fot. unsplash/Sofiya Kozy

Biskup Bangi: Jezus trzyma w ręku całą misję, my jesteśmy prostymi robotnikami [ROZMOWA]

“Kiedy widzę, jak wszystko jest burzone i niszczone na naszych misjach, wszystko, co zrobiliśmy w ciągu wielu lat pracy, powtarzam słowa psalmu: Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą (Ps 127)” – zaznacza w rozmowie z KAI bp Juan-José Aguirre Muñoz, biskup Bangi w Republice Środkowoafrykańskiej, która jest teatrem wojny od wielu lat. “To Pan Jezus trzyma w ręku całą misję. My jesteśmy prostymi robotnikami” – mówi pochodzący z Hiszpanii biskup-misjonarz.

Piotr Dziubak (KAI): Czy mógłby Ksiądz Biskup opowiedzieć o historii zdjęcia na którym przytula starszych Afrykańczyków? Pamięta Ksiądz tę osobę i inne stojące za nią?

Bp Juan-José Aguirre Muñoz: W Bangi mamy “Domy nadziei”. Gościmy w nich osoby starsze i oskarżane o czary. Są one marginalizowane przez społeczeństwo, cały czas ktoś im grozi i sprawia, żeby czuły się zastraszone. Społeczeństwo wylewa na nich swoje frustracje. Wiele z nich cierpi z powodu demencji starczej. Można je spotkać opuszczone, samotne w różnych dzielnicach stolicy. My zabieramy je do naszych „Domów nadziei”. W tej chwili opiekujemy się sześćdziesięcioma osobami. Zdarzyło się, że odbierałem kogoś nawet z więzienia, bo został oskarżony o czary. W naszych czterech ośrodkach otaczamy ich miłością, sprawimy, by czuły się bezpieczne i żeby czuły, że nikt nigdy więcej ich już nie będzie prześladować. Każdy ma swoje miejsce do spania i całodzienne wyżywienie. Ludzie ci zostają z nami aż do śmierci. Starsza pani na zdjęciu, ta którą głaszczę po głowie, już nie żyje. Kobieta, która stoi z tyłu jest z nami już od dwudziestu lat. Zabraliśmy ją z ulicy. Też była oskarżona o czary. Z pewnością zostałaby zabita. Ludzie chcieli dokonać na niej samosądu. Zabraliśmy ją do misji gdzie teraz jest bezpieczna. Kobieta, którą widać na końcu, była pierwszą przyjętą do “Domów nadziei”. Wszyscy wiedzą też, że mieszkańcy naszych ośrodków są pod opieką biskupa. Krótko mówiąc: miłość naszej wspólnoty chrześcijańskiej uratowała życie tych ludzi.

Praca na misji to ciągłe zmaganie się z brakiem możliwości zrealizowania zamierzonych celów, planów, ale też udzielenia pomocy. Wszystkiego brakuje. Jak w takiej sytuacji rozeznać, co należy zrobić na pierwszym miejscu?

– Tak dokładnie wygląda nasza sytuacja. Zwłaszcza teraz w kontekście wojny w Ukrainie. To wszystko, co widzimy w Republice Środkowoafrykańskiej, dotyczy także naszego życia na misji. Brakuje paliwa i nie ma połączeń lotniczych. Trudno zdobyć cement, żeby odbudować zniszczone budynki. Mamy diecezjalne projekty, które dzięki pomocy dobroczyńców chcielibyśmy zrealizować: budowę szkoły, rozbudowę kościoła i odrestaurowanie sanktuarium maryjnego w Bangi oraz ukończenie budowy innych kościołów. Jak na razie nic nie możemy zrobić, ponieważ nie ma cementu. Jeśli jest, to jest go bardzo mało, i jest bardzo drogi. Codziennie zderzamy się z brakiem środków i dlatego nie możemy nic zrobić. Trochę lepiej jest z środkami medycznymi. Prowadzimy centrum medyczne dla chorych na AIDS w końcowej fazie. Mamy też blok operacyjny, który otrzymaliśmy dwa lata temu. Mamy też salę porodową. Niestety brakuje nam ludzi. Na przykład nie możemy wysłać do każdego ośrodka misyjnego po dwóch księży. Jeśli nie jesteśmy w stanie tego zrobić to wolę ją zamknąć niż zostawić tam jednego księdza. Część księży choruje. Wielu kapłanów przeżyło okres wojny doświadczając traumatycznych sytuacji. W praktyce mają zespół stresu pourazowego (PTSD). Zdarza się, że muszą wyjechać z kraju, żeby dojść do psychicznej równowagi. Ponadto chcemy, żeby każdy ksiądz po dziesięciu latach kapłaństwa wyjechał choćby na 3 letnie studia albo do pracy za granicę. Pragniemy, żeby miejscowi kapłani poznali Kościół powszechny i umocnili się duchowo. Jest to też okazja, żeby przyjrzeć się, co dobrego wydarzyło się w pierwszym dziesięcioleciu kapłaństwa. Od kiedy zostałem przed dwudziestu laty biskupem nigdy nie miałem sekretarza. Szkoda odrywać księdza od pracy duszpasterskiej, żeby tylko zajmował się moim sekretariatem. Staram się sam ogarnąć biskupie obowiązki. Przede wszystkim staram się pamiętać o Jezusie obnażonym, kiedy przed śmiercią zerwano z niego szaty i stanął nagi. Często doświadczamy, że nasze życie codzienne, wojna, inne ważne potrzeby, o które powinniśmy zadbać ukazuje nam naszą nagość i bezradność. W 2013 roku okradziono nas prawie ze wszystkiego. M. in. straciliśmy większość z 20. należących do misji samochodów. Zabrano nam wszystko, ale nikomu nie udało się ukraść naszej wiary. Ufamy, że pewnego dnia mieszkańcy naszego kraju będą żyć w pokoju i szczęśliwości. Właśnie ta nadzieja pozwala nam ufnie spoglądać ku przyszłości.

W Republice Środkowoafrykańskiej ciągle trwa wojna, co raz są atakowane nasze kościoły i kaplice. Mimo to cały czas staramy się przygotowywać projekty ośrodków społecznych i szkół. Chcemy, żeby ludzie patrzyli ufnie w przyszłość, żeby nie tylko koncentrowali się na leczeniu ran i użalaniu się nad tym, co stracili. Chcemy ich wręcz zobligować do twórczej pracy na rzecz wspólnoty i żeby nie utracili nadziei. Mówimy im, że nawet jeśli straciliśmy już nadzieję na lepsze jutro, to pozostaje nam właśnie tylko nadzieja.

Fot. Marcin Wrzos OMI

Ilu wiernych liczy diecezja i jak mocna jest ich wiara? Czy i na ile w RŚA są obecne religie naturalne?

– Wiara jest bardzo mocno osadzona w sercach naszych mieszkańców. Prawie 40 proc. ludności Republiki Środkowoafrykańskiej z 5,5 mln mieszkańców deklaruje się jako katolicy. 25 proc. to protestanci. Resztę stanowią wyznawcy religii naturalnych, które opierają się na wierze w różne postaci duchów, w obecność duchów zmarłych przodków. Fenomen ten jest bardzo obecny. Z roku na rok jednak spada liczba wyznawców tych religii i przybywa chrześcijan. Są też obecne liczne sekty, które są mieszanką treści i formy różnych religii, a ich kult osadzony jest na wierzeniach ludowych.

Raz jeszcze podkreślmy, że od 2013 roku żyjemy w stanie wojny i to przede wszystkim wpływa na ludzi. Od dziesięciu lat żyjemy atakowani przez żołnierzy i najemników z Nigru. Z drugiej strony kraj stara się w miarę żyć normalnie, m. in. cały czas pracują kopalnie, w których wydobywa się złoto, uran, kobalt i diamenty. Żyjemy w ciągłym zagrożeniu przemocą, podobnie jak w Sudanie Południowym. Niestety ludzie są smutni a pragną przede wszystkim pokoju i chleba. Przyjechałem do Republiki Środkowoafrykańskiej 42 lata temu. Pierwsze dwadzieścia lat mojego pobytu tutaj były bardzo spokojne. Potem przyszła wojna. Wysłuchałem w ciągu ostatnich lat wielu historii pełnych niewyobrażalnych aktów przemocy.

>>> Afryka: proces synodalny a rola kobiet konsekrowanych w Kościele

Cała Afryka Środkowa znajduje się w centrum tragicznej międzynarodowej gry o dostęp do wydobycia minerałów: złota, diamentów, rtęci, litu oraz o kontrolę nad stadami bydła, biorąc pod uwagę, że wiele obszarów kraju jest słabo zaludnionych. Jeszcze do niedawna czternastu watażków, w połowie cudzoziemcy z Czadu, Nigru i Kamerunu, kontrolowało 75 proc. terytorium. Na ile zmienia się sytuacja RŚA?

– Republika Środkowoafrykańska jest niezwykle kuszącym kąskiem dla wielu. Na południu kraju nie brakuje wody, jest bardzo dużo pastwisk i są dobre warunki do hodowli bydła. Kraj nie jest przeludniony. Dlatego uciekają tam np. Fulanie z Nigru. W RŚA wydobywa się wiele cennych minerałów, ale związane jest to niestety z zatruciem rzek np. kobaltem. Cały czas poszukuje się złóż litu, potrzebnego do produkcji baterii do samochodów elektrycznych.

W 2008 pojawiły się w RŚA obce, tzw. Wojska Oporu Pana. Porwali i wywieźli z kraju wielu młodych ludzi, których losów nie znamy do dzisiaj. Część z nich została zabita, a wiele kobiet zostało zgwałconych. Młode dziewczęta zostały niewolnicami seksualnymi. To trwa do dzisiaj. W 2013 pojawiła się koalicja zbrojnych ugrupowań rebelianckich – Séléka. Potem na arenę weszli tzw. “panowie wojny” przeciwstawiający się Séléce. “Panowie wojny” to szesnaście grup militarnych, które weszły do kraju przez granice z Czadem i Sudanem. Byli dobrze uzbrojeni. Prawdopodobnie wspierały ich kraje Zatoki Perskiej, Czad i Sudan. Wtedy 600 tys. osób musiało uciec do Czadu. Inni migrowali wewnątrz kraju.

Dwa lata temu, zaraz po przybyciu do naszego kraju rosyjskiej Grupy Wagnera z kraju wygnano czternastu “panów wojny” i zostało tylko dwóch. Potem pojawiły się wojska oenzetowskie MINUSCA (Stabilizacyjna Misja Organizacji Narodów Zjednoczonych w Republice Środkowoafrykańskiej). Jednak oni nie przyjechali, żeby umierać za nasz kraj. Pojawiali się dopiero kiedy ustały działania militarne.

Bez pokoju ten kraj nie jest w stanie się odrodzić. Przez wszystkie lata wojny, jako Kościół katolicki staraliśmy się realizować różne projekty. Staramy się przysposobić do normalnego życia i wykształcić młodzież, która uczestniczyła w walkach. Uczymy ich stolarstwa, krawiectwa, czy ślusarstwa. Zdarzyło się, że ofiara i osoba, która dopuściła się przemocy spotkali się w czasie programów edukacyjnych i udało się nam doprowadzić do ich pojednania. Podobnie staramy się działać w innych zniszczonych miejscach. Robimy wszystko, by odbudować relacje między ludźmi.

Do tej pory w RŚA byli najbardziej zaangażowani Francuzi i opuścili kraj?

– Francuzi wycofali się z Republiki Środkowoafrykańskiej, ponieważ przyjechali Rosjanie. To oni uzgadniają teraz z rządem plany dotyczące przyszłości kraju. W ramach odwetu, rząd francuski przestał wydawać wizy mieszkańcom naszego kraju. Pieniądze w bankach francuskich należące do obywateli RŚA nie mogą być transferowane do naszego kraju. Francuzi starają się przeszkodzić w dotarciu do RŚA pomocy ze strony Unii Europejskiej. Wiele organizacji pozarządowych, które działały w Bangi opuszcza nasz kraj, ponieważ nie ma środków na dalsze finansowanie projektów. Jest to reakcja Francji na przybycie Rosjan. Jeden z nich zaraz po przyjeździe został bliskim współpracownikiem prezydenta kraju. Rosjanie są obecni na punktach granicznych i mają walczyć z “panami wojny”.

>>> Afryka: bezprecedensowy kryzys żywnościowy

W 2014 roku Ksiądz Biskup chronił tysiące muzułmanów, z których wielu nadal mieszka w na terenie diecezji, w tym 350 sierot. Rozpoczęliście projekt pojednania, w którym ofiary i kaci tego tragicznego okresu współpracują ze sobą. Czy można powiedzieć, że nie jest to tylko wojna z powodów politycznych, ale także religijna, kiedy manipuluje się religią, aby podsycać konflikt?

– Bez wątpienia przy okazji każdego konfliktu zbrojnego religia staje się karykaturą, w której można zawrzeć różne treści. W RŚA wszyscy szukają minerałów. Kraj jest w nie bardzo bogaty. Najpierw Francuzi, w międzyczasie Chińczycy, a teraz Rosjanie chcą nad tym panować. W 2014 roku zrobiliśmy “ludzką tarczę” wokół dwóch tysięcy osób wyznających islam. To był bardzo niebezpieczny czas. Schronili się oni w naszym seminarium. Ryzykowaliśmy życiem. Wielu z nich zostało zabitych. Pochowaliśmy ich w zbiorowych grobach. Kiedy przyszli schronić się w naszym seminarium myślałem, że to będzie na kilka dni. Zostali cztery i pół roku. Do dzisiaj przyjmujemy osoby nie pytając kim są i nie stawiając im żadnych warunków. Niestety po tych czterech latach budynek seminarium został mocno nadwyrężony. Kiedy opuścili nasz dom rok temu razem z księżmi zakasaliśmy rękawy i zaczęliśmy odnawiać seminarium. Musieliśmy też przenieść groby osób, które zmarły w czasie pobytu u nas. Teraz w odnowionym niższym seminarium mieszka 55 alumnów.

Kiedy z jednej strony widzi Ksiądz Biskup wszystkie trudności, dramaty napotkanych ludzi, których zna od lat, widzi brak środków, śmierć i cierpienie niewinnych, ciągłe niszczenie tego, co się udało zrobić, to czy pojawia się pytanie: „Panie, dlaczego nas opuściłeś?”

– Kiedy widzę, jak wszystko jest burzone i niszczone w naszych ośrodkach misyjnych, wszystko, co zrobiliśmy w ciągu wielu lat pracy, powtarzam słowa psalmu: „Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą” (Ps 127). To Pan Jezus trzyma w ręku całą naszą misyjną pracę. My jesteśmy prostymi robotnikami. Jesteśmy, jak ci, którzy znaleźli ukryty skarb i staramy się go pomnożyć. Takie jest nasze powołanie. Pan Bóg jest gospodarzem wszystkiego. Jeśli nie chce nam pomóc w zrobieniu jakiegoś kroku naprzód, to ma On swoje racje i z wiarą to akceptujemy. Powołanie misyjne jest piękne. Jeśli miałbym znowu się urodzić to chciałbym znowu zostać misjonarzem. Oddać życie dla misji i naszego Pana to jest naprawdę coś pięknego. Trzeba zaufać Panu Jezusowi. Kiedy nawet gdy nasza misja się chwieje to powierzamy się Bogu i mówimy: „Jeśli Ty Panie na to się zgodziłeś, to my tym bardziej się zgadzamy”. Zawsze z Bogiem będziemy umieli odbudować misję. Dla mnie ważnym jest patrzenie na Chrystusa na krzyżu, albo przypominanie sobie 10-tej stacji Drogi Krzyżowej: Jezus z szat obnażony. Pozbawiono go szaty, wszystkiego, nawet intymności.

>>> Afryka: katolicy, protestanci i muzułmanie współpracują na rzecz pokoju

„Noc wiary” może uderzyć i w biskupa w tak trudnym kontekście?

– Oczywiście, że „noc wiary” może uderzyć i w biskupa. Jak się zderzysz z drzewem to w oczech najpierw widzisz gwiazdy. Potem człowiek siada i dochodzi do siebie. Wiary nie tracę. Jezus powiedział, że będzie z nami aż do końca świata. Jest obecny pośród nas. On jest obecny w naszym ciele i duchu. Po zmartwychwstaniu powiedział: „Miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat!” Te słowa trzeba powtarzać sobie codziennie. Na Jezusa nie patrzymy jak na obraz, tylko jak na Przyjaciela, który stoi obok i mówi: „nikt nie zrobi ci nic złego” Nie wiem jak inni biskupi, ale doświadczam czegoś takiego. W Biblii wyrażenie: “Nie lękajcie się!” pojawia się 365 razy. a zatem jedno na każdy dzień roku. Bez modlitwy, bez kontaktu z Panem Jezusem trudno byłoby mi ogarnąć sprawy, o których wspomniałem w naszej rozmowie. Bez modlitwy i kontemplacji Boga nie można sprostać takim problemom.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze