Góra El Chaltén, znana także jako Fitz Roy, to „pocztówka regionu”. Fot. Wojciech Ganczarek

Argentyna. Sąsiedzi ratują swoich sąsiadów [FOTOREPORTAŻ]

Ośrodek zdrowia w El Chaltén stoi niemal pusty: zaledwie siedmiu z trzech tysięcy mieszkańców jest zarażonych koronawirusem. Znacznie częściej zdarza się, że przez pandemię ludzie nie mają co włożyć do garnka. Sąsiadom w potrzebie pomagają inni sąsiedzi, ludzie dobrej woli.

Juan jest kucharzem. Wiosną i latem pracuje w restauracjach. Zimą wyjeżdża. Zostaje tylko wtedy, gdy uda mu się znaleźć pracę na budowie czy przy remoncie. Z wąską bródką na jasnej twarzy i czapką z daszkiem wciśniętą mocno na głowę smaży racuchy na głębokim oleju. Za chwilę metalowa taca pełna tortas fritas powędruje do gości. Ale to już zadanie Raula. Juan zarzuca na grzbiet grubą, jesienną kurtkę, otwiera oszklone drzwi i wsadza w usta papierosa. Spieszy się. Jeszcze przed zmrokiem chce dokończyć drugie malowanie ścian. Jest zadowolony. Ma pracę. Nie wszystkich w czasie pandemii spotkało to szczęście.

>>> Oddany Kościołowi i Argentynie. Beatyfikacja biskupa Mamerta Esquiú

Prowizoryczne konstrukcje i stare przyczepy kempingowe dla wielu mieszkańców przez cały rok są domami. Także zimą. Fot. Wojciech Ganczarek


W El Chaltén ubóstwo (nie) istnieje

– Poważnie, są ludzie, którzy tak twierdzą – Leo kręci głową z przymkniętymi oczami. El Chaltén to międzynarodowa mekka wspinaczki: miejscowy szczyt Cerro Torre jest uznawany za najtrudniejsze wyzwanie dla miłośników sportów górskich. Tę sławę sportretował i rozpowszechnił Werner Herzog w filmie „Krzyk kamienia” z 1991 r., a w El Chaltén jak grzyby po deszczu wyrosły hotele, bary i restauracje. Wszystkie bardzo drogie. Sezon turystyczny trwa tutaj od września do kwietnia, czyli wtedy, gdy na południowej półkuli panuje wiosna i lato. Potem właściciele luksusowych lokali pakują walizki i wylatują na wakacje do Europy Zachodniej. Zapominają o swoich pracownikach, którzy z wyliczonymi oszczędnościami będą czekać na kolejny sezon.

– Osiemdziesiąt… – zaczyna Raul, właściciel restauracji La Estepa. Waha się przez chwilę i dopiero kontynuuje: „Osiemdziesiąt nie, ale na pewno siedemdziesiąt procent zatrudnionych w El Chaltén pracuje na czarno. Nie mają prawa do urlopu, składek na ubezpieczenie społeczne, okresu wypowiedzenia, nic z tych rzeczy”.

– W związku z pandemią także właścicielom lokali przyszło zostać na zimę w El Chaltén – ciągnie Leo – i przekonać się, że ubóstwo jest tu jak najbardziej obecne. – W El Chaltén pracuje się przez 5-6 miesięcy w roku – tłumaczy Raul. – Przez pierwsze dwa spłacasz długi, dopiero później zarabiasz na bieżące wydatki. Przez ostatnie dwa miesiące – połowę marca, kwiecień i połowę maja – oszczędzasz, by przetrwać zimę. Ale w związku z pandemią sezon zakończył się w pierwszej połowie marca.

Wspólne obieranie dyni. Fot. Wojciech Ganczarek

>>> Kraj Franciszka. Do kogo należy ziemia? [MISYJNE DROGI]

– Na początku nie można było w ogóle wyjść z domu – wspomina Leo, który pracuje w jednym z niewielu lokali otwartych przez cały rok. – W El Chaltén nie było ani jednego przypadku wirusa, dlatego kontrole policyjne szybko zelżały. Po dwóch tygodniach znowu spotykaliśmy się na ulicy i w rozmowach raz po raz powracała ta sama kwestia: wielu nie wiedziało, jak przetrwają do lata. Wielu nie miało co jeść.

Raúl osobiście przygotowuje podwieczorek. Fot. Wojciech Ganczarek

Stołówka i wspólny gar

Zaczął Raul. Wspólnie z synami chwycił za noże i garnki i przygotował sześćdziesiąt porcji jedzenia. – Sezon miał trwać jeszcze dwa miesiące, więc miałem zamrażarki pełne zapasów – opowiada.

Pomagali sąsiedzi. Ktoś przyniósł butelkę soku pomidorowego, ktoś inny zgrzewkę mleka w kartonie. W szczytowym momencie rodzina Raula przygotowywała posiłki dla setki rodzin, ale zimowe zapasy zaczęły się kurczyć, dawało o sobie znać zmęczenie.

– Poza tym: od czego jest urząd gminy? To oni mają fundusze, personel i przede wszystkim są odpowiedzialni za pomoc mieszkańcom w czasie kryzysu – twierdzi mężczyzna. Raul zdecydował się zamknąć jadłodajnię i pod licznymi naciskami sąsiadów gmina zdecydowała się na otwarcie własnej stołówki. – Ale tylko od poniedziałku do piątku i z wyłączeniem dni wolnych – opowiada Leo. Dlatego Leo z grupą znajomych zaczęli zbierać się w soboty, by wspólnie gotować dla potrzebujących. Prosili o składniki u sąsiadów i w sklepach. Pytali właścicieli zamkniętych restauracji, czy mogliby w nich przygotowywać jedzenie. Wielokrotnie gotowali w La Estepa, lokalu prowadzonym przez Raula. – Wydawałoby się, że to niewiele – mówi Leo – ale dla niejednej rodziny to ogromna ulga: dodatkowy dzień, w którym nie trzeba się martwić o to, czym wykarmić dzieci. Bo po obiady przychodzili przede wszystkim rodzice: ich wydatki bywają znacznie wyższe, niż te rodzin bezdzietnych, a ich oszczędności z sezonu letniego – szczuplejsze.

Romina, sprzedawczyni z piekarni, udziela korepetycji z matematyki. Fot. Wojciech Ganczarek

Nie tylko jedzenie

Pracują jako murarze, pomocnicy budowlani, sprzątaczki, kelnerki i recepcjonistki. Ktoś mógłby zapytać: jeśli mieszkają w El Chaltén, w światowej perle turystyki górskiej, dlaczego nie założyli własnych hoteli, dlaczego żyją w biedzie? Bo nie wystarczy chcieć. Trzeba jeszcze mieć. Tymczasem Patagonia, niczym średniowieczna Europa, podzielona jest między wąską grupę magnatów ziemskich. I chociaż El Chaltén otoczone jest przez bezkresny step, to ten bezkres jest prywatny, a w miasteczku miejsca nie ma. Ci, którzy nie załapali się na działki budowlane przy zakładaniu miejscowości w 1985 r. skazani są na wieczne wynajmowanie. Niektórzy proszą o pozwolenie znajomych, by postawić przyczepę kempingową lub wiatę z płyt wiórowych na skrawku cudzego terenu, nawet na chodniku, bo ceny wynajmu mieszkań należą tu do najwyższych w kraju.

Spytałem Leo, czy wśród potrzebujących, którzy przychodzili po obiady, znaleźli się tacy, którzy byli zmuszeni wynajmować. – Wszyscy – odpowiedział.

We wspólnym gotowaniu organizowanym przez Leo chodziło o coś więcej, niż tylko o jedzenie. Gotowali i jedli wszyscy: tak dobroczyńcy, jak i potrzebujący. – Nie chcieliśmy, by nasza stołówka podkreślała podział na majętnych i ubogich – opowiada Leo. Sobotnie gotowanie było przede wszystkim czasem na to, by być razem. W pandemicznej atmosferze stresu i niepokoju sąsiedzi mogli odetchnąć kojącym poczuciem wspólnoty. – A w konwersacjach wychodziły na jaw inne problemy – wspomina Leo. Sprawy, o których w miasteczku wielu wolało nie mówić: przemoc w rodzinie czy przemoc instytucjonalna ze strony pracowników urzędu gminy.

W sobotę zamiast nauki w świetlicy królują szachy. Fot. Wojciech Ganczarek

Dla dzieci

W styczniu 2021 r., gdy władze prowincji otworzyły ruch turystyczny, mieszkańcy El Chaltén ponownie znaleźli zatrudnienie i wspólne gotowanie zostało zawieszone. Na początku maja Raul po raz kolejny był pierwszym, który podjął inicjatywę: od godziny 15 do 19 jego restauracja La Estepa jest otwarta dla dzieci. Uczniowie, którzy w szkole mają zajęcia jedynie 2 razy w tygodniu w związku z pandemią, mogą spotkać swoich nauczycieli u Raula. Wspólnie odrabiają lekcje, a wolontariusze z sąsiedztwa przygotowują im podwieczorek. To ludzie tacy jak Juan, kucharz i robotnik z budowy, czy Romina, sprzedawczyni z porannej zmiany z piekarni, która popołudnia spędza teraz ucząc dzieciaki dodawania i mnożenia. – Niektóre supermarkety dają nam całe kartony żywności – opowiada Raul. – Często to produkty na granicy daty przydatności do spożycia. Między nami mówiąc: odpady, bo sklep i tak by ich już nie sprzedał. Ale czasami przychodzi staruszka czy bezrobotny z sąsiedztwa i przynosi dla dzieciaków kilogram mąki, kawałek chleba – mężczyzna wzrusza się. W sytuacji kryzysu to sąsiedzi ratują swoich sąsiadów.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze