Ks. Radek Rakowski: młodzi się buntują i w ten sposób ratują Kościół [ROZMOWA]
Czy młodzi mają jeszcze czego szukać w Kościele? Czy Kościół potrafi zaoferować jeszcze młodym jakaś sensowną propozycję? To pytania, które jak bumerang wracają w różnych dyskusjach. My o młodych zapytaliśmy ks. Radka Rakowskiego, katechetę i duszpasterza akademickiego z poznańskich Winiar. Rozmawia z nim Hubert Piechocki.
Hubert Piechocki (misyjne.pl): Czy Kościół ma jeszcze jakąś propozycję dla młodych, czy też jest na nich właściwie zamknięty?
Ks. Radek Rakowski: – Bardzo ważne jest, żeby spróbować się trochę więcej uśmiechać w Kościele do młodych. Kościół jest dla młodych odpychający, ponieważ segreguje ludzi. Próbuje pokazać, że jedni są gorsi, inni są wykluczeni, że powinniśmy zamknąć granice i nie wpuszczać tych czy tamtych. I może w partyjnych roszadach to może przynosić jakieś wymierne efekty, ale w Kościele skutek jest odwrotny. Jezus chciał Królestwa Bożego, czyli świata bez granic, a nie świata otoczonego murem.
W ostatnich tygodniach Kościół wychodzi z „konkretną” propozycją do młodych – z prymasem Wyszyńskim. Wszystko toczyło się ostatnio wokół beatyfikacji, a słowo prymas odmieniano przez tysiąc przypadków.
– Nie, nie, zupełnie nie w tym kierunku powinniśmy iść. Nam się wydaje, że wymyślimy jakieś wspaniałe akcje typu beatyfikacje czy peregrynacje, a ludzie młodzi wyczuleni są na czystość Ewangelii. Oni chcą odczytywać Jezusa w świecie, w którym dzisiaj żyją. W szkole, w której funkcjonują z różnymi ludźmi, którzy mają kolczyki, dredy, wyglądają dziwnie. Mogą pochodzić z innego państwa, mieć inną orientację seksualną czy wyznawać inną wiarę.
>>> Ks. Radek Rakowski: w niemal każdej klasie, w której uczę są osoby homoseksualne
Nasza parafia (pw. św. Stanisława Kostki na Winiarach w Poznaniu) przygotowuje się teraz do nawiedzenia kopii jasnogórskiego wizerunku Maryi. Uczestniczyłem już w takich wydarzeniach peregrynacyjnych i mam nieodparte wrażenie, że biorą w nich udział nie młodzi, a raczej ci, którzy pamiętają pierwsze nawiedzenie sprzed kilkudziesięciu lat.
– My nie możemy żyć skansenem. To nie jest tak, że prymas Wyszyński, jak go odmienimy przez 40 przypadków, to stanie autorytetem, a nawiedzenie zorganizowane tak jak to sprzed 40 lat wzbudzi dzisiaj taki sam entuzjazm. Żyjemy często wspomnieniami, a młodym trzeba pokazać, że Maryja jest dla wszystkich i Maryja przygarnia wszystkich. Ona nie buduje muru na granicy i nie broni nas przed uchodźcami jako Królowa Polski.
Młodzi są bardzo wrażliwi społecznie. Zauważają uchodźców na granicy, widzą, że są wśród nich osoby LGBT+, są wyznawcy innych religii. I widzą, jak Kościół się na to wszystko zamyka, a czasem nazywa to nawet ideologią.
– Pozornie my zawsze mówimy, że nikogo nie wykluczamy. Jako księża przybijamy sobie piątki i sami przed sobą przyznajemy, że nikogo nie wykluczamy… Mówimy sobie, że wszystkich zapraszamy… Tylko trzeba byłoby się zapytać tych wykluczonych, czy naprawdę czują się zaproszeni. To jest tak, jakbyśmy otworzyli sklep, do którego nikt by nie przychodził, a my bylibyśmy zadowoleni z tego, jaki super mamy sklep. Tylko że celem sklepu jest to, by było w nim jak najwięcej klientów, a nie, że mi – właścicielowi – ten sklep się podoba i się nim zachwycam.
Rzeczywiście, osoby z grup wykluczonych czują się właśnie odrzucone, a nie zaproszone do wspólnoty.
– Prosty przykład. Jesteśmy na początku nowego roku szkolnego. Spróbowałem w tym roku zachęcić młodzież do udziału w katechezie pisząc do nich list – jeszcze przed rozpoczęciem nauki, zanim wypiszą się z religii i postanowią na nią nie chodzić. I napisałem o tym, że każdy jest na katechezie mile widziany. Wierzący, niewierzący, z kolczykami, z tatuażami, z różowymi włosami… wszystko to specjalnie wymieniłem. Jeśli nie chodziłeś na religię – to możesz zacząć od nowa. Nikt nie jest oceniany ani rozliczany z niczego. Sto procent uczniów przyszło! I nadal chodzą! To jest dla mnie niesamowite, że tak niewiele potrzeba. Na każdej religii mi teraz dziękują i mówią, że w podstawówce mieli katechetów, którzy rozliczali ich co tydzień z tego, czy byli na niedzielnej mszy. A jeśli nie byli, to usłyszeli, że pójdą do piekła. Religia nie była dla nich oddechem, złapaniem miłosierdzia. Była za to wiecznym rozliczaniem, terrorem. Dlatego oni z góry w szkole średniej chcą wypisać się z religii, bo nie chcą znów przez to przechodzić.
To chyba jest tak, że księża – choć sami nie są wolni od grzechów – to właśnie na ludzi młodych zrzucają winę za całe zło tego świata.
– Tak. Każdy jest na swoim etapie. Młody człowiek, jak chodzi do liceum, to myśli głownie o tym, żeby kupić hot-doga, napić się i żeby się wyspać. To są główne cele tych młodych ludzi, bez przerwy o nich słyszę. Oni nawet nie pamiętają, jaką lekcję mają po religii, a my byśmy oczekiwali od nich, że w przyszłości będą wszystko wiedzieli, będą chcieli brać ślub kościelny, będą chcieli być matką czy ojcem chrzestnym. Tutaj chodzi przede wszystkim o życzliwość i uśmiech, dzięki którym dajemy im pewne wyobrażenie, jaki może być Bóg – że może być życzliwy i dobry.
>>> W kościele nie chodzi o robienie show [ROZMOWA]
A do młodych lepiej iść w koloratce czy w stroju „cywilnym”?
– To już nie ma żadnego znaczenia. Nie ma różnicy, czy jestem w sutannie czy nie, choć niektórym wydaje się, że to ma znaczenie. Młodzi i tak doskonale wiedzą, kto jest księdzem. Jeśli przyjadę rowerem w żółtej kurtce to wzbudza to nawet większy entuzjazm – dlatego, że jestem księdzem, a nie dlatego, że mam na sobie tę żółtą kurtkę i przyjechałem rowerem. Trzeba młodym pokazywać taką normalną drogę, taką nieudawaną. Jeśli chcesz być życzliwy, bo ci się to opłaca, to młodzi szybko wyczują, że to nieprawda, że jesteś nieszczery.
Może dla tych ludzi będących z boku Kościoła ten ksiądz bez koloratki, w stroju świeckim, będzie nawet bardziej zachęcający. Nie epatuje wtedy tak bardzo religią.
– Połowa uczniów pochodzi z rozbitych domów. Mają w „chacie” któregoś z kolei ojczyma. Jest im w rodzinie ciężko, czują się wykluczeni nawet z własnego domu. Często mają za sobą jakieś przeżycia, nieudane związki miłosne. Jeśli my im jeszcze dokładamy i cały czas przypominamy, że są grzesznikami i przegrali swoje życie, a Bóg ich nie kocha, bo grzeszą – to naprawdę nie głosimy im Ewangelii. A oni wolą odrzucić Ewangelię podaną w takiej formie, żeby już dłużej na swoich barkach nie nosić tych ciężarów.
A skąd się bierze ta garstka młodzieży, która mocniej angażuje się w życie Kościoła?
– Często wynika to z wychowania i z tego, że nie znają innej formy życia. I oczywiście także z prawdziwej wiary. Są tacy, którzy prawdziwie wierzą w Pana Jezusa. Dostali łaskę szukania, ale i tak zawsze trzeba prowadzić ich do normalnego życia. Oni nie mają budować sobie zamkniętego, oazowo-kościelnego świata, tylko mają jako wierzący umieć żyć w tym realnym świecie.
Rówieśnicy postrzegają takich zaangażowanych jako „nawiedzonych”.
– Mogą być tak przez niektórych odbierani, ale to nieważne. Jezus też był dziwny, apostołowie byli dziwni, ci z różowymi włosami czy z kolczykami też są dziwni. Dziwność jest dobra i dla demokracji jest bardzo dobre, gdy uczymy się tolerować drugiego człowieka. Dlatego – nie bój się, że jesteś dziwny. Jezus kocha cię takiego, jakim jesteś.
Kościół daje młodym różne wspólnoty, proponuje szereg spotkań. Ważne jest pewnie, by być w tym oryginalnym. Trzeba przyznać, że msza o 20 w niedziele na poznańskich Winiarach to kryterium oryginalności spełnia.
– Nam nie chodzi o to, żeby kogoś ubrać teraz w koszulkę i żeby stanął z transparentem i miał napisane na nim DA Winiary. Nam chodzi o to, żeby człowiek odkrywał swoją dojrzałość i sam podejmował decyzje w wierze. To znaczy, że on wchodzi w osobistą relację z Chrystusem i z tej osobistej relacji z Panem rodzi się prawda. Chodzi o to, że on wie, dlaczego idzie na mszę, dlaczego się modli – a nie idzie dlatego, że „ksiądz mu kazał”. To kształtowanie dojrzałości w Kościele jest dziś bardzo ważne. My, księża, wolimy mieć w Kościele niewolników, którzy będą nam posłuszni. A sensem całej wiary jest to, byśmy uwalniali ludzi i by oni mogli się do Boga zwracać bezpośrednio – tak, jak nauczył nas Jezus.
A skąd się biorą takie oryginalne pomysły duszpasterskie? Rodzą się ad hoc?
– Rodzą się tylko i wyłącznie przez wolność. Ludzie nie patrzą, żeby ksiądz wyznaczył im kierunki. Sami przychodzą i mówią, że Bóg by chciał tego i tego, że tak podpowiada im Duch Święty. Potrzebna jest odwaga działania i niemyślenia o tym, co inni księża sobie pomyślą. Potrzebne jest myślenie, że to nasza wiara, nasz Kościół i my też możemy w tym Kościele coś zrobić. Najgorszą blokadą jest przejmowanie się tym, co inni księżą sobie pomyślą.
Młodym trzeba chyba też mówić o tym, że w wierze nie chodzi o wypełnienie obowiązku niedzielnego, ale o bycie we wspólnocie.
– W ogóle nie mówimy o obowiązkach, bo to jest zniewolenie. Oni wtedy mogą powiedzieć, że „dobra, rezygnuję z tych wszystkich obowiązków itd.”. Ja mam iść do kościoła, bo chcę, bo buduję relację z Chrystusem. Tylko relacja z Chrystusem! To jest proces niby trudniejszy, ale tak naprawdę jest ciekawszy. Jeśli wyznaczalibyśmy młodym tylko zadania do wykonania, to wszystko stałoby się puste. Wypalą się szybko. A nam chodzi o kochanie Jezusa. I to ze względu na tę miłość czasem pójdziemy do Kościoła, a czasem nie pójdziemy. Ale dokładnie wiemy, dlaczego nie poszliśmy – bo wyrażamy tę miłość w inny sposób.
>>> Ksiądz Radek Rakowski: chciałbym, żeby młodym wyrosły tutaj korzenie i skrzydła
Ale jest też miejsce na wspólnotę, bo przecież po mszy jest czas na wspólne spotkanie.
– Wspólnota to nie tylko trzymanie się za rękę czy wspólne wypicie kawy. Wspólnotą stajemy się wtedy, kiedy razem jesteśmy przyklejeni do Jezusa. Tylko wtedy wspólnota jest mocna. Wtedy odkrywamy tę prawdziwą miłość. Wszystko zaczyna się od kawy, od wspólnego śpiewania piosenek, ale idziemy znacznie dalej. Chcemy więzi mocniejszej, takiej na zawsze. Możemy się 10 lat nie widzieć, ale po 10 latach spotkamy się i będzie jak wcześniej. Nikt nie będzie miał do nikogo pretensji, że tyle lat się nie widzieliśmy, bo wciąż jesteśmy wspólnotą. Zachowujemy się, jakbyśmy ostatni raz widzieli się wczoraj.
Czyli najpierw zachęcamy młodych przede wszystkim do przyjścia na Eucharystię, ale potem mogą zaangażować się głębiej.
– Nie oszukujemy ich, nie chcemy ich przechytrzyć. Pokazujemy im drogę odkrywania Boga. Wolna drogę. Nie pokazujemy im recepty, że jak pójdą na pielgrzymkę, odmówią pompejankę itd. to będą mieli 100% wiary. Wiemy, że u jednego raz to jest 100%, raz 90%, a raz 10%. Ale każdego zapraszamy i każdego kochamy i pozwalamy mu w Kościele być. Nikt nie może być z Kościoła wykluczony, ani nikomu nie możemy stawiać warunków, na jakich mógłby być w Kościele.
A polscy biskupi kiedyś to zrozumieją i zaczną mówić językiem młodzieży?
– Niech się uczą od prymasa Wyszyńskiego. On rzeczywiście miał autorytet, kiedy był biskupem. Ale nie chodzi o to, by powtarzać styl Wyszyńskiego. Każdy biskup musi odkryć swoje powołanie, ale też ma być jak Wyszyński – czyli ma kochać swoich ludzi, nie ma ich oszukiwać, nie ma być politykiem. Kochać rzeczywiście swoich ludzi i chcieć być pośród nich! Jak Wyszyński mówił, to wszyscy wiedzieli, że mówi prawdę. Dzisiaj wielokrotnie nie mamy pewności, czy pasterze mówią prawdę.
Czyli Wyszyński, choć do samych młodych nie przemawia, to może być drogowskazem dla kapłanów, którzy z młodymi pracują.
– Prymas Stefan Wyszyński może być ogromnym ratunkiem dla Kościoła. Nie chodzi o to, żeby ludzie nagle mieli wciąż przy sobie jego obrazki i wielbili go jak króla. Każdy ksiądz musi na jego wzór odpowiedzieć sobie, jak być prawdziwym ojcem, jak być księdzem, jak być prawdziwym sługą Pana Jezusa w tym świecie. Prymas Wyszyński wskazuje nam na prawdę. Nikt nie powie, że on był święty, ale że on był dostojny, wykonywał swoją robotę porządnie i miał osobistą więź z Panem Jezusem. To jest bardzo prosta rzecz!
To za 20 lat nie zabraknie ludzi w kościołach w Polsce?
– Nie, nie zabraknie. To jest niesamowite, że wciąż gdzieś na świecie są ludzie dobrej woli, którzy idą za Jezusem i stają się płomieniami, które zapalają ten świat. Nie chodzi nam o 10 milionów ludzi, którzy przyjdą na mszę świętą z papieżem, ale chodzi nam o wolnych ludzi, którzy dzięki Chrystusowi zapalają świat do Ewangelii w swoim miejscu i nie budują granic i murów.
Czyli ta młodzież, czasem mocno zbuntowana i narzekająca na Kościół, jest jednak przyszłością naszej wspólnoty?
– Tak, są ogromną przyszłością Kościoła. To oni ten Kościół ratują, oni go leczą. Dzięki nim nie stajemy się skansenem. Przez swój bunt pokazują, że „nic nam się tu nie podoba, wszystko trzeba zmienić”. I to jest niesamowite, bo oni nie boją się buntować i ratują dzięki temu Kościół.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |