Brazylijski teolog przed Synodem: Kościół musi się odrodzić. Proces odnowy musi wyjść od wewnątrz
Agenor Brighenti jest brazylijskim teologiem pastoralistą powszechnie znanym i cenionym w Ameryce Łacińskiej. W charakterze eksperta teologicznego brał udział w Konferencjach Generalnych Episkopatów Latynoamerykańkich w Santo Domingo (1992) i Aparecida (2007). Został powołany przez papieża Franciszka do grona doradców teologicznych nadzwyczajnego Synodu Biskupów na temat Amazonii. Metodologiczny, klarowny i odważny. Nie uchyla się od pytań i nie kluczy w odpowiedziach. W sposób bezpośredni wskazuje na przyczyny „oporu” na jaki napotyka się papież Franciszek na drodze wprowadzania soborowych reform, których Kościół tak bardzo potrzebuje. Ukazując drogę reformy stawia na świeckich i żywi spore nadzieję odnośnie owoców jakie przyniesie Synod dotyczący Amazonii.
Co nowego wnosi wasze środowisko teologów iberolatynoamerykańskich do światowej teologii i jakie stawiacie przed sobą cele?
Agenor Brighenti: Teologia jaką uprawiamy jest skontekstualizowaną, to znaczy taką, która pragnie odnieść się i szukać odpowiedzi na rzeczywiste i konkretne problemy z jakimi boryka się człowiek dzisiaj. I dokonujemy tego w perspektywie o wiele szerszej niż tylko w odniesieniu do Ameryki Łacińskiej. Możemy to robić, gdyż w skład naszej grupy wchodzą przedstawiciele także Półwyspu Iberyjskiego, Kanady i Stanów Zjednoczonych.
Teologia latynoamerykańska od zawsze była w dialogu z innymi teologiami, jednakże nasza grupa tym się wyróżnia, że tworzymy niejako jeden podmiot dokonujący refleksji i jednocześnie każdy z nas zachowuje odrębność. Poprzez debaty i interakcje, wymieniając się spostrzeżeniami i w wierności wobec wyzwań kontekstu każdego z nas, tworzymy bogactwo, które przyczynia się do rozwoju teologii.
W kontekście światowej teologii uważacie się nadal jedynie za ptaka, który śpiewa nocą, czy też zaczynacie odgrywać już znaczącą rolę w nauczaniu Kościoła? Wasz głos znajduje odzwierciedlenie w nauczaniu papieskim i w dokumentach Kościoła?
Teologia latynoamerykańska zrodziła się z praktyki Kościoła okresu recepcji Soboru Watykańskiego II. Zwraca ona uwagę na konieczność zmian paradygmatu i na proces integralnego wyzwolenia. Teologia ta w początkowym okresie znajdowała się na marginesie Magisterium.
Z biegiem czasu stało się jednak oczywistym, że teologia latynoamerykańska wpisuje się w rozwój myśli teologicznej wnosząc do Tradycji takie pojęcia jak wyzwolenie, społeczeństwo, a przede wszystkim pojęcie preferencyjnej opcji na rzecz ubogich. Kategorie te wywodzą się bezpośrednio z Ewangelii i praktycznie od zawsze były obecne praktyce Kościoła i w myśli teologicznej.
Teologia latynoamerykańska nie jest też już dzisiaj teologią jedynie Ameryki Łacińskiej, gdyż przedstawiciele tego kierunku wywodzą się także z Europy i Afryki. Jest już dzisiaj w pełnym tego znaczenia słowa katolicką, czyli powszechną. Jeżeli też zaczniemy zgłębiać i analizować najnowsze dokumenty Magisterium Kościoła, w tym także dokumenty Jana Pawła II i Benedykta XVI, zwłaszcza dotyczące katolickiej nauki społecznej i ewangelizacji, to odkryjemy wielki wpływ teologii latynoamerykańskiej na współczesną i oficjalną nauką Kościoła.
Czy zatem miałoby to znaczyć, że teologia środkowoeuropejska nie spogląda już na was z góry i w poczuciu wyższości?
Oczywiście, że nie. Jestem przekonany, że większość teologów środkowoeuropejskich w pełni podziela opinię Jana Pawła II wyrażoną w liście do biskupów Brazylii, że teologia wyzwolenia jest przydatną, aktualną i konieczną (9 kwietnia 1986). Nauczanie papieża Franciszka to potwierdza. Jest to bowiem teologia, która konsekwentnie przyczynia się do dojrzałego przeżywania chrześcijaństwa we współczesnym świecie z wyzwaniami, które ten świat wobec nas, chrześcijan, stawia.
Papież wspiera was i zachęca do twórczej pracy. A wy? W jaki sposób pragniecie wspierać go na drodze reform i procesu odnowy Kościoła.
To, co proponuje papież Franciszek, nie jest niczym nowym i nie jest to żadna rewolucja. Reformy papieża Franciszka sprawiają wrażenie rewolucyjnych, gdyż żyjemy w kontekście w którym Sobór Watykański II nie znajduje pełnego konsensusu i często jest odrzucany, także przez hierarchów. Pewną nowością jest jedynie to, że papież Franciszek wzbogaca myśl Soboru o dorobek Kościoła Ameryki Łacińskiej, który rozwija i poszerza myśl soborową. Jedynie w tym znaczeniu Magisterium Papieża Franciszka jest innowacyjne. Dlatego też jest tak ważnym dla wszystkich, a szczególnie dla nas, aby wskazywać na to, co jest dorobkiem naszej myśli i aby tę myśl zrodzoną lokalnie, na nowo przemyśleć i przeformułować globalnie, aby mogła stać się powszechnie czytelną i zrozumiałą.
Czyżby zatem papież jedynie odrestaurowywał Sobór? Czyżby jedynie aktywował te możliwości, które wraz z inwolucją zostały zablokowane?
Oczywiście. Tyle tylko, że Papież Franciszek wykracza też poza Sobór Watykański II. Dla niego Sobór to punkt wyjścia, aby móc zmierzyć się w wyzwaniami współczesności i tym wszystkim, co niesie kontekst dnia dzisiejszego. Postępuje według praktyki Kościoła Ameryki Łacińskiej, który w okresie posoborowym musiał uzupełnić myśl Vaticanum II o to, co zostało pominięte lub niedopowiedziane. Franciszek prowokuje nas i inspiruje; on dodaje nam odwagi, gdyż wciela w życie reformy Soboru, który przez trzy dekady wstecznictwa i trwającej do momentu dymisji Benedykta „nocy ciemnej”, była blokowane.
Czyżby „synodalność”, do którego to tematu ostatnimi czasy tak często wracasz, jest tym zagadnieniem, które zostało wskazane przez Sobór, a nie jest jeszcze w pełni zrozumiałe i wprowadzone w życie?
Oczywistym jest, że nie możemy mówić jeszcze o Kościele w pełni partycypacyjnym. Pojęcia Kościoła komunii, Kościoła ministerialnego, czerpiącego z bogactwa sensus fidelium Ludu Bożego,… są to nadal zagadnienia czysto teoretycznymi i zawieszonymi w próżni.
Sobór Watykański II wprowadził nas na drogę prowadzącą ku synodalności. Kościół Ameryki Łacińskiej wszedł na tę drogę i żyję doświadczeniem „wspólnego kroczenia razem”. Obecnie wierni we wspólnotach, i to już na tym podstawowym poziomie, poczuwają się do współodpowiedzialności za Kościół, tworzą komunię. Musimy jednak nieustannie zgłębiać pojęcie komunii. I to nie tylko w wymiarze wertykalnym: pomiędzy świeckimi i hierarchią. Ważna jest przede wszystkim komunia w wymiarze horyzontalnym: wszystkich chrześcijan pomiędzy sobą oraz komunia ochrzczonych z wszystkim ludźmi i z całym stworzonym światem. Synodalności nie możemy zamknąć jedynie do społeczności wierzących i ludzi Kościoła. Misją Kościoła jest bowiem towarzyszenie na drodze całej pielgrzymującej ludzkości.
Czy reformy Kościoła, aby zostały wcielone w życie, muszą być też uregulowane w wymiarze prawnym, kanonicznym?
Bez wątpienia. Są one już, bardziej lub mniej, sformułowane na poziomie teoretycznych zasad oraz wskazówek, które należy teraz wcielić w życie. Jeżeli dzieło reformy pozostanie na poziomie dobrych intencji, a nawet zaleceń, to dzieło to w najmniejszym stopniu nie zostanie skonkretyzowane. Proces odnowy może być wprowadzony w życie jedynie pod warunkiem, że to, co zostało przemyślane i postanowione, będzie realizowane, a realizacja tego procesu musi podlegać przepisom regulowanym przez prawo. Jeśli zatem nie dojdzie do zmian w sposobie funkcjonowania instytucji i w jej strukturach, to nie ma mowy o rzeczywistej reformie.
Znaczy to – jeśli dobrze rozumiem –, że wiosna Franciszka na obecnym etapie nie jest procesem, którego jeszcze nie można zatrzymać i że proces ten można jeszcze odwrócić?
Oczywiście. Biorąc nawet pod uwagę to wszystko co papież Franciszek zrobił i robi, wciąż jest jest jeszcze wiele do zrobienia i to także jeszcze na poziomie przekazu kerygmatycznego i symbolicznego: na poziomie wskazywania na konieczność reformy i zachęcania do podjęcia konkretnych kroków. Zresztą sam papież ciągle napotyka na trudności. Na synodzie biskupów zrodziły się co prawda konkretne postulaty dotyczące reformy Kurii, ale wciąż pozostają one na poziomie życzeń. Nie możemy się jednak zniechęcać. Zadaniem naszym jest iść do przodu na poziomie Kościoła lokalnego. Jeśli jednak reforma nie zostanie uprawomocniona na poziomie dokumentów Magisterium, to nie możemy być pewni, że proces ten nie cofnie się.
Znaczy to, że po Franciszku-Janie XXIII powinien przyjść kolejny Paweł VI, który podjąłby się dzieła kontynuowania reformy?
Ważnym jest, aby rozpoczęte dzieło było kontynuowane. Nie jest to jednak pewne, że będzie. W wymiarze kulturowym i społecznym dzisiejsze czasy nie charakteryzują się bowiem dużą kreatywnością i odwagą człowieka, który nie bałby się marzyć i iść do przodu. Przeżywamy trudne czasy fundamentalizmu i tradycjonalizmu. W wymiarze politycznym – na przykład – obserwujemy rezygnacje z programów pomocowych i społecznych, i zdążanie w kierunku polityki „nowego neoliberalizmu”. W Kościele daje się odczuć ten klimat kulturowy. Wielu chrześcijan boi się, aby z odwagą „rzucić się” w przyszłość i tworzyć coś nowego. Wolą kierować swój wzrok ku przeszłości, szukać oparcia i pewnika w tym, co było pewne i oczywiste.
Bez odwagi i bez ryzyka trudno jednak mówić o przyszłości. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak iść do przodu, a obecny pontyfikat temu sprzyja. Chociaż – musimy być tego świadomi – nie mamy najmniejszej gwarancji, że proces reformy będzie kontynuowany.
Mówisz zatem o swoistej walce o władzę w Kościele, która rozgrywa się między dwoma spojrzeniami, nie wiem tylko czy eklezjologicznymi czy teologicznymi. Są to dwa modele bycia Kościołem lub bycia naśladowcami Jezusa. Na dzień dzisiejszy model, którego jesteś przedstawicielem, nie jest tym zwycięskim. Czy tak?
Zasadniczo toczy się gra, której stawką jest wprowadzenie reform Soboru. Chodzi o dokonanie reformy, której celem jest porzucenie tradycyjnego modelu Kościoła średniowiecznego, właściwego dla innego czasu i innej kultury, i nawiązanie dialogu ze współczesnością charakteryzującą się wolnością sumienia, wolnością religijną, autonomią uniwersytetów… W tym świecie, który wyłania się ze współczesności, wciąż jednak wielu odczuwa tęsknotę do przeszłości, która już nie wróci.
Tradycjonalizmy i fundamentalizmy nadal próbują rozbudowywać model Kościoła przedsoborowego. Zadanie jakie stoi przed nami polega nie tyle na kroczeniu naprzód, co raczej na ocaleniu Soboru Watykańskiego II. Ponieważ to on jest punktem, z którego można wyruszyć i iść naprzód. Gra toczy się zatem głównie o wolność religijną, autonomię nauk.
Nieugiętość tych wszystkich, którzy byli przegranymi na Soborze, a którzy ponownie doszli do władzy wraz z Janem Pawłem II i Benedyktem – czy w jakiś sposób teraz słabnie? Czy myślisz, że model Kościoła jaki ukazał Sobór, model z którym się przecież utożsamiasz, będzie tym, który zakorzeni się w całym Kościele.
Dzisiaj centrum Kościoła zostało wchłonięte przez peryferie, dlatego też ci, którzy znajdowali się w centrum nie mogą się z tym pogodzić. Osoby te obecnie radykalizują się i wchodzą na drogę niebezpiecznej konfrontacji – nawet z papieżem Franciszkiem – co nie sprzyja temu, aby wspólnie iść razem jako Kościół.
Grożą mu nawet możliwą schizmą.
Także. I nie są to tylko jakieś grupy świeckich, instytucje lub ten czy inny ruch. W gronie tych osób są także kardynałowie, co jest naprawdę niepokojące. Oczywiście, są to grupy mniejszościowe, ale ponieważ kiedyś posiadały dużą władzę i prestiż, dlatego też starają się wszelkimi sposobami utrudniać recepcję Soboru i uratowanie tego wszystkiego, co zostało zaprzepaszczone w ciągu ostatnich 30 lat.
Czego najbardziej obawiają się przeciwnicy Franciszka? Tego, że przestaną już być urzędnikami sacrum czy też raczej, że przestanie im się dobrze powodzić, stracą pozycję i wpływy, także te ekonomiczne, wynikające z obracania się wśród elit: wśród polityków i biznesmenów, którzy kształtują system neoliberalny? Co, według Ciebie, jest dla tych ludzi najistotniejsze?
Eklezjologia przedsoborowa była mocno autoreferencyjna: Kościół był w centrum, a nawet na szczycie społecznej piramidy. To był model kształtujący myślenie epoki christianitas. Sobór Watykański II umiejscowił Kościół w dialogu ze światem i ukazał go jako służebnicę świata. Zmiana myślenia i dostosowanie się do nowego paradygmatu wielu nie przychodzi łatwo. Wymaga to nawrócenia. Wymaga przejścia od postrzegania Kościoła jako ośrodka władzy, siły i mającego wpływ na rzeczywistości do uświadomienia, że Kościół nie ma już niemych odbiorców i posłusznych wykonawców poleceń, lecz jedynie interlokutorów.
Kościół może jedynie proponować. Boga nie można narzucać, można jedynie Go ukazywać i Go proponować. Kościół musi zatem zmienić logikę: przyjąć logikę dialogu i służby. Wymaga to poznania i zrozumienia świata, otwarcia się na odmienność; wyzbycia się lęku przed różnorodnością i nabycia umiejętności uczenia się od osób, które inaczej myślą. Umiejętność dialogu jesz szansą Kościoła.
Chodzi zasadniczo o szacunek względem drugiego, o szacunek dla jego wolności. Musimy uświadomić sobie, że Kościół nie może niczego narzucać, a jedynie proponować. Kościół musi słuchać świata i uczyć się od innych, tak jak to proponuje Gaudium et spes.
Kościół musi się dzisiaj dużo nauczyć: od społeczeństwa, od świata, od współczesnych kierunków myślenia, od tych, którzy są inni. Inność nie jest herezją potencjalnego wroga. Inność to otwarcie się na nowe możliwości. Doświadczenia ubogacają i trzeba nauczyć się żyć w świecie pełnym różnorodności, żyć z tymi, którzy są inni i uczyć się od innych.
W instytucji tak sklerykalizowanej jak nasza, jeśli duchowieństwo, zarówno to wyżej stojące w hierarchii jak i to niższe, nie podda się dynamice zmian, to jak w ogóle można myśleć, że zmieni się Lud Boży? Ostatecznie to duchowieństwo decyduje, ono wytycza kierunki. Jest to zatem głównie wasz problem. Problem ten, jeśli na serio myślimy o zmianach w Kościele, dotyczy przede wszystkim duchownych.
Bez wątpienia. Doświadczenie jednak uczy nas, że to, co nowe i wszelkie zmiany nie przychodzą z góry. Biorą one początek z dołu. Obecnie siłą napędzającą Kościół i mobilizującą go do zmian nie są duchowni, a już na pewno nie ci, uformowani w ciągu ostatnich 30 lat, to znaczy w całkowicie odmiennej od soborowej percepcji Kościoła. Jestem przekonany, że to kościelne doły, chrześcijanie silnie zakorzenieni w społeczeństwie; te mniejszości, które są mniejszościami wysokiej jakości i autentycznymi świadkami, zarówno pod względem dojrzałości jak i refleksji…, to oni odegrają najważniejszą rolę na drodze zmian, jakie stoją przed Kościołem.
Czy jednak te mniejszości będą w stanie zmierzyć się z tym całym aparatem, skostniałym i wydaje się już na trwale skonsolidowanym?
Będą domagać się rewizji kryteriów i sposobu wyboru biskupów, jak również zmian w sposobie formacji prezbiterów. Dokonają tego na drodze komunii, poprzez współuczestnictwo i synodalne kierowanie Kościołem.
Wierzę bardzo w siłę ludzi świeckich. Muszą oni zacząć odgrywać ważną rolę w Kościele, i to także jako protagoniści, tak jak to przedstawiła Konferencja w Santo Domingo.
Świeccy jednak nie mają dużej siły sprawczej i mocy decyzyjnej.
Mówiąc o roli świeckich w Kościele i o tym, że to z dołu ruszą zmiany, wcale nie mówimy o biernym czekaniu. Jak również, że oni sami tego dokonają. Jest to proces wymagający działań będących formami bezprzemocowego oporu wobec niektórych nakazów. Mam na myśli wywieranie nacisków i silniejsze domaganie się należnych praw do współuczestnictwa. Świeccy muszą organizować się. Zresztą proces ten już został zainicjowany.
Czy jednak nie lepiej byłoby, aby ta instytucja w jej obecnym kształcie całkowicie legła w gruzach i na jej ruinach powstała nowa? Wielu pastoralistów w Hiszpanii uważa, że Duch pozwala ostatecznie upaść instytucji, od której i tak ludzie się odwracają i z niej uciekają, aby z popiołów zrodził się nowy Kościół, synodalny i gdzie świeccy będą rzeczywiście współodpowiedzialnymi.
Jestem przekonany, że już jesteśmy na tym etapie. Kościół jako instytucja, Kościół wielkich świątyń, Kościół władzy… wszystko to już minęło.
Naprawdę? Myślisz, że to już za nami?
Tak. Kościół w obecnym kształcie stracił już wiarygodność. Kościoły pustoszeją.
Gdzie zatem upatrywać nowej szansy dla Ewangelii i Kościoła?
U chrześcijan, w ich świadectwie, w doświadczeniu życia wspólnot. W małych grupach, które będą źródłami światła, skąd inni chrześcijanie, w tym także hierarchia, będą mogli czerpać moc i odkryją na nowo Ewangelię i jej oryginalność. To w ten sposób odrodzi się Kościół. Kościół na pewno odrodzi się i siła ku temu wyjdzie od wewnątrz, a nie z zewnątrz.
Obecnie, wydaje mi się, że mamy do czynienia z podwójną dynamiką: tą oddolną, o której mówisz, ale także tą, która idzie z góry. Mam na myśli przede wszystkim papieża i jego program reform. Jest to wyjątkowy moment.
Oczywiście. Moment ten należy wykorzystać i potencjalizować. Mamy wiele powodów do radości, choć – bądźmy realistami – nie należy liczyć na całe sektory i rzesze duchownych. Korzystajmy jednak z tego, co niesie obecny pontyfikat, z zapoczątkowanego procesu odnowy i wzmacniajmy to dzieło.
Oznacza to, że należy wzmacniać ten proces i że nie ma czasu do stracenia, gdyż papieżowi, zgodnie z prawami natury, nie zostało wiele czasu. Wypadałoby zatem jeszcze silniej działać, potęgować naciski. Nie wydaje mi się jednak, aby to miało miejsce. Można zaobserwować pewną inercję lub ospałość nawet wśród tych, którzy powinni być najbardziej zaangażowani.
Bardzo niepokojącym jest zjawisko pewnego marazmu, niemalże hipnozy, które możemy zaobserwować na poziomie duchowieństwa, episkopatu, a nawet świeckich. Obecny pontyfikat otwiera nowe szanse, nowe perspektywy, a my tak naprawdę tego nie wykorzystujemy. Dlatego też, jednym z celów naszej grupy, jest wywarcie wpływu na nauczanie i szukanie sposobów, aby mogło być ono wdrożone w przestrzeniach, w których się poruszamy i gdzie Kościół jest obecny. Nad tym głównie pracujemy.
Aby tego dokonać, czy nie warto byłoby pomyśleć przede wszystkim o gestach, a nie tylko koncentrować się na słowach, przemówieniach i konferencjach? Czy nie ważniejsze są przekonujące gesty społeczne, które dotrą do mas, tak aby masy zaangażowały się w wasz model eklezjalny i zaczęły wywierać naciski na górę i aby dokonały się zmiany w sposobach funkcjonowania Kościoła? Mając wsparcie papieża jest o dużo łatwiej. Nie widzę jednak was, abyście przemawiali do ludu za pomocą kreatywnych gestów.
To prawda. Myślę, że brakuje nam odwagi, profetyzmu, a może też większej wolności, aby stawiać na nowe i ryzykować. W tym znaczeniu myślę, że wszyscy ponosimy odpowiedzialność za stagnację. Powinniśmy być bardziej konsekwentni w działaniu. Bardzo często ograniczamy się jedynie do słów i refleksji, a tym co zmienia rzeczywistość są fakty i działania. Jeżeli zatem słów nie przemienimy w konkretne działania, w praktykę, to bezpowrotnie stracimy ten aktualny moment.
Zwróciło moją uwagę, że w waszej refleksji pomijacie zupełnie znaczenie mediów. A to są obecnie najważniejsze narzędzia przekazu idei i myśli. To dzięki mediom możecie dotrzeć do szerokich mas. Nie wydaje ci się, że teologowie to zamknięte grupy, które nie komunikują się ze społeczeństwem? Boicie się mediów i nie używacie ich jako narzędzi mających wpływ na społeczną świadomość.
Media to bez wątpienia narzędzia o wielkim potencjale. To wielki sprzymierzeniec ewangelizacji i działań duszpasterskich. Kościół używa ich źle. Brakuje odpowiedniego i pozytywnego przekazu w mediach, a tam, gdzie on jest, to często ograniczamy się do krytyki, gdy tymczasem przekaz powinien być o wiele szerszy.
Ale wy, teologowie, prawie zupełnie nie wykorzystujecie mediów. Nie potraficie z nich korzystać. Uciekają przed nami także biskupi. Uważają, że my dziennikarze jesteśmy ich wrogami. Nie widzę tego, żebyście byli chętni, aby pójść na przykład do telewizji. Usprawiedliwiacie się, że telewizja przekazuje nie pełny obraz i że rządzi się prawami, które sprawiają, że przekaz jest spłycony. Nie potraficie zaakceptować dynamiki mediów i nie umiecie z niej korzystać, tak jak to robią na przykład politycy. Elity polityczne opanowały tę sztukę, a elity kościelne i teologiczne nie.
Tutaj, w Ameryce Łacińskiej, media, na przykład w mojej Brazylii, są w większości opanowane przez wspólnoty protestanckie i katolickie grupy charyzmatyczne. To co robią te grupy to „ewangelizacja kupiecka”. Jest to „ewangelizacja” wychodząca jedynie naprzeciw osobistym i natychmiastowym potrzebom odbiorców.
Nie potraficie znaleźć jakiejś wyrwy w tej ofercie programowej i dlatego nie wchodzicie z waszym przekazem?
Staramy się być obecni w mediach. Ale muszę przyznać się: obecność ta jest bardzo skromna i nieśmiała.
Dlaczego? Dziennikarze nie zapraszają was do swoich programów czy też raczej wy odmawiacie udziału?
Jedno i drugie. Po pierwsze. Media rządzą się prawami rynku, a nie zawsze Kościół Jezusa Chrystusa i jego przekaz spełnia te wymagania. Nie zawsze przekaz ten dobrze się sprzedaje.
Z drugiej jednak strony muszę przyznać się do grzechu zaniedbania z naszej strony. Nie potrafimy umiejętnie korzystać z mediów, nie umiemy poruszać się w przestrzeni medialnej. Brak nam też zdolności, aby stworzyć odpowiednią własną sieć medialną, która nie charakteryzowałaby się tym, o czym już wspomniałem, czyli nie byłaby nastawioną na „ewangelizację kupiecką”.
Czy zgadzasz się ze stwierdzeniem, jakie padło podczas waszego spotkania teologów w Puebla, że bez reformy Kościoła nie będzie można skończyć z klerykalizmem, a w konsekwencji położyć kres wszelkiego rodzaju nadużyciom, które są wielką plagą i powodują, że Kościół traci wiarygodność?
Tym, co stoi za wszystkimi nadużyciami i nie pozwala nam się z nimi uporać, to problem władzy. Władza jednak nie może rozwiązać sama problemu władzy? Oczywiście, istnieje sposób, że zrobi to na drodze regulacji prawnych. Tyle tylko, że mając nawet wspaniale opracowane przepisy prawne i wyznaczone wszelkie obowiązki i prawa, jednakże bez rzeczywistej rezygnacji z pełni władzy, istnieje poważne ryzyko, że zostaną powtórzone te same błędy z jakimi obecnie mamy do czynienia.
Czy Bolsonaro jest częścią jakiejś szerszej dynamiki w polityce? Dokąd prowadzi nas obecny trend?
Mamy do czynienia obecnie z kryzysem demokracji reprezentatywnej. I winnymi obecnej sytuacji są ugrupowania lewicowe: dyskredytacja w oczach społeczeństwa poprzednich rządów oraz nieumiejętność znalezienia odpowiedzi na aktualne wyzwania. Politykom lewicowym brakuje autokrytyki. A ponieważ liczne sytuacje kryzysowe budzą uzasadniony społeczny niepokój, dlatego też ludzie, na ogół zdesperowani, stawiają na rozwiązania typu mesjańskiego. Istnieje mesjanizm kapitalistycznego systemu liberalnego. Jest to mesjanizm wolnego rynku, który jednak jest bardzo złudny. Rządy skrajnej prawicy, neoliberalnej w wymiarze gospodarczym i konserwatywnej w wymiarze kulturowym, są złudną reakcją na kryzys i są niebezpiecznymi w dalszej perspektywie, gdyż w jeszcze większym stopniu przyczynią się do zwiększenia przepaści istniejącej pomiędzy bogatymi i biednymi, do utraty przez tych ostatnich wielu nabytych praw socjalnych, do wzrostu obszarów ubóstwa i w dalszej perspektywie do wystąpień i do jeszcze większej przemocy, której nie powstrzyma się siłą i aparatem przymusu.
Cały ten moralistyczny i neoliberalny dyskurs obecnej władzy jest zatem odpowiedzią na pewien brak nadziei społeczeństwa. Aby jednak problemy, zamiast zanikać nie powiększały się, głos ugrupować lewicowych powinien na nowo stać się słyszalny. Tyle tylko, że najpierw ugrupowania te muszą dokonać autentycznej samokrytyki, gdyż ostatnie rządy tych ugrupowań charakteryzowały się ogromną korupcją i zawiodły społeczne oczekiwania. Następnie należy szukać dróg wyjścia z obecnej sytuacji i próbować tworzyć społeczeństwo w pełni partycypacyjne. Musimy budować państwo, które rzeczywiście będzie bronić swoich obywateli. Państwo musi być promotorem integracji społecznej, a nie wyobcowywania i marginalizowania całych grup społecznych.
Obecność państwa musi być dla obywateli widoczna i rzeczywista, a obecny dyskurs polityczny głosi hasła: „im mniej obecności państwa, tym lepiej”. Społeczeństwo jednak czuje się osierocone i w wielu sytuacjach ludzie czują się całkowicie bezradni.
Czy Kościół wystarczająco potępia przyczyny masowej emigracji do Stanów Zjednoczonych lub ludności subsaharyjskiej, która traci życie w basenie Morza Śródziemnego? Papież to robi, ale czy episkopaty angażują się w popętanie przyczyn kryzysu migracyjnego?
W ostatnich dziesięcioleciach katolicki dyskurs społeczny, wskazujący na prawdziwe przyczyny problemów, zdecydowanie osłabł. Kościół pomaga ubogim, ale bez rzeczywistego zaangażowania, nie chcąc narażać się, bez ryzyka i bez ofiar. Ludzie biedni są jedynie przedmiotem działań charytatywnych.
Autentyczny profetyzm wymaga tymczasem podjęcia pracy mającej na celu likwidację przyczyn. A ponieważ jest to skomplikowane, to pomimo mnożenia działań charytatywnych i pomocowych, zjawiska dalej będą się nasilać i mnożyć. Brakuje ostatnimi laty w Kościele pogłębionej refleksji nad przyczyną zjawisk, a nawet, wydaje mi się, że brakuje rzeczowej analizy rzeczywistości. Podejmowane działania duszpasterskie motywowane są głównie impulsem chwili i niekwestionowaną dobrą wolą, ale brak działań opartych na poważnych badaniach i studiach, tak, aby mogłby one prowadzić do autentycznej zmiany sytuacji.
Czy spodziewasz się, że Synod dotyczący Amazonii otworzy drzwi do kapłaństwa żonatym mężczyznom i dopuści kobiety do posług ministerialnych w Kościele? Czy też droga ku temu jest jeszcze daleka?
Synod jest wspaniałą okazją do wprowadzanie konkretnych zmian, ponieważ biskupi Amazonii i mieszkający tam lud Boży są świadomi, że sposób, w jaki Kościół obecnie funkcjonuje w tym regionie, nie odpowiada realnym potrzebom wiernym. Tak jak aktualnie Kościół funkcjonuje w Amazonii nie tylko, że nie gwarantuje tego, żeby się rozwijał, ale nawet nie umożliwia zachowania status quo. Synod bez wątpienia otworzy nowe drogi dla Kościoła i widoczne to jest w procesie przygotowawczym, w dyskusjach jakie są prowadzone i w przedstawianych propozycjach.
Uczestniczysz w pracach przygotowaniach Synodu jako ekspert. Czy tak?
Tak, i to w sposób konkretny. Poruszamy tematy dotyczące zaangażowania kobiet, ich obecności w strukturach Kościoła, dostępu do posług, w tym także święceń diakonatu, do czego zresztą nawiązał papież Franciszek. Grupa robocza studiuje tę tematykę.
Wysuwane są też konkretne propozycje dotyczące tego, jak zapewnić możliwość stałego dostępu do Eucharystii we wspólnotach, gdzie nie ma prezbitera. Problematyka udzielania święceń żonatym mężczyznom jest bardzo poważnie brana pod uwagę. Owoce naszych prac zostaną przedstawione ojcom synodalnym.
Myślisz, że propozycje te zostaną przyjęte?
Papież Franciszek wielokrotnie, głównie w wywiadach, ale też na innych forach, mówił o takiej możliwości, a nawet wskazywał na konieczność takich rozwiązań dla całego Kościoła, a przede wszystkim dla niektórych regionów. Myślę, że najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem w sprawie przywrócenia prezbiteriatu dla żonatych mężczyzn, które zostanie przyjęte, podobne będzie do tego, jakie kiedyś przyjęto odnośnie przywrócenia stałego diakonatu: został on przywrócony dla całego Kościoła, ale decyzję o jego wprowadzeniu na terenie danej diecezji pozostawia się biskupowi miejsca, który najlepiej zna kontekst i rzeczywiste potrzeby miejsca.
Widząc konieczność duszpasterską. Czy tak?
Tak. Myślę, że właśnie według tego modelu można by postąpić odnośnie dopuszczenia żonatych mężczyzn do sakramentu święceń w stopniu prezbiteriatu. To biskupi Amazonii, wiedząc jaka jest sytuacja w regionie i jakie są potrzeby, w oparciu o posiadane uprawnienia, będą tymi, którzy podejmą ostateczną decyzję.
Decyzja zatem zostanie podjęta na razie tylko dla Amazonii?
Nie. Stały diakonat, kiedy został przywrócony, to wprowadzono go dla całego Kościoła. W podobny sposób sprawa dotyczyć będzie dopuszczenia żonatych mężczyzn do prezbiteriatu. Brak księży i potrzeba Eucharystii we wspólnotach kościelnych to nie tylko problem Amazonii.
I z każdym rokiem coraz bardziej widoczny.
Dlatego też uważam, że w przypadku podjęcia przez Synod tej jakże ważnej decyzji i po zaaprobowaniu jej przez papieża, to zostanie ona podjęta nie tylko dla Amazonii. Wiele regionów świata, wiele diecezji w licznych krajach, wybrałoby tę możliwość, gdyż jest to jedyny sposób, aby rozwiązać problem, z którym wiele lokalnych Kościołów się zmaga. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że kwestia celibatu w Kościele Zachodnim to nadal temat tabu. Dlatego będzie sprzeciw. Pomyślmy tylko jak szeroko dyskutowanym była kwestia udzielenia Komunii małżonkom żyjących w drugim związku. Dopuszczenie tych małżonków, pod pewnymi warunkami, do Komunii ciągle napotyka na sprzeciw. Podobnie będzie ze sprawą dopuszczenia do prezbiteriatu żonatych mężczyzn. Jednakże nie w tych krajach, gdzie ten problem jest odczuwalny i gdzie wierni z wielką radością przyjęliby księży mających własne rodziny. Oni tam na nich czekają.
Dopuszczenie kobiet do diakonatu to kwestia bardziej złożona?
Zasadniczo nie. W historii Kościoła mieliśmy już do czynienia z diakonatem kobiet. Prowadzone są zatem studia, aby przywrócić tę figurę. Tyle tylko, że wymagana jest pogłębiona refleksja nad teologią sakramentu święceń, zrozumienia i odczytania także w nowej perspektywie czym jest prezbitera i biskupstwo. Mamy przecież do czynienia z tym samym sakramentem święceń.
Czy przygotowania do Synodu są już zakończone? Na jakim etapie znajduje się cały ten proces?
Pierwszym etapem całego procesu synodalnego było wsłuchanie się w głos wspólnot zamieszkujących region Amazonii. Zwieńczeniem tego etapu był dokument roboczy – Lineamenta – który odzwierciedla udział lokalnych wspólnot w procesie przygotowawczym. Na podstawie studium tego dokumentu, także i tym razem realizowanego w Kościołach lokalnych, oraz nowych opinii płynących bezpośrednio ze wspólnot Amazonii przygotowano Instrumentum Laboris, który na pewno jest dokumentem bardziej kompletnym i pomoże ojcom synodalnym przygotować się bezpośrednio do Synodu.
Kto zredagował Instrumentum Laboris?
Zespół osób
Ale z Rzymu czy też osób z Amazonii?
Dokument opracował zespół osób wybrany spośród przedstawicieli Kościoła Amazonii, którym pomagali liczni eksperci z Ameryki Łacińskiej. Opracowano ten tekst na podstawie materiałów jakie wcześniej przygotowały wspólnoty lokalne. Wszystkie głosy i opinie jakie zostały nadesłane znajdują się w Sekretariacie Synodu i na pewno posłużą jeszcze ojcom synodalnym w czasie październikowego Synodu. Obecnie jesteśmy na etapie bezpośredniego przygotowania. Instrumentum Laboris służy biskupom w ich w refleksji i w przygotowaniu wystąpień.
I na koniec jak zawsze, ostateczne słowo będzie należeć do papieża.
Papież Franciszek zreformował procedury synodalne w tym znaczeniu, że to biskupi przygotowują i aprobują treść dokumentu końcowego. Dokument ten zostaje przedstawiony papieżowi, który następnie przygotowuje – w oparciu o wnioski zawarte w tym dokumencie – posynodalną adhortację apostolska. Część wniosków zostanie przyjęta przez papieża, część być może odrzucona. Tyle tylko, że to co zgromadzenie zaproponuje i przegłosuje zostanie opublikowane i będzie podane do publicznej wiadomości.
Chciałbym na koniec zapytać o waszą grupę teologów. Papież Franciszek zrehabilitował już niektórych teologów, wobec których jeszcze nie tak dawno Rzym miał poważne zastrzeżenia i często sankcjonował. Na pewno marzysz o tym, żeby ten proces rehabilitacji był kontynuowany?
Bez wątpienia. Pamiętam wypowiedź kardynała Lorscheidera w czasie konferencji w Santo Domingo. Mówił wtedy: „My, biskupi, mamy dług wdzięczności wobec teologów w Kościele. Przede wszystkim tutaj, w Ameryce Łacińskiej. Trzeba im towarzyszyć, wspierać, zachęcać i doceniać ich pracę”.
Trzeba uczciwie to sobie powiedzieć, że w ostatnich trzydziestu latach pełnienie posługi teologa w Kościele było zadaniem bardzo trudnym. Zwłaszcza, gdy głos danego teologa był proroczym. Wielu teologów napotykało na liczne trudności, a także sporo wycierpiało. Papież Franciszek wykonał piękne gesty wobec tych, którzy byli upominani, karani, prześladowani. Chciałbym, żeby ten proces był nadal kontynuowany.
Jeśli tego nie zrobił jeszcze, to czy czasem nie dlatego, że nie chce dyskredytować otwarcie pracy swego poprzednika, który ukarał wielu teologów?
Franciszek często rehabilituje teologów, chociaż nie w sposób bezpośredni, ale na przykład doceniając ich pracę. Pomyślmy na przykład o Leonardzie Boffie, który współpracował w przygotowaniu encykliki “Laudado si”, i chociaż nie doszło do publicznej rehabilitacji, to jednak fakt współtworzenia przez tego teologa dokumentu papieskiego jest znamienny. Gustavo Gutiérrez przyjęty został przez papieża i otwarcie zapraszany jest przez katolickie uczelnie Europy. Ja osobiście, na przykład, ponieważ obficie czerpię z myśli teologicznej Andrésa Torresa Queirugi, uważam, że jest to jeden z tych teologów europejskich, którego praca zasługuje na publiczne uznanie i podziękowanie. W Ameryce Łacińskiej jest czytany i jego głos jest liczącym się. Jest myśl obecna jest w naszych pracach.
O tak, Queiruga zasługuje na to. Dziękuję bardzo za rozmowę.
Wywiad pierwotnie ukazał się na stronach portalu Religión Digital. Publikowany jest za zgodą redakcji RD.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |