Fot. Archiwum prywatne

Maciej Kozłowski: Bóg i Jego działanie to wciąż dla nas tajemnica [ROZMOWA]

Maciej Kozłowski znany na Instagramie jako @zbogiemziomek już od kilku lat podróżuje autostopem po to, by, jak mówi, szukać ludzi, których szuka Bóg. W jaki sposób mu się to udaje? M.in. o tym opowiedział w rozmowie z Karoliną Binek.

Karolina Binek (misyjne.pl): Hasło naszego dwutygodnia tematycznego to „Jesteś powołany”. W związku z tym chciałabym, żebyś dokończył zdanie: „Jestem powołany do…”

Maciej Kozłowski: Wierzę, że jestem powołany do wieczności, do życia z Bogiem, do tego, by być szczęśliwym. A jak to ma się realizować w moim życiu? Wierzę, że przez służbę i zaangażowanie w ewangelizację, w głoszenie Jezusa. To jest coś takiego bardzo mojego, do czego doszedłem w swojej relacji z Bogiem. Ale też odczytuję w sobie powołanie do małżeństwa. To moje bardzo duże pragnienie.

Mówisz o ewangelizacji, a pod jednym z ostatnich postów na Instagramie napisałeś też: „Szukam ludzi, których szuka Bóg”. W jaki sposób to realizujesz?

– Po pierwsze wiem, że Bóg szuka naprawdę wszystkich. I to jest pewne. Kiedy więc jadę na takie wyjazdy jak ten ostatni – typowo na ewangelizację, to modlę się, żeby Pan Bóg stawiał na mojej drodze ludzi, do których On sam chce w jakiś szczególny sposób dotrzeć. Takich, którzy są jakoś otwarci na przyjęcie Jego łaski. I wierzę, że faktycznie osoby do których później docieram, nie są przypadkowe. Nie zawsze oczywiście to wszystko, co mówię jest przyjęte. Ale osoby, które spotykam mają zwykle w sobie otwartość na to, co chcę im powiedzieć. Choć na początku zwykle jest jakaś niepewność czy konsternacja, to jednak nie reagują agresywnie czy wymijająco. A kiedy zaczynam mówić o doświadczeniu spotkania z żywym Bogiem, to sami zaczynają dopytywać i dzielić się swoimi doświadczeniami. To, co też staram się robić, to słuchać Ducha Świętego. Wiem, że charyzmaty są wciąż żywe, a On chce się z nami komunikować na różne sposoby. Proszę więc, żeby Bóg wskazywał mi na modlitwie konkretne osoby – to jak będą ubrane, jak będą miały na imię, jaka będzie ich sytuacja życiowa. Często dostaję konkretne odpowiedzi, które następnie zapisuję. Potem, kiedy już spotkam taką osobę w czasie podróży i pokażę jej notatki z modlitwy, zwykle jest niezwykle poruszona i otwarta na wysłuchanie Ewangelii czy modlitwę wstawienniczą. Zdarza się też tak, że zapiszę sobie coś na modlitwie, a później to się nie potwierdza. Cały czas uczę się rozróżniać poruszenia Ducha od wytworów mojej wyobraźni.

Ciekawi mnie, jak to wygląda. Chcesz kogoś spotkać i nagle w Twojej głowie pojawia się obraz tej osoby?

– To jak Pan Bóg może do nas mówić, to bardzo szeroki temat. Ale tak, to są po prostu myśli i obrazy, które pojawiają się w mojej głowie. Wierzę, że część z nich pochodzi od Ducha Świętego, bo On żywo we mnie działa i chce się ze mną komunikować. Czasami, gdy podczas modlitwy pytam Boga do kogo chce dzisiaj dotrzeć, to przychodzi mi bardzo intensywna myśl o imieniu czy też o miejscu. Innym razem w mojej wyobraźni pojawia się obraz. Z pozoru te myśli i obrazy nie różnią się od naszych ludzkich myśli, ale z czasem można nauczyć się je rozróżniać. Często są one intensywniejsze i pojawiają się w nas nagle, jakby „z zewnątrz”. Oczywiście później potwierdzeniem tego, czy był to rzeczywiście głos Boży, jest też to, czy to co usłyszeliśmy się sprawdzi. Takie jest też jedno z kryteriów rozeznania tak zwanego słowa poznania – jeśli się potwierdza, to jest prawdziwe. Jeśli nie, to nie jest. Oczywiście musi być też zgodne z całością nauki Kościoła.

>>> Jak spełniać marzenia z Bogiem? [PODKAST]

Zazwyczaj się potwierdza?

– Mam na modlitwie taką zasadę, że jeśli pojawia się jakieś natchnienie i mam co do niego wątpliwości, to i tak na wszelki wypadek sobie je zapisuję. Więc jeśliby wziąć pod uwagę to wszystko, co sobie zapiszę, to jednak większość się nie potwierdza. Ale kiedy jadę na wyjazd ewangelizacyjny, to praktycznie codziennie Pan Bóg pokazuje coś bardzo konkretnego mi lub osobom z którymi jestem.

W sumie to musisz wywoływać zaskoczenie, kiedy ktoś widzi Ciebie pierwszy raz na oczy, a ty opowiadasz mu, że wiedziałeś, że tak będzie.

– Jeżdżę autostopem, więc jest to dla ludzi jeszcze dziwniejsze. Często jest tak, że ludzie mnie zobaczyli, jak czekam na podwózkę i pojechali dalej, ale pojawiło się w nich jakieś silne przekonanie, żeby zawrócić. Później więc wracają, wchodzi ktoś nieznajomy do ich auta i mówi na przykład: „modlę się, żeby Bóg stawiał na mojej drodze ludzi, do których szczególnie chce dotrzeć i wierzę, że chce dotrzeć właśnie do ciebie”. Później, kiedy już poznam tę osobę i wiem, jak ma na imię lub też dowiem się na jej temat innych rzeczy, to pokazuję, że właśnie to sobie zapisałem zanim jeszcze się spotkaliśmy. Jezus przecież mówi, że znaki mają nam towarzyszyć, że nie są po to, żeby „zrobić sztuczkę”, tylko żeby potwierdzić to, co głosimy – że Jezus żyje!

Fot. Archiwum prywatne

Skąd pomysł, żeby jeździć autostopem? Nie boisz się tego typu podróży?

– Moi znajomi zaczęli podróżować autostopem, więc pomyślałem, że też chcę spróbować. W 2017 roku przed moją pierwszą podróżą autostopem do Portugalii nie pamiętam, żebym miał jakieś obawy. Tym bardziej, że jechałem z bardziej doświadczonym kolegą. Obawy pojawiły się, gdy w 2019 roku jechałem pierwszy raz sam. To był wyjazd do Włoch i wtedy była taka niepewność – wiedziałem, że wszystkie decyzję będą zależały już tylko ode mnie, że będę sam chodził nocą po ulicach, że będę sam spał w parkach czy na dworcach, że jak będę miał psychiczny lub duchowy dołek, to nie będzie obok żadnego wsparcia. Jednak kiedy w zeszłym roku, także samemu podróżowałem do Grecji, czułem już bardzo mocno obecność Boga i to, że tak naprawdę nie jestem sam.

Zawierzasz swój lęk Bogu w takiej sytuacji?

– Nie do końca chyba robię tak, że jak czuję lęk, to mówię: „Oddaję go Tobie, Boże”. Ja po prostu akceptuję to uczucie strachu, które się we mnie rodzi, ale jednocześnie mam świadomość, że Bóg jest mocniejszy niż wszystko. Na przykład rok temu jechałem z dwójką panów, którzy zachowywali się dziwnie i wyglądali podejrzenie. To było na dosyć mocnym odludziu w południowej Albanii. Pamiętam, że miałem wtedy w sobie spore obawy. Tylko że to był lęk, który mnie nie paraliżował, nie sprawiał, że byłem roztrzęsiony czy bardzo zestresowany. Wiedziałem, że Bóg jest ze mną i w Nim jestem bezpieczny. Nawet jeśli mojemu życiu mogło coś potencjalnie zagrażać. Nie wiem, jak to wyjaśnić, bo to bardzo wewnętrzne przeżycie. To świadomość, że Bóg jest większy od tego siedzącego we mnie lęku i nawet śmierć, choć straszna, to nie ma nade mną władzy.

Często dostajesz wiadomości, że ktoś się nawrócił dzięki spotkaniu z Tobą?

– Nie. Dostałem taką wiadomość chyba tylko od jednej osoby. Sporo jest jednak osób, które mówią o tym, że to było dla nich ważne spotkanie, że coś ważnego się wydarzyło, że nastąpił w ich życiu jakiś przełom. Wierzę w to, że jako Kościół jesteśmy powołani do ewangelizacji i nic, co robimy w tym zakresie nie jest bezowocne. Nawet jeśli ja nie widzę żadnych owoców i wydaje się, że ktoś był totalnie zamknięty na przyjęcie Ewangelii, to wiem, że to było dla tej osoby jakieś spotkanie z Bogiem, który przychodzi przeze mnie i chce przychodzić też przez każdego z nas. Są na przykład sytuacje, kiedy ja komuś mówię o Bogu, a ktoś odpowiada, że niedawno słyszał coś podobnego od kogoś innego i może to nie jest przypadek… Jezus naprawdę stoi u drzwi ludzkich serc i kołacze… Nawet jeśli ja nie zobaczę momentu otwarcia tych drzwi, to wierzę, że m.in. dzięki mojemu świadectwu kiedyś to nastąpi.

Ty zawsze byłeś blisko Boga czy miałeś różne momenty w swojej wierze?

– Cały czas byłem blisko Boga. Wyniosłem to z domu. Moi rodzice są katechetami, przekazali mi żywą i zdrową wiarę. Nie miałem nigdy okresu buntu itd. Ale były w moim życiu momenty wiary niedojrzałej, pustej religijności, czy poważnego zmagania z grzechem. Dopiero później, gdy na pewnych rekolekcjach zacząłem czytać Biblię, doświadczyłem, że Bóg jest obecny w swoim słowie i że mówi do mnie. To był przełom. Wszedłem na drogę z Panem i mimo różnych momentów w moim życiu wiem, że idę w dobrą stronę.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że dawniej miałeś problem z przyznawaniem się do Boga na co dzień. Dzisiaj jest Ci łatwiej?

– Tak, zdecydowanie jest mi łatwiej. Miałem kiedyś duży strach przed przyznawaniem się do wiary. Ten strach mnie paraliżował do tego stopnia, że kiedy moi znajomi dowiadywali się, że tata jest nauczycielem, to mówiłem, że uczy matematyki, a nie religii, żeby nie wyszło na jaw, że ja i moja rodzina mamy jakiś bliższy związek z wiarą. To było irracjonalne. A teraz mam ochotę wszędzie mówić o Jezusie. Dlaczego tak się stało? Wierzę, że to obietnica z Dziejów Apostolskich, kiedy Jezus przed wniebowstąpieniem mówi: „Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami”. I ja wiem, że kiedy otworzyłem się na Ducha Świętego, który jest we mnie, to On uczynił mnie świadkiem Boga. Dostałem też kiedyś proroctwo o tym, że On przychodzi do mnie z odwagą i zabiera lęk. To przede wszystkim Jego zasługa.

>>> Jak odkryć swój talent? [FELIETON]

Ty jesteś nauczycielem geografii, nie religii. Czy mimo to przekazujesz jakoś wiarę swoim uczniom?

– Uczę geografii, więc muszę na lekcjach trzymać się programu. Staram się jednak dawać jakieś świadectwo. Mogę sobie na to pozwolić, bo uczę w szkole katolickiej. W zeszłym roku wraz z przyjaciółmi założyliśmy przy szkole wspólnotę „Jedność Ducha”. Na jej spotkania przychodzi coraz więcej uczniów. Co ważne, przychodzą nie raz, tylko regularnie, więc wierzę, że tak jak sami mówią, czegoś tam doświadczają.

Są jakieś szczególne wartości, które chcesz lub już przekazujesz swoim uczniom?

– Na pewno Bóg. O ile można o Nim mówić w kategoriach wartości… A druga rzecz – uczciwość. Uważam, że bycie uczciwym to wielka wartość.

Znam osoby, które skończyły szkoły katolickie i które mówią, że w czasie nauki w takiej placówce miały w sobie bunt wobec Boga i wiary. Tobie też się zdarzają tacy uczniowie?

– Nie wiem czy to nie będzie krzywdząca opinia, ale wydaje mi się, że większość uczniów jest niewierzących lub przynajmniej w jakiś sposób zdystansowanych do Kościoła. To przykre, ale takie są fakty. Myślę, że narzucanie wiary to wielkie niebezpieczeństwo, które może powodować ten bunt. Ludzie bardzo często odchodzą od Kościoła, bo zanim doświadczą tam spotkania z żywym Jezusem, zniechęcają się stawianymi im wymaganiami. To odwrócona kolejność… Szkoły katolickie stają zatem przed wielkim wyzwaniem – jak stawiać młodym mądre wymagania dotyczące wiary i pomagać im wzrastać, z równoczesnym poszanowaniem ich własnej drogi i poszukiwań sensu.

Jak w takim razie, Twoim zdaniem, ewangelizować dzisiaj młodych? Za pomocą mediów społecznościowych?

– Myślę, że media społecznościowe są ważne, bo ludzi spędzają tam dziś bardzo dużo czasu. Widzę też po moich uczniach, że często podczas naszych rozmów nawiązują do czegoś, co zobaczyli właśnie tam. Ale myślę, że jeszcze ważniejsze jest przebywanie z nimi i dawanie świadectwa swoim życiem. Oni muszą zobaczyć, że żyjemy według tego co głosimy. Młodzi kochają autentyczność. Media są super szansą, ale uważam, że do skutecznej ewangelizacji młodzieży potrzebne są te dwa aspekty.

Sam prowadzisz konto w mediach społecznościowych. Dostajesz czasem wiadomości, że dzięki Twojej działalności w sieci ktoś odnalazł w swoim życiu Boga?

– Dostaję takie wiadomości i to jest zawsze niezwykle miłe i budujące. Najczęściej dzieje się tak, kiedy napiszę post dotyczący wiary i poruszę w nim jakieś trudne tematy. Ludzie się w nich odnajdują, bo sami doświadczają trudności.

Mówi się, że młodzi dzisiaj potrzebują konkretów, a nie wymijających odpowiedzi na trudne pytania. Zgadzasz się z tym?

– Zdecydowanie potrzebne są konkrety. Kiedy mówimy o Bogu w taki sposób, że w zasadzie nie wiadomo o co chodzi, to młodych to irytuje i odpycha. Wcale się nie dziwię. Co z tego, że powiemy komuś, że Bóg go kocha, a Jezus przyszedł, by go zbawić, jak on nigdy tego nie doświadczył i w ogóle nie wpływa to na jego życie? Potrzebujemy głosić Słowo Boże, wyjaśniać, tłumaczyć, przekładać na prostszy język, ale też potwierdzać to, co głosimy świadectwem i otwierać się na ponadnaturalne działanie Boga. On naprawdę chce dawać znaki. On chce potwierdzać naukę. I wtedy mamy konkret. Nie powinniśmy też bać się powiedzieć „nie wiem.”, bo jednak Bóg i Jego działanie pozostaje dla nas tajemnicą.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze