Mamy być odblaskiem Boga, a nie tylko listonoszami Dobrej Nowiny [ROZMOWA]
– Kiedy zaczynamy głosić Ewangelię, nie uruchamiając jej dynamiki, to stajemy się listonoszami Dobrej Nowiny. To znaczy, że dostarczamy list, wiadomość, chociaż sami jej nie czytaliśmy ani z niej nie korzystaliśmy. Trzeba najpierw tego doświadczyć, przeżyć i dopiero nieść dalej – mówi s. Bogna Młynarz.
Siostra Bogna Młynarz należy do Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Duszy Chrystusa Pana. Studiowała na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i tam obroniła pracę doktorską z teologii duchowości.
Justyna Nowicka: Napisała Siostra w książce „Bóg w nas”, że możemy stawać się światłem dla świata, który często pogrożony jest w mroku. Czy to nie jest trochę zarozumiałość z naszej strony? Czy nie stawiamy się w roli trochę lepszych od innych?
Siostra Bogna Młynarz: – Rzeczywiście byłaby to – niewyobrażalna zarozumiałość, gdybyśmy się uważali za źródło światła. Jedynym źródłem światła jest jednak Chrystus, a my stajemy się Jego odblaskiem o tyle, o ile pozwalamy Mu w sobie działać. W ten sposób nasze „świecenie” we współczesnym świecie jest bardziej rodzącym pokorę obowiązkiem niż pretekstem do wywyższania się.
Mówienie o tym, że chrześcijanie mają być odbiciem miłości Chrystusa ma tak naprawdę bardzo długą tradycję. Już Ojcowie Kościoła nazywali Kościół misterium lunae, czyli tajemnica księżyca. Księżyc nie świeci swoim światłem, ale odbija promienie słoneczne w takiej mierze, w jakiej one do niego docierają. I podobnie my, jeśli mamy autentyczny, bezpośredni kontakt z Chrystusem, wpatrujemy się w Jego światło i pozwalamy, by ono przenikało do naszego wnętrza, odsłaniając prawdę o nas, stajemy się odbiciem Jego miłości. Jan Paweł II nawiązał do tego w liście Novo Millennio Ineunte, gdzie pisze, że naszym zadaniem w nowym tysiącleciu jest bycie odblaskiem Chrystusa.
Nie można w inny sposób głosić Chrystusa niż pokazywać Go sobą. Kiedy zaczynamy głosić Ewangelię, nie uruchamiając jej dynamiki, to stajemy się listonoszami Dobrej Nowiny. To znaczy, że dostarczamy list, wiadomość, chociaż sami jej nie czytaliśmy ani z niej nie korzystaliśmy. Trzeba najpierw tego doświadczyć, przeżyć i dopiero nieść dalej.
I możemy nieco sprowokować pytanie. Może trochę uproszczę, ale w kontekście metafory słońca, to tak jakby ktoś wrócił z wyjazdu pięknie opalony i inni pytają: „gdzie ty byłeś, tak pięknie się opaliłeś. Ja też tak chcę!”.
– Dokładnie! Jeśli nie spotkałeś Jezusa, nie zaświecisz. Ale jeśli trwasz w Jego obecności, widać to po to jak opaleniznę. Przepięknie pokazuje to scena z Księgi Wyjścia, gdy skóra na twarzy Mojżesza promieniała po spotkaniu z Bogiem. Ale trzeba mieć świadomość, że nie promieniujemy własną doskonałością, nieskazitelnością, ale doświadczoną przez nas miłością Boga. Zatem nawet nasze uznane, poddane pod wpływ miłosierdzia słabości i ograniczenia też są miejscem objawienia Chrystusa. Jesteśmy naczyniami glinianym, w których jest ukryty skarb obecności Chrystusa. Jesteśmy glinianymi lampami, a On jest światłem.
Księżyc wygląda pięknie, gdy patrzymy na niego z daleka, z ziemi, jednak bardzo traci przy bliższym poznaniu. Odkąd człowiek postawił stopy na Księżycu, wiemy, że nie ma tam niczego pociągającego. Tylko zastygła magma, pył i kratery. Oczywiście, dla naukowców to bardzo interesujące, ale mało romantyczne. Tak samo myślimy o sobie, kiedy obserwujemy siebie z bliska, widzimy swoje niedoskonałości oraz przeciętność. Wtedy zaczynamy wątpić, czy w kimś takim jak ja można zobaczyć odblask piękna Boga. Jednak zamiast zniechęcenia, wiara podpowiada nam pokorne uznanie, że „nie z nas jest owa moc”, a poczucie własnej niedoskonałości, może nas chronić przed pychą i pozwalać jeszcze swobodniej działać Bogu.
>>> Majonez na suficie, czyli o domu, w którym można urodzić się na nowo [REPORTAŻ]
W swojej najnowszej encyklice papież Franciszek diagnozuje, że czasami przechodzimy przez świat jak turyści, nie zapuszczając nigdzie na dłużej korzeni. A tak naprawdę, w głębi tęsknimy wciąż za domem, za poczuciem zadomowienia. Za tym, by gdzieś być do końca sobą i do końca u siebie. Mówi Siostra o tym, że można pokazać się Bogu ze wszystkimi brakami, a jednocześnie, a może wręcz dzięki temu, odbijać Jego światło. To właśnie trochę „pachnie” takim domem.
– Człowiek nigdy nie odnajdzie do końca domu, jeżeli nie zakorzeni się w Chrystusie. W człowieku tęsknota za bezpiecznym domem, rozumianym jako miejsce całkowitej akceptacji i przyjęcia, ma wymiar egzystencjalny, niezależnie czy identyfikujemy się jako osoby religijne czy nie. Wszyscy za tym tęsknimy. Świat nie może nam tego dać, ponieważ jego akceptacja jest warunkowa. Musimy spełnić szereg oczekiwań społecznych, wpisać się w pewne ramy po to, żeby świat nas przyjął. Nawet rodzinny dom, chociaż daje nam tak wiele miłości i ciepła, pozostawia w nas pewien brak i niedosyt. Tęsknimy za akceptacją bezwarunkową i bezgraniczną i przeczuwamy, że dopiero wtedy będziemy mogli żyć w pełni. Moim zdaniem to właśnie zadomowienie w Bogu, który mieszka w ludzkiej duszy jest spełnieniem tej najgłębszej tęsknoty człowieka.
W ostatnim czasie można spotkać się w przestrzeni publicznej z hasłami dotyczącymi Kościoła, że wracamy do domu, czy też „wróćcie do domu.” Ale jednocześnie wiele osób mówi, że w Kościele wcale nie doświadcza takiej akceptacji. Często trzeba spełniać pewne warunki, żeby móc być przyjętym we wspólnocie, by być przyjętym w jakiejś grupie.
– Pamiętam, że kiedyś miałam głosić konferencję pod tytułem: „Kościół moim domem”. I kiedy się do niej przygotowywałam, pomyślałam, że Kościół jest dla mnie bardziej winnicą, w której pracuję, niż domem. Kiedy się nad tym zastanowiłam, zdałam sobie sprawę, że o tyle doświadczam domu w Kościele, o ile odnajduję w nim Boga, który jest moim najgłębszym, wewnętrznym domem. Natomiast jako ludzka społeczność tworzymy taką wspólnotę jaką potrafimy, czyli naznaczoną naszymi grzechami i ograniczeniami.
Czy jest to sprzeniewierzenie się misji jako Kościoła? W pewnym sensie tak. Ponieważ, mamy dostęp do źródła nieograniczonej miłości jaką jest Bóg. I jeśli nie świecimy podobną akceptacją, to coś z tym naszym kontaktem z Chrystusem jest nie tak. Z drugiej strony, wszyscy jesteśmy w procesie wewnętrznego uzdrowienia i uświęcenia, czyli przypominamy „rosnący” księżyc, który jeszcze nie jest w pełni. Stąd nasze braki i błędy w relacjach z ludźmi.. Jeszcze raz powraca to podstawowe prawo duchowe: mogę dać tylko tyle, ile sama przyjęłam. Na ile przyjmę bezwarunkową miłość Boga i czuję się zbawiona, przyjęta, kochana – dokładnie na tyle potrafię obdarzyć tym samym drugiego człowieka. Sami nie wyprodukujemy miłości.
W teologii Wschodu, ale nie tylko, mówi się wręcz o przebóstwieniu, tak, by to człowiek był rękami, by był sercem Boga, by w ten sposób kochać drugiego człowieka.
Obecnie, widać rosnący w ludziach głód prawdziwej, głębokiej duchowości, która prowadzi do zjednoczenia z Bogiem. Wymaga to uważnej formacji duchowej. Właśnie dlatego powstał i rozwija się Ruch Solaris. chcemy pokazywać właściwą ścieżkę do doświadczenia obecności Boga w nas, czyli przebóstwienia i stawania się odblaskiem, czy uobecnianiem Boga w świecie. Formacja jest potrzebna, by uniknąć pobłądzenia na bezdrożach. Bo gdy z jednaj strony mamy religijność, która „nie świeci”, czyli powierzchowną pobożność, która w ogóle nie przenika i nie przemienia ludzkiego życia i czyni jego głoszenia niewiarygodnym, to z drugiej, mamy zagrożenia panteizmem, w którym świadomość, że jesteśmy przeniknięci Bożą obecnością, prowadzi do uznania, że po prostu jesteśmy boscy i wszystko nam wolno oraz do rozmycia idei osobowego Boga. Tymczasem, my, jako chrześcijanie, wierzymy, że Bóg objawił się w osobie Jezusa Chrystusa. Przyjęcie Bożego światła nie ma na celu ukrycia naszych słabości, ale wprost przeciwnie, ma je wydobyć i rozświetlić światłem prawdy. To zakłada długi proces poddawania swojego życia pod wpływ Jezusa, który wymaga głębokiej uczciwości i odwagi poznawania siebie. Stąd tak kusząca jest droga na skróty, by szybko zapewnić sobie komfort duchowy i psychiczny podbudowując swoje ego, ale to droga donikąd, a nie do domu.
A jak zrobić ten pierwszy krok, by wyruszyć do domu?
Trzeba sięgnąć do swoich najgłębszych duchowych pragnień. Każdy z nas je w sobie nosi, ale często rozczarowania, zranienia i zniechęcenie sprawiają, że je zasypujemy i o nich zapominamy jako o wstydliwym, młodzieńczym idealizmie. Życie uczy nas, że najważniejsze to jakoś przetrwać. W ten sposób odcinamy się od bardzie istotnej części siebie. Pragnienie prawdy, dobra, piękna, sensu, głębi, nawet jeśli nie definiujemy go jako tęsknoty za Bogiem, jest samym sercem naszego człowieczeństwa. I ono „przywołuje” Boga, tak jak czytamy w Psalmie 42: „Głębia przyzywa głębię hukiem wodospadów”. Głębia naszego pragnienia przyzywa głębię Boga. Nikt i nic nie jest w stanie napełnić ludzkiej duszy tylko Bóg.
To nie człowiek wymyślił Boga na miarę swoich pragnień, ale obecne w człowieku pragnienia są znakiem, że istnieje Coś/Ktoś, kto może je zrealizować.
I te pragnienia przekraczają jego samego. Zgodnie z logiką człowiek nie mógłby wymyślić czegoś, czego sam nie może spełnić.
– Byłby wówczas jedynym nielogicznym stworzeniem. Założycielka mojego Zgromadzenia M. Paula Tajber, przed swoim nawróceniem i powrotem do Kościoła długo szukała sensu swojego życia.. Zastanawiała się , dlaczego wszystkie stworzenia tego świata czują się spełnione, a ona nie. Dlaczego zwykłe rzeczy nie są w stanie nadać sensu jej życiu. I to ją doprowadziło do Chrystusa i Kościoła. Dlatego tak ważne jest odkrycie swoich autentycznych, najgłębszych pragnień. Często mam wrażenie, że ludzie, którzy są na obrzeżach Kościoła są bardziej uczciwi w swoich poszukiwaniach i nie dadzą się oszukać tanią podróbką religijności. Chcą od nas autentycznego pokarmu duchowego. I my go mamy. Jest nim Jezus Chrystusa – Chleb żywy.
Wspomniała Siostra o Ruchu Solaris. Jaka jest jego misja?
– Jest nią budzenie w ludziach świadomości o życiu Jezusa w duszach ludzkich. Wiele osób, nawet, jeśli korzysta z Sakramentów, nie wie, że Jezus, którego przyjmują w Komunii świętej jest obecny w nich i chce w nich i przez nich działać. Często nawet nie mają żywej wiary w obecność Jezusa w Chlebie Eucharystycznym. Bez świadomości stałej obecności Boga w nas oraz bez podjęcia duchowej drogi, by ta obecność przemieniała nas, praktyki religijne stają się bezowocne. Głoszeniu tej prawdy, M. Paula Tajber poświęciła całe swoje życie. W tym celu postało Zgromadzenie Sióstr Duszy Chrystusowej, a także ruch Solaris, gromadzący wszystkich, którzy chcą żyć tą duchowością.
Proszę zauważyć, jak wielu z nas, wierzących, ciągle próbuje się uświęcić „na własną rękę”, zapominając, że to Chrystus „jest w nas sprawcę i chcenia i działania zgodnego z Jego wolą”. Bez świadomości, że jedyna droga do wewnętrznej przemiany, prowadzi przez współpracę z Jezusem żyjącym w nas, popadamy łatwo w zniechęcenie, bo nie potrafimy o własnych siłach spełniać wymagań Ewangelii. Kiedy uczymy się trwać w Jego obecności w codzienności i poddawać Mu wszystkie aspekty naszego życia, zaczynamy się do Niego upodabniać.
Przesłanie Ruchu Solaris jest dla wszystkich, dla kapłanów, osób konsekrowanych i dla świeckich, dlatego nie tworzymy konkretnych ram działania, bo każdy z nas znajduje się w innej sytuacji życiowej. Jedynym zewnętrznym znakiem, wejścia na drogę Ruchu Solaris jest codzienne odmawianie modlitwy ułożonej przez Matkę Paulę Tajber: „Jezu, żyjący we mnie” – która jest aktem świadomości obecności Bożej w duszy i poddaniem się Jego wpływowi. Często słyszę takie świadectwa, że jeśli ktoś zaczyna się tą modlitwą z wiarą modlić, to rzeczywiście, coś zaczyna się w nim zmieniać. My, ze swojej strony, dajemy duchowość i formację, organizując rekolekcje i spotkania, ale każdy korzysta z nich w takiej mierze w jakiej może..
Ważne jest, by widzieć ruch jako żywy organizm, który się rozwija, a nie jako budynek, który stawia się według ustalonego wcześniej projektu. Każdego dnia modle się słowami „Jezu żyjący we mnie” i pozwalam się Bogu prowadzić dalej, chociaż nie wiem, dokąd mnie to doprowadzi. Mam wrażenie, jakbyśmy ruszyli mały kamyk, który uruchomił wielką lawinę. Dlatego z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Modlitwa „Jezu, żyjący we mnie”
Jezu żyjący we mnie, błogosławię obecność Twoją we mnie! Weź mnie w swoje bosko-zbawcze wszechwładne posiadanie i panuj nade mną w każdej chwili dnia, bym mógł wiernie pełnić wolę Twoją Najświętszą.
Żyję jedynie dla Ciebie, Panie, i chcę spełniać wszystko, co zamierzyłeś dokonać przeze mnie. Więc zechciej Jezu działać we mnie i przeze mnie, bym mógł zdążyć dokonać to, co jest przeznaczone dla mnie.
Ty wiesz, mój Jezu, że chwile życia tak szybko upływają bezowocnie, ja zaś pragnę wszystkie wykorzystać dla chwały Twojej. Więc pociągaj mnie wolą Twoją Najświętszą ku Sobie zamieszkałemu we mnie, bym od Ciebie nie odchodził ani na chwilę, a żył zawsze w Tobie, przy Tobie, dla Ciebie zamieszkałego we mnie.
Pragnę żyć Tobą, mój Drogi Zbawicielu, bym stał się cały Twój i podobny Tobie, byś mógł mnie zdobyć na wieki żyjącego Tobą, bym stał się wiernym przejawem Twoim.
O Jezu, zabierz mnie całego w posiadanie Twoje, bym żył w Tobie, z Tobą, dla chwały Ojca Niebieskiego, byś Ty opanował cały mój umysł i wolę moją, bym już myślał, pragnął i czuł jedynie przez Ciebie, w Tobie i za łaską Twoją wraz z Tobą.Niech miłość Twoja przejawia się przeze mnie, myśl Twoja całego mnie podnosi ku Tobie, a wola Najświętsza niech mnie z Tobą na wieki zjednoczy i uczyni jedno. Amen.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |