Foto: Krzysztof Gniazdowski

Dentysta w Afryce. Rozmowa Zofii Kędziory z Krzysztofem Gniazdowskim[MISYJNE DROGI]

Kamerun. O uśmiechu Kameruńczyków po wyrwaniu zęba, leczeniu w blaszanej przychodni i malarii z dentystą Krzysztofem Gniazdowskim, wyjeżdżającym cyklicznie do Kamerunu, rozmawia Zofia Kędziora.

Zofia Kędziora: „Dentysta w Afryce”. Tak nazywał się projekt, w którym uczestniczyłeś w Kamerunie.
Krzysztof Gniazdowski: – Byłem tam dwa razy. Pierwszy raz w 2012 r. – przez trzy miesiące, a potem jeszcze w 2014 r. – przez dwa. Byłem w Abong-Mbang, u sióstr ze zgromadzenia Duszy Chrystusowej. I w tej właśnie przychodni jest gabinet dentystyczny, w którym pracują dentyści z Polski.. W 2012 r. byłem dopiero trzecim dentystą, który tam przyjechał. Z reguły dentyści są tam sami, więc trudno mówić o jakiejś współpracy. Jedna z sióstr jest właśnie pielęgniarką. Pomagają im oczywiście miejscowi pielęgniarze, którzy zajmują się sterylizacją, rejestrowaniem pacjentów i wstępnym badaniem pacjentów. Ale jako lekarz to jest się tam samemu. Siostry wciąż poszukują lekarzy, którzy mogliby przyjechać tam i poświęcić swój czas, by pomóc tym ludziom. Z reguły lekarze jeżdżą tam na miesiąc albo trochę dłużej – i po prostu się wymieniają. Teraz na szczęście tak się to wszystko udało zorganizować, że w zasadzie przez cały czas jakiś dentysta jest na miejscu.

ZK: Dlaczego w ogóle pojechałeś na misje? W Polsce jest chyba łatwiej.
KG: – Wszystko zaczęło się dobre kilka lat temu. Byłem świeżo po studiach stomatologicznych. Na taką misję pojechała moja koleżanka ze studiów, Asia. Po jej powrocie spotkaliśmy się i ona
zaczęła mi opowiadać o tym wyjeździe i o tym, czym się tam zajmowała. I to był moment, w którym we mnie zakiełkowała taka myśl – przecież ja też mogę tam pojechać. I pojechałem, sam zobaczyłem, jak to wszystko wygląda, jak bardzo pomaganie innym jest wspaniałe, jak wspaniali są tamtejsi ludzie. Zakochałem się w Afryce. I wtedy w zasadzie już wiedziałem, że na tym się nie skończy. Obecnie wciąż myślę, żeby tam jeszcze wrócić, pojechać trzeci raz. Mam w ogóle takie marzenie, żeby w przyszłości, być tam raz w roku.

Foto: Krzysztof Gniazdowski

ZK: Jak to wygląda na miejscu? Przecież potrzebny jest sprzęt, wyposażenie gabinetu, szczoteczki, pasty do zębów do prowadzenia profilaktyki.
KG: Całą logistyką wyjazdu zajmuje się fundacja Pomocy Humanitarnej „Redemtoris Missio”. Potem przysyła nam w to miejsce, w którym pracujemy różnego rodzaju sprzęt, lekarstwa czy środki higieniczne pochodzące ze zbiórek. Jest taka akcja „Kup Pan szczotkę”, dzięki której do Afryki trafiają potrzebne materiały. Fajne jest to, że włączają się do niej szkoły, rówieśnicy kameruńskich dzieci. Ale jednak wciąż musimy myśleć, żeby nie marnować niczego, ponieważ na miejscu bardzo trudno zdobyć cokolwiek. Jeżeli nam czegoś zabraknie, to trzeba jechać naprawdę daleko – do stolicy Kamerunu. Niestety jednak te rzeczy tam na miejscu są bardzo drogie, więc ta pomoc z Polski jest w zasadzie nieoceniona i bardzo potrzebna.

ZK:
Odczuwałeś zmęczenie?
KG: Tak, codzienna praca w Abong-Mbang była dużym wyzwaniem. Większość czasu spędzam tam zawsze w przychodni. Od czasu do czasu organizowaliśmy takie wypady poza nasze miejsce działania. Wiele osób nie mogło do nas dotrzeć z wiosek bardziej oddalonych od miasta, więc my jechaliśmy do nich. Jak to wyglądało? Dzień na misji zaczyna się wcześnie rano. Siostry przygotowywały śniadanie, jedliśmy je wspólnie i potem razem też jechaliśmy do przychodni, w której już od rana czekali na nas pacjenci. Wszystko jednak było uzależnione od tego, czy był prąd czy go nie było.

Foto: Krzysztof Gniazdowski

ZK: Prąd?
KG: Tak. Prąd. Gdy był, mogliśmy robić wszystko, czyli takie tradycyjne leczenie stomatologiczne jak w każdym polskim gabinecie. Ale jak go brakowało, co zdarzało się bardzo często – to mogliśmy zaproponować naszym pacjentom na przykład usunięcie zęba, jak już się nic nie dało zrobić. Więc gdy prądu nie było pracowaliśmy do samego wieczora, do czasu, aż pacjentów nie było w przychodni albo jak robiło ciemno. Czasami musieliśmy przenieść wizytę na następny dzień. Zazwyczaj jednak udawało nam się pomóc na tyle, że mogli otrzymać wsparcie tego samego dnia. Najczęściej ci ludzie przychodzili do nas w ostatnim stadium jakiegoś problemu, gdy zęby na przykład ropiały i ten stan zagrażał ich życiu. Wielu z nich cierpiało już od miesięcy, nie mieli gdzie się udać, żeby polepszyć swoją sytuację. Gdy w takich krytycznych przypadkach przychodzili do nas, trzeba było natychmiast podjąć pomoc chirurgiczną, czyli wykonać chociażby ekstrakcję zęba czy nacięcie ropnia. Gdy udało nam się wykonać takie zabiegi, ludzie od razu zdrowieli, mieli lepsze samopoczucie, bo ten ząb ich zatruwał. Wielu z nich wracało po jakimś czasie, żeby jeszcze raz podziękować. Byli szczęśliwsi.

ZK: Co jest najtrudniejsze dla tych ludzi? Chyba nie tylko ból zębów?
KG: Musimy sobie uzmysłowić, że tych rejonach jest ogromna bieda. Ludzi często nie stać na podstawowe rzeczy – ubrania czy jedzenie. Oni noszą te same rzeczy i jedzą wciąż te same potrawy – nie mają nawet jak urozmaicić sobie żywienia. Dla nas ich bieda jest przerażająca, ale dla nich nie. Ja u nich nie widziałem jakiegoś nieszczęścia w oczach – a wręcz przeciwnie. Oni sobie bardzo pielęgnują relacje międzyludzkie – dla nich inni ludzie mimo wszystko są bardzo ważni. Gdy tam byłem, to po prostu czułem ich otwartość, przyjazną postawę. Myślę, że oni są bardzo szczęśliwi. Na pewno wiele chorób, które ich dotykają – a z naszego punktu widzenia są to wyleczalne infekcje – u nich zbierają śmiertelne żniwo. To jest bardzo przerażające. Gdy byłem tam za drugim razem, to wielu osób, które poznałem podczas pierwszego wyjazdu, już nie było. Po prostu odeszli z powodu braku podstawowej opieki medycznej, która mogłaby ich ocalić.

Krzysztof Gniazdowski

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze