fot. Natalia Mróz

Dzieci na misjach [MISYJNE DROGI]

Żyją w innym klimacie i kulturze. Mówią innym językiem i tańczą w innym rytmie. Inne mają zabawy i problemy. Wszystkie chciałyby być szczęśliwe.

Jakie są dzieci na misjach? – to pytanie często pada z ust polskich dzieci na spotkaniach z misjonarzami. Na zdjęciach widzą ciemną jak heban lub bladożółtą twarz rówieśnika. „Inność” widzą w kolorze skóry, kształcie nosa, ust… Słuchają opowieści o ich życiu – tak odmiennym od własnych doświadczeń. Jak można mieszkać w afrykańskiej lepiance? Jak przetrwać zimę w mongolskiej jurcie? Egzotyka budzi ciekawość i przykuwa uwagę. Obraz ubóstwa i trudnych realiów wywołuje współczucie, a zestawienie życia rówieśników na misjach z własnym skłania do refleksji. Po spotkaniu z misjonarzem doceniają fakt, że mają codzienny posiłek, ubranie, dom i rodziców. Ale chodzi o coś więcej. I choć wydaje się, że polskim uczniom coraz trudniej zdobyć się na refleksję, współczucie i wdzięczność, to jednak wielu z nich potrafi w obrazach egzotyki czy ubóstwa dostrzec to, co najważniejsze: rówieśnika – kogoś równego sobie, choć przyszło mu żyć w całkiem innych realiach. Kogoś, kto tak samo chce być kochany, rozumiany, doceniony, kto chce tworzyć, śpiewać i tańczyć, realizować pomysły i marzenia.

Mistrzowie kreatywności

Czego dzieci na misjach potrzebują do szczęścia? Z pewnością nie drogich gadżetów elektronicznych, markowych ubrań i zabawek. W głębi najgęstszego buszu potrafią same stworzyć genialne zabawki i zorganizować sobie świetną zabawę. Wystarczy im własna wyobraźnia i to, co znajdą w otoczeniu. Piasek, woda, patyki, liście, gałgany,zniszczone puszki, kawałki drutów, starych opon – z takich materiałów tworzą niezwykłe rzeczy. Z czterech nakrętek po butelkach, starej puszki i poskręcanych drucików wyczarują samochodzik. Piłkę – z gałganów, reklamówek i sznurków. Takie „zabawki” można znaleźć wszędzie. Czy zniszczona opona od samochodu może się przydać? Oczywiście! Można ją wykorzystać na kilkadziesiąt sposobów! Dzieci bawi i rozwija nie tyle sam przedmiot, co ich własna kreatywność, eksperymentowanie i uznanie rówieśników.

fot. Kasper Kaproń OFM

>>>Znamy imiona poznańskich pięcioraczków


Odważni odkrywcy

Dzieci z afrykańskiego buszu czy amazońskiej dżungli eksperymentują i odkrywają świat wokół siebie. Na ciele noszą ślady tych doświadczeń: rany, blizny, zadrapania, ślady po ukąszeniach i chorobach (w większości nie leczone). Radzą sobie z bólem i porażkami, bo rzadko ktoś pochyla się nad nimi i martwi o ich stan. Łzy, choć tak bardzo usprawiedliwione, trwają krótko. Jeśli tylko da się wstać, ruszają do zabawy, zanim zagoi się rana. Wydawać by się mogło, że są żywiołem nie do opanowania. Jednak to w polskiej szkole trudniej o ciszę i to w zaledwie kilkunastoosobowej klasie. W afrykańskiej, gdzie ponad sześćdziesięcioro uczniów w różnym wieku tłoczy się w ciasnym pomieszczeniu, cisza następuje na pierwszy gest nauczyciela. Afrykańscy uczniowie, ściśnięci w niewygodnych pozycjach po pięć – sześć osób w jednej ławce, słuchają uważnie tego, co mówi nauczyciel. Mają świadomość, że możliwość uczenia się w szkole jest przywilejem, który łatwo stracić.

Specjaliści od radości

Poznając bliżej świat dzieci w Zambii, Argentynie czy na Filipinach łatwo przekonać się, że brak smartfona, komputera czy modnych dżinsów nie odbiera im radości życia. Nie odbiera im tego chłód nocy, poranione stopy, niedożywienie, praca fizyczna i obowiązki nałożone przez rodzinę. Radością jest wizyta misjonarza, którego wypatrują z daleka. Wybiegają mu naprzeciw i towarzyszą z niepodzielną uwagą i atencją. „To jest paradoks – mówi s. Ula, która wróciła z Kenii – afrykańskie dzieci, które stają wobec tylu trudności, mają w sobie większą zdolność do radości. Często śpiewają, śmieją się i tańczą. Na uśmiech odpowiadają uśmiechem. Ucząc w polskiej szkole, doświadczam czegoś przeciwnego. Więcej jest fochów i znudzenia niż radości z bycia razem. Afrykańskie dzieci mogłyby nas uczyć cieszenia się życiem i tym, co Bóg dał: dach nad głową, buty, łyżka zupy, dziadkowie… Może to nasze „nowoczesne” społeczeństwo, które zasypuje dzieci ogromną ilością obrazów, dźwięków, aktywności i gadżetów odbiera naszym dzieciom coś bardzo cennego?”.

fot. Anna Sobiech


Raj

– Czy w twoim kraju są trzęsienia ziemi? – pytają dzieci w Salwadorze swoją opiekunkę, świecką misjonarkę z Polski. – Nie – odpowiada Beata. – A wulkany? Wybuchają? – Nie, nie mamy wulkanów w naszym kraju. – A tornada, często się zdarzają? – Nie. Czasami tylko wieje mocniejszy wiatr, ale to nie tornada. – Ale na ulicach zabijają ludzi? – dopytują. – Raczej nie… – To chyba mieszkasz w raju… Dzieci z placówek misyjnych są zdumione, że w Polsce nie ma takich zagrożeń i trudności, jakich one doświadczają. Przekonane są więc, że ich polscy rówieśnicy mieszkają w raju. Tak diametralnie różne jest doświadczenie ubogiego dziecka w Maracaibo, Kabwe, slumsach Manili, São Paulo czy Nairobi. – Mój ojciec zmarł, jak byłam mała – opowiada Elsa, dwunastolatka, która Mater Orphanorum” w Salwadorze. – Kto go zabił? – pyta natychmiast inna dziewczynka, a polska misjonarka doznaje szoku. Dlaczego dzieci reagują w taki sposób? Dlaczego śmierć kojarzą z zabójstwem? – To przez moją ciotkę… – odpowiada bez namysłu Elsa i kontynuuje historię, w której członkowie rodziny i znajomi przyczynili się do tego, że na jej ojca wydano wyrok śmierci. Pytanie i odpowiedź wydają się naturalne. Bo tu, gdzie się urodziły, przemoc jest wpisana w życie. Zabójstwa zdarzają się często – na ulicy, w rodzinie. Dzieci mogą być świadkami zabójstwa w drodze do szkoły lub po powrocie do domu znaleźć martwe ciało kogoś z rodziny.

>>>Chłopca trafił pocisk, przeżył dzięki krzyżykowi na szyi [WIDEO]

Piekło

Dzieci nie potrzebują najnowszych technologii, zabawek i słodyczy, ale miłości, pokoju, braterstwa i Ewangelii. Tymczasem świat jedne dzieci przytłacza nadmiarem gadżetów, informacji i wrażeń, a inne pozbawia dostępu do edukacji, opieki zdrowotnej, godnego życia i rozwoju. W nędzy i niewoli żyją miliony dzieci. Maltretowane fizycznie i psychicznie. Żyją na ulicy, pracują po kilkanaście godzin na dobę w kopalniach, zakładach, cegielniach, restauracjach. Są sprzedawane (lub oddawane jako spłata długu) i używane jak towar dla czyjejś korzyści lub przyjemności. Dlaczego Bóg pozwala na takie doświadczenia, choć nie jest to winą dzieci i dlaczego tylko niewielu im pomaga? – takie pytanie 18 stycznia 2015 r. w Manili zadała papieżowi dwunastoletnia Glyzelle z Filipin.
Glyzelle wiele lat żyła na ulicy, zanim przygarnęli ją misjonarze. W Kościele znalazła opiekę, miłość, godność i radość Ewangelii. Tam, w Manili, Glyzelle i Juan podziękowali papieżowi za
misjonarzy, którzy ratują takie dzieci jak oni i prosili za tymi, którzy wciąż pozostają w takiej sytuacji.

fot. Henryk Juszczyk SDB

Dzieci dzieciom

Kościół od wieków głosi Ewangelię i staje w obronie ofiar, nawet za cenę życia. W obronie „najmniejszych” stają nawet dzieci. Z odwagą i gorliwością, pełni ufności w moc modlitwy i gotowi do poświęceń. Modlą się, podejmują wyrzeczenia i organizują pomoc. Istnieją setki instytucji, które pomagają dzieciom. Papieskie Dzieło Misyjne Dzieci to jedno z lekarstw na współczesne choroby świata. Choć powstało ponad 170 lat temu w zrujnowanej duchowo Francji, dziś wydaje się jeszcze bardziej potrzebne. „Ratować dzieci przez dzieci” – pod takim hasłem biskup Karol de Forbin-Janson zmobilizował najmłodszych do modlitwy i wyrzeczeń w intencji ich rówieśników w Chinach, które umierały z głodu. Dzieło stało się odnową duchową dla ich rodzin i pięknym dziełem wychowawczym dla nich samych. Papież Jan Paweł II nazwał je „wielkim cudem miłości Bożej” i polecił wszystkim biskupom, duszpasterzom, wychowawcom i wiernym. To dzieło nie jest jedynie instytucją zbierającą pieniądze dla biednych dzieci. To szkoła wiary i miłości chrześcijańskiej, miejsce wzajemnego obdarowywania. Każdy tu jest ofiarodawcą i beneficjentem, czego pięknym przykładem jest zaangażowanie i chęć dzielenia się dzieci z misyjnych placówek, slumsów i domów opieki. One mają swój wkład w to Dzieło! Bo nikt nie jest tak ubogi, aby nie miał co dać. „A kto naprawdę nie posiada nic, to wraz z cierpieniem z powodu niedostatku ofiarowuje swoją modlitwę” (Jan Paweł II). Dzieci, szczególnie te na misjach, są specjalistami od radości. Szukają szczęścia na ziemi, pomimo tego, że tak często przeżywają różne biedy. Tym bardziej warto o nich pamiętać i je wspomagać. W końcu są naszą przyszłością.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze