Ks. Wojciech Pełka z Puckiego Hospicjum: W hospicjum w końcu poczułem się jak ksiądz [ROZMOWA]
– Jeśli ktoś odchodzi, to na korytarzu zostaje zapalona świeca. Pewnego dnia, gdy przyjechałem do Pucka, paliło się pięć świec. Bywa więc i tak, że jednej nocy śmierć zagląda tu aż pięć razy – mówi ks. Wojciech Pełka, zmartwychwstaniec, który posługuje w Puckim Hospicjum założonym przez ks. Jana Kaczkowskiego.
Ks. Wojciech jest jednym z kilku księży, którzy pracują w Puckim Hospicjum. Rolę głównego duszpasterza, który swoim czasem, Słowem Bożym i sakramentami służy pacjentom jest ks. Janusz Przygocki. Z ks. Wojtkiem spotykamy się w listopadzie – miesiącu, w którym o przechodzeniu na tamten świat myślimy nieco częściej. Spotykamy się właśnie tam – w miejscu, w którym ludzie żegnają się z tym światem. Towarzyszy temu często smutek i cierpienie, ale równie często można spotkać tam miłość, nadzieję i wiarę. Ks. Wojciech, w rozmowie z naszym reporterem, mówi z przekonaniem: „Hospicjum bardziej pomogło mi, niż ja temu miejscu”. Dlaczego? Zapraszamy do lektury.
Maciej Kluczka (misyjne.pl): W Pucku jest ksiądz od 2 lat. Księdza Jana Kaczkowskiego osobiście ksiądz nie znał. Znalazł się tu ksiądz przez ojca Grzegorza Kramera. A przecież pracował ksiądz w Krakowie. Jak to się stało?
Ks. Wojciech Pełka (Puckie Hospicjum pw. św. Ojca Pio): Trafiłem tu po 10 latach pracy w Krakowie. Jest chyba tak, że styl duszpasterstwa ks. Kaczkowskiego przyciągał podobnych do niego księży. On miał taki swój koloryt; można było go lubić lub nie, był specyficzny. To styl „księdza na pograniczu wspólnoty”. To oryginalność, niekiedy intelektualna prowokacja. Kaczkowski był kimś, kto ma coś do powiedzenia i miał odwagę, by to mówić. Dawał taki doping tym, którzy chcą wybić się na niezależność. Wsadzał kij w szprychy, a niekiedy jest to potrzebne. On wiedział też, że gdy ten normalny przekaz do ludzi nie trafia, to trzeba trochę zaszokować, by zmusić drugą osobę, by przy czymś się zatrzymała. Taki styl ma też o. Adam Szustak. On z kolei szokuje normalnością, taki prostym, zwykłym językiem, którym trafia do młodzieży.
Kaczkowski zbierałby podobne tłumy jak ojciec Adam? W październiku, w czasie rekolekcji prowadzonych przez ojca Adama widziałem tłumy ludzi, nie mieścili się w kościele.
Kaczkowski już to robił, tylko inaczej. Był tu trochę schowany, tu była jego robota, ale jednocześnie był dobry w wykorzystywaniu mediów. Znamy go dzięki portalom, telewizji i książkom. To był stosunkowo młody ksiądz z małego Pucka, a wybił się tak mocno, że jest kojarzony do dziś. Puck to Kaczkowski. Puck równa się Kaczkowski.
>>> Nadzieja, życie i zmartwychwstanie. W hospicjum
Jeśli mówimy o szokowaniu… Czym szokował Jan Kaczkowski?
Barwnością języka. Używał takiego języka, którego księża raczej nie używają. A gdy puentował pewne sytuacje, to robił to wprost, bez znieczulenia. Mówił, co jest nieprzyzwoitością w Kościele, co jest złe w życiu ludzi. Nie bał się dochodzić do granic i mówić, że ich się nie powinno przekraczać. Pokazywał to, nazywał, nie zamiatał pod dywan, był bardzo odważny w myśleniu.
To miejsce – hospicjum – też szokuje?
Tu trudno szokować. To nie jest miejsce na szokowanie. Ja tu trafiłem, ponieważ byłem księdzem, który przez lata nie pracował w żadnym duszpasterstwie. Tak się złożyło, że po seminarium byłem wicerektorem seminarium, później 2 lata pracowałem w Polskiej Misji Katolickiej w Wiedniu, a potem w gimnazjach w Warszawie. W Krakowie prowadziłem bursę, ale rasowego duszpasterstwa nigdy nie miałem. Miałem za to wrażenie, że księdzem jestem wtedy, gdy idę na 30 minut odprawić mszę, a później zajmuję się administracją i wynajmem mieszkań, a nie „byciem księdzem”. Gdy tu trafiłem po 18 latach kapłaństwa…
Ks. Jan nie bał się dochodzić do granic i mówić, że ich się nie powinno przekraczać. Pokazywał to, nazywał, nie zamiatał pod dywan, był bardzo odważny w myśleniu.
… to poczuł się ksiądz w końcu jak ksiądz?
Tak. Trafiłem na wiejska parafię, podpisałem z hospicjum umowę o wolontariat. Bardzo bałem się tego miejsca. Nigdy wcześniej nie byłem w hospicjum, a nie lubię szpitali. Myślałem, że to będzie nie do przejścia. Od razu urzekło mnie to, że to miejsce nie przypomina szpitala, nie ma nawet takiego zapachu. Ludzie wcale nie są obciążeni śmiercią… Ona oczywiście jest obecna, ale ludzie funkcjonują tu, jak w każdej innej placówce. Żeby nie być chojrakiem, porozmawiałem z panią psycholog i zapytałem o to, co zrobić, by czegoś nie zepsuć. Wyszło na to, że chyba dam radę. I tak… od 2 lat tu bywam. Tutaj bardziej czuję się księdzem, ale nie w wymiarze kaznodziejskim. Tu trzeba stanąć jak człowiek przy człowieku w sytuacji, gdy ten jeden odchodzi. Tutaj te wszystkie mądrości księżowskie, wielkie homilie, konfrontują się ze śmiercią. Tutaj zbijają się dwa światy.
>>> Podróż za jeden uśmiech. Czego uczy pomoc w hospicjum?
I te „księżowskie mądrości” te dwa światy uzupełniają? Pomagają? Czy niekiedy dochodzi się do muru, którym jest śmierć i robi się trudno?
To spotkanie z ludźmi, którzy są na progu przejścia, którzy czasami są zamknięci, a niekiedy otwarci. Moja modlitwa, mój spokój, moja chęć zatrzymania się, bycia… to jest tu najważniejsze. Pewnego razu… w jednej sali odchodziły dwie osoby. To byli panowie w podobnym wieku, którzy gaśli równocześnie. Były z nimi ich żony. Panowie się ze sobą zaprzyjaźnili, żony także. Nie było już możliwości udzielenia Komunii Świętej, byli w agonii. Tak więc są oni, są ich żony i ja… Co mogliśmy zrobić? Pomodliliśmy się. Ten Różaniec był dla tych kobiet bardzo ważny, mogły się w modlitwie z nimi pożegnać. Jednocześnie uświadomiły sobie, że wszystko co miały i co mogły zrobić dla nich, w tym życiu, już zrobiły. Teraz zwyczajnie trzeba było się pożegnać. Tu, w hospicjum, dobrze jest być człowiekiem modlitwy i wiary w to, że to pożegnanie jest tylko na chwilę. Hospicjum bardziej pomogło mi, niż ja temu miejscu.
Tu trzeba stanąć jak człowiek przy człowieku w sytuacji, gdy ten jeden odchodzi. Tutaj te wszystkie mądrości księżowskie, wielkie homilie, konfrontują się ze śmiercią.
Ksiądz pokazuje, że można być nie wiadomo jak wybitnym teologiem czy filozofem, ale na końcu tak naprawdę najważniejsza jest wiara. Szczera modlitwa i ufna wiara.
A czasami zwyczajne podanie ręki. Zeszyt, który znajdzie pan w recepcji, mówi o przyjętych osobach i o tym, czy ktoś przyjmował jakieś sakramenty, czy była spowiedź, Komunia Święta czy namaszczenie chorych. U wielu ta tabelka, w czasie pobytu w Pucku się uzupełnia.
>>> Czy brakuje w nas przestrzeni do rozmawiania o śmierci? [WYWIAD]
Jak wygląda księdza dzień tutaj, w hospicjum?
Msza jest codziennie po południu (oprócz mnie posługuje tu jeszcze dwóch księży). Przyjeżdżamy wcześniej, jest obchód sali i grzeczne pytanie o chęć przyjęcia Chrystusa. Potem jest możliwość spowiedzi, rozmowy i jest msza święta. Namaszczenie niekiedy bywa świadomą prośba chorego, niekiedy rodziny. I ważna sprawa. W hospicjum nie ma sformułowania: „Przyjdę jutro”.
Nie ma jutra? Nie ma „jutro”?
Nie ma, bo można powiedzieć: „Przyjdę do ciebie jutro”, a „jutro” przychodzi, ale „ciebie” już nie ma… Miałem kiedyś rozmowę, którą miałem dokończyć następnego dnia i okazało się, że już jej nie skończyliśmy. Tu są inne obroty, tu świat nie pędzi, to jest inny czas, inna miara.
>>> Dawid Ogrodnik zagra ks. Jana Kaczkowskiego
Lekarze, psycholodzy, specjaliści pytani o swoją pracę, często mówią, że w kontakcie z pacjentem, podopiecznym nie można się angażować na tym poziomie bardzo osobistym. Oczywiście zaangażowanie w pracę jest jak najbardziej wskazane i pożądane, ale na tym profesjonalnym poziomie. To przede wszystkim po to, by zachować zdrowy dystans, nie wypalić się zawodowo. Czy to tu też jest możliwe? Czy u księdza takie myślenie, takie zasady też są potrzebne? Czy ksiądz może nie angażować się osobiście i być „tylko zimnym” profesjonalistą?
Była tu pewna dziewczyna, która była tu stosunkowo długo, miała zanik mięśni. Z nią można było się zaprzyjaźnić. Była młodą kobietą, dziewczyną. Przyzwyczaiłem się do tego, że tu była. Kiedy umarła, kogoś mi brakowało. Generalnie jednak, tutaj niestety trudno zdążyć się przyzwyczaić. W ciągu całego ubiegłego roku odeszło 270 osób. Jest taki zwyczaj, że jeśli ktoś odchodzi, to na korytarzu zostaje zapalona świeca. Świeca pali się wtedy przez całą dobę. Pewnego dnia, gdy przyjechałem do Pucka, paliło się pięć świec. Bywa więc i tak, że śmierć jednej nocy zagląda tu aż pięć razy.
Częściej ludzie odchodzą w nocy?
Bywa różnie. Bywa tak, że zmarli robią wszystko, by rodzina nie była z nimi przy umieraniu. Gdy czują, że ten moment się zbliża, to często proszą, by coś załatwić, coś im kupić. Rodzina wraca po godzinie, dwóch i tej osoby już nie ma. To mi uświadamia, jak bardzo (mimo całej cywilizacji) jesteśmy częścią natury. Słabszy osobnik „opuszcza” grupę, by odejść w samotności i to się tu często wyczuwa i obserwuje. Tak było też w powieści „Oskar i pani Róża”. Młody chłopak który umiera, przygotowuje wszystkich na to, że odejdzie, nie chce bliskim przysparzać obciążenia.
Hospicjum zawsze kojarzyło się mi się ze starością, a w tej sytuacji okazało się, że ciężkie choroby dotykają ludzi w każdym wieku.
Ludzie niekiedy mówią, że Panu Bogu starość się nie udała. Gdy ksiądz widzi takie cierpienie, taki ból, bywa ksiądz na Boga zły? Albo Go nie rozumie? Dlaczego na to pozwala? Dlaczego tak bardzo doświadcza ludzi?
Miałem taki jeden moment… Byłem przyzwyczajony, że PESELE ludzi, którzy tu przychodzą rozpoczynają się o wiele wstecz w stosunku do mojego. I raz… trafił się PESEL dużo niższy od mojego. Przy łóżku tej młodej kobiety na stole był modem do internetu, laptop, telefon. Widać było, że tę kobietę wyrwano z bardzo aktywnego życia. Chwilę później przyszedł koniec. To było dla mnie bardzo ciężkie… Hospicjum zawsze kojarzyło się mi się ze starością, a w tej sytuacji okazało się, że ciężkie choroby dotykają ludzi w każdym wieku.
To jest ta tajemnica śmierci, której tutaj, na ziemi, nie jesteśmy w stanie do końca zrozumieć?
Wola życia jest do końca, to też jest piękne. Wola życia osoby, która odchodzi i wola bycia z tym, który odchodzi.
Ludzie tutaj zyskują wiarę czy ją raczej tracą?
Nie spotykałem tych, którzy tracą wiarę. Po zeszycie z recepcji i po rozmowach wiem, że jest raczej odwrotnie. Jednocześnie warto podkreślić – obecność Boga jest obecnością nienarzucającą się. Bóg nie jest nachalny, także w hospicjum. Bóg nadal jest (tutaj także) wolnym wyborem. Do końca.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |