stacja metra

Bagatelizowana potęga

W jaki sposób zmienić świat? To pytanie pojawia się w życiu każdego człowieka. Nie za często. Tkwi gdzieś głęboko i delikatnie pojawia się w sytuacjach trudnych. Czy istnieje zatem możliwość udzielenia na nie odpowiedzi?

Pewnego popołudnia wracałem z kolegą po dniu pracy na rzecz prześladowanych. Po dniu, w którym udało się, jak wierzę, dokonać trochę dobrego. W pewnym momencie zadał mi pytanie: „Czy to, co dzisiaj zrobiliśmy, w jakikolwiek sposób pomoże chrześcijanom mordowanym na całym świecie?” To pytanie odbiło się echem w moim sercu. Początkowo myślałem, że głuchym. Jednak po chwili uświadomiłem sobie oczywistą prawdę, że to nie prześladowcy mają się zmieniać, ale ja.

Dalekie cierpienie
Każdego dnia jesteśmy niemal bombardowani niezliczonymi informacjami. Znaczna ich część dotyczy wielu nieszczęść, które wydarzyły się na całym świecie. Czytamy o walkach na Bliskim Wschodzie i milionach ludzi pozbawionych dachu nad głową. Słyszymy o śmierci w Somalii. Oglądamy relacje z miejsc, w których ludzie zbrojnie występują przeciwko sobie. Kiedy te obrazy migają nam przed oczami, czujemy wielką niemoc. W żaden sposób nie potrafimy im pomóc. Szukamy możliwości, akcji organizowanych przez różne instytucje, które w miejscach doświadczanych przez wojny czy walki niosą pomoc humanitarną. Możemy je wesprzeć. Jednak po chwili uświadamiamy sobie, że jest to pomoc doraźna. To nie rozwiązuje problemu.

Codzienność
Oburzenie, które pojawiło się przed chwilą, powoli zaczyna blaknąć, zanikać. Trzeba przygotować się do pracy. Zająć się dziećmi. Opłacić podatki. Wracamy do szarej codzienności. Spotykamy się ze znajomymi i opowiadamy o naszych spostrzeżeniach. Szybko jednak przechodzimy do omawiania innych ludzi, oceniania ich. Dalej dostrzegamy wady i słabości u innych. Jak w każdą niedzielę idziemy do kościoła na Mszę św. Zjadamy niedzielny obiad. Nic się nie zmienia. Zło dokonuje się nadal. Coraz bliżej nas. W którymś momencie możemy dostrzec, że to cierpienie, na które jesteśmy tak bardzo oburzeni, dokonuje się naszymi rękami, mówi naszymi ustami, pojawia się w naszej głowie. Jeśli tak jest, to powinniśmy tę chwilę pobłogosławić.

Zrozumienie
Chwila autokrytyki, dostrzeżenia belki we własnym oku, jest trudna. Więcej nawet – nieprzyjemna. Jest jednak okazją do tego, aby zrozumieć jak istotną rolę odgrywamy na planszy życia, które składa się z wielu pionków takich jak my. Każde nasze spotkanie z Jezusem na codziennej modlitwie, niedzielnej Eucharystii, lekturze Pisma Świętego jest okazją do stanięcia w prawdzie o sobie samym. Jest to swoisty sąd nad nami, w którym jednak nie my jesteśmy sędziami, ale Bóg, który nas kocha i pragnie dla nas dobra. Dostrzeżenie belki we własnym oku nie może być okazją do załamania rąk, strachu przed samym sobą. Jest natomiast zachętą do działania już nie tylko własnymi rękami, ale do pokornego skorzystania z Bożej pomocy. Spojrzymy na siebie oczami Boga, spojrzeniem pełnym miłości i zrozumienia. Zapatrzymy się w siebie z zachwytem, jak wiele jeszcze dobrego możemy zrobić. Jaką potęgą jest to krótkie życie, które zostało nam zadane. Jak potężnym narzędziem jesteśmy, jeśli pozwolimy, aby Jezus się nami posługiwał. Ten, który zna nas najlepiej i potrafi wykrzesać z nas więcej niż my sami. Ktoś mógłby zapytać, jaki związek to ma z rozwiązaniem problemów świata?

Zmiany
Stając wobec potęgi i przebiegłości zła wiemy, że sami sobie nie poradzimy. Rozpoczynamy od zmieniania samych siebie. Długofalowego i żmudnego, ale bardzo owocnego. Nie wszystkiego na raz. Od sprawy najprostszej do przepracowania, poprawienia, aż po latach do tych, które są najtrudniejsze. Kiedy jednak wejdziemy na tę drogę, to zobaczymy, jak wszystko zmienia się wokół. Kiedy potrafimy na wzór Jezusa wybaczyć tym, od których doświadczyliśmy zła, cierpienia. Dostrzegamy samotnych, którzy są blisko, aby ofiarować im choć chwilę. Z uśmiechem przywitamy znajomych i obcych przechodniów, ekspedientów w sklepie, urzędników, funkcjonariuszy. Podamy rękę osobom, które czekają na nasze potknięcie, aby pozbawić nas posady czy dobrego imienia. W takich i wielu innych momentach staniemy się tymi, którzy będą przerywać spiralę nienawiści. Niesprawiedliwość, której możemy doświadczyć wraz z potężnym Bogiem, przekujemy na miłość. Zobaczymy, jak dzięki nam zaczną zmieniać się ludzie wokół. Przez nas zaczną zmieniać się ci, którzy są blisko nas. Nie naszą mocą. Mocą Jezusa, który jest w stanie skruszyć najbardziej zatwardziałe serca. Przestaniemy wstydzić się naszej wiary, bliskości Boga.

Potęga
Dobro nie jest słabsze od zła. Jest w stanie rozprzestrzeniać się tak samo szybko. Potrzebuje tylko „posłusznych narzędzi”. Widzimy zatem, że od tej skromnej zmiany samego siebie, zaczęli zmieniać się inni ludzie. W niedługim czasie ten proces ogarnia coraz większą liczbę osób. Tych, którzy są wyborcami. Korzystając z naszego prawa i obowiązku wyborczego, będziemy głosować na tych, którzy postępują, myślą, mówią podobnie do nas. Wybieramy ludzi, którzy nie będą finansować wojen. Tak samo zacznie dziać się w innych narodach. Politycy przestaną wypychać sobie usta frazesami o pokoju, szacunku, tolerancji, aby w ukryciu finansować wojny, które przynoszą zyski państwom wyżej rozwiniętym. Zaczną konsekwentnie realizować prawo miłości. Zasadę, która nie przyjmuje kompromisów. Rzeczywistość, która jest jednoznaczna.

Od tej jednej małej zmiany, której wraz z Jezusem dokonaliśmy w sobie, rozpoczęliśmy proces przemiany świata. I chociaż będą pojawiać się trudności, upadki, nie lękajmy się. Zawsze jest z nami Bóg, który z wyciągniętym ramieniem czeka, aby nas podnieść. Nie ocenić, osądzić i skazać. Czeka, aby postawić nas na nogi, otrzepać z kurzu i dalej poprowadzić przez życie. Czy zatem chcemy dzisiaj rozpocząć pracę nad naszą najmniejszą słabością?

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze