Bez chleba nie ma ewangelii [MISYJNE DROGI]

Głodnych nakarmić. Najpierw trzeba się umyć, potem ubrać, potem ogrzać, zjeść, później można rozmawiać o Bogu. W myśl ewangelicznej zasady: „co uczyniliście jednemu z moich najmniejszych braci, Mnieście uczynili”. Misyjna piramida potrzeb.

Misjonarze zawsze mi imponowali. Nie zważają na przeciwności, nie patrzą na swoją wygodę, dobrobyt, nie zabiegają o rozgłos, nie martwią się ryzykiem. Jadą tam, gdzie człowiek najbardziej potrzebuje drugiego człowieka. Wspierajmy ich misję. To najlepsza inwestycja. W człowieka. I w Dobrą Nowinę.

Istnieją zgromadzenia misyjne, które polepszenie sytuacji materialnej człowieka, walkę z głodem, a co za tym idzie – przywrócenie godności ludziom najuboższym – stawiają sobie jako jeden z najwyższych celów. Intuicyjnie wyczuwają, że to też forma głoszenia Dobrej Nowiny.

Dobra organizacja to podstawa

Dom Zgromadzenia Ojców Białych – Misjonarzy Afryki, położony jest pod Lublinem. Stamtąd misjonarze jadą w świat, by nieść chleb – powszedni i doczesny. – Dożywianie, walka z głodem to nie jest główne zajęcie zakonników, ale na pewno bardzo ważne – mówi o. Marcin Zaguła MAfr, który w Burkina Faso spędził dziesięć lat. Kraje, w których najczęściej pracują ojcowie biali, położone są na południe od Sahary. W ich pracy najważniejsza jest pomoc dobroczyńców, tam na miejscu lub tu – w kraju. – Mówimy o konkretnym projekcie, konkretnej sytuacji i prosimy o pomoc – dodaje ojciec. Prowadzą zbiórki żywności, głównie tej, która szybko się nie psuje. Ojciec podkreśla, że często problemem nie zawsze jest brak żywności, czasami to brak pieniędzy. Brakuje środków na prowadzenie gospodarstwa, uprawę roli, hodowlę zwierząt, a przez to problem głodu się pogłębia. W niektórych miejscach trzeba więc znaleźć darczyńców, którzy wspomogą konkretne projekty. Dotyczy to szczególnie tych krajów, w których głód istnieje, ale nie na całym obszarze. Tak jest chociażby w Burkina Faso. Trudna sytuacja jest na północy kraju, choć poprawiło ją ściągnięcie funduszy z południa. Bardzo pomaga więc znajomość regionu, ludzi, dobra logistyka i organizacja. I kontakty. To się nie zmienia wraz z szerokością geograficzną.


Głód to skutek, a nie przyczyna

Wiele zła wyrządzają również konflikty zbrojne, prześladowania, korupcja, przemoc fizyczna, psychiczna i ekonomiczna. Dużym kłopotem są choroby. Ostatnio tragiczne żniwo zbiera malaria mózgowa i ograniczony dostęp do skutecznych leków. Tam, gdzie jest konflikt, trudno o silną i zdrową gospodarkę, w tym rolnictwo (nie da się siać i dbać o ziemię). Tam, gdzie jest korupcja
i przemoc ekonomiczna, często istnieją bardzo duże różnice ekonomiczne między różnymi grupami społecznymi. Niekiedy głód jest kwestią przychylności natury. Gdy jest dobra pogoda, są plony.
Gdy pogoda jest kapryśna, są powodzie, susze, zbiorów nie ma. Bardzo trudna sytuacja jest w Sudanie – lokalne wojny między watażkami i armia, która jest wobec nich nieskuteczna. Te walki
doprowadziły kraj do ruiny, a głód jest tam wielkim problemem, także (co najsmutniejsze) wśród dzieci. – Trudno mówić o Jezusie Chrystusie, gdy brakuje podstawowych leków, a najbliższa apteka jest 90 kilometrów dalej – mówi o. Marcin ze Zgromadzenia Ojców Białych. – Musieliśmy więc założyć aptekę parafialną, tak by podstawowe, niezbędne leki były dostępne. Nie można mówić o miłosierdziu i jednocześnie nie pomagać w podstawowych, życiowych kwestiach – dodaje. Apteki to tylko jedna z pilnych spraw, które trzeba załatwić. Misjonarze zbierają też fundusze na budowę studni, dzięki którym mieszkańcy mają stały dostęp do zdrowej wody.

Misjonarz musi mieć oczy otwarte

Misjonarze zabiegają także o zaspokojenie głodu rozwoju, wiedzy. Budują szkoły, szpitale, organizują opiekę psychologiczną, centra szkoleniowe, ośrodki dla dzieci i młodzieży, w slumsach otwierają przedszkola. Często wyręczają w tej kwestii państwo. – Misjonarz musi mieć spojrzenie globalne: otwierać się na różne sytuacje, znajdować szanse rozwiązania choć części problemów – mówi o. Marcin. Misjonarze niekiedy współpracują z organizacjami pozarządowymi. Przy ich pomocy uczą miejscową ludność chociażby uprawy ryżu. O. Marcin wspomina, że w kilku afrykańskich krajach zaszczepili w ludziach umiejętność uprawiania ryżu. – Była mała rzeczka, więc nauczyli się uprawiać ryż jak Chińczycy. W tej wiosce problem głodu został zażegnany – mówi ojciec. Potem przychodzi czas i miejsce na formację duchową. Misjonarze nie mają medialnego przebicia i często o nie w ogóle nie zabiegają. Niekiedy na swoich stronach internetowych zamieszczają numery kont, organizują zbiórki żywności, odzieży. Niekiedy jednak – zdawałoby się trochę przekornie – działają sami, w ciszy. Tak jest z siostrami misjonarkami miłości. Tylko pisząc „kompletnie sami”, popełniam błąd. Siostra misjonarka, z którą o ich pracy rozmawiałem, mówi: – Nie robimy tego same, robimy to z Bogiem. Same nie dałybyśmy rady.


Robota wre, ale po cichu

Nie podaję imienia siostry, ponieważ przez skromność i właśnie brak chęci rozgłosu chciała pozostać anonimowa. – Wszędzie jest bieda, w krajach biednych i bogatych. Jesteśmy wszędzie tam, gdzie są ludzie potrzebujący – mówi. Pięć tysięcy sióstr misjonarek pracuje w 139 krajach świata, najintensywniej w Indiach. – Głód odbiera człowiekowi godność – podkreślają. W krajach, w których posługują, prowadzą domy zakonne. – Żyjemy z tego, co ludzie nam dają. Wychodzimy do ludzi, oni nas poznają, my ich, staramy się, by przez nas poznali też Boga. Szukamy ich w domach, pustostanach, w kanałach, w lesie, na działkach. Proponujemy im wizytę w naszym domu zakonnym, w którym możemy ich przyjąć, w którym czeka na nich ciepła kąpiel, zupa, ubranie, ale także Dobra Nowina. Siostry otwierają codziennie stołówkę, cztery razy w tygodniu jest możliwość kąpieli. Podobną posługę świadczą w Polsce. Wychodzą do bezdomnych. Współpracują z nimi wolontariusze: pomagają w transporcie, zbiórce żywności. Niektórzy sygnalizują, kto i gdzie potrzebuje pomocy. – Ostatnio jechaliśmy do starszej samotnej pani, która mieszka w małym domku na działkach pod Warszawą. Od kilku dni była sama, ze złamaną nogą, bez pomocy lekarskiej i zapasów żywności. Jeśli ktoś nas informuje, od razu działamy – mówi misjonarka miłości. Jej współsiostry podkreślają, że robią tyle, ile mogą, na ile wystarcza sił i środków. – Kierujemy się tym, co mówiła Matka Teresa. Pan Bóg wie, czego nam potrzeba w naszej pracy i zawsze nam pomoże. To bardzo wymagająca fizycznie praca. Oznacza też niekiedy ryzyko. w 2016 r. cztery siostry zostały zamordowane w mieście Aden w Jemenie. Na ich klasztor napadło czteroosobowe komando. – Bóg jest z nami. Wtedy czujemy się bezpiecznie. Ufamy, że troszczy się o nas. Jest też często tak, że jeśli idziemy do ludzi, którzy już nas znają, to jest łatwiej – mówi Siostra Misjonarka Miłości.


Trudna Afryka

Głodni i spragnieni mogą liczyć na Fundację Kapucyni i Misje. Pracują w Czadzie i Republice Środkowoafrykańskiej. Dużą część północy Czadu zajmuje Sahara. Klimat jest bardzo trudny. Na północy pustynny, skrajnie suchy, z temperaturami dochodzącymi do 50oC. Na południu łagodniejszy, z temperaturami nieco niższymi, ale za to z ogromnymi opadami w czasie pory deszczowej. Pora deszczowa trwa sześć miesięcy. Nie trzeba być specjalistą, by wiedzieć, że uprawy roślin czy hodowla zwierząt napotykają tam na poważne obiektywne trudności, a i tak większość mieszkańców Czadu próbuje utrzymać się z pasterstwa i rolnictwa. Sytuację nie poprawia to, że Czad jest jednym z najbardziej skorumpowanych państw na świecie. Trudna sytuacja jest także w RŚA. Pomimo że kraj posiada bogactwa naturalne, jest słabo rozwiniętym krajem rolniczym, gdzie 70% społeczeństwa utrzymuje się z uprawy roli i leśnictwa. Kraj ten jest jednym z niewielu państw na świecie, które zbankrutowało. W stolicy kraju, Bangui, w głównej siedzibie banku narodowego widnieje informacja, że został on zamknięty aż do odwołania…

Nie tylko pełny garnek

Co ważne, pracujący na misjach nie dbają „tylko” o wyżywienie, o sytuację ekonomiczną, ale także o rozwój społeczny, intelektualny. To bardzo ważne w stawaniu na nogi, nie samym chlebem
przecież człowiek żyje. By przywrócić mu godność, potrzeba nie tylko pełnego garnka, ale także strawy duchowej, w tym kulturalnej. Kapucyn Benedykt Pączka (dyrektor radia diecezjalnego Siriri) pracuje w Republice Środkowoafrykańskiej: – Chcę, aby świat usłyszał o tych, którzy dziś, choć mają wielki talent, nie mogą go rozwijać z powodu ubóstwa i niesprawiedliwości, dlatego że urodzili się w Afryce, w Republice Środkowoafrykańskiej. Dlatego stworzyliśmy Tamtamitu – pierwszą w tym kraju szkołę muzyczną – mówi brat Pączka. W akcji można kupić jedną z nut symfonii afrykańskiej, specjalnie napisanej na rzecz wsparcia szkoły. Koszt całej symfonii to koszt prowadzenia szkoły przez rok. Edukacja muzyczna ma pomóc załagodzić tragiczne przeżycia związane
z wojną, która w Republice wciąż jeszcze dotyka wielu terenów.


Najmniej winne, najbardziej poszkodowane

Ten brak równych szans jest bardzo przejmujący. Szczególnie, gdy pomyśli się o dzieciach i spojrzy się w ich oczy. Czym one „zawiniły”, że urodziły się właśnie tu, a nie gdzie indziej? Nie chodzi
o Afrykę jako taką, ale o miejsce, w którym panuje bieda, głód, korupcja, niesprawiedliwość. Brak równych szans, brak możliwości rozwoju już na początku życia, może to życie naznaczyć na wiele lat. Misjonarze starają się temu zaradzić, przynajmniej w jakimś stopniu. W Polsce działa też Ruch „Maitri”. To federacja wspólnot osób świeckich działających przy parafiach. Ich sztandarową akcją jest adopcja na odległość. Ci, którzy biorą udział w akcji, wspierają konkretne dziecko, znane z imienia i nazwiska. Podobnie jest u oblatów czy klawerianek.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze