Gabriel Jimenez: moje powołanie rozwijało się w gniewie na księży [ROZMOWA] 

– Rodzice mówili mi, że niech wszyscy inni idą do seminarium, tylko nie ja – mówi ks. Gabriel Jimenez Gallegos, młody kapłan z archidiecezji Guadalajary w Meksyku. 

Księdza Gabriela spotkałem w Tlajomulco de Zuñiga w stanie Jalisco w Meksyku. Od dziesięciu miesięcy pracuje jako wikariusz w jednej z tamtejszych parafii. Jest kapłanem od niecałych czterech lat, więc z chęcią posłuchałem o powołaniu z perspektywy młodego księdza, który swoją służbę zaczął w czasie pandemii koronawirusa. Opowiedział o krętych drogach do sakramentu święceń i o potencjale, jaki młodzież z Tlajomulco może wnieść do Kościoła. 

>>> Ta archidiecezja nie przeżywa kryzysu powołań. „Przyciąga nas bliskość księży z ludźmi” [ROZMOWA]

Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Zacznijmy od początku. Jak się rodziło Księdza powołanie? To chyba nieco inna historia niż zazwyczaj. 

Ks. Gabriel Jimenez Gallegos: – Moje powołanie zaczęło się dokładnie od pewnej potrzeby. Moja mama i babcia po kądzieli uczestniczyły w działalnościach duszpasterskich Kościoła regularnie. Miałem kontakt z różnymi księżmi. Była pewna starsza kobieta, bardzo uboga i bezdzietna, zależna od innych, ciężko zachorowała na zapalenie wyrostka robaczkowego. Miałem z nią oraz z jej mężem bardzo dobre i serdeczne relacje. Zabrali ją do szpitala, bo jej organizm już został skażony w wyniku rozlewu wyrostka. Śmiertelnie chora wróciła, by umrzeć w domu. W swojej agonii prosiła o kapłana. Poszedłem więc po księdza, który był tam odpowiedzialny za parafię, a on odpowiedział mi: „Nie mam czasu. Jak się zdrzemnę i skończę moją sjestę, pójdę”. I zamknął mi drzwi przed nosem. Kiedy to się zdarzyło, wpadłem w złość, a jednocześnie w poczucie bezsilności. 

Ta kobieta zmarła. Odszedłem w desperacji, okrutnie oceniając, bez uprzedniego zastanowienia się, co mogło się wydarzyć. Ale jednocześnie odczuwałem jakiś niepokój, bo przecież już jako mały chłopiec myślałem o byciu księdzem. Stwierdziłem, że jeśli kiedyś miałbym być kapłanem, to nie chciałbym robić takich rzeczy. Paradoksalnie to stąd wypływa moje powołanie, z tego gniewu oraz bolesnego doświadczenia rozczarowania księżmi.  

Bóg zawsze ma swoje drogi. Pozwolił mi poznać i nawiązać relację z księdzem, który mnie rozczarował. Stał się wspaniałym kapłanem, moim wzorem do naśladowania i przyjacielem. Kiedy wstąpiłem do seminarium zawsze towarzyszył mi pomocą i radą. Zawsze miał dla mnie czas. Został też padrino mojego diakonatu [„ojciec chrzestny”, w Meksyku ma się swojego padrino nie tylko na chrzest, lecz także przy okazji innych sakramentów – przyp. PE]. Przez niego doświadczałem miłości Boga. Był dla mnie prawdziwym ojcem. 

Były jakieś przeszkody na drodze do kapłaństwa? 

– Mój tata od początku mówił, że nie pozwoli mi zostać księdzem. W czasie preparatorii [odpowiednik naszego liceum – przyp. PE] rodzice mówili mi, że niech wszyscy inni idą do seminarium, tylko nie ja. Życzyli sobie innej przyszłości dla mnie, nie widzieli mnie jako księdza. Tata nie mógł studiować, uzyskać dyplomu i rozwijać profesjonalnej kariery ze względów finansowych – musiał ciężko pracować, by utrzymać rodzinę. Dlatego tak bardzo pragnął tego dla swoich dzieci, co zupełnie zrozumiałe. Dodatkowo dobrze się uczyłem, miałem dobre wyniki. Rodzice spodziewali się, że zrobię wspaniałą karierę. 

Myślałem, że Księdza rodzice są religijni? 

– Są bardzo religijni. To rodziny pobożne od pokoleń. Moja mama była katechistką od wielu lat, podobnie jak moja babcia, która też służyła jako nadzwyczajna szafarka Komunii świętej. Mama mówiła jednak, że bardzo chciałaby mieć wnuki. Twierdziła, że lepiej niech inni idą do seminarium, tylko nie ja (śmiech). Jest nas trzech. Ja byłem drugim dzieckiem. Starszy brat wyjechał daleko i moja mama bardzo się obawiała, że ja też opuszczę rodzinne strony. 

Dlatego, gdy rodzice trochę zmienili zdanie, to tata stwierdził, że albo seminarium w moim rodzinnym Ciudad Guzman, albo w ogóle. Chciałem przygotowywać się do kapłaństwa w innym miejscu, ale zaakceptowałem warunek rodziców. Zacząłem zatem studia w tej diecezji. 

Jak to się więc stało, że trafiłeś do archidiecezji Guadalajary? 

– Spędziłem w seminarium w Ciudad Guzman 3,5 roku. Pewnego dnia, podczas medytacji, zdałem sobie sprawę, że rzeczywiście Bóg wzywa mnie w inne miejsce. Myślałem dużo nad tym i to zabierało mi pokój. Jeden z moich towarzyszy seminarzystów również miał podobne odczucia. Zdecydowaliśmy się więc przenieść do archidiecezji Guadalajary. 

Po przeprowadzeniu z nami wywiadów w seminarium Guadalajary – dostaliśmy pozytywną odpowiedź: „Rektor na was czeka”. Kiedy przyjechaliśmy do Guadalajary była burza z potężną ulewą. Wysiedliśmy z autobusu i cali przemokliśmy. Dodatkowo przejeżdżające samochody cały czas nas ochlapywały. Idąc z tymi torbami, wyglądaliśmy jak żebracy. Kiedy nas ujrzał wicerektor, natychmiast się nami zaopiekował. Zawołał jednego z alumnów i powiedział do niego: „Przynieś suche ubrania dla twoich braci”. Wtedy zrozumieliśmy już, że jesteśmy w seminarium archidiecezji Guadalajary (śmiech). 

Fot. arch. prywatne ks. Gabriela

Moment przeniesienia był też naznaczony kryzysem. Początkowo bowiem czułem się nieco zagubiony, a niektórzy moi przyjaciele, księża i klerycy z Ciudad Guzman nazwali mnie „zdrajcą”. Dzięki pomocy dobrych kapłanów i formatorów udało mi się przejść przez te trudności. 

To tutaj, w Guadalajarze, moi rodzice zmienili swoje myślenie! Przyjeżdżając tutaj, obserwując formację i rozmawiając z księżmi, zaakceptowali w pełni moje powołanie. Wówczas zrozumiałem, że to nie dla mnie miała być zmiana diecezji. To miało pomóc mojej rodzinie. Nie tylko bowiem stali się entuzjastami mojego kapłaństwa, lecz także mocniej zaangażowali się w służbę Kościołowi oraz zintensyfikowali swoje życie modlitwy, choćby poprzez uczestnictwo we mszy świętej czy pobożne modlitwy w domu w gronie rodzinnym. Również moja siostra, która przez lata raczej była zdystansowana do wiary i nie modliła się, pokochała różaniec i zaczęła uczęszczać regularnie na mszę świętą. Z tym związana jest też dość zabawna sytuacja. Któregoś razu moja siostra rozmawiała ze swoimi przyjaciółkami. Powiedziały jej: „Słuchaj, twój brat będzie księdzem, więc powinien zachowywać się dobrze. Ale ty jako siostra kapłana również powinnaś dawać przykład!”. Jeszcze mocniej zrozumiała wtedy, że powinna pewne rzeczy poprawić w swoim życiu (śmiech). To była więc szansa dla mojej rodziny. 

Czy mógłby Ksiądz podzielić się jakimiś radosnymi chwilami ze swoich pierwszych lat kapłaństwa? 

– Radosne momenty często związane są z trudnymi. Radością jest dla mnie fakt, że mogłem odpuścić komuś grzechy przed niespodziewaną śmiercią. Pewnego razu zaprosili mnie, żeby pobłogosławić dom. Umówiliśmy się na konkretną godzinę. Tam też – właśnie dokładnie o tej godzinie – spotkałem młodą dziewczynę, którą postrzelono z broni palnej. Konała i podszedłem, żeby jej pomóc. Dosłownie chwilę po tym, jak udzieliłem jej rozgrzeszenia, zmarła. To było szokujące i straszne. Ale jednocześnie dziękuję Bogu za to, że dał jej możliwość spowiedzi chwilę przed śmiercią. To była kwestia minut, ale Pan wysłał mnie do tego domu o odpowiedniej porze. Zrozumiałem jedną rzecz – jak wielka jest łaska Boża. I jak wielka odpowiedzialność spoczywa na kapłanach. Przypomnieli mi się ci staruszkowie, którym pomagałem za młodu i to, że tej starszej kobiecie odmówiono spowiedzi chwilę przed śmiercią. 

Bardzo dużo radości przynosi mi wdzięczność osób, którym udzielam rozgrzeszenia. Wówczas zdaję sobie sprawę z tego, jak łatwo możemy iść do nieba, jakie możliwości dał nam Bóg i złożył je w moich kapłańskich rękach. Mogę służyć ludziom, aby uzyskali pokój serca. To są rzeczy najpiękniejsze w moim życiu. 

Pierwsze lata kapłaństwa przypadły Księdzu na pandemię koronawirusa. To musiało być specyficzne doświadczenie duszpasterskie dla młodego księdza. 

– Mój pierwszy proboszcz zachorował na covida i zmarł 2 lutego 2021 r.  To było doświadczenie ciężkie dla młodego kapłana, który dopiero co poznawał parafię. Trudno było mi się odnaleźć. Dopiero po kilku tygodniach przysłali kolejnego księdza jako proboszcza wspólnoty do pomocy. Bolała mnie też śmierć proboszcza. Znalazłem pocieszenie w adoracji. Jezus w Eucharystii stał się dla mnie ogromnym wsparciem. W samym środku przeżywania bólu przyniósł mi pokój. Pośród tego, co się działo, dał wewnętrzną radość i siłę. Moje krótkie doświadczenie kapłaństwa mogę podsumować tak, że wszedłem na górę, by ujrzeć splendor i chwałę Bożą oraz nauczyć się, co to znaczy dźwigać krzyż. 

Mam dużą pobożność do Jezusa Miłosiernego. Zawsze mi towarzyszył na drogach mojego życia. Jeśli czegoś się nauczyłem, to pragnienia, aby kochać jak On kocha. Mam za sobą niecałe cztery lata kapłaństwa, ale zawsze mam wrażenie, jakby to doświadczenie miłości Bożej przez sakrament święceń było nowe i żywe. 

Na koniec chciałbym zapytać się o specyfikę pracy duszpasterskiej w Tlajomulco. Czy młodzież jest związana w Kościołem tak jak ich rodzice? Czy raczej odchodzi od wiary? 

– Na sytuację w Tlajomulco wpływają dwie rzeczy. Pierwszą jest gwałtowna urbanizacja. Ludzie mówią, że w ciągu jednej nocy pojawiają się tysiące nowych dzielnic. Wielu ludzi przybyło tutaj z różnych części Meksyku, burząc harmonię i spokój mieszkańców. To stwarza niepokój, brak bezpieczeństwa, lęk, niemoc, gniew, a także ograniczenie dostępu do różnych usług. Kolejną sprawą jest to, że ludzie osiedlający się tutaj z różnych stron mają inne przyzwyczajenia i nawyki, które oddziałują na społeczność. 

Tlajomulco de Zuñiga/Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Tym, czego nauczyłem się przez dziesięć miesięcy, które tutaj dotychczas spędziłem, jest to, że młodzi przeżywają kryzys tożsamości. Są rozdarci między nowoczesnym życiem, pełnym pozornej wolności bez odpowiedzialności i wyrzutów sumienia, a życiem bardziej uporządkowanym i bliżej Boga. Są więc ci, którzy się od Kościoła oddalają, jak i ci, którzy decydują się na większe zaangażowanie we wspólnotę parafialną, odrzucając pokusy płynące do nich ze świata. Chcą budować coś w swoim życiu na wartościach i służyć, poznawać swoją wiarę. Oczywiście mają wiele wątpliwości, ale po to są księża, żeby im w tym trudnym okresie towarzyszyć.  

Widzę w młodzieży z Tlajomulco ogromny potencjał dla Królestwa Bożego. Kiedy młody człowiek bierze odpowiedzialność za bycie chrześcijaninem, daje od siebie wszystko co może, łamiąc schematy i stereotypy czy burząc mury. Widzę, że wielu młodych z Tlajomulco ma silne fundamenty wiary, dzięki przekazowi w rodzinie czy ludowym zwyczajom, które tutaj mamy.  

Mają więc korzenie chrześcijańskie, lecz jednocześnie posiadają olbrzymi głód Boga. Chcą Go poznawać w kontrze do świata, który im proponuje życie bez Niego. Chcą także robić rzeczy w nowy sposób. Jeśli idziemy razem jako Kościół i wspólnota parafialna, to można wykorzystać ich potencjał. Mogą do Kościoła wnieść też swoją młodzieńczą radość, którą widać, kiedy idą się spotkać przy grillu czy na kawie, ale mają też czas, by się zaangażować w jakąś służbę. Są potrzebni. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze