Ks. Bartek Rajewski. Fot. facebook.com

Ks. Rajewski, duszpasterz z Londynu: moi parafianie poświęcają na kościół 3-4 godziny w niedzielę [ROZMOWA]

Duszpasterstwo wśród emigrantów polskich w Wielkiej Brytanii musi dobrze rozeznawać bieżące potrzeby tego środowiska i właściwie na nie odpowiadać – powiedział KAI ks. Bartosz Rajewski, proboszcz polskiej parafii personalnej pw. św. Wojciecha w Londynie.

Duchowny zwrócił uwagę, że dzieci i młode pokolenie, urodzone już na obczyźnie, często słabo znają język polski i lepiej jest dla nich nawet opuścić parafię polonijną i przejść do wspólnoty anglojęzycznej. Kapłan przedstawił też pokrótce dzieje swej parafii, powstałej jeszcze w czasie II wojny światowej i jej stan dzisiejszy, jak również wskazał na bardzo dobre stosunki z anglikanami.

>>> Do niego pielgrzymowali cesarz, królowie i papież. Kim był święty Wojciech?

Piotr Dziubak (KAI): Księdza parafia jest szczególna – przyjeżdżają do niej ludzie z różnych części Londynu i okolic.

Ks. Bartosz Rajewski: Rzeczywiście, to jest szczególna parafia. Nie chodzi nawet o jej formę, czy jest personalna czy terytorialna, bo obie formy są dopuszczalne i równorzędne w Kościele. My jesteśmy parafią personalną. Nasi parafianie przyjeżdżają z bardzo odległych części Londynu, żeby budować wspólnotę z innymi ludźmi. Nasz kościół znajduje się w centrum, jest to zresztą jedyna polska parafia w tej części miasta. Kensington i Chelsea, gdzie jest położona, to najdroższe dzielnice. Niewielu Polaków mieszka jeszcze tutaj, ale gdy parafia powstawała, była to praktycznie polska dzielnica Londynu – tak było już w czasie wojny i po jej zakończeniu, mniej więcej do lat siedemdziesiątych. Dlatego jest tu polska parafia, dwie polskie restauracje najdłużej istniejące w Wielkiej Brytanii. W pobliżu jest Instytut Sikorskiego. Dzisiaj już Polaków prawie tu nie ma. Moi parafianie dojeżdżają tutaj nawet spoza Londynu.

>>> Londyn: dwóch byłych biskupów anglikańskich przyjmie święcenia kapłańskie

Na emigracji zdarzają się grupy, które integrują się z miejscową rzeczywistością, inne z kolei nadal mają swoją “małą Polskę nad Tamizą”: polskie gazety, radio, tv, jedzenie…

– Patrząc ogólnie na społeczności parafialne na emigracji, bywa i tak. Nasza wspólnota pozostaje jednak wyjątkiem pod tym względem. Nie mamy tu osób, które wymagałyby natychmiastowego wsparcia. Ich stać, żeby poświęcić na kościół 3-4 godziny w niedzielę ze swojego dnia wolnego, żeby przyjechać. Nie ma u nas osób w kryzysie bezdomności, materialnym albo psychologicznym, a jeśli się pojawiają, to sporadycznie.

Ogólnie biorąc jest jeden wspólny rys dla zdecydowanej większości emigrantów polskich w Londynie czy w Wielkiej Brytanii. Ci ludzie nie są tu z własnego wyboru. To znaczy, że kiedyś w ich życiu wydarzyło się coś, co ich do tego wyjazdu zmusiło: może rozpad rodziny, upadek firmy, bankructwo, najczęściej właśnie problemy finansowe, utrata pracy, ale też np. choroba bliskiej osoby i konieczność zarobienia większych pieniędzy na leczenie. Większość Polaków przed przyjazdem tutaj przeszła jakiś poważny kryzys w swoim życiu. Na emigracji jest mało osób z wyboru, które chciały tego. Po brexicie przyjazdy na Wyspy bardzo zmalały. Oczywiście nadal przyjeżdżają ludzie, bo dostali propozycję bardzo intratnego kontraktu zawodowego. Ale to obecnie jest rzadkość.

Fot. EPA/NEIL HALL

Czy zdarzają się Księdzu sytuacje małżeństw podzielonych, jeśli tak to można nazwać. Mąż pracuje w Anglii a żona z dziećmi została w Polsce?

– Oczywiście są takie przypadki nie wywołane napływem nowym imigrantów, bo ich nie ma. To są stare historie. Zdarza się, że mąż mieszka tu od dwunastu, piętnastu lat a żona z dziećmi żyje w kraju. Dzieci już są dorosłe. Mąż co roku planuje wrócić i co roku nie wraca. Bo jest trudno wrócić choćby tylko do obowiązków rodzinnych, do domu, w którym jest się w praktyce obcym albo osobą mało znaną. Widzę natomiast duży odpływ rodaków z Londynu do Polski albo do innych krajów Unii.

>>> Coraz bliżej do beatyfikacji krewnego księżnej Diany 

Mimo wszystkich ułatwień związanych dziś z podróżowaniem, z możliwościami wideo rozmów przez internet, dzisiaj jak i dwadzieścia lat temu ma to negatywny skutek na rodziny. Jest samotność zapijana wieczorem alkoholem, ludzie uzależniają się od alkoholu lub narkotyków. Spotykam się z takimi sytuacjami. To są moi parafianie.

Czego ludzie szukają u Księdza w polskiej parafii?

– Trochę przewrotnie powiem, że najczęściej Polacy szukają u księdza zaświadczenia, że mogą być chrzestnymi albo że mogą wziąć ślub w Polsce. Ale oczywiście są też osoby, szukające pomocy duchowej, posługi sakramentalnej. Kierownictwo duchowe stanowi duży obszar mojej posługi w Londynie. W Polsce nie zdarza mi się słyszeć, żeby ktoś jechał 2-3 godziny, żeby się wyspowiadać. W Londynie z tym się spotykam bardzo często. Budujemy też naszą wspólnotę nie tylko przez liturgię, ale spotykamy się również towarzysko. Po mszy niedzielnej staramy się zostać razem, porozmawiać.

>>> Najważniejszy kościół w Londynie może zostać zamknięty. Powodem brak środków

Czy parafie narodowe poza granicami kraju świadczą o tym, że ludzie chcą trochę na obczyźnie przeżywać swój kontakt z Panem Bogiem? Niektórzy zachęcają do integracji we wspólnotach danego Kościoła: angielskich w Anglii, włoskich we Włoszech. Jak to wygląda u Księdza?

– To bardzo złożone zagadnienie i nawet ludzie Kościoła różnie na nie patrzą. W organizacji duszpasterstwa na emigracji jest też aspekt, nazwijmy to, tradycji, kultury. To bardzo ważne sprawy. Według mnie czynnikiem przemawiającym, żeby takie duszpasterstwo organizować, jest prosty fakt, że każdy z nas, kiedy się modli, używa języka ojczystego. Nasz rektor ks. Stefan Wylężek często mawiał, że gdy człowiek umiera, to zapomina wszystkich wyuczonych języków, a pamięta tylko ojczysty.

Zadaniem Kościoła nie jest włączenie imigrantów w miejscową społeczność, chociaż to też się dzieje, ale na innej płaszczyźnie. Mówiąc najprościej Kościół ma doprowadzić człowieka do Boga, musi to ułatwić, pomóc w organizacji życia sakramentalnego, w przepowiadaniu Ewangelii w języku, którym wierni umieją się posługiwać.

fot. freepik

Pojawiają się też inne sytuacje. Dorastają dzieci, dla których pierwszym językiem jest angielski. Dlatego trzeba się zastanowić, czy one też powinny uczęszczać do polskiej wspólnoty religijnej, czy pozwolić im wyjść poza to środowisko.

Trochę niedobrą robotę wykonujemy, organizując pierwszą komunię w naszych parafiach. To jest oczywiście moja prywatna opinia. Często te dzieci mówią bardzo słabo po polsku. Dla nich traumatycznym przeżyciem jest nauka polskich modlitw, mają już trudność w rozumieniu naszego języka. Mam zasadę, że jeśli dziecko mówi słabo po polsku, to z największą delikatnością i roztropnością proponuję rodzicom, żeby ono poszło do pierwszej komunii we wspólnocie anglojęzycznej. Problemy z językiem to duże wyzwanie dla dziecka. Czasami myślę, że trzeba pomóc ludziom odejść do wspólnot anglojęzycznych, żeby tam mogli wspólnie z dziećmi zapuścić korzenie.

>>> Premier Wielkiej Brytanii bije się w piersi: jako Zachód popełniliśmy wielki błąd

Kto zapoczątkował powstanie polskiej parafii na Kensingtonie w 1942 roku?

– Byli to polscy żołnierze, polscy imigranci, często bardzo młodzi ludzie, którzy przyjechali tu w czasie wojny. W tym roku świętujemy osiemdziesięciolecie naszej parafii. Z żołnierzami przybywali kapelani wojskowi i to właśnie oni dali podwaliny polskiego duszpasterstwa tutaj. Muszę zaznaczyć, że to nie była od początku parafia św. Wojciecha. Rzadko kiedy polskie parafie miały patronów, nawet jeszcze teraz nie wszystkie ich mają. Często nazywa się je: Lokalna Polska Misja Katolicka w… i tu wymienia się nazwę miejscowości. W ciągu lat nasza parafia stała się punktem duszpasterstwa akademickiego. W 2016 roku ks. rektor S. Wylężek nadał nam, na moją prośbę, świętego Wojciecha jako patrona.

fot. EPA/VICKIE FLORES

Przez dobrych 79 lat jako parafia działaliście przy kościele księży filipinów na Kensingtonie.

– Tak, byliśmy przy kościele filipinów, których założycielem jest św. Filip Nereusz. Całe swoje życie i troskę poświęcił on ubogim dzieciom, sierotom w Rzymie. I właśnie od tej wspólnoty wynajmowaliśmy do lat siedemdziesiątych duży kościół – Brompton Oratory na Kensingtonie. Jest to największa świątynia katolicka w Wielkiej Brytanii po katedrze westminsterskiej. Proszę sobie wyobrazić, że ten ogromny kościół jeszcze po wojnie był wypełniony po brzegi w czasie mszy. Ci, którym nie udało się wejść do środka, stali na placu i na ulicy przed kościołem, blokując ruch aut. Tak wielu Polaków mieszkało w centrum Londynu. Był nawet pomysł kupienia całego kompleksu bazyliki Brompton Oratory, klasztoru filipinów i małej kaplicy – Little Brompton Oratory, z którego korzystaliśmy prawie pół wieku.

>>> Pielęgniarka zwolniona za noszenie krzyżyka. Jest decyzja brytyjskiego trybunału

Po wojnie Kensington stawał się coraz droższy. Polacy zaczęli przeprowadzać się do zachodniego Londynu, gdzie było taniej. Do dzisiaj największą katolicką parafię w Wielkiej Brytanii prowadzą księża marianie na Ealingu. Polacy kupowali albo budowali kościoły w zachodniej części miasta, a w samym centrum było ich coraz mniej. Zrezygnowano ze mszy w dużej bazylice Brompton Oratory. Przeniesiono się do kaplicy. Duszpasterstwo polskie na Kensingtonie zaczęło coraz bardziej zamierać. Przez 10 lat nie było tam polskiej parafii.

W 1973 roku Episkopat Polski poprosił ks. Kuklę, późniejszego rektora Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii, o utworzenie właśnie na Kensingtonie duszpasterstwa akademickiego. Ono bardzo prężnie działało przy Little Brompton Oratory zwłaszcza w latach osiemdziesiątych, w czasie stanu wojennego. Tam gromadzili się polscy studenci, tam mieli ułatwiony kontakt z Polską. My jesteśmy spadkobiercami tego wszystkiego. Nasi parafianie dzisiaj to są zdecydowanie młode, polskie rodziny. Jest to emigracja po 2004 roku. Mogliśmy korzystać z kaplicy Little Brompton Oratory do marca 2020 roku. Kiedy wybuchła pandemia, musieliśmy zrezygnować z tego miejsca, ponieważ wszystkie kościoły zostały zamknięte.

fot. EPA/ALI HAIDER

I w międzyczasie wymówiono wam wynajęcie kaplicy?

– Tak. Kiedy przyszedł czas, że kościoły znowu były otwierane po pandemii, zależało nam, żeby jak najszybciej nasza wspólnota mogła się ponownie zbierać na mszy. Chcieliśmy, żeby ludzie mogli wrócić do naszego kościoła. Cały czas filipini mówili nam: jeszcze nie teraz, mimo że duży kościół już był otwarty. Tłumaczono nam, że nasz kościół jest przeznaczony dla starszych ojców, którzy z obawy przed covidem nie chcą, żeby ktoś inny miał dostęp do tego miejsca. Niestety nie do końca było to prawdą, ponieważ w klasztorze była kaplica wspólnoty, z której swobodnie korzystali. Nasze Little Brompton Oratory pozostawało zamknięte. Prosiliśmy, ale bez skutku. Cały czas widziałem też, że nasza wspólnota zaczynała się sypać. Ludzie odchodzili do innych parafii. W lipcu ubiegłego roku otrzymaliśmy informację od księży filipinów, że Little Brompton Oratory, gdzie spotykała się polska parafia, nie zostanie otwarta dla wiernych. I tak zostaliśmy bez kościoła. Nawet ks. prymas prosił o pomoc kard. Nicholsa w naszej sprawie, ale żadne argumenty i prośby nie przekonały zakonników.

>>> Kierowcy nie mogli dojechać na święta do domu, ksiądz przyjechał więc do nich

I nagle pojawiło się w waszej bezdomności nieoczekiwane rozwiązanie…

– Jako wspólnota kościelna byliśmy rzeczywiście bezdomni. Mówimy sobie teraz, że to doświadczenie jest nam nieobce. Tułaliśmy się po różnych miejscach. Przez pewien okres czasu mogliśmy spotykać się w kaplicy u sióstr asumpcjonistek na Kensingtonie. To było ważne dla ludzi, że był jakiś punkt zaczepienia. Przez cały czas szukałem dla nas kościoła. Pytaliśmy w różnych parafiach. Niestety wszyscy odpowiadali, że mają bardzo prężne duszpasterstwo, dużo zadań i nie ma możliwości, żeby się zmieścić. Szczerze powiedziawszy trochę mnie dziwiły te odpowiedzi, bo londyńskie kościoły nie są specjalnie oblegane.

Pomyślałem, żeby spróbować spotkać się z anglikanami. Zacząłem chodzić i patrzeć, w jakich godzinach mają niedzielne msze i czy moglibyśmy się zmieścić z naszą mszą katolicką. Spotkałem się z księdzem dziekanem Kościoła anglikańskiego, odpowiedzialnym za centrum Londynu. Dziekan uznał moją propozycję za dobry pomysł ekumeniczny i że razem będziemy mogli to rozwijać. Pytał mnie o oczekiwania, co chcielibyśmy robić, w jakich godzinach. Następnego dnia miałem już kilka propozycji. Nie trwało to tygodniami jak w czasie rozmów z parafiami katolickimi. Praktycznie mogliśmy wybierać. Kilka dni później spotkaliśmy się z proboszczem parafii anglikańskiej pw. św. Kutberta, księdzem Paulem Bagottą. To nasze spotkanie było w lutym. Od najbliższej niedzieli, od święta naszego patrona św. Wojciecha będziemy spotykać się z naszą wspólnotą katolicką w kościele anglikańskim na Kensingtonie. Jest to przepiękny kościół, pełen zabytków. Tak Pan Bóg poprowadził nas przez pustynię do naszej “ziemi obiecanej” w perspektywie wiary. Spotykamy się z ogromną życzliwością księży anglikańskich w parafii.

fot. EPA/Gustavo Amador

Ale to chyba nie koniec niespodzianek w świątyni anglikańskiej?

BR: Tak. Wchodzimy do zakrystii a jedna z pań z naszej rady parafialnej mówi mi: niech ksiądz patrzy, tam wisi zdjęcie Franciszka! W kościołach katolickich zdarza się, że jeśli proboszcz nie przepada za papieżem, to takiego zdjęcia w zakrystii albo w innych miejscach nie ma. Niestety znam takie obiekty. A tu w kościele anglikańskim, gdzie bardziej spodziewałbym się zdjęcia królowej Elżbiety albo Justina Welby`ego, arcybiskupa Canterbury, wisi zdjęcie papieża. Ile razy tam jestem, przyglądam mu się.

>>> „W oczekiwaniu na powrót”. Interesujący projekt fotograficzny episkopatu Anglii [GALERIA]

Parafia św. Wojciecha w Londynie będzie więc poruszała się w przestrzeni ekumenicznej.

– Trochę dzielimy los świętego Wojciecha. Też musiał uciekać z Pragi. I to nie raz. Tułał się po świecie. Podobnie my, jako Polacy, emigranci, jako wspólnota, doświadczyliśmy bezdomności przez dwa lata. Św. Wojciech to patron Kościoła jeszcze niepodzielonego, jak mówi Prymas abp Polak. Bez wątpienia pomoże nam budować te nowe ekumeniczne relacje. A zapowiada się to bardzo obiecująco.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze